Czarny Pan

Prolog

Trwała Wigilia Nowego Roku. Była to najzimniejsza noc od wielu lat; śnieg padał gęsto na już i tak pokrytą śniegiem i lodem ulicę, a wiatr zacinał w oczy nielicznych przechodniów, którzy jeszcze nie dotarli do domów. Okna we wszystkich okolicznych budynkach były pozasłaniane, a światła pogaszone.

Nikt z ich mieszkańców nie przypuszczał, że zaraz po ich oknami przemyka ubrana w poszarpaną, brudną sukienkę kobieta. Poza sukienką i parą starych, zniszczonych butów nie miała na sobie nic; jej długie, czarne włosy były pokryte warstwą śniegu, a ręce i twarz posiniały z zimna. Jej twarz sprawiała wrażenie poskładanej z nie pasujących do siebie elementów; miała wyraźnie widocznego zeza, a płaski nos i zbyt szerokie usta nadawały jej pokraczny wygląd, dodatkowo wzmacniany przez jakby trwale wyryte na jej bladej twarzy zmęczenie i rozpacz. Była też dziwnie nieproporcjonalna - niska i krępa, ale z wyjątkowo długimi rękami przywodziła na myśl coś pośredniego miedzy człowiekiem a gorylem.

Była w zaawansowanej ciąży, a rozwiązanie mogło nadejść lada chwila. Wiedziała, że musi jak najszybciej odnaleźć schronienie, była jednak coraz bardziej wyczerpana. Teraz już nie przemykała obok budynków, ale pełzła po ziemi, zmuszając się ze wszystkich sił, żeby nie stracić przytomności. Jej wzrok padł nagle na drugi koniec ulicy, gdzie mieścił się duży, prostokątny, szary budynek; światła w niektórych oknach byly zapalone, a brama, strzegąca wejścia na mały dziedziniec, lekko uchylona.

Kobieta zdołała podnieść się na nogi, i przygarbiona, krok po kroku, przeszła na drugą stronę ulicy, która wydawała się nie mieć końca. Przeszła przez otwarta bramę, i zataczając się, dobrnęła na próg, gdzie zemdlała, uderzając przy tym głową o drzwi.

- Slyszałaś coś, Anno? – zapytała swoja pomocnicę Adriana Cole, kierowniczka sierocińca. - Jakby ktoś walił do drzwi.

- Eh, pewnie znowu te łobuzy z sąsiedztwa... jakby w taką noc nie mieli nic lepszego do roboty. No nic, przegonię ich stąd. – Zirytowana, wstała od prostego, drewnianego stołu, gdzie ze swoją chlebodawczynią jadła skromny posiłek. Zeszła po schodach, przy okazji zerkając do poszczególnych, ubogo wyposażonych, ale schludnych pokojów. Wszystkie dzieci, ktore miały pecha znaleźć się w tym ponurym miejscu, mocno spały. To dobrze, pomyślała Anna. Tylko uspokajania jeszcze jej brakowało, w taką noc i podczas najgorszej od lat epidemii grypy.

Podeszła do drzwi i otworzyła je, a po chwili, gdy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, wydała z siebie zduszony okrzyk. Na progu na wznak leżała nieprzytomna kobieta, już przykryta małą warstwą śniegu. Anna po kilku sekundach opamiętała się i wciągnęła nieprzytomną dziewczynę do środka, i dopiero wtedy zauważyła, że jest ona w ciąży. Sprawdziła jej puls i oddech; żyla, ale puls byl nieregularny, a teraz Anna spostrzegła, że kobieta jest wręcz sina z zimna. Oparła ją o ścianę obok kaloryfera i pobiegla na górę, przeskakując kilka stopni naraz.

- Pani Cole! – krzyknęła, zanim jeszcze weszła do pokoju. – Musi pani...

- Oszalałaś? Pobudzisz dzieciaki – syknęla pani Cole. – Co ci...

- Pani Cole, pod drzwiami leżala jakaś kobieta...- wydusila zadyszana Anna. – Nie wiem, skąd się przywlekła, ale była nieprzytomna, jak ją znalazłam... i jest w ciąży...

- Gdzie ona teraz jest? – pani Cole zerwała się na równe nogi.

- Na dole, obok kuchni, położyłam ją blisko kaloryfera, tam zawsze jest ciepło...

- Chodźmy. – zakomenderowala pani Cole. – Kimkolwiek ona jest, potrzebuje pomocy.

To,co potem się wydarzyło, nie było pozornie pierwszym ani ostatnim takim incydentem. Kobieta była już bliska rozwiązania, które nastąpiło w ciągu godziny. Urodziła syna, któremu nadała dwa imiona; Tom, po ojcu, i Marvolo, po dziadku. Nie zdradziła swego imienia ani nazwiska, jednak pani Cole i jej pomocnica podejrzewały, że nazywa sie Riddle, tak bowiem miało brzmieć nazwisko jej syna. Równie dobrze mogło to być jednak nazwisko zmyślone. Przez następną godzinę jej stan na przemian poprawiał się i pogarszal. Adriana Cole i Anna robiły wszystko, co w ich mocy, żeby jej pomóc, jednak poród musiał jeszcze bardziej osłabić tajemniczą dziewczynę, która wyzionęła ducha w ciągu najbliższych kilkudziesięciu minut, zostawiając po sobie jedynie syna. Pani Cole zdecydowała, że chłopiec będzie wychowywał się w sierocińcu, w którym przyszedł na świat, przynajmniej do momentu, gdy ktoś zechce go adoptować, tak, jak zawsze działo się to z dziećmi, które miały pecha urodzić się w tym miejscu.

Nic takiego się jednak nie stało. Chłopiec, który przeżył śmierć swej matki, miał stać się najdziwniejszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek przeszło przez sierociniec Adriany Cole. Najdziwniejszym... i z biegiem czasu najbardziej znanym, choć ani Pani Cole, ani żadne z dzieci, które wówczas mieszkały w sierocińcu, nigdy nie miały się o tym dowiedzieć.