Autor: The Fictionist
Tytuł oryginału: Tomorrow's Triumph
Link do oryginału: opowiadanie nie jest obecnie nigdzie dostępne w oryginale
Tłumacz: Panna Mi
Tytuł tłumaczenia: Triumf Jutra
Zgoda: jest
Beta: Himitsu
Długość: opowiadanie niezakończone (i nigdy nie zostanie), posiada 4 rozdziały
Rating: T
Opis: Sequel „Ulubieńca Losu". Pojawia się wiele opowieści o tym, jak Harry przechodzi na Ciemną Stronę i wraz z Voldemortem przejmuje panowanie nad światem. W tej historii wszystko potoczy się jednak w nieco inny sposób.
Ostrzeżenia: Opowiadanie jest bardziej ciekawostką dla czytelników „Ulubieńca Losu" niż jego kontynuacją, bo zawiera tylko cztery rozdziały i nigdy nie zostanie ukończone. (Chociaż, no cóż, można założyć, że w czasie wieczności, jaką mają przed sobą Tom i Harry, wydarzyć mogło się absolutnie wszystko). Poza tym, autorka usunęła je ze swojego profilu.
Witam serdecznie z kolejnym tłumaczeniem. Rozdziałów nie jest wiele, w tym tygodniu pojawi się ten jeden, w następnym dwa i w jeszcze następnym ostatni. Planuję rozpoczęcie następnego tłumaczenia pierwszego października.
Rzecz dzieje się, oczywiście, już po ostatnim rozdziale „Ulubieńca Losu". Co mogę więcej powiedzieć? Pozostaje mi życzyć wam tylko miłego czytania.
Triumf Jutra
Rozdział pierwszy
Lato, 1899, Dolina Godryka
Gellert Grindelwald kochał swoje życie. Na początku nie było ono najłatwiejsze, jego geniusz był ograniczany i represjonowany przez monotonię ludzi gorszych od niego i przez bardzo długi czas nie miał żadnej nadziei, że kiedykolwiek znajdzie kogoś, kto będzie do niego pasować.
Wtedy spotkał Albusa.
To było niewiarygodne, coś po prostu wydawało się trafić w odpowiednie miejsce. Coś takiego nigdy wcześniej nie zdarzyło się przy nikim innym, kto byłby w stanie sprostać jego umiejętnością intelektualnym. Albus był… inny.
Mieli razem rządzić światem, wiedział o tym – w czasie wielu sekretnych nocy ukrywali się w ciemnych zaułkach tego nudnego, leniwego miasteczka i opracowywali plany swojego dziedzictwa i imperium.
Albus, oczywiście, początkowo podchodził do tego niechętnie z powodu wpływu, jaki swoim prostactwem wywarł na niego jego brudny, nic nieznaczący ojciec, ale wkrótce… przekonał mężczyznę. Nie trudno było mu zauważyć ukradkowe spojrzenia, jakie wysyłał mu jego towarzysz, pokrewieństwo z jego duszą i umysłem oraz powracający dotyk, pełen stłumionych nadziei i tęsknoty.
Albus Dumbledore był w nim nieodwołalnie zakochany i, szczerze mówiąc, mógł tylko pogratulować mu doskonałego gustu. Gdyby był Albusem, również by się w sobie zakochał.
Potem wszystko było już zbyt proste – wykorzystał zauroczenie Albusa i pociągał za sznurki jego serca, kiedy mężczyzna stał się wynalezioną specjalnie dla niego olśniewającą i osobliwą marionetką. Jak mógłby tego nie zrobić? Musiał mieć go u swego boku, bo razem byli nie do pokonania.
Troszczył się o Dumbledore'a, oczywiście, był również zafascynowany i urzeczony iskrami oraz chemią między nimi – a także, być może, oczarowany tym, jak bardzo oddany był mu chłopiec. Kto wie, może lubił Albusa, może podobał mu się pomysł chłopca i idea samej miłości, która kusiła go bardziej niż cokolwiek innego.
I o to chodziło: kochał swoje życie.
Byli u progu wszystkiego: mocy, sławy i nieśmiertelności… gdyby tylko pieprzony brat Albusa usunął się na bok, kiedy w końcu mieli lada chwila odejść… opuścić to całe, nudne miasteczko…
Nienawidził tego głupca bardziej niż kogokolwiek innego.
Aberforth Dumbledore miał w sobie wszystko, czego wraz z Albusem nie cierpiał – nudę, głupotę i upodlenie, wywołane swoją obsesją na punkcie kóz i innych błahych, ziemskich rzeczy. Nie miał żadnej ambicji, ale ze względu na dziecinną zazdrość ważył się odmówić Albusowi posiadania własnych.
Wszystko jakoś eskalowało i ten chłopiec miał czelność próbować go zranić - nawet o tym nie myślał, po prostu stracił nad sobą panowanie – ale już w następnej sekundzie Aberforth krzyczał i wił się rozkosznie pod wpływem klątwy Cruciatus.
W następnej sekundzie pojawił się Albus… pojedynkując z nim. Przeciw niemu. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia, kiedy został zmuszony do bronienia się przed braćmi Dumbledore… przed kimś, kogo uważał za sojusznika, nadal uważa… To wszystko było po prostu jednym wielkim nieporozumieniem.
Ariana, śliczna, chociaż chora czternastoletnia dziewczyna, weszła do pokoju za najstarszym bratem i obserwowała wszystko z niewyraźnym przerażeniem i zmieszaniem.
- Co ty wyrabiasz!? – spytał z niedowierzaniem. – Albus?
Jakieś nieznajome i obce uczucie ścisnęło mu klatkę piersiową, zimne i trujące. Jeszcze wczoraj Albus mówił mu, że go kocha – takie głupie, ale nieco osobliwe oświadczenie, nie do końca niedoceniane.
- Nie będziesz atakował mojej rodziny – stwierdził Albus, a jego twarz miała w sobie straszliwy chłód, który zmiękczany był jedynie przez miękkie zranienie i surową zdradę lśniące w jego inteligentnych, niebieskich oczach.
- Próbował cię zatrzymać… zatrzymać nas… - warknął w odpowiedzi.
- Rzuciłeś na niego Crucio!
Zaklęcia i klątwy latały między nimi ze śmiertelnym wdziękiem, ale nawet wtedy mógł podziwiać surowe piękno, jakim promieniowała jego moc w momentach takich, jak te.
Wtedy Ariana zrobiła krok do przodu, panikując, próbując ich powstrzymać… I w następnej sekundzie leżała na podłodze.
Wszystko zamarło, cały świat i ich walka zatrzymała się na krawędzi przepaści. Żaden nie wiedział, który rzucił ostateczne zaklęcie i żaden nie miał na tyle odwagi, aby to sprawdzić.
Aberforth natychmiast opadł obok swojej siostry, wyjąc niczym dzikie zwierzę, przerażająco, gorączkowo sprawdzając jej tętno, rozmazując krew na swoich dłoniach.
Gellert otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale nie wyszło z nich żadne słowo.
Zrobił krok do przodu, ale Albus wyciągnął rękę, jakby chciał go zatrzymać, spoglądając na niego, ale zdając się go nie widzieć.
- Jest martwa – wyszeptał.
- Albus…
- Moja siostra jest martwa… Miałem… miałem się nią opiekować…
- Albus… - spróbował jeszcze raz.
- Jest martwa! To… to twoja wina…
- M-moja wina? – Gellert nienawidził nagłego drżenia w swoim głosie, zgęszczonego przez oburzenie. Albus nie mógł tego wiedzieć, prawda? Jasne, musiał kogoś winić, ale… - To był wypadek, to mógł być każdy z nas!
- Chcę, abyś odszedł.
- Mówiłeś, że mnie kochasz!
Słowa wymknęły mu się z ust, zanim mógłby je powstrzymać i oczy Albusa skierowały się na niego ostro, wiecznie wypełnione tą zdewastowaną wrażliwością, a teraz skażone jakimś przerażeniem. Z trudem przełknął ślinę.
- Proszę. N-nie mogę…
- Albus, na Insygnia, rozumiem, że jesteś zdenerwowany… - spróbował, uspokajająco unosząc w górę ręce. To nigdy nie powinno się wydarzyć.
- Odejdź – to brzmiało jak zduszony szloch i to coś, co ściskało jego klatkę piersiową, teraz skręciło się boleśnie.
- To nie moja wina!
- ODEJDŹ! – ryknął Albus, a wszystko wokół zaczęło się trząść i drżeć z powodu dzikiej magii. Gellert patrzył na niego, niemal bez wyrazu, zanim najbardziej straszliwa ze wściekłości zaczęła wrzeć pod jego skórą.
Serce waliło mu w piersi, zmrużył oczy.
- Musimy odejść teraz – powiedział rozpaczliwie. – Rozmawialiśmy o tym, to jedyny właściwy moment, nasza okazja…
- Nie mogę – wyszeptał Albus, jego oczy otwarte były szeroko. – Nie teraz. Ja… - Spojrzał na Arianę, jej porcelanową skórę, skażoną teraz piękną czerwienią. Aberforth, co irytujące, nie przestał wyć i zawodzić. – Tu jest moje miejsce.
- Wybierasz ich, a nie mnie – oskarżył z niedowierzaniem. Albus otworzył usta, zamknął, znów otworzył, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo protestu lub potwierdzenia. Jego szczęka zacisnęła się z mocną powściągliwością. – Dobra. Dobra. Rób jak chcesz, i tak cię nigdy nie kochałem!
Odszedł, samemu nie wiedząc, dlaczego czuł się taki… pusty.
Samotny.
Jak zawsze samotny.
Czasy obecne, platforma 9 i ¾
To było długie i dość nietypowe lato, biorąc pod uwagę, że nie spędził go u Dursleyów… którzy, co już teraz wiedział, najwidoczniej uciekli po swojej dziwacznej i przypadkowej zeszłorocznej wycieczce do Hogwartu.
Poza tym, nawet gdyby wciąż znajdowali się gdzieś w pobliżu, nie miałby ochoty z nimi pozostać, skoro bariery związane z magią krwi były bezużyteczne, zważywszy, że Voldemort nie był już zagrożeniem, a wysłany został do przeszłości.
Skończył właściwie głównie w odnowionym Grimmauld Place z Syriuszem, chociaż trochę drugiej części lata, co dziwaczne, spędził z Malfoyami. Tom właśnie u nich przebywał przez większość wakacji, oczywiście wraz z Abraxasem, a później przyłączyli się do nich również Zevi i Alphard.
(Lestrange został odesłany, bez sobowtóra, do przeszłości, bo nikt z nich nie chciał, aby z nimi został. Harry nie mógł powiedzieć, żeby za nim tęsknił.)
Również Syriusz – prawdopodobnie w pokazie dobrej wiary i prawdopodobnie z powodu ciekawości związanej z Alphardem – zaproponował im pozostanie na Grimmauld, ale najwyraźniej woleli towarzystwo i komfort dworu Malfoyów. Zresztą, i tak nie potrafił wyobrazić sobie, by dobrowolnie przebywali w siedzibie ex-Aurora. Weasleyowie odwiedzali ją zbyt często.
Harry'emu początkowo nieszczególnie podobał się pomysł przyjęcia zaproszenia do rodowego domu Malfoyów. Ron bardzo był temu przeciwny, poza tym był w stanie stwierdzić, że również Syriusz odczuwał względem tego jakąś niechęć; zgodził się jedynie dlatego, że Narcyza nie była „taka zła" i dlatego, że Tom był tak cholernie natarczywy.
Nie żeby, oczywiście, i tak nie spotykał się ze Ślizgonami i Tomem – właściwie lato było nieco nerwowe, gdyż wraz z Tomem rozpoczynali swoją kampanię. W okresie letnim w głównej mierze tylko planowali swoje manifesty, po czym wstępnie zaczęli rozważać subtelną formę rekrutacji i, oczywiście, brali udział w wydawałoby się nieskończonej ilości wywiadów, a także uczestniczyli w różnych wydarzeniach, aby stać się bardziej widocznymi w „odpowiednich" kręgach.
Salazarze, tak bardzo nienawidził polityki… Jak miał znów nakręcić prowadzenie kampanii politycznej?
Tom wraz z resztą podróżników w czasie poświęcił wiele godzin na nadrobienie zaległości związanych z czasem, a Harry został wyciągnięty na jedną, pełną udręki wycieczkę, której celem było skompletowanie mu nowej, lepszej garderoby, bo podobno Tom miał już serdecznie dość patrzenia na jego „szmaty".
Otrzymali również wyniki swoich SUMów – Tom, co nikogo nie zdziwiło, miał ze wszystkiego same W. Hermiona również zebrała same W, prócz Obrony przed Czarną Magią, ku nieco mściwej radości Toma i jej własnemu przerażeniu.
Harry natomiast dostał:
Astronomia – Z
Opieka nad magicznymi stworzeniami – P
Zaklęcia – W
Obrona przed Czarną Magią – W
Wróżbiarstwo – O
Zielarstwo – P
Historia magii – N
Transmutacja – W
Eliksiry – W (dzięki obszernemu i niewolniczemu nadzorowi Toma oraz Zeviego)
Był zadowolony, chociaż Tom był oburzony, że nie dostał samych Wybitnych i Powyżej Oczekiwań, czy choćby zdał wszystko, doprowadzając go tym do szału.
Oczywiście, głównym powodem, dla którego to lato było takie nerwowe, był fakt, że zdominowane zostało przez proces Dumbledore'a.
To było dziwne, sam nawet był tym zaskoczony – ale wszystko wskazywało na to, że po swoim podejrzanym zachowaniu, mającym na celu zaatakowanie go i Toma, kiedy stracili przytomność w czasie Bitwy o Hogwart (jak zostało nazwane to wydarzenie), rozpoczął się proces przeciwko niemu , przez co przez całe lato pochłonięty był dochodzeniem Ministerstwa w sprawie Albusa Dumbledore'a.
Harry nie był do końca pewien, co o tym myśleć; Tom, oczywiście, był zachwycony całą sytuacją.
Były dyrektor w końcu został oskarżony jako winny porzucenia dziecka, przestępczej pogardy w sądzie, zakłócania spokoju, usiłowania morderstwa – chociaż dla społeczeństwa nie do końca jasne było, jaki padnie wyrok. Prawdę mówiąc, mieli pewne trudności z oskarżeniem o coś Dumbledore'a, dlatego zabrało to tak wiele czasu, ku irytacji Toma i reszty.
Prawdopodobnie wcale nie pomagało to, że Dumbledore wciąż miał duże wpływy i sam napisał większość przepisów prawnych, przez co normalnie znaleźć można było luki prawne związane z jego działalnością.
Harry upierał się, że – oprócz próby zamordowania Toma i ogólnie bycia niezłym, manipulacyjnym draniem, który wszystko robi w imię wojny – starzec właściwie zgodnie z prawem nie zrobił niczego złego. Był moralnie niejednoznaczny, ale to nie przekładało się na popełnienie przestępstwa.
Platforma była pełna zgiełku i zatłoczona, jak zawsze zresztą, płonąca kolorami, pełna gestów i pożegnań. Przybył na nią z Syriuszem, Remusem… Tonks, która często odwiedzała Grimmauld i którą nawet dość lubił, a także Weasleyami.
Byli spóźnieni. Jak zawsze.
Nie miał wątpliwości, że Tom i spółka byli już w pociągu, spokojnie czekając na odjazd, i że rano ani trochę nie śpieszyli się, ani nie panikowali.
- Trzymaj się w tym roku z dala od kłopotów, dobra? – na wpół zażądał, na wpół poprosił Syriusz.
- Zrobię, co w mojej mocy – powiedział Harry, z małym uśmieszkiem, chociaż myśl o tym wywołała u niego lekki niepokój. To smutne, ale w ciągu tych lat nauczył się akceptować niebezpieczeństwo i nieprzyjemności znacznie lepiej niż normalność i bezpieczeństwo.
Wymienili pożegnania i uściski, a pani Weasley złożyła nieco przygnębiony i mokry od łez pocałunek również na jego policzku. Był to pierwszy odjazd do szkoły bez Artura, co tylko jeszcze bardziej pogarszało jej normalną reakcję na tę sytuację.
Ron i Hermiona oddzielili się od niego, udając do wagonu dla prefektów, a on sam zaczął torować sobie drogę przez pociąg, szukając Ślizgonów. Nagle uświadomił sobie, że właściwie nigdy wcześniej nie jechał z nimi ekspresem Hogwart.
Wpadł na Lunę, biorąc od niej Żonglera i proponując jej, by, kiedy skończy, przyłączyła się do niego i Ślizgonów (nie obchodziło go, czy będą mieli ku temu jakieś obiekcje).
W okolicy porozrzucanych było trochę przestraszonych i podekscytowanych pierwszoroczniaków, rozpoznawalnych z powodu braku barw – i wszystko wydawało się niemal ciche bez Freda i George'a. Chociaż ich sklep z żartami był absolutnie niesamowity… warty włożonych w niego pieniędzy. Musiał sprawdzić, czy kiedykolwiek uda mu się zatrudnić ich do wymyślania produktów o bardziej defensywnej naturze…
W końcu, znalazł przedział Toma, wchodząc do niego.
Na stoliku leżały opuszczone szachy czarodziejów, w które zdawał się nikt nie grać. Wszyscy unieśli wzrok, kiedy rozsunęły się drzwi przedziału.
- Harry! – Alphard natychmiast się do niego uśmiechnął. – Powiedz Księżniczce, że powinien zaprosić Chang na randkę.
- Chang? – powtórzył Harry, marszcząc brwi. – Cho Chang?
- Tak, ją. – Alphard mrugnął, zerkając na Zeviego, który kręcił głową, mając na twarzy cierpiętniczy wyraz.
- Er, ta, jasne, jeśli chce – powiedział Harry, nieco zdezorientowany, automatycznie kierując się w stronę Toma, aby obok niego usiąść. Abraxas przesunął się, robiąc mu miejsce.
- Nie chcę – oświadczył natychmiast Zevi. – Nie jest w moim typie. Poza tym, buja się w Harrym.
- Tak, no cóż, wszyscy wiemy, kto jest w twoim typie – mruknął Tom, z błyskiem w oczach. Zevi odwrócił wzrok, a Harry uniósł brwi.
- Najwyraźniej nie wszyscy wiemy – powiedział łagodnie. Rozejrzał się. – Właściwie, to myślę, że jesteś jedynym, który wie. Może się tym podzielisz? – Uśmiechnął się złośliwie.
- Tom – jęknął niemal błagalnie Zevi. Błysk w jego oczach – i nie mógł zdecydować się, czy był okrutny, szyderczy, pogardliwy, czy rozbawiony - tylko zwiększył się, ale Tom nic nie powiedział.
- Cóż, co za rozczarowanie – prychnął Alphard. – Kto to, Zevi? Nie wierzę, że nic mi o tym nie powiedziałeś!
- Och nie, doskonale rozumiem, dlaczego ci nie powiedział – mruknął Abraxas. – Jesteś plotkarzem, Black.
- Nieprawda!
Kontynuowali swoją sprzeczkę, a on zwrócił się do Toma, który tym razem przyglądał mu się niemal z zamyśleniem.
- Kto się podoba Zeviemu? – zapytał cicho Harry, z pewnym zaciekawieniem.
- Nie sądzę, by bardzo sprawiedliwe było, bym zdradził jego zaufanie i ci o tym powiedział. Sam się tego dowiedz – rzucił mu wyzywająco Tom, z lekkim uśmieszkiem. Harry przewrócił oczami i usadowił się wygodnie.
Przynajmniej raz nie mieli żadnych kłopotów i panował wśród nich względny spokój – nie było niczego, co musieliby pilnie przedyskutować lub żadnych planów, które wymagałyby wcielenia dokładnie w tym momencie w czasie. Więc, po prostu… rozmawiali.
Naprawdę było to dla niego trochę obce, chociaż nie nieprzyjemne, taka zwykła rozmowa… chociaż, mając Toma u boku, pewnie nie była to tylko rozmowa, w końcu Riddle zawsze miał jakiś plan.
Luna dołączyła do nich w pewnym momencie, a także kilka innych osób wpadało i wypadało do nich w czasie całej podróży. To było całkiem normalne.
Żadnych dementorów. Żadnych latających samochodów. Żadnego wylądowania 50 lat wcześniej w eliksirze.
Rozpoczął się ich szósty rok nauki w Hogwarcie.
