1. Ciemną nocą

C: "Haha… Bardzo śmieszne :P"

Niebieskowłosa dziewczyna leżała pod ciepłą kołdrą w swoim łóżku. Jej twarz podświetlał wyświetlacz telefonu komórkowego. Był on zresztą jedynym aktywnym źródłem światła w ciemnym pokoju.

P: "To nie jest śmieszne :C"

P: "To jest straszne"

P: "Mój motocykl leży w częściach, w garażu :C"

C: ":C mam nadzieję, że uda ci się go szybko naprawić"

P: "Ja też :D"

P: "Może przyjdziesz do mnie jutro po szkole?"

C: "Czemu nie"

Carroll rozejrzała się po skrytych w ciemności ścianach i regałach jej małego gniazdka. Czuła straszną suchość w ustach. Głupie przyzwyczajenie związane z piciem przed snem codziennie zmuszało ją do wypełzania spod ciepłej pościeli i przemaszerowania przez zazwyczaj pusty i dość zimny dom, do kuchni po szklankę wody. Właśnie nadchodziła ta pora…

C: "Zw, idę się napić"

P: "Ok"

Dziewczyna nie chcąc obniżać temperatury w swoim wygrzanym łóżku, ostrożnie wysunęła się spod kołdry. Wzdrygnęła się gdy tylko jej bose stopy dotknęły podłogi. Jak co dzień, razem z chłodem, nadeszły postanowienia zorganizowania sobie jakiegoś dywaniku albo chociaż kapci. Wszystkie te postanowienia zostaną oczywiście przez noc zapomniane… Jak zwykle…

Dopiero po przebyciu jakieś połowy drogi, klapiąc zabawnie stópkami, zorientowała się, że w zaciśniętych palcach trzyma telefon. Wzruszyła ramionami i ruszyła do kuchni. Położyła urządzenie na blacie znajdującego się na środku pomieszczenia stołu, a z szafki wyciągnęła szklankę. Stwierdziwszy, że jest zbyt leniwa na odkręcanie nakrętki i siłowanie się z pięciolitrową butlą, powlokła się do zlewu i nalała sobie zimnej wody. Oparła się o jeden z mebli i zaczęła powoli siorbać przejrzystą ciecz, starając się przy tym ignorować lekki chemiczny posmak. Zostawiła kapkę napoju na dnie naczynia i ruszyła w drogę powrotną do swojego pokoiku, po drodze zabierając komórkę.

Gdy przechodziła przez salon - główną część jej niewielkiego domu - mijając wielką szafę z drzwiami przesuwanymi, poczuła coś dziwnego. Znieruchomiała praktycznie w pół kroku i zerknęła w stronę wejścia do budynku. Czarny kształt, wręcz ulotny cień, tańczył za znajdującymi się przy drzwiach okienkami. Gdy z tamtej strony doszło zgrzytanie metalu w zamku, dziewczynie przebiegły po plecach ciarki.

Zaraz jednak nieco się uspokoiła. Przypomniała sobie bowiem o rzadko pojawiającej się w domu matce, która już nie raz wróciła w środku nocy. Coś jednak wciąż jej nie pasowało. Nie widziała świateł, ani nie słyszała dźwięku nadjeżdżającego samochodu rodzicielki. Matula wydawała też znacznie więcej dźwięków wchodząc, a i nie męczyła się tak długo z zamkiem.

Niebieskowłosa przełknęła głośno ślinę. Cofnęła się o kilka kroków i wślizgnęła się do szafy. Dziękując Globowi za swój niewielki wzrost, skuliła się na niedbale usypanym stosie ciuchów i zasunęła za sobą drzwi. Dla zwiększenia kamuflażu nakryła się kilkoma zrzuconymi z wieszaka płaszczami. Uspokoiła oddech i zaczęła nasłuchiwać.

Jeszcze przez chwilę było słychać lekko stłumione przez warstewkę drewna zgrzytanie metalu, a potem ledwo słyszalne skrzypnięcie otwieranych drzwi. Serce podeszło jej do gardła kiedy usłyszała zbliżające się, a potem oddalające kroki. Ktoś obuty w ciężkie obuwie, wydające znajomy tupot kamaszy o drewno, pomaszerował najprawdopodobniej do jej pokoju.

- "Wiem, że tu jesteś mała!" - dało się słyszeć po dłuższej chwili. Carroll zadrżała - "Nie bój się… Wyjdź… Nic ci nie zrobię!" - zawołał włamywacz. Nie był przekonujący.

Dziewczyna drżącymi rękoma wyplątała telefon z pomiędzy fałd materiału. Upewniwszy się, że jest wyciszony, uruchomiła odpowiednią aplikację i zaczęła klikać w wirtualną klawiaturę najszybciej jak potrafiła.

C: "Jesteś tam?"

C: "Paul?"

P: "Jestem, jestem"

C: "Przyjedź najszybciej jak możesz"

P: "Co jest?"

C: "Ktoś się włamał…"

P: "Jestem w drodze"

Jeszcze nigdy w życiu dziewczyna nie ucieszyła się tak mocno z trzech słów. Radość szybko jednak przerodziła się z powrotem w strach, kiedy tuż obok usłyszała stuk podkutych podeszew.


- "Durna skrzynia biegów…" - wymamrotał chłopak z ciemno-brązową czupryną przeszukując już chyba kilkunaste forum miłośników motocykli. Siedział po turecku owinięty w kołdrę i z narzuconym na ramiona kocem. Na nogach trzymał noszący ślady intensywnego użytkowania laptop. Przez założone na uszy słuchawki płynęła muzyka.

Przejrzał kolejny dział techniczny pełen bzdurnych porad i setek pytań. Zniesmaczony wyłączył kolejną kartę przeglądarki i postanowił zajrzeć do źródła. Wytężył swą nikłą znajomość języka, uruchomił translator i wklepał adres największego znanego mu rosyjskiego portalu związanego z interesującym go działem motoryzacji. Z pewną niechęcią zalogował się i zaczął szukać. Już po chwili napotkał na coś co brzmiało z grubsza pomocnie. W momencie, w którym już chciał kliknąć link do wątku, usłyszał sygnał przychodzących wiadomości. I to dwóch pod rząd.

- "Są rzeczy ważne i ważniejsze" - mruknął sam do siebie po sekundzie zastanowienia i przywołał okienko z czatem.

C: "Jesteś tam?"

C: "Paul?"

Potarł nieco marznące ręce i odpisał:

P: "Jestem, jestem"

C: "Przyjedź najszybciej jak możesz"

Chłopak uniósł brew, czując jednocześnie ukłucie niepokoju.

P: "Co jest?"

C: "Ktoś się włamał..."

Fala lodowatego strachu przepłynęła po jego plecach. Odpisał najszybciej jak potrafił, po czym zatrzasnął ekran. Z pewnym trudem wyplątał się z kołdry i zrzucił koc. Porwał wiszące na oparciu biurowego fotela bojówki i szybko naciągnął je na tyłek. Narzucił jeszcze bluzę, zgarnął porzucone pod ścianą skarpety i zbiegł po chodach na parter. Skacząc na jednej nodze założył skarpetki, a potem tenisówki. Na kamasze nie było czasu. Przebiegł do kuchni i mijając pozostawione przez kogoś na środku podłogi krzesło, dopadł drzwi do garażu. Krzywiąc się lekko, przeskoczył poukładane równiutko na betonowej podłodze części motocyklu i dopadł oparty o ścianę rower górski. Największy z wystających ze skrzynki narzędziowej kluczy zatknął sobie za pasek. Otworzył bramę, obszedł stojący na podjeździe samochód ojca i wskoczył na siodełko.

Ile sił w nogach popędził przez puste, oświetlone słabymi żarówkami lamp ulice. Przejechał przez kilka skrzyżowań, odprowadzajacych go mrugającymi, żółtymi światłami. Po obu stronach przelatywały drzewa, puste chodniki i patrzące się czarnymi plamami okien domy. Niedługo zajęło znalezienie tego właściwego. Drzwi znajomego, parterowego domostwa stały otworem.

Porzucony na nierównym trawniku jednoślad wydał z siebie cichy, metaliczny dźwięk. Kroków na szarym chodniku nie był w stanie usłyszeć nikt.

- "Wiem, że gdzieś tu jesteś" - z wnętrza dobiegł głos należący do przestępcy. Brzmiał jakby pół życia przepłukiwał gardło spirytusem - "Obserwowałem cię! Wiem, że nikt ci nie pomoże. I ty też to doskonale wiesz."

Cień rzucany przez postać, która właśnie pojawiła się w wejściu zdawał się temu przeczyć. Paul dobył klucz i wmaszerował do salonu.

- "Hej ty!" - krzyknął, starając się brzmieć groźnie. Gotujący się w nim gniew nieco mu to utrudniał. Z trudem powstrzymał drugiego od zbluzgania włamywacza - "Pokaż się!"

Z kuchni dało się słyszeć dźwięk rozbijanej o płytki szklanki. Chwilę później wyszedł stamtąd malowniczy typ w wojskowych buciorach, wytartych jeansach i założonej na bluzę z długim rękawem koszuli. Na jego pokrytej kilkudniową szczeciną gębie malowało się zaskoczenie, które przerodziło się w lekceważący uśmiech gdy tylko zobaczył znacznie młodszego od siebie przybysza.

- "Spadaj stąd synek!" - zaśmiał się - "Nie odgrywaj bohatera, bo źle skończysz."

Chłopak nie słuchał. Nie pierwszy raz w życiu słyszał ten tekst. Tyle, że zazwyczaj od łobuzów. Krok za krokiem, wpatrując się nienawistnym spojrzeniem w twarz typka, zaczął się zbliżać. Podchodził w całkowitym milczeniu. Narzędzie przyjemnie ciążyło w jego ręce. W jego oczach zdawało się coś błyszczeć. Coś złego…

- "Powiedziałem spadaj!" - wrzasnął bandyta cofając się o krok i wyciągając z kieszeni niewielki nóż sprężynowy - "Spierdalaj albo upiększę ci tą buźkę kilkoma ładnymi, czerwonymi kreskami!"

Paul dalej nie reagował. Tylko szedł na przód. Czuł się tak, że mógłby rozerwać tamtego faceta gołymi rękoma.

Mężczyzna nie wytrzymał. Rzucił się na brązowowłosego z nożem, próbując dźgnąć go w okolice szyi. Chłopak zrobił unik, lekko zezując na przelatujące mu przed twarzą ostrze, po czym zamachnął się kluczem. Gruby kawałek metalu trafił prosto w nadgarstek napastnika, sprawiając, że dzierżony przez niego scyzoryk poleciał na drugi koniec pomieszczenia. Typ warknął wściekle i przewrócił Paula na podłogę, przygniatając go swoim ciężarem i przy okazji wytrącając broń.

Przez ostatnią chwilę walczących ktoś obserwował. Błękitne oko przez szparę w uchylonych drzwiach szafy. Carroll postanowiła dłużej nie zwlekać. Najciszej jak potrafiła zrzuciła z siebie warstwę płaszczy i ostrożnie wyszła z wnętrza mebla. Zerkając na tarzających się po podłodze, na palcach popędziła do kuchni. Przeskoczyła większe kawałki szkła, które zalegały na podłodze, w niewielkiej, czerwonej kałuży. Czuć było winem.

Dziewczyna otworzyła pierwszą z brzegu szufladę i wyciągnęła z niej pierwszą ostro zakończoną rzecz jaką zobaczyła. Z widelcem w zaciśniętej pięści przebyła drogę powrotną do salonu. Powoli zbliżyła się do walczących.

- "Paul!" - powiedziała głośno. Jej głos trząsł się nieco.

Chłopak zerknął na nią i od razu zrozumiał. Kilkoma ciosami i jednym kopniakiem odwrócił mężczyznę w stronę niebieskowłosej, a sam odsunął się z pola rażenia. Carroll zamachnęła się i nawet nie celując zadała cios. Sztuciec z nieznacznym oporem wbił się w… coś… i w owym czymś pozostał.

- Oj… - jęknęła dziewczyna widząc co udało się jej osiągnąć.

Nieogolony typek zawył przerażająco, trzymając się za twarz. Z jego lewego oka wystawała rękojeść widelca.

- "Aaaaaauuuuurwaaaaa!" - wrzasnął próbując wyciągnąć sterczący przedmiot - "Już po was małe gnoje! Aaaauuuuaaaa!" - buzia Carroll zrobiła się blado-zielona, gdy czterozębne, niepozorne narzędzie mordu powoli i z oporem wychodziło z gałki ocznej włamywacza - "Jeszcze tu wrócę!" - krzyknął rzucając sztuciec na podłogę. Podniósł się i zatoczył - "Wtedy już nic cie nie uratuje niebieskowłosa dziwko! Będziesz jęczeć z radości" - wyszczerzył się obrzydliwie. Ohydne wrażenie potęgowała wypływająca z pomiędzy palców krew. Lekko kulejąc wyszedł i zniknął w ciemności.

Paul powoli wstał i zamknął drzwi. Następnie spojrzał na znieruchomiałą ze strachu dziewczynę i uśmiechnął się smutno. Zbliżył się i objął ją, jednocześnie głaszcząc delikatnie po niebieskiej czuprynie. Carroll wczepiła się rękami z całych sił - jakby bała się, że odejdzie. Po chwili zaczęła lekko drżeć i pochlipywać. Chłopak przytulił ją mocniej i pocałował w czubek głowy.

Został u niej niemal na całą noc. Dopiero kiedy zasnęła, czyli koło czwartej nad ranem, zostawił ją. Napisał krótką notatkę, którą zostawił na stoliku nocnym i pożegnał się całusem. Zanim wyszedł posprzątał rozbitą butelkę i wytarł wino. Papierowym ręcznikiem wytarł widelec i scyzoryk bandyty, po czym wyrzucił je do kosza na śmieci jednego z sąsiadów. Podniósł swój klucz i wyszedł przez jedno z okien na tyłach domu, wcześniej zamykając drzwi. Wsiadł na swój rower i ścigając się z zachodzącym powoli księżycem pojechał do siebie.


- "Stary, wyglądasz jakby cię potrąciły schody ruchome..." - zażartował Jake napotkawszy Paula przed szkołą - "Ciężka noc?"

- "Można jak powiedzieć…" - westchnął. Trzy godziny snu zdecydowanie nie wystarczyły dla jego organizmu.

Obydwaj zgodnie przyśpieszyli, poganiani chłodnym wiatrem. Nadchodziła zima i było to czuć w każdym powiewie. Drzewa już prawie całkowicie straciły liście - ich kolorowe zaspy walały się w każdym zakątku miasteczka, cierpliwie zgrabywane przez mieszkańców i na nowo rozsypywane przez ich dzieci. Do prawdziwego bałaganu brakowało tylko deszczu.

Chłopaki wmaszerowali od szkoły. Zaraz za drzwiami przywitało ich ponure spojrzenie stróża. Nie zwracając na niego najmniejszej uwagi i ciesząc się, że nie mają na sobie kurtek, które musieliby zanieść do szatni, ruszyli w stronę swojej klasy. Na miejscu odnaleźli siedzącą pod ścianą, pochłoniętą w lekturze grubego tomiszcza Bonnibel i zaglądającą jej przez ramię Marcelinę. Czarnowłosa pomachała im wesoło, a jej towarzyszka tylko się uśmiechnęła.

- "Carroll już przyszła?" - zapytał brązowowłosy rozglądając się niewyspanym wzrokiem po korytarzu.

- "Nah…" - mruknęła Marcy - "Wyglądasz jak trup, stary."

- "Weź nic mi nie mów…" - Paul pomasował twarz chłodnymi dłońmi - "Mam nadzieję, że u Carroll wszystko w porządku…"

- "Na pewno lepiej niż u mnie" - odezwał się ktoś z tyłu. To przyszła Phoebe w towarzystwie Finna. Cała jej lewa ręka była owinięta bandażem.

- "Siemka" - przywitał się Jake - "Co się stało?"

- "Postanowiłam spalić liście, które zalegały przed domem…" - uśmiechnęła się do swych wspomnień ruda - "Nie spodziewałam się, że suche liście mogą praktycznie wybuchać…"

- "Jesteś pewna, że nie dodałaś do nich ani kropelki benzyny?" - różowowłosa uniosła wzrok znad książki.

- "Eee… Hehe…" - młoda piromanka potarła kark.

- "Masz szczęście, że jesteś praworęczna" - Bonnie pokręciła głową i wróciła do czytania.

- "A gdzie Lady, Jake?" - zapytał chłopak w białej czapce, która zdawała się być nieco grubsza i bardziej futrzasta niż zwykle.

- "Dziś nie przyjdzie…" - odparł blondyn, upewniając się, że ma odpowiednio duży zapas jedzenia w torbie - "Ma jakieś sprawy rodzinne."

Paul kątem oka zauważył charakterystyczny, błękitny odcień w tłumie uczniów. Bez słowa odłożył plecak na podłogę i ruszył nadchodzącej dziewczynie na spotkanie.

- "Cześć Chmurko" - uśmiechnął się.

Niebieskowłosa nie mówiąc kompletnie nic, przytuliła się do chłopaka i dała się zaprowadzić w stronę klasy.

- "Sorki, że sobie poszedłem…" - powiedział cicho - "Rodzice by mnie zabili, gdyby zorientowali się, że znikam na całą noc."

- "Nie szkodzi… Nie gniewam się" - odpowiedziała całkiem radośnie.

- "Zaaaraz… Czy ja dobrze słyszałem?" - Jake wyszczerzył się dziwacznie. To nie pierwszy raz, w którym ujawniał się jego nienaturalnie dobry słuch - "Co robiłeś u niej "całą noc"?" - szturchnął brązowowłosego.

- "Mniej niż sobie wyobrażasz…" - mruknął Paul - "A jednocześnie więcej…"


Chemia ciągnęła się niemiłosiernie długo. Mruczący niewyraźnie pod nosem dr. Dextrose, czy jakkolwiek brzmiał jego pełny tytuł naukowy, wyświetlał na tablicy jakąś skomplikowaną cząsteczkę substancji o równie skomplikowanej nazwie. Większa część uczniów starała się skupić na tym co pokazywał nauczyciel, bo tylko z tego można było się czegoś nauczyć. Nikt nie rozumiał w pełni tego co niski łysolek gadał. A sprawdziany łatwe nie były…

Tylko Paul nie był w stanie uważać. Od zeszłego wieczora go coś męczyło. I nie chodziło tutaj o siniaki, czy nieogolonego typka. Chłopaka prześladował pomysł. Pomysł zdawałoby się idealny. Taki, który mógłby w miarę łatwo załatwić najbardziej w tym momencie gryzący problem…

Gdy poprzedniego dnia wrócił do domu, zaczął szukać pewnego niewielkiego przedmiotu. Drobna kartka z kilkoma linijkami tekstu i numerem telefonu. Wizytówka najprawdopodobniej najniebezpieczniejszego człowieka w tym niewielkim miasteczku… i okolicach… Chłopak znalazł ją w jednej z szuflad i włożył do kieszeni.

Teraz musiał się podzielić z kimś tym wspaniałym pomysłem…

- "Chmurko…" - szepnął - "Mam pomysł…"

- "Tak? Jaki?" - zapytała siedząca w ławce obok dziewczyna.

- "Chce pozbyć się tamtego kloszarda z wczoraj…"

- "W jaki sposób?" - zerknęła na niego zainteresowana.

- "Pamiętasz pana Abadeera?"

- "Chcesz napuścić mafię na jakiegoś obdartusa?" - powiedziała troszkę głośniej.

- "Chcę napuścić mafię na gnojka, który grozi mojej dziewczynie" - uśmiechnął się złośliwie.

- "Nubes! Miles!" - wrzasnął, albo raczej bardzo niewyraźnie powiedział, nauczyciel. Uczniowie natychmiast zamilkli i zaczęli sprawiać wrażenie skupionych na lekcji.

- "Pogadamy później" - szepnął Paul.


- "Serio?" - mimo powtórzenia pomysłu drugi raz, dziewczyna wciąż nie dowierzała.

- "Hunson nie jest taki zły…" - powiedział Paul.

- "Ale to szef mafii!" - zaprotestowała niebieskowłosa - "Nie lepiej powiadomić policję?"

- "Nie wiem, czy policja to w tym przypadku dobry pomysł… Nie mamy pojęcia jak zareagują na twoją sytuację… rodzinną… Albo tę akcję z widelcem…"

- "Jaką akcję z widelcem?" - usłyszeli.

Zza narożnika szkoły wyszła właśnie Marcelina. Trzymała pod ramię i właściwie ciągnęła za sobą zaczytaną różowowłosą.

- "Eeemm…" - Carroll wyglądała jakby się zawiesiła.

- "Od jak dawna podsłuchujecie?" - brązowowłosy uniósł brew.

- "Mniej więcej od momentu, w którym Jake stwierdził, że wasza rozmowa trwa za długo jak na rozmowę…" - czarnowłosa uśmiechnęła się dziwnie.

- "Ja słyszałam wszystko po "sytuacji rodzinnej"" - wtrąciła się Bonnie nie unosząc wzroku znad tekstu.

- "To dobrze…" - mruknął chłopak.

- "Ej no! Nie bądźcie tacy…" - wysoka dziewczyna przekrzywiła głowę. To był jej sposób na "szczenięce oczy", które jakoś nigdy jej nie wychodziły.

Paul zerknął na stojącą za nim pytająco. Niebieskowłosa zgodziła się machnięciem ręki, po czym westchnęła głęboko i oparła się o ścianę. Marcy uniosła brew, po czym spojrzała na rozmówcę.

- "Powiedzmy, że do Carroll wczoraj się włamano…" - zaczął - "Schowała się i poprosiła mnie o przyjazd. Wziąłem więc jakiś pierwszy lepszy kawałek metalu, wsiadłem na rower i przyjechałem. Chwilę się tłukłem z typkiem" - odruchowo pomasował siniak na ramieniu - "Potem Chmurka przyszła i zaatakowała go widelcem. Gość miał pecha, bo dostał w oko…"

Bonnibel podniosła głowę znad księgi. Jej usta ułożyły się w coś co można by nazwać "mocno zaniepokojoną podkówką".

- "Prosto w oko?" - skrzywiła się lekko jej towarzyszka wskazując wymieniony organ.

- "Możemy o tym nie gadać?" - mruknęła Carroll uwieszając się na ramieniu swego chłopaka.

- "Oczywiście…" - brązowowłosy objął ją i pocałował w czoło.

- "Ok… To co zamierzacie z tym zrobić?" - zapytała Bonnie.

- "Jeszcze musimy to przedyskutować…" - powiedział Paul.

Cała czwórka wyszła zza rogu budynku. Z jednej z ławek przy boisku patrzyły na nich trzy pary oczu.

- "Co żeście tam tak długo robili?" - zapytał Jake.

- "Dyskutowaliśmy o degradacji jakości sztućców" - odpowiedziała spokojnym głosem Marcelina.

- "Co?" - skrzywił się blondyn.


Życie łobuza jest proste. W szkole nikt ci nie podskoczy - uczniowie się ciebie boją, a nauczyciele mają dość użerania się z tobą i dają ci spokój. Do tego jesteś zawsze w centrum uwagi. Kiedy idziesz korytarzem, dzieciaki usuwają ci się z drogi i oglądają się z przestrachem. Kiedy się odezwiesz, wszyscy milkną. Kiedy coś zrobisz - wszyscy zaraz o tym mówią.

Wendy była z tego dumna… I była to jedna z naprawdę niewielu rzeczy z jakich w swym nędznym życiu była dumna.

Rzuciła zdawkowe pożegnanie z dwoma bezmózgami z jakimi zwykła spędzać czas. Może Georgy i Booboo, bo to o nich mowa, nie byli zbyt inteligentni, ale za to byli dla niej jak bracia. Młodsi, nieco upośledzeni, ale wciąż kochani bracia.

Wyszła przez drzwi szkoły by ujrzeć rozchodzący się na wszystkie strony tłum. Jakieś młodziki czym prędzej zeszły jej z drogi, nie chcąc się ani trochę narazić.

Rozejrzała się poprawiając jednocześnie stojący kołnierz skórzanej kurtki, chroniący ją przed chłodnym wiatrem. Gdzieś za tłumem, przy chodniku spostrzegła znajomą, znienawidzoną grupkę. 'Rycerzyk-psychol, emo, lesba, kujonka, inwalida, piromanka i śpioch… brakuje tylko skośnookiej...' - wyliczyła w myślach. Robiło się jej niedobrze za każdym razem gdy ich widziała. Tyle miłości, przyjaźni… Jakby zjadła kilka kilo cukru…

I pomyśleć, że Marcelina była kiedyś fajna… Była jej najlepszą kumpelą. Umiała się bawić i nie gadała z dzieciarnią jak teraz. Tylko ten białowłosy świr, który ciągle za nią łaził…

Punkówa z powodzeniem utrzymując ponurą powagę na twarzy, wydostała się w końcu z kolorowej zbieraniny i ruszyła w stronę swego domu. Nie mieszkała daleko od szkoły, więc już jakieś dziesięć minut marszu później była na miejscu.

Parterowy, pokryty białym sidingiem domek nie prezentował się zbyt dobrze. Zwłaszcza z gołą ziemią zamiast trawnika. Dziewczyna przeszła obojętnie obok śmierdzącego kosza na śmieci, stojącego obok skrzynki na listy, z której wystawało kilka kopert. Weszła przez podwójne drzwi i odwiesiła kurtkę do powieszonego na ścianie wieszaka. Po krótkim namyśle wzięła ją z powrotem, zawieszając sobie na ramię.

Powolnym, cichym krokiem minęła przejście do kuchni.

- "Kupiłaś ojcu piwo?" - usłyszała zaraz po tym jak do jej nosa doszła fala zapachu przetrawionego alkoholu - "Tak jak cię prosiłem?"

- "Nie prosiłeś mnie… ojcze…" - odpowiedziała nie odwracając się do mężczyzny - "Zresztą nie mogę kupować alkoholu… Jestem nieletnia."

- "Raczej leniwa!" - zaśmiał się, po czym trzasnął dziewczynę po głowie - "Nie okłamuj ojca! Nie wmówisz mi, ze nie kupujesz z tymi dwoma debilami żadnej wódy."

- "Nie nazywaj ich tak!"

- "Jak ty się do ojca wyrażasz?" - kolejne uderzenie - "A teraz won do siebie! Lekcje zrób, czy coś… Ja wychodzę. A! I jak wrócę to ma na mnie czekać obiad, albo sama wiesz jak to się skończy…" - wyminął ją, założył zużyte adidasy i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Wendy w końcu poruszyła się. Otarła cieknącą po policzku łzę bezsilności i powlokła się do łazienki, wrzucając po drodze swoją torbę prosto do swego pokoju. Stanęła przed lustrem opierając się rękami o umywalkę i przyjrzała się własnym zaczerwienionym oczom. Odkręciła zimną wodę i opłukała twarz. Wytarła się fioletowym ręcznikiem.

Kompletnie ignorując polecenia i groźby ojca, zarzuciła kurtkę na plecy i ruszyła do miasta.


Nic nie pogarszało humoru Carroll bardziej niż widok samochodu matki stojącego na podjeździe. A już tak się cieszyła, że spędzi ten dzień w towarzystwie Paula… Że oddali chodź trochę myśli i wspomnień z minionej nocy…

Zaraz po wejściu do domu, już na progu, usłyszała głos swej rodzicielki.

- "No nareszcie! Gdzieś ty się tak długo szwendała?" - kobieta opierała się o ścianę przy wejściu do kuchni.

- "Byłam w szkole…" - odmruknęła niebieskowłosa kierując się w stronę swego pokoju z zamiarem przebrania się.

- "Tak, tak, nie interesują mnie twoje wymówki…" - odezwała się z pogardą - "I gdzie leziesz? Jeszcze nie skończyłam" - dziewczyna zatrzymała się niechętnie - "Dlaczego wypiłaś moje wino?"

- "Ja… Ja nie piję wina…" - spojrzała zaskoczona na matkę. Zaraz jednak przypomniała sobie okruchy szkła i czerwoną kałużę w kuchni. Zrobiło jej się nieco zimno.

- "To kto w takim razie? Krasnoludki?" - nawet się nie uśmiechnęła - "Pakuj się. Już tu nie mieszkasz."

- "Co?!"

- "Jesteś jak pasożyt. Mały, żarłoczny robal… Przynosisz mi strasznie dużo szkód…" - powiedziała jakby wyrzucanie dziecka z domu było czynnością najnormalniejszą na świecie - "Tylko żresz, brudzisz, marnujesz wodę i prąd, a teraz jeszcze wypiłaś mi wino…"

- "A-ale gdzie ja mam się podziać?" - spytała czując ciepłą kroplę płynącą po policzku.

- "Nie mój problem" - wzruszyła ramionami popielatowłosa - "A teraz zrób coś wreszcie porządnie i się pospiesz. Za dziesięć minut ma cię tu nie być."

Carroll ledwo powstrzymując się od rozpłakania, pobiegła do swojego pokoju. Chwilę rozglądała się zagubiona, ale szybko zdała sobie sprawę z tego, że ma niewiele rzeczy, które potrzebuje. Dopakowała szkolny plecak swoimi ulubionymi książkami, a raczej tymi kilkoma, które posiadała na własność. Zwykle korzystała z zasobów sąsiadującej ze szkołą biblioteki publicznej.

Wytargała ze stojącej pod ścianą szafy torbę podróżną, po czym zgarnęła i upchnęła do niej większość swoich ciuchów. Dorzuciła porzuconą w pościeli piżamę, a po krótkim zastanowieniu zapakowała jeszcze jasiek. Chwyciła bagaże i unikając matki wyszła z domu.

W tym momencie nie była w stanie myśleć rozsądnie. Ruszyła prosto przed siebie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Przez ścianę łez nie widziała żadnego rozsądnego celu.

Wkrótce wyszła spomiędzy jednorodzinnych domków i zapuściła się w gęściej zabudowany teren. Niezauważona przechodziła obok sklepowych witryn. Nikt z przechodniów na nią nawet nie spojrzał. Tylko czarnowłosa dziewczyna w nabijanej ćwiekami, skórzanej kurtce i kilkoma kolczykami w uchu obejrzała się zastanawiając, czy zagadać.

Carroll weszła w wijące się alejki parku. Mijając obojętnych spacerowiczów i ludzi odpoczywających na ławkach, znalazła drzewo. Znajome drzewo.

Usiadła na promieniującej chłodem ziemi i nawet nie zdejmując plecaka, oparła się o chropowatą korę. Ukryła twarz w dłoniach starając się ułożyć przypominające rozsypane puzzle myśli.


Paul rozejrzał się po oświetlonym zimnym światłem garażu. Kupa części leżała na miejscu. Podobnie skrzynka z narzędziami. Pozbawiony skrzyni biegów motocykl również się nie ruszył. Na pierwszy rzut oka wszystko grzecznie czekało na rozpoczęcie napraw, ale chłopakowi wciąż czegoś brakowało. I doskonale wiedział czego.

Zerknął na zegarek. Carroll bardzo rzadko się spóźniała. Zwłaszcza na jakiekolwiek spotkania z chłopakiem.

Zrezygnowany wyciągnął telefon i odnalazł numer dziewczyny. Gdy nikt nie odebrał, brązowowłosy napisał krótkiego sms-a i wyszedł na zewnątrz. Skierował swe kroki prosto do domu Chmurki. Po ostatnich wydarzeniach nie było miejsca na traktowanie jakichkolwiek odchyleń od rutyny jako czegoś nieszkodliwego.

Niedługo później stanął przed parterowym domkiem i nacisnął przycisk dzwonka. Zauważony już wcześniej samochód i zagłuszone przekleństwa zdecydowanie świadczyły o obecności pewnego nieprzyjemnego babsztyla. Tego samego, który kilka sekund później pojawił się w progu.

- "Czego tu chcesz?" - zapytała kobieta. Jej głos był po brzegi wypełniony niechęcią.

- "Dzień dobry" - chłopak nawet nie pomyślał o czekaniu na odpowiedź - "Jest Carroll?"

- "Larwy nie ma. I nie będzie" - odparła krótko.

- "A gdzie jest? I dlaczego jej nie będzie?" - Paul poczuł całkiem silny niepokój.

- "A ja wiem gdzie mogła poleźć? Ale już nie wróci" - trzasnęła drzwiami.

Chłopak westchnął ciężko i oddalił się od chwilowo wrogiego terytorium. Z kieszeni po raz kolejny wyłowił komórkę i spojrzał na wyświetlacz. Żadnych nowych wiadomości. Pokręcił głową. Czuł się źle. Na jego szczęście rozpędzające się myśli zostały zatrzymane przez dźwięki jednego z jego ulubionych utworów. To jego telefon oznajmiał nadchodzące połączenie. Pełen nadziei spojrzał na ekran, ale zamiast zobaczyć słowo "Chmurka", ujrzał nieznany mu numer.

- "Halo?" - odebrał.

- "Siema… I nie rozłączaj się" - odezwał się dziewczęcy głos.

- "A kto mówi?" - zapytał pełen najgorszych przeczuć.

- "Tylko przysięgnij, że się nie rozłączysz."

- "Ok…"

- "Wendy."

- "Ok… A skąd masz mój numer?"

- "LSP nie trzeba nawet przycisnąć by coś powiedziała."

- "A skąd ona ma mój numer?"

- "Ona wie wszystko… Zresztą mniejsza. Widziałam tę twoją emo-laskę. Szła zapłakana mniej więcej w stronę parku."

- "A dlaczego mi to mówisz?" - cała ta sytuacja wydawała mu się naprawdę dziwna.

- "Robię co mi się podoba. A teraz żeg…"

- "Czekaj! Dzięki za info…"

- "Ok… Nie ma za co… A teraz muszę lecieć. Bez odbioru frajerze" - rozłączyła się.

Próbując opanować wielki mętlik, który właśnie utworzył się jego głowie, Paul popędził do parku. Kiedy tam dotarł, słońce chyliło się ku zachodowi, barwiąc niebo na ciemno-pomarańczowo. Już prawie nikt nie przechadzał się alejkami, ale wciąż dało się znaleźć kogoś, u kogo można zasięgnąć języka.

Niewysoka dziewczyna z pofarbowanymi na czerwono, krótkimi włosami siedziała na zielonej ławce. Z błogim wyrazem twarzy wpatrywała się w kołyszące się na chłodnym wietrze drzewa.

- "Eee… Przepraszam?" - zagadnął. Dziewczyna powoli spojrzała w jego stronę - "Czy przechodziła tędy taka dość niewysoka dziewczyna z niebieskimi włosami?"

- "Tag" - odpowiedziała lakonicznie.

- "Eeem…" - chłopak był nieco skołowany - "A w którą stronę poszła?"

Czerwonowłosa wpatrywała się przez chwile w niego bez słowa. Na jej twarzy malował się błogi spokój. Gdy Paul chciał zadać pytanie po raz kolejny, dziewczyna w końcu wskazała kierunek.

- "Dzięki…" - mruknął, po czym szybko się oddalił.

Wkrótce napotkał na znajome drzewo. Na ziemi pod nim siedziała skulona postać. Chlipała cicho.

- "Carroll? Chmurko?" - zapytał nachylając się nad nią.

Dziewczyna wstała i rzuciła się na niego, oplatając rękami i płacząc w ramię.

- "Co się stało?"

- "Wy-wyrzuciła mnie z domu…" - wychlipała.

- "To dlaczego przyszłaś tutaj? Przecież mogłaś przyjść do mnie…"

- "Nie wiem… Myślałam… Nie wiem…" - z jej oczu poleciało jeszcze więcej łez.

- "Idziemy do mnie" - pocałował ją w czubek głowy i podniósł torbę z ziemi - "Zamieszkasz ze mną dopóki ta sprawa się nie rozwiąże."