To wszystko przez Tess i Kiri, także jak coś można mordować właśnie je. Kanon całkowicie zamordowany, czytanie na własną odpowiedzialność i niech mi ktoś każe przestać pisać X_X

###

Niekontrolowane westchnięcie wyrwało się z ust Alibaby. W normalnych okolicznościach zawstydziłby go ten dźwięk, nie pasujący do mężczyzny i bardziej przypominający proszący jęk. Jednak teraz nie był w stanie nawet myśleć o tym, że po raz kolejny to on nie potrafi pohamować swojej przyjemności. Ale po prostu nie potrafił. Nie na kilka chwil przed spełnieniem, które już się kumulowało w jego podbrzuszu. Nie, gdy czyjeś zęby zaciskały się na wrażliwej skórze szyi, by po chwili po tym samym miejscu przesunął się gorący język. Nie, gdy to słodkie tarcie w dolnych rejonach jego ciała stawało się intensywniejsze, doprowadzając go do szaleństwa. I wreszcie nie, gdy w uchu słyszał czyjś przyspieszony, niemal przepełniony podnieceniem oddech. A słyszeć coś takiego nie zdarzało się często. Dlatego nie, nie mógł się hamować, gdy tyle bodźców atakowało jego osobę w najbardziej z możliwych, intymnych chwilach.

Ciepły policzek przylgnął do jego własnego, a Alibaba zacisnął oczy, wsuwając palce w sztywne, wilgotne włosy. Gorący oddech parzył mu skórę, a bliskość drugiego ciała podziałała jak impuls elektryczny strącając go prosto w objęcia orgazmu.

Gdy udało mu się odzyskać zarówno dech jak i jasność myśli, zagapił się po prostu w sufit. Zastanawiał się, jak to możliwe, by za każdym razem z tym facetem czuł się, jakby ktoś wystrzelił go w kosmos. I to bez kaftana bezpieczeństwa. To było zaskakujące, bo jego partner był ekstremalnie wręcz powściągliwy i Alibaba był więcej niż pewien, że seks z nim będzie podobny do niego samego. Spokojny, oszczędny, jeżeli nie szorstki. Tymczasem to, co potrafił z nim zrobić podczas tych wspólnych chwil przechodziło za każdym razem jego najśmielsze oczekiwania. Co było dość paradoksalne zważywszy na to, że na przykład nie całowali się praktycznie w ogóle. Prócz jednego razu nie pamiętał, by jeszcze kiedyś się to wydarzyło… Jednak stanowcze ręce, zwinny język i zęby potrafiły zdziałać cuda jeżeli chodziło o Alibabę i fundowały mu raz po raz wycieczkę krajoznawczą po wszechświecie.

Alibaba zerknął na leżącego obok mężczyznę, który wyglądał jakby zasnął, jednak on doskonale wiedział, że tacy faceci jak Ren Kouen nie zasypiają. O ile w ogóle potrzebują w swoim zapracowanym życiu czegoś tak prozaicznego jak sen. Alibaba nie raz i nie dwa zastanawiał się, co taki facet jak Kouen robi z nim w małym, ciasnym, studenckim mieszkanku, skoro (Alibaba doskonale o tym wiedział) mógł mieć warunki iście królewskie i spać na wielkim łożu, a nie na ciasnym łóżku, na którym ledwie się mieścili we dwóch i w którym wyskoczyła jedna ze sprężyn z prawej strony. Nawiasem mówiąc z tej strony, na której właśnie leżał Alibaba i czuł, jak uwiera go w dolną część pleców, niczym te nieproszone, bombardującego go myśli. I wcale nie pomagało mu to w dziwnym nastroju jaki go ogarnął. Tak właściwie to najchętniej zwinąłby się pod kołdrą, przykleił do kogoś ciepłego i po prostu poszedł spać, zostawiając wszystkie dręczące myśli na inną chwilę, gdy będzie w lepszej kondycji by je przemyśleć.

Ale to nie było możliwe. Ren Kouen nie należał do ludzi, którzy lubią się przytulać, a już zwłaszcza przytulać po seksie, co było ewidentnym znakiem przywiązania i uczuć. Kouen uczuć zdawał się nie posiadać i cenił sobie swoją przestrzeń osobistą ponad miarę. No, chyba że chodziło o seks z Alibabą, wtedy granica przestrzeni osobistej Kouena nieco się przesuwała, ale też nie na tyle, by mogli świadczyć sobie jakieś czułości. Jakiekolwiek.

Alibaba czasem czuł się bardzo źle. Seks z Kouenem był więcej niż dobry, ale wszystkie myśli, jakie go napadały tuż po, takie dobre już nie były…

Ponownie zerknął na Kouena. Mężczyzna był cholernie przystojny i bez dwóch zdań męski, i Alibaba czuł dreszcz przebiegający mu po krzyżach na sam jego widok.

Kouen otworzył oczy ani trochę nie zaspane czy zmęczone, tylko czujne i bystre jak zawsze. W milczeniu podniósł się do siadu, bez śladu rozleniwienia. Alibaba gapił się na muskularne i zdecydowanie seksowne plecy, zastanawiając się dlaczego. Dlaczego Kouen tutaj jest, dlaczego jest tu z nim, dlaczego po tak długim czasie nadal się widują, chociaż przy pierwszym ich spotkaniu nie wyglądał jakby chciał zawierać bliższe znajomości. Jakiekolwiek znajomości, dla ścisłości. Dlaczego tu, dlaczego z nim, dlaczego nic nie mówi, dlaczego zawsze wychodzi, dlaczego właśnie się ubiera…

- … dlaczego?

Alibaba wzdrygnął się, słysząc własny głos. Nie spodziewał się, że to pytanie, które tak go dręczyło, wymsknie mu się tak niespodziewanie. Ale… ale tak właściwie to chciał wiedzieć.

Kouen odwrócił się, patrząc na niego, a Alibaba poruszył się niespokojnie pod tym chłodnym, niemal kamiennym spojrzeniem.

- Słucham? – Zwykłe, spokojne pytanie, a Alibaba czuł, jak opuszczają go resztki odwagi. Przełknął głośno ślinę, zbierając się w sobie, skoro już zaczął…

- Dlaczego? – spytał niezbyt pewnym głosem. Uniesiona brew mężczyzny najwyraźniej domagała się doprecyzowania. – Dlaczego tutaj jesteś?

Tylko przez chwilę w oczach Kouena mignęło zaskoczenie, a Alibaba zauważył je tylko dlatego, że miał już małą wprawę w odczytywaniu różnych rodzajów spojrzeń Kouena, które w końcu, ach, TYLE wyrażały. Zaskoczenie szybko jednak zniknęło za kamienną fasadą.

- Bo tak.

Odpowiedź Kouena na wszystkie pytania wszechświata – bo tak.

- Poważnie pytam – zezłościł się, wbijając zirytowane spojrzenie w mężczyznę ubierającego koszulę. – Nie jesteś towarzyskim gościem, dlatego zastanawiam mnie, dlaczego tu ze mną jesteś.

- Przeszkadza ci to? – rzucił, zapinając guziki rękawów.

- Nie, tylko…

- Skoro i ty jesteś usatysfakcjonowany, i ja, to chyba nie ma o czym mówić – stwierdził rozglądając się za spodniami.

- No tak, ale… - Do Alibaby dopiero po sekundzie dotarł sens słów Kouena i rozzłościło go to jak chyba jeszcze nic w życiu. – Nie jestem twoją dziwką – warknął.

Usta Kouena wykrzywiły się w leciutkim uśmiechu, który sugerował, że on ma nieco inne zdanie na ten temat.

Biała, oślepiająca wściekłość spłynęła po chłopaku, zamrażając w nim wszystko po drodze. Złapał spodnie Kouena, wiszące na krześle obok i cisnął nimi prosto w twarz mężczyzny.

- Wynoś się – warknął, wstając i pospiesznie udając się do łazienki. Nie wiedział, jak Kouen zareagował na takie potraktowanie jego osoby – złością, zdziwieniem czy charakterystyczną dla niego pobłażliwością. Ale Alibabę niewiele to obchodziło. Ważne, że gdy już opuścił łazienkę po długim, gorącym prysznicu i zabijaniu wzrokiem mordercy otaczających go kafelek, Kouena już nie było. Tak jakby go tu nie było nigdy. Tylko łóżko było pedantycznie zaścielone, co różniło się od tego zwyczajowego, chaotycznego ścielenia Alibaby. Cóż za zbytek łaski, do licha.

Usiadł na tym nienormalnie porządnym łóżku i opadł na plecy, gapiąc się bezmyślnie w spękany sufit. Czuł się dokładnie tak, jak to, za uważał go ten dupek. Jak tani, naiwny cieć.

###

Alibaba, jak każdy młody dorosły odczuwał potrzebę jak najszybszego usamodzielnienia się. A gdy dodać do tego niezbyt sympatyczną atmosferę w domu w postaci przyrodnich braci, którzy niespecjalnie go lubili, pragnienie życia na własną rękę i uwolnienie się z rodzinnego gniazda było tym głębsze. Dlatego gdy skończył szkołę średnią wraz z przyjacielem wynajęli małe, skromne mieszkanko, łapiąc się wszelkich możliwych prac. Skromne fundusze, jakie dostawał po śmierci matki, nie wystarczały na wiele, a wspaniałomyślnie odmówił ojcu, by ten do wspierał. Najwyraźniej był to jakiś ostatni dobry odruch, który chciał wykonać w stronę syna, jednak Alibaba (głupi! głupi Alibaba!) odmówił wsparcia finansowego, chcąc zacząć nowe życie na, skromny bo skromny, ale własny rachunek.

Alibaba był z natury idealistą, lubił i chciał pomagać ludziom i chociaż jeszcze do końca nie wiedział, co chce robić w życiu, na pewno miałoby to coś wspólnego z innymi ludźmi. Poszedł więc na studia z bezpieczeństwa narodowego mając nadzieję, że im lepiej pozna problemy ludzi, tym szybciej znajdzie swoje miejsce. Alibaba nigdy nie stronił od pracy, dlatego udawało mu się jakoś pogodzić studia i pracę w najróżniejszych godzinach. Przez długi czas chodzi od jednej pracy do drugiej, aż w końcu udało mu się znaleźć stałe zatrudnienie za naprawdę dobre pieniądze i w porze, która nie kolidowała z jego zajęciami. Chociaż… na dobrą sprawę nie lubił się nią chwalić. Ba, nigdy o niej nie mówił, bo mimo wszystko nie było to miejsce, w którym wyobrażał sobie właśnie siebie. Coś czuł, że gdyby ktoś z jego rodziny dowiedział się, czym się para, zostałby z niej definitywnie wyklęty.

- Wyglądasz jakby przejechała po tobie kosiarka.

Alibaba podniósł wzrok na kolegę, który przyglądał mu się ze zblazowanym wyrazem twarzy. Alibaba czasem nie wiedział, czy owo zblazowanie było tylko manierą Judala czy on faktycznie taki był. Niemniej nonszalancja i niewymuszona gracja pasowały do niego. I co więcej, nikt inny nie nadawał się tak do tego miejsca, w którym się znajdowali, jak właśnie Judal.

- Może przejechała – burknął, przechodząc koło niego, by udać się na główną salę z bufetem. Miał szaloną ochotę się spić.

- Ty nie masz kosiarki. – Judal podążył za nim, beztroski i dziwaczny jak zawsze. – Ty nie masz nawet nożyczek. Szukałem ostatnio. Jak można nie mieć w domu nożyczek, do cholery?

Alibaba wywrócił oczami, porzucając zastanawianie się, dlaczego Judal szukał nożyczek u niego w domu, a już zwłaszcza co chciał nimi zrobić. Wolał nie dowiadywać się, że być może to jakaś nowa perwersyjna zabawa chłopaka.

- Daj mi spokój – mruknął, wchodząc po schodach i modląc się, by jakieś bóstwo raczyło obdarować go cierpliwością i świętym spokojem.

- Nie.

No tak, typowy Judal. Alibaba był więcej niż przekonany, że pierwsze słowo, jakiego nauczył się Judal brzmiało „nie". W każdym razie zaraz po „jestem zajebisty, podziwiaj mnie".

Alibaba zignorował kompana, wchodząc na salę i kierując się do małego kontuaru, który robił za coś w rodzaju recepcji. Pracującemu tam chłopakowi kazał rozpisać swoje godziny między klientów, mając szczerą nadzieję na normalne, odświeżające towarzystwo. Miał już serdecznie dość psychicznych milczków i ekscentryków.

- Co? – burknął, zauważając, że Judal bacznie mu się przygląda.

- Kouen jest chory? – spytał, wciskając ręce w kieszenie spodni.

- A jest? – odpowiedział pytaniem Alibaba.

- To ja tu zadaję pytania. – Zmarszczył brwi, gdy Alibaba obrócił się na pięcie, idąc w stronę baru. I nawet na niego nie poczekał, bezczelny!

- Nie będzie dziś Kouena?

- Nie mam pojęcia.

- A dlaczego nie masz pojęcia?

- Bo nie mam.

- Dlaczego nie masz? Stukasz się z nim i nie wiesz takich rzeczy?

Alibaba czuł, jak na skroni zaczyna pulsować mu żyłka. Judal potrafił być bardziej upierdliwy niż nie jedno ciekawskie dziecko.

- Nie muszę znać jego rozkładu dnia – prychnął.

- Ja znam cały rozkład Sina na najbliższe dziesięciolecie – zauważył, zamawiając u barmana dwa drinki. Generalnie nie powinni pić w czasie pracy, no ale kto był w stanie odmówić Judalowi?

- Bo ty to ty, jesteś po prostu nienormalny. A Sindbad tym bardziej skoro zadaje się z takim wariatem jak ty – prychnął, stukając nerwowo palcami w blat, czując się coraz bardziej zirytowany.

Barman postawił przed nimi szklanki, a jedną z nich Alibaba opróżnił haustem.

- No, no, no – zamruczał Judal w swoją szklankę.

- Co za „no, no"? – warknął.

- Poprztykałeś się ze swoją miłością życia? – spytał beztrosko.

- Ja nie mam miłości życia, odwal się.

- A Kouen to co?

- Nie zakochuję się w klientach, jak niektórzy – prychnął.

- Mówisz, jakbyśmy pracowali w burdelu – obruszył się teatralnie. – Nie kocham się w nim w pracy… Chociaż nie, tak właściwie to kocham się w nim też w pracy, po pracy tylko okazuję mu jak bardzo.

Przewrotny, prawie psychiczny uśmiech pojawił się na ustach Judala. W takich chwilach wyglądał jak świr na chwilę przez zabójstwem. Doprawdy, Alibaba nie raz zastanawiał się, co taki gość jak Sindbad widział w takim szaleńcu jak Judal. Może szukał dreszczyku emocji? A może był tak pieprznięty jak on? Nie ważne.

- No więc jak w końcu? – dopytał wyraźnie zniecierpliwiony Judal. Od zniecierpliwionego Judal, był gorszy tylko znudzony Judal, niemniej nie znaczyło to, że ten pierwszy jest mniej upierdliwy od drugiego. W wierceniu dziury w brzuchu posiadał mistrzostwo.

- No więc na świecie są też inni ludzie tak? A ja zamierzam spędzić z nimi czas. – Wzruszył ramionami, biorąc kolejnego drinka, z którego tym razem upił tylko małego łyka. Naprawdę nie byłoby dobrze, gdyby się dziś upił, jeszcze wyszłyby z niego jakieś gorzkie żale. Albo zrobiłby coś, czego by później żałował.

- Aha… Powiedz, czy na twój pogrzeb muszę koniecznie kupować ci kwiaty? Nie lubię tych śmierdzących badyli, jeszcze odezwałaby się moja alergia…

- O czym ty gadasz? – przerwał mu bezceremonialnie Alibaba.

Judal spojrzał na niego jak na idiotę z uśmieszkiem pobłażania.

- Jesteś tępy, Saluja, ale twoja sprawa. – Machnął lekceważąco ręką.

Alibaba nie zdążył dopytać, o co temu kretynowi chodzi, bo koło nich pojawił się ponownie barman.

- Saluja, klient czeka na ciebie w czwartej loży.

Alibaba dopił drinka, zerkając na zegarek. Najwyraźniej gość przyszedł wcześniej.

- Idę – mruknął do Judala, który odpowiedział mu tylko nieczytelnym spojrzeniem i uniesionymi brwiami.

- Baw się dobrze, Sa-lu-ja. – Obrócił się na krześle, a jego usta wygięły się w dziwnie przebiegłym uśmieszku, który każdorazowo wywoływał dreszcze u Alibaby.

Chłopak pokręcił z westchnieniem głową. Idąc przez salę, pełną rozmawiających ludzi, wziął się w garść i przywołał na usta uśmiech poprawnego hosta. Bo tym właśnie był – jednym z hostów, zabawiających znudzonych klientów miłą, inteligentną rozmową, nalewając wina czy odpalając papierosa. Na samym początku duma Alibaby wyła z rozpaczy. On, stuprocentowy facet, miał robić za jakąś gejszę dla innego faceta? O nie, nie… Jednak pieniądze, jakie dostawał za tę robotę, były więcej niż wymarzone, a klienci okazali się w dużej mierze uprzejmymi i inteligentnymi gośćmi, dlatego koniec końców postanowił zatrzymać się w tej pracy na dłuższy czas. Nie musiał świadczyć żadnych usług poza spędzeniem czasu na rozmowie, więc dość stanowczo schował swoją dumę w buty i musiał przyznać, że nie żałował. Osoby, które najmowały sobie hostów, nie były pierwszymi lepszymi z ulicy, lecz zazwyczaj byli to bogaci biznesmeni lub nawet politycy, znudzeni lub chcący odetchnąć od pracy. Miał więc okazję poznać bliżej światek wysoko usytuowanych, mających jakiś ważny głos w wydarzeniach miasta czy kraju. Było to ciekawe doświadczenie pozwalające poszerzać mu horyzonty, ku którym zmierzał.

- Witam, nazywam się Alibaba Saluja, będę dzisiaj pańskim towa… Co ty tutaj robisz?!

Kouen uniósł na niego spokojne spojrzenie, a Alibaba miał wrażenie, że ucieka mu para z uszu ze złości.

- Siadaj. – Jakby nigdy nic wskazał mu miejsce na sofie.

Alibaba zacisnął zęby, cudem powstrzymując się od odwrócenia się na pięcie i odejścia. Gdyby to zrobił, wyleciałby stąd szybciej, niż zdążyłby powiedzieć chociażby „ale". Klient, który płacił ładne pieniądze ze towarzystwo hosta, był panem.

Odetchnął dyskretnie, postanawiając sobie w duchu, że będzie dziś tak poprawnym hostem jak tylko się da, a za pół godziny opuści towarzystwo Kouena.

Usiadł na sofie, biorąc do ręki otwarte wino i z wprawą nalewając je do kieliszka.

- Ma pan jeszcze jakieś specjalne życzenia? Coś do zjedzenia? – zaproponował.

- Nie. Wiesz, że tu nie jadam.

- Rozumiem. Jak minął panu dzień, panie Ren?

Kouen wbił w niego spojrzenie, puste i bezemocjonalne jak cały on. Alibaba był dumny z siebie, że je wytrzymał z uśmiechem przyklejonym do ust.

- Czyżby nie najlepszy? – dopytał jakby nigdy nic. – Tak to jest w pracy…

- Przestań.

- … ale tak właściwie możemy porozmawiać o pogodzie. Strasznie dzisiaj ponuro, nie sądzi pan? Naprawdę czekam na lato, z chęcią bym się wybrał gdzieś za granicę…

- Przestań.

- Ależ oczywiście. – Alibaba umilkł, czerpiąc jakąś dziką przewrotną radość ze swojego paplania, zwłaszcza, że mina Kouena zmieniła się z kamiennej na delikatnie zirytowaną.

Dłuższą chwilę spędzili w milczeniu, a Alibaba wsłuchiwał się w delikatną muzykę i szmer rozmów i śmiechów, podziwiając ornamenty na ścianach. Spojrzał na Kouena, gdy ten poruszył się w końcu, sięgając do kieszeni marynarki po papierosy. Ledwie zdążył włożyć go do ust, a Alibaba już oferował mu ogień.

- Powiedziałem, żebyś przestał – syknął wyraźnie już zniecierpliwiony.

- Jeżeli nie chciał pan usług hosta, nie bardzo rozumiem po co pan marnował na niego swoje pieniądze – zauważył spokojnie Alibaba, poprawiając rękawy koszuli. – Ale jeżeli ma pan ochotę pomilczeć, to owszem, jak najbardziej możemy, tylko że nie mogę poświęcić panu zbyt wiele czasu, czeka na mnie kolejny klient, także jeżeli ma pan ochotę spędzić jeszcze z kimś czas, może pan poprosić o innego hosta, ja tym czasem…

Silne palce zacisnęły się boleśnie na jego nadgarstku, pociągając go z powrotem na sofę.

- Z kim? – spytał Kouen, a w jego oczach mignął cień gniewu.

- Och, może pan wybrać dowolnego hosta…

- Nie rób ze mnie idioty. – Szarpnął go, sprawiając, że Alibaba skrzywił się. – Z kim idziesz się spotkać.

Alibaba uśmiechnął się delikatnie, zupełnie przeciwnie do kumulującej się w nim złości. Ale był hostem, potrafił grać, jak najlepszy aktor w teatrze.

- Proszę wybaczyć, ale obowiązuje nas pełna dyskrecja jeżeli chodzi o naszych klientów i regulamin zabrania mi udzielania jakichkolwiek informacji na ten temat. I bardzo bym prosił, aby pan mnie puścił, sprawia mi pan ból. – Uśmiechnął się szeroko, czując, jak od tej sztuczności drżą mu mięśnia twarzy.

Kouen puścił go pospiesznie, jakby zaskoczony tym, że w ogóle go trzymał. Alibaba pomasował dyskretnie rękę pod stołem. Skurczybyk miał naprawdę dużo siły, jak nic narobił mu siniaków.

- A teraz pana przeproszę. Życzę udanego wieczoru w lepszym towarzystwie. – Wstał i oddalił się pospiesznie, zanim Kouen postanowi rzucić się na niego i nie daj bogowie przywiązać do nogi od stołu. Na drżących nogach dotarł do baru i dopiero tam odetchnął z ulgą. Machnął na barmana, który zaczął przyrządzać mu kolejnego drinka. Jednak spędzenie czasu z Kouenem kosztowało go sporo nerwów.

- Nie za dużo jak na jeden wieczór? – spytał barman, podając mu szklankę.

- O wiele za mało, wierz mi – mruknął.

- Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.

Gorzej, dużo gorzej…

- Klient ci się naprzykrzał? Wiesz, powinieneś to zgłosić…

Alibaba machnął rękę.

- Nie, był po prostu dziwny, nic mi nie jest. Gdzie się podział Judal? – Rozejrzał się za chłopakiem. Zwykle lubił chadzać wraz ze swoją nonszalancją po całym bufecie zabawiając przypadkowych gości rozmową.

- Jego facet przyjechał. – Barman uśmiechnął się szeroko.

- Ach, no tak. - Wspaniały Sin się pojawił, to Judal poleciał do niego w podskokach, czego innego mógł się spodziewać. – Dobra, lecę dalej, niech ten wieczór się kończy jak najszybciej.

Właściwie reszta wieczoru upłynęła Alibabie dość spokojnie. Pozbywszy się towarzystwa Kouena, mógł się nawet zrelaksować i cieszyć się rozmową z właścicielem firmy jubilerskiej, który niedawno wrócił z zagranicznej wycieczki na wschód i raczył go zabawnymi opowieściami o piramidach, wielbłądach i dziwnym jedzeniu. Alibaba z przyjemnością wybrałby się kiedyś gdzieś za granicę, jednak wątpił, by w najbliższym czasie mógł sobie na to pozwolić. Póki co wszystkie fundusze pakował w utrzymanie mieszkania i własny żołądek.

Gdy wybiła pierwsza w nocy, pożegnał swojego klienta i udał się do szatni. Tylko w przelocie mignął mu Judal, który pędził do wyjścia, ciągnąc za sobą podśmiechującego się Sina. Alibaba nie wiedział, czy Sindbad kocha się w Judalu, jak chłopak w nim, niemniej lubił patrzeć na tę dwójkę. Sin potrafił sobie świetnie radzić z dziwaczną naturą Judala, a do najłatwiejszych w obsłudze on nie należał. Ubrawszy kurtkę wyszedł na zewnątrz, oddychając chłodnym, świeżym powietrzem. Czując, że chce mu się cholernie spać i ciesząc się w duchu, że jutro ma tylko jedne zajęcia w samo południe, ruszył przed siebie. Może uda mu się złapać nocny autobus i nie będzie musiał zapierdzielać na piechotę? Nie zdążył ujść nawet kilku kroków, gdy został gwałtownie pchnięty na ścianę, obijając sobie boleśnie ramię.

- Co ty… - Już, już miał rozprawić się ze swoim napastnikiem, gdy natrafił na czysty mrok w postaci oczu Kouena. Alibaba nigdy by się do tego nie przyznał, ale w tamtej chwili czuł się jak wystraszony królik patrzący na wyszczerzone kły wilka. Kouen pochylił się w jego stronę, opierając rękę nad jego ramieniem, a zwodniczy, spokojny uśmiech nie schodził z jego ust. Uśmiech numer trzynaście – drgnij, a zginiesz na miejscu. To zdecydowanie był ten uśmiech. Więc Alibaba wrósł w ziemię, zapuścił korzenie, w każdym razie nie drgnął choćby o milimetr, mimo że jego kolana zaczynały niekontrolowanie drżeć.

- Co ty sobie myślałeś? – odezwał się Kouen, przeciągając sylaby.

- J-ja? – spytał niepewnie Alibaba, mając szczerą ochotę zlać się ze ścianą za swoimi plecami.

- Ty, szczeniaku – wycedził, łapiąc go za szczękę i zaciskając place na policzkach. Nie na tyle mocno, by zrobić mu krzywdę, ale tak, by poczuł. Alibaba niemal widział pulsującą żyłkę na skroni mężczyzny. Kouen bywał zirytowany, a nawet zły, widywał go takiego czasem, gdy narzekał na niekompetentnych pracowników, gdy coś szło źle w jego firmie, gdy ktoś go wkurzył… Nigdy jednak ta przerażająca wściekłość nie była w takim stanie skierowana przeciwko niemu.

- P-puść… - Złapał za nadgarstek mężczyzny. Kouen zacisnął na moment mocniej palce, po czym puścił jego szczękę, opierając i tę rękę nad drugim ramieniem Alibaby, więżąc go tym samym.

Alibaba dyszał ciężko zerkając na Kouena kątem oka. Co za… co za cholerny palant!

- Możesz mnie zostawić? – spytał, starając się, by jego głos zabrzmiał spokojnie, jednak sam doskonale słyszał w nim drżenie.

- Nie – padła odpowiedź, a ciężkie spojrzenie niemal miażdżyło chłopaka. – Dopóki mi nie wyjaśnisz, co to miało znaczyć.

Alibaba zmarszczył ze złością brwi, czując, że w końcu odzyskuje równowagę duchową po tym niespodziewanym ataku.

- Nie wiem, o co ci chodzi – prychnął.

- Nie rób ze mnie durnia – syknął, uderzając dłonią w ścianę, sprawiając, że Alibaba aż podskoczył w miejscu. – Mów!

- J-ja… Odwal się! – warknął, opierając ręce na klatce piersiowej mężczyzny i napierając na niego. Taa, równie dobrze mógłby próbować przesunąć głaz. – Masz. Mi. Dać. Święty. Spokój! Kapujesz?

- Nie, nie kapuję – wycedził.

- A więc to twój problem! Puść mnie.

- Nie.

- Jesteśmy pod klubem. – Zgrzytnął na zębach ze złości. – To podlega pod nagabywanie hosta, jeżeli nie chcesz, żebym to zgłosił i narobił ci nieprzyjemności, lepiej mnie stąd wypuść.

- Ty cholerny smarkaczu… - Brew Kouena zadrgała w skrajnej irytacji.

- Zostaw mnie, do diabła! – wydarł się w końcu Alibaba, uderzając go w ramię. – Jak szukasz dziwki na noc, to trafiłeś pod zły adres! – Przeszedł pod ręką odgradzającą mu drogę. – DAJ MI PIEPRZONY ŚWIĘTY SPOKÓJ! – wrzasnął, obracając się na pięcie i zwiewając, zanim Kouen zaskoczy, co się właśnie stało. Zatrzymał się dopiero kilkadziesiąt metrów dalej na przystanku. Opierając się o słupek i dysząc ciężko, modlił się, żeby jego autobus przyjechał jak najszybciej, w razie gdyby ten cholerny dupek postanowił jednak za nim jechać.

Przeklęty… przeklęty Kouen.