I

JASON

Jason obudził się pośrodku pustkowia. Ziemia wbijała mu się w policzek, oczy miał jakby czymś zalepione. Pomimo ciążenia powiek, zdołał je nieco uchylić, jednak i to niewiele dało – obraz zamigotał mu w tysiącu poziomach naraz; pionowy, poziomy, czarno-biały, przesadnie kolorowy... Zrezygnował więc z prób otworzenia oczu. Leżał tak dalej, usiłując przypomnieć sobie, jak się tutaj znalazł, lecz jego mózg pracował w zwolnionym tempie. Pewnie drzemałby tak dalej, gdyby nie nagłe wibracje ziemi, z którą już niemal się stopił. Ponownie uchylił powieki i... tym razem odskoczył kilkanaście metrów od miejsca, w którym się przed chwilą znajdował. Piasek na ziemi tworzył coś w rodzaju gigantycznego zamkniętego oka. Przez parę sekund wstrząsy się powtarzały, powoli zastanawiał się już nawet, czy gleba może oddychać.

Potarł twarz dłonią i rozejrzał się dookoła. Ze szczelin w suchej ziemi wyrastały pojedyncze kępki trawy, wiatr łagodnie wdzierał mu się we włosy. Pustynia. Ale kiedy Jason odetchnął, nie poczuł zapachu pustyni. W powietrzu unosiło się coś stęchłego, jakby spalonego...

Bryza przyprowadziła do jego nóg niewielki skrawek papieru z brzegami strawionymi przez ogień. Jason podniósł wciąż jeszcze gorący świstek i rozwinął go w palcach. Widniały na nim tylko dwa zdania, z czego chłopak zrozumiał tylko jedno.

με ξυπνήστε. Mihi vobiscum.

Greka i łacina. Jason znał łacinę z Obozu Jupiter, więc wiedział, że druga część wiadomości oznacza: „potrzebuję cię". Co głosiła pierwsza, nie miał pojęcia.

Wraz z myślą o Obozie Jupiter zalała go fala sprzecznych emocji. Ucieszył się, że coś pamięta – obawiał się już, że Hera znów odebrała mu pamięć. Z drugiej jednak strony wróciło do niego wszystko inne; posąg Ateny z Partenos. Rzym. Percy i Annabeth spadający do Tartaru. I on sam, zbyt głupi, zbyt zajęty tym durnym posągiem, żeby im pomóc. Ten cały Nico, brat Hazel, powiedział, że Percy'emu i Annabeth nic się nie stało, lecz Jason nie mógł powstrzymać wyrzutów sumienia. Znał córkę Ateny dłużej niż jej chłopaka, ale zdążył się z nim zaprzyjaźnić w ciągu tych kilku tygodni wspólnej misji.

Pamiętał też o Piper. O tym, jak razem z nią i Percy'm tkwił w komorze napełniającej się wodą i znów nie mógł temu zaradzić. Potrafił wyobrazić sobie Piper niemal tak łatwo, jak udawało mu się oddychać. Przywołał do siebie jej słowa, zanim zaczęli tonąć. Nie był jednak pewien, czy usłyszał dobrze... nie chciał sobie robić nadziei.

Na jego palcach zatrzymał się kolejny przedmiot, tym razem cięższy, większy i równie ciepły co papier. Błękitna deska. Jason już kiedyś widział taką deskę, ale było to tak dawno, że...

Deszcz podobnych belek zasypał go zupełnie nagle. Drewno leciało ze wszystkich stron – spadało z nieba, przecinało pionowo powietrze, nawet grunt od czasu do czasu je wypluwał. Jason odniósł wrażenie, jakby był wyśmiewanym podczas spektaklu aktorem, którego obrzuca się pomidorami, żeby upokorzyć jeszcze bardziej. Tyle że trafienie deską bolało bardziej niż pomidorem. Starał się odpychać od siebie pociski, ale jeden z nich chyba przetrącił mu nadgarstek, bo ból potoczył się po jego ręce nagłą falą. Coś uderzyło go w skroń i ponownie upadł na ziemię.

Dostrzegł jedynie jej buty – nieruchomo stojące skórzane kozaki. Spojrzał wyżej i zobaczył jej twarz zanim kolejna deska zdzieliła go w głowę. Jej czekoladowe włosy zaplecione w warkoczyki po bokach, orle pióra wetknięte ze gumki, lekką wiosenną bluzę i magiczne oczy, mieniące się wszystkimi istniejącymi barwami. Jason znał ją już tak długo, a wciąż nie potrafił się zdecydować, jakiego koloru są jej tęczówki.

- Piper? – udało mu się wykrztusić.

Dopiero wtedy zauważył niebieską deskę pochodzącą z Wielkiego Domu w Obozie Herosów wystającą z jej piersi.

- Nie – wszeptał. - Nie, Piper, nie!

„Ofiary, słodkie ofiary" - zamruczał głos Gai w jego głowie. Piper osunęła się kolanami na glebę, trzymając się za deskę w swojej piersi, jakby nie mogła uwierzyć, że to coś naprawdę tam tkwi.

- Przegraliśmy, Jason – powiedziała słabo.

W tym samym momencie sceneria snu się zmieniła. To już nie było pustkowie, a przynajmniej nie to samo, co poprzednio – Jason rozpoznał wypalone pola truskawek, przewróconą sosnę, pożółkłą trawę zabarwioną krwią jego przyjaciół, błękitne ruiny Wielkiego Domu.

Rozpoznał Obóz Herosów.

Kompletnie zniszczony.

- Jason! - Ktoś szturchnął go w ramię bardzo mocno. Ponownie uchylił zaspane powieki, lecz tym razem ujrzał co innego. To była jego kabina na "Argo II", z niebieskimi ścianami, biurkiem, jednym dużym oknem i jego złotym gladiusem opartym o niewielką drewnianą szafę. Jakieś dwadzieścia centymetrów dzieliło go od twarzy Piper McLean.

Na jej widok kamień spadł mu z serca. "Żyje, wszystko z nią dobrze" - pomyślał z ulgą. Miała włosy niedbale splecione w warkocz po boku, zielony polar narzucony na pomarańczowy T-shirt Obozu Herosów i podkrążone oczy, ale wciąż wyglądała ślicznie.

- To był tylko sen. - Nie zdawał sobie sprawy, że powiedział to na głos, dopóki źrenice Piper się nie powiększyły. Przytknęła rękę do czoła, następnie założyła niesforny kosmyk za ucho.

- O bogowie, Jason... - głośno wypuściła powietrze. Dyszała jak po długim biegu... albo ze zdenerwowania. Jej oddech jak zawsze pachniał cynamonem, nic się nie zmieniło.

- Co się stało? - zapytał nieco zaniepokojony jej reakcją. Doszukał się dość mocnej chrypy w swoim głosie.

Niemal nie poczuł jej niezwykle delikatnego dotyku na policzku.

- Już nic - odrzekła miękko. Chyba używała na nim czaromowy, może nawet bezwiednie, gdyż miał wrażenie, że mózg rozpływa mu się pod wpływem jej słodkiego tonu. - Masz gorączkę, jesteś chory, to wszystko. Przez chwilę krztusiłeś się przez sen - tutaj na moment się zawahała - więc trochę się przestraszyłam. Ale teraz jest już dobrze, nie musisz się niczym martwić.

- Jestem chory? - Mówił, jakby wcale go to nie obchodziło (bo w sumie tak było), dlatego zyskał pewność, że Piper go oczarowuje. - Dlaczego?

Nerwowo bawiła się piórem wsuniętym za gumkę do włosów.

- Miałeś wartę na pokładzie, kiedy przelatywaliśmy między Sardynią a Neapolem. - Przełknęła ślinę. - Duchy burzy zaatakowały, byłeś już zmęczony... Leo i trener je odgonili, ale ty prawie wypadłeś za burtę... - Pokręciła głową, jakby to zdanie wywoływało w niej zbyt bolesne wspomnienia. - W każdym razie nie wypadłeś i to się liczy, ale przeziębiłeś się i od kilku godzin śpisz. - Zerknęła na niego nieśmiało i dorzuciła: - Nic nie pamiętasz?

Jason wygrzebał z pamięci jedynie ciemne niebo, parę jasnych zygzaków przecinających mrok i szpetną, szczerzącą się do niego twarz ventusa wynurzającą się z miniaturowego tornada.

- Tylko jakieś urywki. - Zaniósł się kaszlem, a Piper zsunęła się z jego łóżka i stanęła obok, wygładzając szorty. Nagle powrócił myślami do jej słów. - Czekaj... powiedziałaś, że przelatywaliśmy między Sardynią a Neapolem? - Zmarszczył brwi, patrząc na nią. - Może nie miałem samych piątek z geografii w Obozie Jupiter, ale z tego co wiem, to Sardynia...

- Nie jest po drodze do Grecji? - Dokończyła za niego, krzywiąc się. - Wiem. Gdy byłeś w trakcie tej warty, Nico oznajmił wszystkim, że musimy natychmiast zmienić kurs na Francję, że miał jakąś wizję i że to bardzo istotne. Hazel powiedziała, że nie ma takiej opcji, że powinniśmy jak najszybciej znaleźć się w Grecji, ale on się upierał i... popchnął ją tak mocno, że aż upadła. - Wyglądała, jakby zjadła coś gorzkiego. - Frank strasznie się wkurzył. Zamienił w niedźwiedzia... a zamiana w grizzly na pokładzie latającego statku w środku burzy nie jest zbyt dobrym pomysłem... i zaczął się szarpać z Niciem, ja i Hazel próbowałyśmy ich powstrzymać, ale włączył się też Leo... Nico na tym skorzystał i poleciał do sterowni. Ponieważ byliśmy właśnie pomiędzy Neapolem a Sardynią, szarpnął za ster i zmienił kurs tak gwałtownie, że ty... no... - zająknęła się - p-prawie wypadłeś. Przybiegliśmy szybko i cię wciągnęliśmy... a resztę znasz.

- Lecimy do Francji? - Jego mózg nie wykazywał dziś chęci współpracy. - Nie, nie możemy lecieć do Francji! Czy on nie zdaje sobie sprawy... czy nie rozumie, że... - Nie potrafił się powstrzymać i podniósł głos. - Lada chwila legioniści z Obozu Jupiter dotrą na Long Island, zaatakują Obóz Herosów, Gaja się budzi, Percy i Annabeth tkwią gdzieś w Tartarze, a on chce sobie pozwiedzać wieżę Eiffle'a?!

Prawie rozerwał fioletową pościel wypadając z łóżka. Zakręciło mu się w głowie, zakołysał się na piętach, ale w ogóle się tym nie przejął. Poderwał do ręki gladiusa - przyjemnie ciążył mu w dłoni.

- Jason! - Piper wydała z siebie zduszony okrzyk zaskoczenia, ale Jason zniknął już na korytarzu i zmusił do biegu.

Nico zajmował kabinę Annabeth. Jak śmiał... jak śmiał rozpierać się w jej kabinie, spać w jej łóżku i jeszcze zachowywać się jak trzynasty Olimpijczyk, skoro ona mogła już nigdy nie wrócić? Jason wpadł do kajuty - Nico polerował szmatką swój miecz ze stygijskiego żelaza przy biurku córki Ateny. To tylko podburzyło złość Jasona. Podszedł do niego i już miał walnąć go płazem w głowę, jednak tamten widocznie go usłyszał, gdyż poderwał się ze stołka i wyciągnął własną broń przed siebie, niemal dotykając nią klatki piersiowej syna Jupitera. Jego oddech był nierówny, szarpany, źrenice wielkie jak czarne spodki.

- Co ty sobie myślisz?! - wrzasnął Jason. - Zmieniać kurs bez żadnej konsultacji z nami?! Chciałbym ci przypomnieć, że to nasza misja i...

- Wiem, okej?! - odkrzyknął Nico. Kościste palce mu drżały. Wziął głęboki oddech. - Nie robię tego dla siebie, robię to dla...

- Nico! - Hazel i Piper wbiegły do pokoju uzbrojone w sztylety. Piper sprawiała dość niewinne wrażenie z małym trójkątnym Katoptrisem (naturalnie, Jason wiedział, że w ostateczności nie zawahałaby się go użyć), ale Hazel wydawała się naprawdę groźna pomimo tak młodego wieku - chociaż na pewno nie pomagał jej w tym napierśnik niedbale zapięty na letniej piżamie. Pewnie wściekała się, że Piper wyciągnęła ją z łóżka.

- Odłóżcie miecze! - wydarła się Hazel, przecinając powietrze sztyletem podczas gestykulacji. Piper odskoczyła na bok, żeby dziewczyna przypadkiem nie przecięła jej nadgarstka. - Natychmiast!

- Ale, Hazel... - zaczął Nico.

- Powiedziałam: natychmiast, Nico!

Nico powoli oparł miecz o ścianę obok łóżka Annabeth. Hazel przeniosła spojrzenie na Jasona.

- Witamy z powrotem, Jason, ale ty też odłóż ten głupi miecz!

- On zmienił kurs statku! - zaprotestował Jason. - On ma gdzieś Annabeth i Percy'ego, nawet nie ma tyle szacunku, żeby dzielić kajutę z tobą albo trenerem Hedge'em, musi bezcześcić...

- Jason! - syknęła Piper, przeciągając dłonią po karku, jakby chciała sobie uciąć głowę. Miała rację. Hazel wyglądała jak jedna z tych dziewczyn z domku Afrodyty, siostra Piper – Drew, kiedy ktoś próbował zabrać jej szminkę (czyli gorzej niż rozwścieczony byk na rodeo). Jason był pewny, że gdyby stali na ziemi, zadławiłby się już kamieniami szlachetnymi córki Plutona. - Nie warto.

Jason opuścił miecz bardzo, bardzo niespiesznie. Wypuścił powietrze ze świstem. Adrenalina przestawała już działać, dopiero teraz docierało do niego, jak bardzo ma zatkany nos i rozpalone gardło.

- Okej - rzekł. - Ale on - wskazał na Nica - od dzisiaj tu nie śpi.

Nico widocznie chciał zaoponować, ale Hazel ucięła to jednym krótkim warknięciem.

- Masz rację, Jason. Nico, zabieraj swoje rzeczy, będziesz spał z trenerem Hedge'em.

Nico skrzywił się.

- Z tym kozłem od boksu o jedenastej w nocy?

- I brazylijskiej MTV o drugiej - dorzucił Jason, zanim zdołał się ugryźć w język.

Piper stłumiła chichot. Hazel wetknęła sobie sztylet za pasek, pospiesznie wykręciła ręce Nica do tyłu i poprowadziła go przed sobą do drzwi jak więźnia, mimo że brat przewyższał ją wzrostem o jakieś piętnaście centymetrów.

- A ty - Piper wzięła od Jasona gladiusa i zrobiła z jego rękami to samo (trochę bolało) - ty pójdziesz prosto do łóżka.

- Rany, Pipes, nie dostanę nawet śniadania? - zapytał Jason.

Piper pokręciła głową.

- Nie. Za karę dostaniesz tylko buziaka.

Pocałowała go w policzek i wepchnęła do jego kajuty.

- Masz się kurować! - Pogroziła mu palcem. - Przyjdę tutaj za godzinę i jeśli będziesz robił cokolwiek innego poza leżeniem w łóżku, osobiście zdzielę cię tym w czoło. - Pokazała swój sztylet, a na koniec uśmiechnęła słodko. - Miłych snów!

Zamknęła drzwi, zostawiając go zupełnie samego.

Jednak Jason nie potrafił zasnąć, nie mówiąc już o kurowaniu się. Krążył bez celu po pokoju, nerwowo polerując palcem swoją ranę na wardze, jakby miało mu to pomóc. Cóż, nie pomagało, ale przypominało mu o jego siostrze Thalii. Ostatnim razem widział ją parę miesięcy temu, gdy wraz z innymi Łowczyniami odwiedziła Obóz Herosów w przerwie w łowach. Wtedy też powiedziała mu, kiedy są jego urodziny – życzyła mu wszystkiego najlepszego na zapas, a później zniknęła, jak gdyby nigdy nic. Zastanawiał się, co teraz robi. Poluje na gigantycznego byka gdzieś w Michigan? Skąd miał wiedzieć. Łowczyniom nie wolno było rozmawiać przez iryfon – nikt nie mógł znać położenia ich misji – a praktycznie żaden heros na Ziemi nie posiadał komórki.

Piper zapukała do jego drzwi kilka minut po dziesiątej, więc szybko wpakował się pod kołdrę i zaprosił ją do środka. Dopiero gdy położyła mu na kolanach plastikową tacę z dwiema bagietkami, szklanką soku pomarańczowego i jajecznicą zorientował się, jak bardzo jest głodny. Usiadła na jego materacu, lecz nie wyglądała na zbyt zadowoloną.

- O co chodzi, Pipes? - spytał, jednocześnie przeżuwając bagietkę.

Westchnęła ciężko i rozmasowała dłońmi skronie.

- O nic... a właściwie, o wszystko. Martwię się o Percy'ego i Annabeth. No i jeszcze ta sprawa z Niciem...

- Właśnie! - Jason przypomniał sobie o tym, nad czym zastanawiał się zanim jego myśli powędrowały ku Thalii. - Zapomniałem cię o to zapytać za pierwszym razem... czy Nico mówił wam, dlaczego chciał zmienić kurs na Francję?

Piper otworzyła usta, zapewne żeby odpowiedzieć, ale nagle zmarszczyła brwi.

- Nie - odparła, jakby zaskoczona, że dopiero teraz to do niej dotarło. - Nie, nie powiedział nam. Poza tym, nikt nie miał ochoty z nim dyskutować, po tym jak prawie wypadłeś przez niego za burtę.

Jason popił bułkę sokiem, po czym uchwycił i przytrzymał spojrzenie Piper.

- Dowiem się tego - zaoferował się.

- Dowiemy się tego - poprawiła go. Chciał jej odparować, ale mu przerwała: - Jason, odkąd wyruszyliśmy, mam wrażenie, że w ogóle nie jestem tutaj potrzebna. - Wzruszyła ramionami. - Prawda jest taka, że oprócz oderwania staremu kozło-czemuś rogu, z którego wysypuje się żarcie, nic nie zrobiłam. Nie umiem nawet walczyć. Pomogę ci, chociażby nie wiem co. Nie będę siedzieć z założonymi rękami i tylko od czasu do czasu gadać do kogoś słodkim głosikiem.

Pragnął jej oświadczyć, że jak dla niego jest wspaniała i wcale nie musi umieć walczyć i narażać życia, żeby poczuć się bardziej wartościowa na tej wyprawie, ale przerwał im Leo. Otworzył drzwi na oścież z impetem; pobrudził sobie twarz, ręce i ubranie podczas pracy w maszynowni, kręcone włosy upadały mu w nieładzie na czoło. Nie przybrał jednak typowego dla siebie uśmiechu szaleńca - wyglądał bardziej, jakby nie mógł się doczekać, by komuś przywalić. Jason domyślał się nawet, komu.

- O rany - jęknął Leo. - Pewnie przerwałem wam w jakimś strasznie słodkim momencie. Poczekajcie, dokończę za was. - Zatrzepotał rzęsami i zaczął okręcać sobie czarny kosmyk wokół palca. Przemówił przesadnie wysokim głosem: - "Och, Jason, jesteś taki uroczy, jak jesteś chory! Daj buzi, moja mała błyskawico!"

- Leo! - Piper wyrwała poduszkę spod głowy Jasona i rzuciła nią w chłopaka stojącego w drzwiach, który najwyraźniej odzyskał już swój charakterystyczny humor. - To nie jest zabawne! I wcale nie nazywam go "małą błyskawicą"!

- Tylko "małym piorunem" - Jason z trudem stłumił śmiech. Piper łypnęła na niego spode łba.

- Bo zacznę cię nazywać dużo gorzej, Grace - zagroziła.

- Dzięki, mały piorunie - wtrącił się Leo. - Zapamiętam sobie ten tekst, kiedy będziesz mi wisiał dolara za Pepsi, co pewnie stanie się... no, wkrótce.

Piper odwróciła się do Leona.

- Leo, chciałeś nam powiedzieć coś ważnego, czy tylko się z nas ponabijać? Bo jeśli to drugie, to zobaczymy, kto będzie się śmiał, kiedy...

- Dobra, już w porządku, królowo piękności! - Leo uniósł dłonie do góry i spoważniał nieco. - Hedge kazał mi was zawołać; mamy się spotkać w stołówce za pięć minut.

Jason uniósł brwi do góry.

- A od kiedy to Hedge zwołuje narady wojenne?

Leo machnął ręką.

- Tym razem to naprawdę ważne. To iryfon od Chejrona z Obozu Herosów.

Jason czym prędzej wygrzebał się z łóżka i popędził razem z Piper i Leonem do stołówki, nawet nie zawracając sobie głowy tym, że ma na sobie jedynie bokserki i fioletowy T-shirt z Obozu Jupiter.