1.
-„ Wiem, to duża przysługa, ale jestem zdesperowana. Jeśli ty mi nie pomożesz, to poległam na całego. Błagam, nie mam nikogo innego..."- patrzyła na niego tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczami, jak na ostatnią deskę ratunku i czuł, że nie potrafiłby jej odmówić niczego. Jak to jest, że nie zauważył wcześniej, jakie są piękne, jaka ona jest piękna? Może tak bardzo pochłonięty był poszukiwaniami ideału, że oślepł zupełnie na to, co ma tuż pod nosem?
-„ Zgoda, luv, ale to cię będzie dużo kosztować…"- powiedział, usiłując zachować ton łaskawcy, lecz w środku, nie mógł się już doczekać ich małej przygody.
-„ Wszystko, co zechcesz!"- ucieszyła się i z tej radości, pocałowała go mocno w usta. Kiedy zrozumiała, co zrobiła, zaczerwieniła się po czubek głowy i pędem wróciła do biurka. Dobrze, że nikogo nie było w biurze…
-„ Uważaj, co obiecujesz, luv…"- wyszeptał, mile zaskoczony jej spontaniczną reakcją, uśmiechając się lekko.
Najwyraźniej, zapowiadał się interesujący weekend…
-„ Ok, ok! Oddychaj, Taro! Głęboko oddychaj!"- mruczała sama do siebie, bezpiecznie ukryta za monitorem swojego komputera. Po tym, jak pocałowała Bobby'ego, poczuła dziwne wibracje w brzuchu i gorączkę, ogarniającą jej całe ciało. Jej policzki płonęły… Od dawna nie czuła się podobnie, od bardzo dawna, jeśli miała być ze sobą szczera… Ostatni raz, gdy doświadczyła podobnych uczuć, miała szesnaście lat i szykowała się na randkę z Kenny'm Masters'em.
Kenny był najgorętszym chłopakiem w Liceum Jeffersona i obiektem marzeń wszystkich dziewcząt w szkole. Gdy zaprosił ją do kina, uznała to za cud. To, jakby królewicz zaprosił żabę… Jej pierwsza randka, najważniejsze wydarzenie w życiu każdej nastolatki, okazała się jej najgorszym koszmarem. Jak inaczej nazwać wieczór, po którym dowiedziała się, że jej wymarzony chłopak okazał się draniem do potęgi entej? Kenny Masters, jednym pocałunkiem sprawił, że dotknęła nieba, by następnego dnia, z hukiem sprowadzić ją na ziemię…
Tym nie mniej, pamiętała jeszcze te wszystkie ekscytujące uczucia, towarzyszące pierwszemu pocałunkowi i musiała przyznać, że bledły one, w porównaniu z całusem, jaki dzieliła z Cashem zaledwie parę minut temu…
-„ Spokojnie dziewczyno! On pewnie czuł się, jakby go całowała siostra… Od dawna wiesz, że nie interesuje się tobą w ten sposób, więc się opanuj! Poprosiłaś go o przysługę i się zgodził. Zrobi swoje i wasze stosunki znów będą takie, jak zawsze… przyjacielskie do bólu…"- zganiła się w duchu.
Dyskretnie patrzył, jak chowała się za monitorem i nie mógł powstrzymać uśmiechu, który powoli pojawiał się na jego ustach. Wyglądała słodko, kiedy była zawstydzona, słodko i kusząco, musiał przyznać… Minęły wieki, odkąd cieszył się na coś do tego stopnia. Właściwie, minęły wieki, odkąd ostatnio miał randkę z fajną dziewczyną i z niecierpliwością czekał na nadchodzące trzy dni. Trzy dni w towarzystwie nie tylko mądrej, sympatycznej, ale i ślicznej Tary Williams były propozycją, której się nie odrzuca…
Jego radosny nastrój psuł tylko jeden, malutki, ale jakże deprymujący szczególik… Wszystko byłoby cacy, gdyby nie fakt, że mała blond– sheila traktowała go, jak brzytwę, której chwyta się tonący…Z pewnością wolałby być jej pierwszym, przemyślanym i, co najważniejsze, JEDYNYM wyborem. No cóż, w życiu nie można mieć wszystkiego, co jednak nie oznacza, że nie można się o to postarać… Miał trzy długie dni, by sprawić, że kiedy kolejnym razem będzie potrzebowała partnera na zjazd, wesele, czy inną okazję, poprosi jego i tylko jego. Miał cały weekend, by Tara (jak on niedawno) zrozumiała, że z nikim nie będzie jej lepiej…
-„ Jak to dobrze, że odebrałem z czyszczenia swój ciemny garnitur. Będzie, jak znalazł na zjazd…"- mruknął zadowolony, nim wreszcie skupił się na pracy. Musiał skończyć te przeklęte papierki, jeśli miał zamiar przyjemnie i spokojnie spędzić kolejne dni.
-„ Zerknę tylko raz…"- pomyślała, kierując wzrok na przystojnego Australijczyka, który przez nadchodzące trzy doby, miał udawać jej drugą połowę, a kiedy to zrobiła, wiedziała, że popełniła błąd. Spojrzała na jego męski, seksowny profil i nie potrafiła oderwać od niego oczu…
-„ Och… Jaka szkoda, że to tylko farsa. Mieć takiego faceta… Marzenia ściętej głowy…"- mruknęła z głębokim westchnieniem. Jakoś powróciła wreszcie do rzeczywistości i wtedy do niej dotarło…
-„ O cholibka! Nie mam sukienki!"- krzyknęła i niemal biegiem wyleciała z biura.
Zakręconą geniuszkę odprowadzał roześmiany wzrok Bobby'ego.
-„ To naprawdę będzie interesujący weekend!"- pomyślał.
TBC
