Masz jakiś problem? Rzuć Obiliviate!

Summary: Lockhart przez przypadek dowiaduje się jaka przyszłość czeka Harry'ego i od razu wie co zrobi: uratuje chłopca i wychowa go na prawdziwego celebrytę. Harry ma magiczne dzieciństwo, Lockart ma Chłopca-Który-Przeżył… i wszyscy są szczęśliwi! TŁUMACZENIE 'When in doubt, Obiliviate!' autorstwa Sarah1281.

Autor oryginału: Sarah1281

Tytuł oryginału: When in doubt, Obiliviate!

Tłumacz: Joley

Zgoda: jest

Disclaimer: Postacie należą do J.K. Rowling, a fabuła do Sarah1281.

Link do oryginału oraz do autora znajduje się na moim profilu, zachęcam do zajrzenia. :)


Rozdział 1: Na ratunek

Jedynie dziwny łut szczęścia sprawił, że drogi Gilderoya Lockharta i Syriusza Blacka skrzyżowały się ze sobą pierwszego listopada 1981 roku. Trudno się jednak dziwić, w końcu kluczem do sukcesu Lockharta było właśnie niesamowite szczęście, olśniewający wygląd oraz kompletny brak uczciwości. No i oczywiście zaklęcia modyfikujące pamięć, co było nieco zastanawiające nawet dla samego Gilderoya - choć nawet sam przed sobą nie przyznałby się do bycia nieco... mniej utalentowanym w sztuce magii (przecież nikt nie musi o tym wiedzieć!). Z nie byle powodu jednak należał on do Ravenclawa dlatego mimo tego, że Gilderoy zaczynał Hogwart jako niewarty uwagi mugolak to teraz ludzie patrząc na niego widzieli jedynie heroicznego, legendarnego celebrytę z powalającym uśmiechem i tajemniczą przeszłością. Trudno by było, żeby ktoś wiedział coś o jego przeszłości. W końcu czystokrwiśći czy nawet pół krwi czarodzieje prędzej uwierzą w bzdury wypisywane przez Żonglera niż zainteresują się czymkolwiek co dotyczy mugoli.

Gilderoy był na krótkiej przechadzce rozmyślając nad aktualnie pisaną przez niego autobiografią – zatytułowaną błyskotliwie Moje magiczne ja – kiedy dosłownie wpadł na obłąkanie wyglądającego Blacka od razu rozpoznając go jako niesławnego spadkobiercę jednego z najbardziej szlachetnych i starożytnych rodów. Jako gwiazda, Lockhart stawiał sobie na celu, aby zawsze wiedzieć kto jest kim w czarodziejskim świecie.

Chociaż zwykle Gilderoya nie interesowały problemy innych czarodziejów to tym razem jego wyostrzony przez lata instynkt podpowiadał mu, że Black może mieć całkiem ciekawą historię… do opowiedzenia.

- Och, Black, zaskoczyłeś mnie! – powiedział Gilderoy – Wszystko w porządku?

Przez chwilę Syriusz wyglądał jakby miał zignorować pytanie i iść dalej, jednak po chwili zatrzymał się i obrócił w stronę Lockharta.

- Nic nie jest w porządku. Może i Voldemort został pokonany, ale-

Na tą wiadomość trybiki w głowie Gilderoya ruszyły do pracy z pełną mocą. Sam-Wiesz-Kto pokonany? To była nowa wiadomość. I bardzo dobra wiadomość, jako że trudno było mu zbudować reputację niezwyciężonego obrońcy dobra, kiedy jego własny kraj padał ofiarą ataków wszelkiej maści potworów i grupy zdziwaczałych tradycjonalistów nazywających siebie 'Śmierciożercami'. Mimo, że Gilderoy uwielbiał być w centrum uwagi to był przeszczęśliwy, że akurat Voldemort uznał go za mało interesującego.

- Kiedy to się stało? – zapytał.

- Ostatniej nocy – poinformował go Black. – James i Lily są martwi. Jedynie Harry przeżył.

Gilderoy mógł jedynie przypuszczać, że ten cały 'James' odnosił się do bliskiego przyjaciela Blacka, Jamesa Pottera, którego żoną była Lily. To oznaczałoby, że Harry jest dzieckiem Pottera – najprawdopodobniej synem. Chyba, że 'Harry' było skrótem od Harriet czy czegoś podobnego.

- Jakim cudem Harry żyje?

- Tego nikt nie wie – odpowiedział Black. – Harry nie umie jeszcze mówić, oboje rodzice nie żyją, a wszystko wskazuje na to, że Voldemort zaatakował ich samotnie. Ludzie już zaczynają gadać, że to Harry w jakiś sposób zabił tego skurwiela, ale to roczniak. Co mu zrobił, rzucił smoczkiem? – Black pokręcił głową wyraźnie ubolewając nad głupotą większości czarodziejów po czym zaczął mówić dalej.

- Ale to już nieważne, muszę iść i dopaść teg-

- Czekaj – przerwał mu Gilderoy – Masz jakiś pomysł, gdzie może być teraz Harry? Może być… Jest w niebezpieczeństwie. Wszyscy wiedzą, że Sam-Wiesz-Kto miał dużą rzeszę niebezpiecznych podwładnych, a Harry to bezbronne dziecko.

- Nic mu nie będzie – zbył go Black. – Zostawiłem go pod opieką Hagrida, a on powiedział, że zabierze Harry'ego do mugolskich krewnych Lily, Dursleyów. Z resztą, Dumbledore tam jest, więc wszystko jest pod kontrolą. A teraz jeśli nie masz już więcej pyt-

Black przerwał w pół zdania, kiedy został uderzony cichym Obiliviate – bo wiecie, Gilderoy miał już plan. Prawdopodobnie Dumbledore chciał zostawić dzieciaka u mugoli, aby zmniejszyć szansę na jego znalezienie przez jakiegokolwiek czarodzieja czy wiedźmę. Oczywiście, oznaczałoby to, że dziecko musiałoby żyć w ukryciu aż do momentu, w którym mogłoby pójść do Hogwartu. Ale dlaczego skazywać je na taki los? Przecież Harry może mieć magiczne dzieciństwo, a Gilderoy… cóż, Gilderoya łączyłaby nierozerwalna więź z Dzieckiem-Które-Przeżyło. I chociaż Gilderoy miał wielkie wątpliwości co do udziału Harry'ego (w końcu to bobas!) w pokonaniu Voldemorta, to kimże on jest, aby odmawiać światu jego bohatera?

Ponieważ rodzina Lily była mugolami to Gilderoy nie miałby problemu ze znalezieniem ich adresu w książce telefonicznej. Mogłoby zająć to mniej czasu, gdyby wiedział w jakim hrabstwie mieszkali, ale pytanie o to Blacka mogłoby wydać się zbyt podejrzane – jeśli w ogóle Black wiedział coś więcej na ich temat – a Gilderoy chciał wymazać mu pamięć bez wkładania w to większego wysiłku. Jako że zamierzał on uratować Harry'ego to najlepiej byłoby, aby nikt nie podejrzewał Gilderoya o to, że zna miejsce, gdzie przebywało dziecko.

Spoglądając na nieprzytomnego Blacka, Lockhart miał wielką chęć zostawić go na pastwę losu, ale bezpieczniejszą dla niego opcją było zabranie Syriusza do szpitala. Zawsze istniała minimalna szansa, że ktoś domyśliłby się kto zaatakował Blacka, a Gilderoy wolał unikać kłopotów, jeżeli miał taką możliwość. W sumie, dostarczenie Blacka do Św. Munga nie wymagałoby dużego wysiłku od Gilderoya, a mogłoby nawet umocnić jego status bohatera – poza tym, Syriusz nieświadomie wyświadczył mu wielką przysługę. I nawet Gilderoy raz na jakiś czas mógł wykonać dobry uczynek.


Istny chaos panujący w izbie przyjęć świadczył o tym, że załoga kliniki Św. Munga doskonale już wiedziała o porażce jaką poniósł Voldemort. Gilderoy został skierowany na czwarte piętro zajmujące się urazami pozaklęciowymi, gdzie przyjęła go słaniająca się na nogach blondynka o imieniu Julia Boxlam.

- W ciągu ostatnich godzin przyjęliśmy masę pacjentów – powiedziała Boxlam wyjaśniając zamieszanie panujące na oddziale – całe to świętowanie, rozumie pan. W euforii ludzie robią głupie rzeczy, ciągle występują naruszenia Kodeksu Tajności. Ale to już nie moja działka, tu mam wystarczająco dużo roboty.

- To zrozumiałe – stwierdził Gilderoy. – Podziwiam pani zdolność do ogarnięcia tego całego bałaganu.

- Mam wprawę, podobnie było w Hogwarcie przed egzaminami – odpowiedziała kobieta. – Tak więc, w czym jest problem? Przyprowadził pan kogoś?

- Tak – przytaknął Gilderoy. – Byłem na spacerze i w pewnym momencie napotkałem na swojej drodze tego pana. Leżał on nieprzytomny na środku chodnika i chociaż nie znam go osobiście to rozpoznałem go jako Syriusza Blacka. Żaden ze mnie medyk, ale z tego co widziałem to nie miał żadnych obrażeń fizycznych więc pomyślałem, że może stracił świadomość na skutek jakiegoś zaklęcia.

Boxlam wykonała parę ruchów różdżką nad ciałem nieprzytomnego mężczyzny.

- Zgadł pan – skinęła głową. – Ktoś potraktował go klątwą zapomnienia, choć będziemy wiedzieć więcej, kiedy już się obudzi. Dobrze, że go pan tu przyprowadził, nie wiadomo, ile dokładnie wspomnień mu wymazano. Nawet nie chcę myśleć co by się stało, gdyby obudził się samotnie bez pojęcia, gdzie i kim jest.

- Zawsze służę pomocą – Gilderoy uśmiechnął się szeroko.

Zabranie Blacka do Św. Munga wiązało się z ryzykiem, ale dobrze rzucone zaklęcie zapomnienia jest niemożliwe do odwrócenia. No, prawie niemożliwe – nie bez całkowitego zniszczenia świadomości pacjenta. A Gilderoy od czasu ukończenia Hogwartu miał masę okazji, aby wyszlifować swoją technikę, rzucone przez niego zaklęcie Obiliviate prawie gwarantowało, że ofiara nigdy nie odzyska wspomnień. Tak, magomedycy ze Św. Munga mogli przywrócić Blackowi wspomnienia, ale jednocześnie zniszczyli by oni całą resztę jego umysłu. Gilderoy miał więc prawie stuprocentową pewność, że ujdzie mu to na sucho.

Etyka zawodowa… Naprawdę współczuł tym, którzy muszą się nią przejmować.


Szczęście dalej sprzyjało Lockhartowi, kiedy pierwsza książka telefoniczna jaką otworzył zawierała w sobie hrabstwo Surrey. Żyła tam jedna rodzina o nazwisku Dursley mieszkająca przy Privet Drive 4 w Little Whinging. Oczywiście istniała możliwość, że byli oni jedynie jakimiś dalszymi krewnymi rodziny Lily, jednak wszystkie wątpliwości Gilderoya rozwiały się, kiedy po przybyciu pod podany adres zauważył niewielkie zawiniątko leżące na wycieraczce.

Gilderoy rozejrzał się po ulicy i upewniwszy się, że jest pusta skierował się w stronę drzwi domu. Pochylając się nad tobołkiem odkrył, że zawiera on śpiące dziecko, na którego czole widnieje blizna w kształcie pioruna. Westchnął cicho, magiczne blizny nie tylko bardzo szpeciły, ale także były niesamowicie trudne do usunięcia, jeżeli nie podjęto natychmiastowego działania w tym kierunku. Gilderoy pokręcił głową, jacy rodzice są na tyle nie odpowiedzialni, aby pozwolić dziecku na zranienie się i do tego nic z tym potem nie zrobić? No trudno, może uda się wcisnąć ludziom, że blizna powstała na skutek epickiej walki z Sam-Wiesz-Kim? Chociaż trzeba będzie ją zakryć na najbliższe parę lat to później może służyć jako całkiem chwytliwy znak rozpoznawczy.

Obok dziecka leżał krótki liścik zaadresowany do Petunii Evans, który Gilderoy bez wahania podniósł.

No kto by pomyślał! Podobno mały Harry przeżył zaklęcie uśmiercające, dokonując czegoś czego wcześniej nikt przed nim nie zdołał. W końcu, nazwa 'zaklęcie uśmiercające' mówi sama za siebie. Imponujące, imponujące… o ile prawdziwe. Jak wspomniał już Black, nie było żadnych świadków tego zdarzenia, a opinia publiczna była przekonana, że blizna jest pozostałością po klątwie – klątwie, która normalnie nie zostawia żadnych śladów na ciele. Do tego ten przydomek, Chłopiec-Który-Przeżył! Cudowny tytuł, czarodzieje uwielbiają pseudonimy. O tak, Harry był nawet bardziej cenniejszy niż Gilderoy wcześniej myślał.

Dumbledore zdawał się myśleć, że sława może mieć zły wpływ na dziecko, dlatego starał się umieścić je z mugolami. Dla Gilderoya nie miało to absolutnie żadnego sensu. Sława nigdy nie jest złą rzeczą, szczególnie jeśli wynikała ona z tak pozytywnego wydarzenia jakim było pozbycie się Czarnego Pana, który siał grozę już od wielu lat. Doprawdy, Dumbledore może jest jednym z najbardziej szanowanych czarodziejów, ale nawet i on może popełniać błędy – a pozostawienie chłopca z mugolami bez możliwości kontaktu ze światem czarodziejów było właśnie jednym z nich. Nawet jeśli Gilderoy nie planowałby wykorzystać sławy Chłopca-Który-Przeżył do własnych celów, to gdyby dowiedział się o planach Dumbledora i tak uratowałby Harry'ego ze szczerej dobroci serca.

Gilderoy schował liścik do kieszeni i ostrożnie podniósł dziecko. Petunia Evans, Dursley czy jak tam się ona nazywa pewnie nigdy nie zorientuje się, że miała przyjąć pod swój dach siostrzeńca, a jeżeli szczęście dopisze to Dumbledore nigdy nie zorientuje się, że tego nie zrobiła. A jeśli nawet to cóż, po Gilderoyu nie będzie już wtedy ani śladu.

Chyba czas wyjechać z Wielkiej Brytanii na jakiś czas, conajmniej na parę lat.


Szwajcaria słynęła ze swej neutralności zarówno w mugolskim jak i czarodziejskim świecie dlatego stała się pierwszym celem Lockharta, w razie, gdyby ktoś przedwcześnie odkrył, że to on uratował Harry'ego. Zanim jednak mógł się tam udać musiał zjawić się ponownie w szpitalu Św. Munga – został tam wezwany, a zignorowanie zaproszenia mogło wydać się co najmniej podejrzane. A nie daj Merlinie jeszcze ktoś by odkrył, że to właśnie on rzucił Obiliviate na Syriusza Blacka i połączył to ze zniknięciem chłopca! Oczywiście, Gilderoy nie zabrał Harry'ego ze sobą, bo byłoby to po prostu niebywale głupie.

Jego agentka nie była zbytnio zadowolona, że musi się zająć dużo inaczej już wyglądającym Harry'm (Gilderoy nigdy nie chwalił się swoimi zdolnościami do rzucania uroków aby nikt nie pomyślał, że sam ich używa), ale i tak to zrobiła i to bez zadawania zbędnych pytań.

W Św. Mungu ponownie spotkał się z Julią Boxlam oraz ku jego dosyć niemiłemu zaskoczeniu, z samym Albusem Dumbledore. I chociaż unikanie kontaktu wzrokowego mogło wskazywać, że ma coś do ukrycia to Gilderoy postanowił ani razu nie spojrzeć staremu czarodziejowi w oczy. Nie ma opcji, że ktoś kto jest uznawany za najpotężniejszego czarodzieja obecnych czasów nie potrafił posługiwać się legilimencją. A Gilderoy miał zbyt dużo do ukrycia i za małe umiejętności w oklumencjii aby podejmować jakiekolwiek ryzyko – lepiej już wyglądać na winnego, niż naprawdę się nim stać.

- Naprawdę jest pan bohaterem, wie pan? – przywitała go uśmiechnięta Boxlam.

Gilderoy upewnił się, że jego twarz nie ukazywała zdziwienia jakie odczuwał. To… nie było do końca to czego się spodziewał.

- Każdy postąpiłby tak samo na moim miejscu.

Każdy, kto ma trochę oleju w głowie i jakikolwiek instynkt przetrwania.

- Nie umniejszaj swoich zasług – powiedział Dumbledore. – To co zrobiłeś uratowało nas przed popełnieniem ogromnego błędu.

- Obawiam się, że nie rozumiem o co chodzi – wybąkał Lockhart. Nienawidził przyznawać się do niewiedzy, ale cóż, naprawdę nie miał pojęcia czemu mógł zapobiec przeklinając Blacka.

- Bardzo mała część wspomnień Syriusza Blacka została usunięta – zaczęła wyjaśnienie Boxlam. – Nie więcej niż parę minut. Nie możemy ich odzyskać bez narażania pacjenta na całkowitą utratę pamięci, więc o ile nie proces ten nie nastąpi samoistnie to możliwe jest to, że nigdy nie dowiemy się co dokładnie usunięto. Dlatego, gdyby go pan tu nie przyprowadził to pan Black po obudzeniu się kontynuowałby to co robił przed atakiem.

- A co takiego robił? – zapytał Gilderoy.

- Lily i James Potter ukrywali się – rozpoczął Dumbledore. – Używali zaklęcia Fideliusa co oznacza, że jedynie wybrana przez nich osoba mogła powiedzieć, gdzie się znajdują, nikt inny nie byłby w stanie wydać ich Voldemortowi.

- A skoro Voldemort ich znalazł to znaczy, że ta osoba była zdrajcą – podsumował Gilderoy.

- Dokładnie – Dumbledore pokiwał głową, a jego twarz przybrała bardzo poważny wyraz. – Sam byłem w przekonaniu, że to właśnie Syriusz strzegł ich tajemnicy jednak okazało się, że była to jedynie przykrywka, aby zapewnić bezpieczeństwo prawdziwemu Strażnikowi. Syriusz twierdzi, że wiedzieli o tym jedynie on, Lily, James i Peter Pettigrew, który był właściwym Strażnikiem Tajemnicy. Pod wpływem emocji Syriusz planował go znaleźć i zabić.

- A skoro nikt inny nie wiedział, że to Pettigrew był prawdziwym strażnikiem… - Gilderoy powoli zaczął łączyć wątki.

- Najprawdopodobniej Syriusz zostałby wzięty za zdrajcę i poplecznika Voldemorta, a Peter albo zginął by jako męczennik lub uznano go by za niewinnego – podsumował Dumbledore. – Uratowałeś dzisiaj kogoś od strasznego losu, Gilderoy. Rozmawiałem z panią Minister, zaplanowano już, że otrzymasz za ten wyczyn Order Merlina Trzeciej Klasy.

- Order Merlina? N-Nie wiem co mam powiedzieć – Gilderoy nie krył tym razem swojego zaskoczenia.

- Niech pan powie, że go pan przyjmuje – podpowiedziała Boxlam z uśmiechem.

- Skoro pani Minister uważa, że na niego zasługuję to jak mogę odmówić takiego zaszczytu – Gilderoy wypiął dumnie pierś. Wygląda na to, że on również wyświadczył Blackowi przysługę, w przyszłości może się to okazać bardzo pomocne.

- Zorganizowanie całego wydarzenia może zająć jakiś czas z powodu chaosu panującego po zniknięciu Voldemorta – ostrzegł go Dumbledore. – Czy planujesz coś w najbliższym miesiącu?

- Planowałem wyjechać na jakiś czas – odpowiedział Gilderoy. – Wystarczy jednak, że ktoś wyśle mi sowę, a na pewno zjawię się w Londynie.

Dumbledore pokiwał głową.

Gilderoy uścisnął mu rękę na pożegnanie i skierował się w stronę wyjścia. Przed chwilą stał twarzą w twarz z Najwyższą Szychą Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów i Naczelnym Magiem Wizengamotu prawie zaraz po tym jak uratował małego Harry'ego Pottera i rzucił Obiliviate na Syriusza Blacka, a Dumbledore nawet nic nie podejrzewał! Szybko skierował się w stronę biura swojej agentki i po zabraniu Harry'ego użył Świstoklika aby przetransportować siebie i dziecko do Szwajcarii.

Wyglądało na to, że naprawdę wszystko ujdzie mu na sucho.