SIŁA
Na podjeździe wpadłam na Chrisa, Gabe'a i Keirę. Mężczyzna niósł Natalie Gordon. Policjantka chyba była nieprzytomna.
- Nic jej nie jest – powiedziała szybko dziewczyna. – Znasz te sztuczki Gabe'a, prawda?
- Prawda. – Podrzuciłam w dłoni kluczyki i szybko otworzyłam drzwi mojego samochodu. Już miałam je zamknąć, kiedy usłyszałam, jak ktoś woła moje imię. Obejrzałam się; na ganku stał John. – Jadę po Dereka! – krzyknęłam mu, uruchamiając silnik. Po chwili byłam już na obwodnicy, jadąc do szpitala św. Anny. W radiu podali wiadomości. Ta o Sarze poszła jako pierwsza. News dnia, pomyślałam gorzko.
- Pokój sto dwanaście – rzuciła nieco przestraszona recepcjonistka, kiedy schowałam odznakę.
- Dziękuję – powiedziałam szybko i pobiegłam korytarzem w stronę windy.
Moje serce biło jak szalone. Wypełniała mnie mieszanka radosnego podniecenia i ciekawości.
Weszłam do sali. Stojące pod ścianami łóżka były puste; rozejrzałam się. Podeszłam do okna.
- Erica. – Usłyszałam. Derek. Niemal od razu rzuciłam się mu na szyję. Syknął z bólu. Cofnęłam się. Spod dekoltu i rękawa jego koszulki wystawała biel bandaża. Podniosłam materiał do góry. Na jego szerokiej piersi widniał starannie założony opatrunek; widać było w nim wprawną rękę lekarza; nawet Alex tak ładnie nie bandażowała.
- Jak?... – wydusiłam z siebie. – Żyjesz?
- Żyję – powiedział. – Wynośmy się stąd.
Pomogłam mu założyć kurtkę. Widziałam, jak krzywi się z bólu. Wreszcie wyjechaliśmy na ulicę.
- Myśleliśmy, że... – zaczęłam. Mężczyzna potarł dłonią ranną pierś.
- Wiem – przerwał mi. – Też tak myślałem. Że to koniec. Wpadłem na niego na korytarzu. Strzelił. – Uśmiechnął się gorzko. – Lekarz powiedział, że trzy centymetry niżej i... – urwał, wyglądając przez okno. - Broń wypadła mi z ręki i poleciała pod kanapę. Blaszak podszedł bliżej i uniósł pistolet. Przez chwilę wpatrywał się we mnie; ja w niego. Bałem się, wiesz? Chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę się bałem. Bo to nie byłby koniec tylko dla mnie. To byłby też koniec dla Sary, dla Damiena. Dla ciebie. Wtedy on... opuścił broń i odszedł. Po prostu sobie poszedł.
- Nie stanowiłeś dla niego zagrożenia – powiedziałam, ocierając oko.
- Słyszałem strzały na zewnątrz, ale ból mnie sparaliżował. Czułem... czułem, jak się wykrwawiam. Przyciskałem rękę do rany, a krew kapała między moimi palcami. Wreszcie wstałem. Nie chciałem, żeby blaszak po mnie wrócił. Wyszedłem z domu i zacząłem schodzić wzgórzem. Wreszcie znalazłem się na drodze. Pamiętam tylko, że jakiś samochód zatrzymał się obok... Ocknąłem się w szpitalu. Wiedziałem, że raną postrzałową zainteresuje się policja. Błagałem, żeby skontaktowali się z Ericą Williams. Miałem przy sobie fałszywe dokumenty, więc zostawili mnie w spokoju. Chciałem zadzwonić wcześniej, ale dali mi coś na sen... A potem usłyszałem w wiadomościach o Sarze. Widziałem cię w telewizji.
- Nic mogłam nic zrobić – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Próbowałam. Najważniejsze, że żyjesz.
- Najważniejsze dla kogo? – zapytał gorzko.
- Dla nas wszystkich.
Czułam jego spojrzenie, ale patrzyłam twardo na drogę przed sobą. Milczeliśmy.
John objął Dereka z całej siły, ale ten nawet nie jęknął, chociaż wiedziałam, że chłopak sprawił mu ból. Po chwili to ja tuliłam do siebie Connora, który miał mokre oczy. Weszliśmy do salonu. Alex rzuciła się Reese'owi na szyję.
- Dzięki Bogu – powtarzała, kiedy wreszcie go puściła. Mężczyzna osunął się ciężko na kanapę.
Powiodłam spojrzeniem po zgromadzonych w pomieszczeniu ludziach. I cyborgach.
Plan. Potrzebowaliśmy planu.
- Alex – rzuciłam wreszcie. – Weź Dereka i Natalie i jedź do Eddie'go.
- Nie ma mowy – rzucił mężczyzna twardo.
- O nie, Reese. Teraz ja tutaj dowodzę! – Podniosłam głos. – Alex! Zajmij się Derekiem.
- Marzyłam o chwili, kiedy wreszcie to powiesz. – Moja przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko.
- Wierzę. Jedźcie. – Spojrzałam na rannego. – Będziesz przeszkadzał – mruknęłam.
- Erica ma rację – wtrącił szybko John. Gabriel kiwnął głową, a Derek westchnął zrezygnowany.
Gabriel przypiął Natalie pasem do siedzenia z tyłu morrisa Alex. Nadal była nieprzytomna.
Skrzyżowałam ramiona na piersiach. Derek stanął ze mną twarzą w twarz.
- Widzimy się niedługo? – zapytał. – W stałym składzie?
- Jasne – odparłam; mężczyzna objął mnie mocno.
- Przywieź mi ją – szepnął do mojego ucha; kiwnęłam głową – a obiecuję, że ci się odwdzięczę.
- Liczę na to.
Pożegnanie z Alex trwało nieco dłużej.
- Jak będzie po wszystkim – rzuciła wreszcie – pójdziemy gdzieś na podryw?
- Mam chłopaka. – Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Wiem. Poderwiemy kogoś dla mnie, okej?
- Okej. – Pozwoliłam pocałować się w policzek.
Stałam przez chwilę na podjeździe, patrząc za odjeżdżającym samochodem.
- Erica. – Usłyszałam i obejrzałam się; John miał zacięty wyraz twarzy. – Mamy robotę.
- Wiem. Potrzebujemy dobrego planu. – Podeszłam do niego.
- Nie – rzucił. – Potrzebujemy znakomitego planu.
***
Zerknęłam na zegarek. Dochodziła godzina ósma rano. Wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Alex zastałam w salonie. Chyba uczyła się całą noc, a teraz siedziała z twarzą w dłoniach.
- Alex?
Niemal podskoczyła.
- Ranyści, Erica, nie strasz mnie tak! – ofuknęła mnie.
- Przepraszam – bąknęłam.
- Nie, spoko. Po prostu nadal nie mogę się przyzwyczaić, że tutaj jesteś.
Przez chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem.
- Co? – zapytała wreszcie.
- Nic. – Przeszłam przez salon do kuchni. – Ja nie mogę się przyzwyczaić, że jesteś w moim wieku.
Usłyszałam, że roześmiała się krótko.
- I że jesteś taka ładna – dodałam, zerkając na kobietę przez ramię.
- A więc znałaś moją starą i brzydką wersję? – Podeszła do kredensu.
- Nie – powiedziałam szybko. – Byłaś... bardziej... żołnierzem – wydukałam wreszcie.
- Żołnierzem – powtórzyła w zamyśleniu, mieszając kawę.
- Nie możemy tutaj zostać – rzuciłam, chcąc zmienić temat. – W tym mieszkaniu.
- Dlaczego?
- Nie nadaje się do obrony. I trudno z niego uciec.
- Znowu zaczynasz. – Pokręciła z powątpiewaniem głową.
- Co zaczynam? – Spojrzałam na nią.
- Straszyć mnie! Mamy się bronić? Uciekać? Ranyści, na serio?
- Naprawdę cię straszę? – W tym czasie byłam niecały miesiąc i znałam tylko ją. Potrzebowałam jej.
Upiła łyk kawy.
- Nie mamy kasy na nowe mieszkanie – powiedziała po chwili.
- Zdobędziemy.
- Jak? Okradniemy jakiś bank? – mruknęła ironicznie.
- Coś w tym stylu. Jest taka loteria. Kupujesz los, obstawiasz numery i wygrywasz.
- Wygrywasz – powtórzyła ze złośliwym uśmiechem. – Wygry... – zaczęła, ale urwała; upuściła kubek, a potem chwyciła mnie za ramię. – Jesteś z przyszłości, tak? – Kiwnęłam głową w odpowiedzi; jej oczy dziwnie błyszczały. – Wiesz, co się stanie? – Znowu kiwnęłam. – Wiesz, jakie padną numery?...
Obie Alex były jednak bardzo inteligentne. A przez chwilę się bałam, że ta umalowana i wiecznie wystrojona młoda kobieta kochająca imprezy, alkohol i facetów, będzie zupełnie inna od generał Lightwood. Na szczęście się myliłam.
- Kocham cię, Erica. Ranyści, ależ ja cię kocham! – Usłyszałam niecały tydzień później, kiedy Alex ściskała w dłoni platynową kartę kredytową. – Możesz zostać ze mną na zawsze!
A potem wybiegła z mieszkania jak szalona. Poczułam strach. A co jeśli teraz odejdzie? Miała pieniądze, więc mogła wszystko. Chyba była trochę materialistką. I zakupocholiczką.
Gdyby mnie zostawiła, nie poradziłabym sobie w tym świecie. Potrzebowałam przewodnika.
Wróciła sześć godzin później. Spodziewałam się, że będzie uginała się pod ciężarem zakupów, ale ona niosła tylko małą torebkę. Przekręciła zamek i podeszła do mnie. Nieznacznie poruszyłam się na kanapie. Usiadła obok.
- Kupiłam trzy rzeczy – powiedziała cicho, jakby z poczuciem winy. – Przypomniałam sobie to, co mówiłaś. O tej całej apokalipsie i wojnie. Jesteś tutaj, znałaś te szczęśliwe numery, bo świat pogrążył się w chaosie. Nie mogłam tego wykorzystać dla siebie. Po prostu nie mogłam.
Patrzyłam na nią z rosnącym podziwem. Moja Alex.
Podała mi torebeczkę.
- To dla ciebie – powiedziała. – Zobacz.
Ostrożnie wyjęłam ze środka małą kopertę. Otworzyłam ją, wysypując na rękę kolczyki. Były srebrne i miały dziwny kształt.
- To chiński znak. Siła – wyjaśniła Alex. – Nie żeby brakowało ci siły. – Uśmiechnęła się. – Uważam, że jesteś silna i chcę, żeby te kolczyki były takim amuletem. Niech przypominają ci o tym, że możesz wszystko. A poza tym, potrzebujesz jakichś. Skoro Damien zabrał ci jednego...
- Dziękuję – rzuciłam poruszona, zakładając je od razu.
- To nie wszystko – powiedziała wesoło, sięgając do torebeczki. Wyjęła z niej jakąś koronkę. – Wiesz, co to jest? – zapytała, pokazując mi dziwny kawałek czerwonej szmatki.
- Nie – odparłam powoli.
- To są stringi. Dla ciebie. Ja tylko takie majtki noszę. Może to pozwoli ci lepiej mnie zrozumieć. Jestem czasem trudna, Erico. – Westchnęła. – Mam jednak nadzieję, że jakoś ze mną wytrzymasz. Zwłaszcza teraz, kiedy przestałam się ciebie bać, a chyba zaczęłam cię lubić, wariatko.
Rzuciłam się jej na szyję. Objęła mnie mocno.
- Przyjaciółki? – zapytała ostrożnie.
- Tak, ma'am.
- Cudownie, szeregowa Williams. Tak trzymać.
Wybuchłyśmy śmiechem.
- A trzecia rzecz?
- Cóż... – Alex uśmiechnęła się szeroko. – Pomyślałam trochę tak, jak ty. No wiesz, że potrzebujemy czegoś do ucieczki. Kupiłam samochód.
- Naprawdę?
- Chodź. – Wstała i pociągnęła mnie w stronę okna. – O tam.
Spojrzałam na auta stojące na parkingu pod blokiem. Zielony jeep wyglądał bardzo masywnie.
- Ma napęd na cztery koła? – zapytałam.
- Na cztery koła? Mini Morris? – Roześmiała się głośno.
- Mini co?...
- Morris. To różowe cudeńko. Widzisz?
Znowu spojrzałam w dół. Malutkie auto wyglądało jak zabawka.
- I uprzedzając twoje następne pytanie: nie, mieli tylko w tym kolorze.
***
