Prolog
- Obudź go, Boże, obudź go! - krzyczała Mila, kopiąc buta z jednym okiem próbującego zajrzeć jej pod spódniczkę.
- Jest pijany w sztok, jak chcesz go obudzić? - odwarknął Jurij, starając się trzymać dystans od grubego kota z ręcznikiem na głowie. - Alkohol tak po prostu mu z żył nie wyparuje!
Otabek pewniej uchwycił mop i wywinął młynka. Drobne, goblinopodobne stworzenie, wielkości małego dziecka, z obrzydliwie tłustymi włosami i różową skórą przywodzącą na myśl odleżyny, zaszyło się głębiej w koszu na śmieci. Tylko długi język wychynął jeszcze poza krawędź i sprawdził, czy przypadkiem coś nie wypadło. Sara wydała z siebie przeciągły charkot, a Michele oplótł ją ciaśniej ramionami.
Phichit zawzięcie szukał odpowiedzi w Internecie. Drugą ręką trzymał kurczowo klamkę od tarasu, popędzając Emila, który próbował uruchomić korbkę zbrojonych żaluzji. Po zewnętrznej stronie szyby zielony stwór z talerzykiem pełnym wody na czubku głowy spoglądał beznamiętnie na te wysiłki i raz po raz próbował dostać się do środka.
Jasne duszki migotały pod sufitem, ale obecnie nikt nie zwracał na nie uwagi. Leo siłował się z nawiedzoną parasolką, aż Guang-Hong dźgnął ją łyżką z kuchni.
- Wiktor! Wiktor! - wzywał pomocy Jurij, przyciskając się do boku starszego kolegi. Gruby kot stojący na dwóch tylnich kończynach przetasował w łapkach talię kart, zerkając znacząco na Rosjan.
Ale Nikiforov tylko patrzył ze stoickim, łagodnym spokojem człowieka, który dawno temu postradał zmysły. Tuż obok, pijany poza granicami przyzwoitości Yuuri zachichotał do JJa i Isabelli, ciasto przytulonych i odmawiających modlitwy po francusku.
- To bardzo ładnie, że czekacie z seksem do ślubu. To się naprawdę chwali! - wyrzęził.
Mały, pucołowaty chłopiec przebrany za samuraja siedział na ladzie i wesoło majtał bosymi nogami oraz rechotał, obserwując zmagania ferajny.
