Prolog

- Nie uważasz ze *Dark Waltz będzie idealny na tą okazje, moja słodka Śnieżko? A może coś bardziej romantycznego, jak *O mio babbino caro? - Zapytał się Alexander, szperając coś w starym aparacie i co chwila zerkając na mnie wzrokiem wygłodniałego zwierzęcia.

Prawdopodobnie to ostatnie chwile mojego życia, dlatego nie będę zachowywać się jak te denne bohaterki w horrorach, które walczą do ostatniego wdechu. Nie będę patrzeć na to jak przez pryzmat rychłej śmierci.

- Dark Waltz byłby o wiele lepszy na tą chwile. - Odpowiedziałam rozglądając się po pomieszczeniu. Wszystko byle na niego nie patrzeć.

- Boisz się Snow White? - Złapał mnie za podbródek i spojrzał w oczy.

Moje fiołkowe oczy, w tej chwili bez wyrazu.

Jego szmaragdowe, z wielką gamą pozytywnych emocji.

- Zawsze uważałam Cię za inteligentnego człowieka Alexandrze Voclain ale sam musisz przyznać, że to pytanie – skierowane do związanego człowieka – jest wyjątkowo niemądre. - Wyszarpnęłam głowę z jego palców. Spojrzałam na to co trzymał w drugiej ręce, był to srebrny materiał, który pięknie mienił się w świetle reflektorów.

A więc sesja zdjęciowa.

- Nawet w obliczu porwania, Twój język się nie stępił, niezmiernie mnie to cieszy, jesteś taka inna od wszystkich moich nemezis, które po kilku chwilach spędzonych ze mną zaczynały wariować.

- Nie spodziewaj się cudów, wbrew pozorom jestem dość silna psychicznie.

- Dlaczego nie walczysz? - Zmienił nagle temat, ustawiając aparat na statywie przede mną.

- Mogę być pewna dwóch rzeczy, albo zaraz umrę więc nie muszę się starać bo to nic nie zmieni, albo Mon Amies** tu wpadną i mnie odbija.

- Nie zabije Cie - „Co?!"

„Jak to?!"

- To byłoby marnotrawstwo. Po prostu będę Cię tu trzymał, opiekował się, dotrzymywał towarzystwa, a w zamian, Ty mi dasz swojej krwi. - Jego słowa mnie dobiły, miałam być więźniem? Tak po prostu?

A najważniejsze: Po co mu moja krew?!

Jak to „opiekować"?

Zachichotałam nerwowo, co przeszło w śmiech, a ostatecznie w gorzki płacz. Gdy się uspokoiłam, wyznałam:

- Wybacz, ale to ja chce zdecydować o moim dalszym życiu.

- Złamałam mu kark. - Wypaliłam bez zastanowienia. Myśl o tym była zbyt silna by tego nie wypowiedzieć na głos. Vectus spojrzał na mnie z za książki, a jego wzrok wyrażał jednocześnie wielkie zdziwienie i strach. Jakie emocje go teraz zżerają?

- Tak jak mnie uczyłeś z Paolem, jeden szybki, mocny ruch ale on przekręcił głowę rękami, zaczął się śmiać i mówił coś o tym ze jest nieśmiertelny! - Mój głos z każdym kolejny słowem drżał, mówiłam niegramatycznie. Bałam się rozpłakać przy Vectusie, dlatego podniosłam głowę w górę i zaczęłam szybko mrugać.

Dopiero teraz, zdarzenia z zeszłej nocy zaczęły do mnie docierać.

Blondyn na ten widok wstał, odłożył "Zbrodnie i Kare", i zaczął do mnie powoli podchodzić.

- Tak po prostu poprawił sobie ten pierdolony łeb, podszedł do mnie skul kajdankami, związał, rzucił na podłogę i...

- Spokojnie Atto, nie myśl o tym - Zaczął mnie głaskać, mówiąc w ten uspokajający sposób. Czułam się jakby chciał mnie zahipnotyzować swoim głosem, oczami, mimiką twarzy - wszystkim.

- On jest nieśmiertelny! Ja umrę, umrę w męczarniach, słyszysz? On kocha patrzeć na mój ból!

- Cicho maleńka - Szeptał mi do ucha, czule pieszcząc me włosy. Uniósł moją głowę i patrząc w oczy, powiedział:

- Zapomnij.

Nie były zielone, jak zapamiętałam, w tej chwili czarne, głębokie i przerażające, i mimo tego wzroku i tonu w jaki do mnie mówił,

Nie zapomniałam.

*Tytuły utworów operowych.

** z franc - Moi przyjaciele

Jest to mój pierwszy fanfick na tej stronie, zwykle piszę sama dla siebie, ale myślę że kiedyś trzeba przestać "pasożytować".