Oto alternatywna wersja tego co wydarzyło się po zniszczeniu Namek. Nie będzie toczących się przez dziesięć stron pojedynków, nowych transformacji, super potężnych wrogów. Będzie inaczej, w innym klimacie. Pojawi się kilka nowych, ważnych postaci. Niestety nikt z kanonu nie nadawał się na ich miejsce. Starałam się, żeby było w miarę wiarygodnie, ale w niektórych momentach będą odstępstwa od kanonu. Uznałam, że mogę sobie na to pozwolić skoro większość opowiadania będzie z opowiadana z innej perspektywy niż Goku i jego przyjaciół ;)

Wykorzystałam też większość krążących po Internecie, choć nieoficjalnych nazw z uniwersum, uznając, że tak łatwiej będzie się czytało.

Tak, początek pewnie wydaje się beznadziejny, pomysł oklepany, ale mam nadzieję, że potem się wciągniecie. Od czegoś trzeba było zacząć…

Z góry przepraszam za niewyłapane literówki i inne ewentualne błędy.

Miłego czytania!


I. Son Goku przemierza galaktykę, ale przerywa mu wezwanie ratunkowe. Potem spotyka kogoś niespodziewanego.

Zdążył w ostatniej chwil i to wcale nie przesada. Kilka sekund później, a podzieliłby los Namek. Był niebezpiecznie blisko, gdy niedawna arena pojedynku między nim, a Friezą, zamieniła się w pas kamieni dryfujących w próżni. Z odległości w jakiej się znalazł, rozbłysk był oślepiający i przypominał fajerwerki. Wiele razy widział je na Ziemi, ale te były miliard razy większe. Zazwyczaj sztuczne ognie budziły radość, sam pamiętał gdy jako dziecko zobaczył je pierwszy raz, ale to? W tym widoku nie było nic wesołego. Pewnie wybuch jego rodzinnej planety wyglądał podobnie. Obserwował jeszcze jakiś czas, nawet gdy światła zgasły. Teraz kosmos wydawał się niesamowicie ciemny, pusty i zimny.

Wrócił do konsoli żeby ustawić kurs. Miał mnóstwo szczęścia, że statek którym przybył na Namek był niedaleko i nie został zniszczony podczas jednej z wielu pomniejszych eksplozji na planecie. Rzeka lawy płynęła kilkadziesiąt metrów dalej, ale żar i tak rozgrzał materiał okrywający i wnętrze tak, że czuł jakby zaraz miał się ugotować. Tuż przed śmiercią urocza planeta, jaką zastał po przybyciu, przestała być przyjaznym miejscem.

Wyglądało, że w obecnej chwili on, Son Goku, mógł się poszczycić tytułem najsilniejszej istoty we Wszechświecie. Dziwna myśl, bardzo. Kaio musi być z niego zadowolony. Walka była ciężka, chwilami beznadziejna, ale pokonał tyrana. A wracając do kursu… zawahał się przed wybraniem wgranego programu powrotnego. Teraz Ziemi nic nie grozi. Pozwiedza okoliczne planety, wyleczy rany, odzyska siły. Potrenuje. Okazało się, że kosmosie jest całe mnóstwo istot będących godnymi przeciwnikami. Muszą znać jakieś nowe techniki. Choćby ta z zamianą ciał była imponująca. Nie żeby zamierzał jej używać, ale Ginyu go zaskoczył.

Jestem taki dumny!

Ten głos rozpoznałby zawsze. Chociaż był obolały i zmęczony, musiał się uśmiechnąć słysząc swojego nauczyciela.

Pokonałeś Friezę! Kilka okrzyków radości, a potem inny znajomy głos: Yamcha. Niesamowite! Zwyciężyłeś tego potwora. Nikt inny nie mógł tego zrobić.

Fala gratulacji była przytłaczająca. Nie przywykł do takich rzeczy.

Wkrótce poproszą Boskiego Smoka, żeby sprowadził cię na Ziemię.

Goku zawahał się. Nie chciał jeszcze wracać. Miał kilka spraw do załatwienia.

- Nie zgadzam się. Wrócę później, chcę jeszcze odwiedzić kilka światów.

Cały ty!

- Wrócę, obiecuję. A teraz muszę odpocząć. Naprawdę potrzebuję snu.

Uszanowali jego prośbę, znów został sam. Jedynym dźwiękiem było monotonne mruczenie silników. Ściągnął to co zostało z ubrania, część odrywał od zaschniętych strupów. Niektóre rany na nowo zaczęły się sączyć. Co by nie powiedzieć, tyran porządnie go poobijał. Połamane żebra, sińców nie warto liczyć. Szczęście w nieszczęściu, Frieza walkę traktował przez większość czasu jak zabawę. Gdyby od początku zamierzał go zabić, wynik pojedynku byłby inny. Chi-chi mówiła, nie wolno bawić się jedzeniem. Tyran powinien mieć żonę, która by mu o tym przypominała, dobrze by na tym wyszedł. Ostatnia myśl go rozbawiła. Szczerze wątpił, żeby ktokolwiek chciał związać się z takim potworem.

Komputer pokładowy wyświetlił jakieś koordynaty. Goku rozpoznał na monitorze jakąś planetę. Nazwa nieznana, status nieznany. Nie wahał się długo. Potwierdził wybór, a program wczytał się automatycznie. Będzie miał kilka dni na zregenerowanie sił przed lądowaniem.

Kilka godzin później, gdy napięcie opadło, padł na łóżko. Spał kamiennym snem.


W kosmosie traci się rachubę czasu, więc trudno o dokładne szacowania. Sądząc po etapie jego rekonwalescencji, minęło kilka dni. Powoli zamierzał wrócić do treningu, to pozwalało mu zabić czas. Patrzenie w bezkresną czerń kosmosu działało na niego przygnębiająco. Myślał wtedy o Kuririnie, którego tyran rozerwał na kawałki. O Nameczanach zabitych ponieważ przeszkodzili mu w zdobyciu nieśmiertelności. Wreszcie o płaczącym Vegecie, który rzucił wyzwanie i został zmiażdżony przez swojego swego dawnego pana.

Ponure rozmyślania przerwał mu dziwny dźwięk dochodzący z centrum sterowania. Trochę znajomy i niepokojący. Usterka? Poszedł to sprawdzić. Zmarszczył brwi gdy na ekranie pojawiały się trzy krótkie sygnały, trzy długie i znów trzy krótkie. Potem cisza. I ponownie. Ktoś wzywał pomocy. Przełączył monitor na widok szczegółowy i zaraz potem pojawiła się mapa. Jedna z niedalekich planet świeciła na czerwono. Sprawdził jej dane. Szczęśliwie doktor Brevis odzyskał część danych, z jak to nazywał, Planetarnego Atlasu Kapsuł, którymi przylecieli Saiyanie.

Nazwa: Inui

Status: niezamieszkana

Atmosfera: zdatna do oddychania

Temperatura średnia: minus dwadzieścia dwa stopnie

Grawitacja: 8G

Fauna i flora: słabo rozwinięta, głównie jednokomórkowe organizmy

Uwagi: silne wiatry i opady śniegu, cykliczne ochłodzenia utrudniają osadnictwo. Brak znaczących bogactw naturalnych

Biorąc pod uwagę klimat, niewielu zdecydowałoby się tu lądować. Goku jeszcze raz przeczytał informacje. Ktoś musiał wpaść w tarapaty, a on zamierzał mu pomóc. Sam również nie chciałby utknąć na lodowej pustyni. Spróbował wywołać nieszczęśnika.

- Hej, odebrałem sygnał. Kim jesteś?

Żadnego odzewu. Upewnił się, że nadaje na właściwych falach i ponowił wezwanie. W odpowiedzi dostał tylko kolejny sygnał SOS, tym razem głośniejszy, bo zdążył zbliżyć się do planety.

- Nie wiem czy mnie słyszysz, ale zaraz wyląduję. Zamierzam ci pomóc. Daj znak, że mnie słyszysz.

Zmarszczył brwi. Niedobrze, brak odpowiedzi nie wróży nic dobrego. Miał nadzieję, że ktokolwiek wzywał pomocy, jeszcze żył. Zaniepokoił się jeszcze bardziej, gdy zszedł poniżej granicy chmur. Na Inui trwała zamieć, a temperatura z pewnością była niższa niż dwadzieścia stopni. Ledwo wyszedł na zewnątrz, a już trząsł się z zimna. Otoczył się aurą i energią, ale gęsia skórka pozostała jak przed chwilą. Żałował, że nie ma cieplejszych ubrań.

Nie ma wiele czasu na poszukiwania. Ktokolwiek tu był, cenny czas uciekał mu bardzo szybko. W takich warunkach większość istot umrze w kilka godzin. Nie zdziwiłby się gdyby znalazł pechowych podróżników zamienionych w sople lodu. Na początek powinien rozejrzeć się w poszukiwaniu statku albo spróbować wyczuć jakoś Ki. Koncentrował się, ale nie znalazł nic. Wyskoczył w górę, ale śnieg ograniczał pole widzenia do kilku metrów. Musi zapamiętać położenie swojego statku. Będąc nie tak wysoko nad nim, już teraz ledwo odróżniał go od jednej z wielu zasp.

Z ogromną prędkością ruszył po spirali. Sygnał dochodził stosunkowo z bliska. Odczyty pokazywały mniej więcej zasięg kilku kilometrów. Jeśli wziąć poprawkę na zamieć, prawdopodobnie mniej, bo sygnał nie byłby tak mocny. Wcale nie tak wielki teren do przeszukania, ale musiał pozostać uważny, dlatego leciał blisko ziemi. Raz ledwo ominął skałę, prawie niewidoczną przez padający śnieg. Od zawietrznej zaspa miała nietypowy kształt.

- Bingo!

Rzeczywiście niedaleko. Od statku niecałe sześć kilometrów. Jeśli to nie to czego szukał, prawdopodobnie nie znajdzie rozbitków.

Wylądował miękko na śniegu i natychmiast zapadł się po pas. Musiało padać od dłuższego czasu. Coś mu mówiło, że pokrywa śnieżna ma przynajmniej kilkadziesiąt metrów. Gdyby to był kilometr, też by się nie zdziwił.

- Jest tu kto?

Wołanie nie miało sensu. Ledwo słyszał swoje słowa, nie mówiąc o czyjś. Był już dość blisko, i powinien… Zepchnął grubą czapę śniegu ze statku kosmicznego, lub ściślej kapsuły. Przez moment się zawahał. Takich samych używał Vegeta oraz reszta armii Friezy. W porządku, nieważne kto, ktoś wzywał pomocy i nie mógł tak zostawić sprawy. Może kapsuły były zwyczajnym środkiem lokomocji? Nieduże, ekonomiczne, szybkie. Idealne dla jednej osoby. Z resztą teraz nie miało to wielkiego znaczenia. Kimkolwiek niebyły jej właściciel, po energii którą teraz wyczuwał, wnioskował, że jeszcze żył. Z akcentem na „jeszcze", bo wyglądało, że niewiele brakuje żeby ten stan przeszedł do historii.

I tu kolejne zaskoczenie. Kapsuła była pusta, migały tylko kontrolki wysyłające wezwanie o pomoc. Ktoś był blisko. Goku ponownie zaczął się rozglądać i za wehikułem dostrzegł w skale wnękę. Wszedł do środka, a wgłębienie okazało się małą jaskinią. Jeden tunel nie dłuższy niż trzy mety kończył się po prawej. Drugi, po lewej biegł na dół. Stamtąd dochodziła słaba energia.

Oświetlając sobie drogę własną aurą, Saiyanin zajrzał do nieco obszerniejszej komory. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Na cienkiej warstewce śniegu odbite zostały trójpalczaste ślady, a dalej kilka plam fioletowo-czerwonej krwi. Obok leżał właściciel z częściowo uciętym ogonem.


Co się wydarzyło na Namek? (Wersja alternatywna)

Za dwie minuty, nieważne jaki silny Saiyanin by nie był, zginie w wybuchu planety. Ale Frieza nie mógł przecież darować poniżenia jakiego zaznał. W całym życiu nikt go tak nie sponiewierał. Niemożliwe by Władca Kosmosu (a przynajmniej jego sporej części, Coola się tu nie liczył), Lord Imperium, Najsilniejsza Istota we Wszechświecie przegrał z prymitywną małpą. Nikt nie był potężniejszy od niego. Jego ataki wcale nie były coraz bardziej desperackie, niecelne i słabe. A nawet gdyby to przyznał, nie mógł się poddać. Do niego należało ostatnie słowo. Gdyby twierdził, że planety są płaskie, armia potwierdziłaby to bez szemrania. Gdyby kazał im wszystkim się zabić, ze strachu wykonaliby rozkaz w mgnieniu oka. On, jedyny Międzyplanetarny Lord mógł wszystko, nieważne czy chodziło o niszczenie planet, finansowanie badań naukowych czy zmuszanie dostawców do opuszczenia cen zaopatrzenia. I teraz się to nie zmieni. Bo Frieza nigdy nie przerywa. Frieza jest urodzonym zwycięzcą oraz członkiem najbardziej wpływowego rodu we Wszechświecie. Porażka nie wchodzi w grę.

Tym razem go zabije, ostatecznie i definitywnie. Nie będzie żadnych nameczańskich dzieci ratujących konających ani wracających zza grobu. Żadnych robaków wtrącających się aby przeszkodzić w zadaniu ostatecznego ciosu. Zmarnował za dużo okazji i te kilka błędów się na nim mściło. Ale nie szkodzi, przez to zwycięstwo będzie smakowało jeszcze lepiej.

Że Goku się uchyla i bierze zamach pięścią zauważył już za późno. Uderzenie w brzuch było chyba najgorsze z do tej pory otrzymanych obrażeń. Choć tamta ogromna kula energii w której stracił kawał ogona była niebezpieczniejsza, wtedy nie był jeszcze tak zmęczony.

Przeciwnik czekał aż Frieza znów będzie mógł złapać oddech i wstać. Tyran nie widział jego twarzy, ale wystarczało, że ją sobie wyobrażał. Jakże musiał być z siebie zadowolony, ale zaraz zetrze mu uśmiech z twarzy. Zmiażdży go w pył i na tym zakończy się legenda Super Saiyanina.

To miał być atak z zaskoczenia, ale Goku uniknął go bez trudu, a co więcej skontrował. Frieza ledwo się pozbierał, a za nim już stała małpa. Potrzebował chwili na odzyskanie kontroli nad sytuacją, ale gdziekolwiek się ruszył, wróg był za nim. Zaczynał być coraz bardziej sfrustrowany, a co za tym szło, nie koncentrował się należycie. Przez to w następnej wymianie ciosów poszło mu jeszcze gorzej. Goku traktował go jak natrętną muchę i szybko odesłał wprost na skały. Jeszcze niedawno prowadzili wyrównany pojedynek, teraz to była jedynie śmieszna wymiana ciosów. Do tyrana zaczynało docierać, że jest źle.

Saiyańska małpa zapłaci za to co mu zrobiła dziesięciokrotnie. Albo stokrotnie. Zabije go powoli, żeby czuł każdą sekundę umierania. Piekło będzie przy tym sielanką. A potem poleci na Ziemię i tak samo wykończy wszystkich jego przyjaciół. Na koniec, popijając wino, obejrzy fajerwerki z wybuchającej planety.

- Mam dość.

- Dość? O czym mówisz? Jeszcze z tobą nie skończyłem!

Goku był niewzruszony. Opuścił gardę i patrzył na niego tym spojrzeniem wyrażającym pogardę. Ignorował go i jego słowa.

- Twoje Ki zaczęło szybko spadać. Nie będę dalej z tobą walczył, jestem usatysfakcjonowany tym co osiągnąłem. Twoja duma jest w strzępach, bo ktoś cię w końcu pokonał, choć wydawało ci się to niemożliwe.

Frieza poczuł jak robi mu się gorąco na widok tego zadowolonego uśmieszku. Zaraz Goku powie coś jeszcze gorszego żeby go pogrążyć. Przeczucie go nie zawiodło.

- A co więcej, była to saiyańska małpa! Nie mam powodu cię zabijać. Powinieneś odejść i docenić, że daruję ci życie. I jeszcze jedno… nie rozrabiaj więcej. Nie chciałbym cię znów oglądać.

Ktoś śmiał do niego mówić w taki sposób, to była kpina.

- Nie przegram z tobą!

To zabrzmiało histerycznie, zupełnie nie tak złowieszczo jak zamierzał. Zebrał pozostałą energię na ten ostateczny atak, nie ważne, że strzeli małpie w plecy. Wygra i w ostatecznym rozrachunku tylko to się liczy.

Ale nic nie poszło po jego myśli. Chybił i wirujący, czerwony dysk jedynie drasnął przeciwnika w policzek. Goku obejrzał się za siebie, był wściekły.

- Jesteś głupcem, to była twoja ostatnia szansa - skierował się w stronę pokonnego, dysk podążył za nim.

- Chcesz mnie tym zaskoczyć? Wiem co zrobisz!

Saiyanin zmarszczył brwi i przyśpieszył. Frieza śmiał się tak histerycznie, że nie zdziwiłoby go gdyby nie zdążył się odsunąć. Pomyślał, że musi być przynajmniej trochę szalony, bo w sytuacji nie było absolutnie nic zabawnego. Nawet nie zauważył, że posłał w jego stronę falę energii. Trafił dokładnie w środek klatki piersiowej posyłając tyrana kilkadziesiąt metrów do tyłu. Wirujący dysk tymczasem minął ich oboje i oddalił się w nieokreślonym kierunku.

Tyran odskoczył i powtórzył poprzedni atak. Teraz w powietrzu latały dwie wirujące, zabójcze tarcze. Goku unikał ich z dziecinną łatwością. Robił zwody, w końcu ponownie skierował się na przeciwnika. Tym razem energię skierował na ziemię, a eksplozja wzbiła tumany kurzu. Niezdolny do wyczuwania energii Frieza moment miotał się w chmurze pyłu i w ostatniej chwili zmienił tor ataku zmierzającego wprost na niego. Goku wykorzystał jego nieuwagę gdy wyskoczył w górę. Uderzenie wbiło tyrana w ziemię niemniej powrót na nogi nie zajął mu wiele czasu. Potwór był zdeterminowany oraz zaślepiony nienawiścią. Saiyanin miał wrażenie, że ogląda film w zwolnionym tempie. Frieza wyskoczył w górę, wprost przed lecące w jego stronę zabójcze dyski. To była reakcja odruchowa, nie zastanawiał się, gdy wycelował wiązkę energii. Eksplozja ze zderzenia dwóch ataków rozbłysła oślepiającym światłem. Frieza został odrzucony na bok, ale z pewnością w jednym kawałku. Goku wylądował niedaleko niego, jeszcze trochę oszołomionego eksplozją.

- Najpierw zregeneruj swoje siły i dopracuj techniki skoro chcesz się ze mną zmierzyć, a tymczasem wracam na statek.

I pierwszy raz Frieza posłuchał. Może dlatego, że nie miał już siły i był zdany na czyjąś łaskę, może ze względu na to, że przed chwilą Saiyanin uratował mu życie, albo, że przyjął propozycję odłożenia zemsty w czasie. Nie odpowiedział, nawet nie drgnął, gdy jego Nemezis zaczęła się oddalać. Obserwował znikający się punkt póki nie przesłonił mu widoku wybuch wyrzucający w górę gejzer lawy. Gdyby nie ona, spróbowałby zaatakować ostatni raz, desperacko i głupio. Dopiero podmuch gorącego powietrza przywołał na ziemię. On też musiał uciekać, i wyglądało, że szybciej niż się spodziewał.

Jego statek był uszkodzony, sprawdzał to już wcześniej, ale kapsuły którym przyleciał Oddział Specjalny powinny być sprawne. O ile nie przepadły na rozpadającej się planecie.


Ze wszystkich istot we wszechświecie Frieza był ostatnią, jakiej chciał pomagać. Przyczynił się do śmierci miliardów (jeśli nie biliardów) istnień, zniszczenia wielu planet. Liczył się z tym, że w przyszłości znów się spotkają, ale nigdy nie przypuszczał, że w takich okolicznościach. I szczerze mówiąc, wolałby znów z nim walczyć, to nawet by go ucieszyło, niż być tu gdzie teraz. Darowanie życia to jedno, a uratowanie co innego, zwłaszcza jeżeli chodzi o kogoś takiego. Tym bardziej, że na Namek to co zrobił, można podciągnąć pod ratunek.

Zacisnął pięści i zęby z bezsilnej złości. Bogowie chyba sobie z niego zakpili. Miał taką naturę, że nigdy nie odmawiał pomocy. Niezależnie od tego jaki ktoś był, dobry czy zły, ładny czy brzydki, obcy lub znajomy, zabijanie nie sprawiało mu żadnej radości. Ani zostawienie kogoś na śmierć. Powstrzymał Kuririna przed dobiciem Vegety i ostatecznie dobrze na tym wszyscy wyszli. Piccolo też był jego zdeklarowanym wrogiem. Ale Frieza się nie zmieni. Nigdy nie spotkał kogoś, o kim nie mógłby powiedzieć jednego, dobrego słowa.

Tyran nie zdradził choćby cienia jakichkolwiek „normalnych" uczuć czy reakcji. Zabijanie oraz zadawanie cierpienia traktował jako dobrą zabawę. Przy nim nawet Książę Saiyan był aniołem.

Kucnął przy nieprzytomnym tyranie sprawdzając puls. Cóż, jeśli zaniecha jakichkolwiek działań, problem sam się rozwiąże i to niedługo. Ciekawe tylko jak Frieza się tu znalazł. I kto mu zrobił dziurę w klatce piersiowej, podobną do tej u Vegety. Na pewno miał dużo wrogów, ale czy któryś mógł się z nim mierzyć? Może jeżeli był osłabiony to tak.

Jakikolwiek by nie był, teraz jest bezbronny i umierający.

Głos z tyłu jego głowy miał rację.

Gdyby próbował kogoś skrzywdzić mogę go powstrzymać.

- Masz szczęście, choć nie zasłużyłeś żeby ci pomagać – mruknął do nieprzytomnego.

Wpół martwy kosmita był zaskakująco lekki. Goku wyniósł go na zewnątrz gdzie zamieć szalała tak samo jak kilka minut temu. Cholerny śnieg wciskał się do oczu i pod ubranie. W porównaniu z tym w jaskini było przytulnie. Nim dotarł na statek, tego już prawie nie było widać. W pierwszej chwili próbował otworzyć drzwi z drugiej strony. Wnętrze zdążyło się ochłodzić podczas krótkiego otwarcia, ale w porównaniu z temperaturą na zewnątrz, wydawało się tropikami. Nawiany śnieg topniał teraz tworząc przy wejściu całkiem sporą kałużę.

Goku położył rannego na materacu treningowym i dokładniej obejrzał rany. Nie tego się spodziewał. Części z nich na pewno nie zadał on i nie tylko chodzi o przestrzelone płuco. Kilka świeżych, nie starszych niż dwa dni oparzeń na plecach oraz sińców na lewym boku.

Dwa dni? Niepewnie spojrzał na twarz nieprzytomnego tyrana. Przeżył tyle czasu, ciężko ranny na opuszczonej planecie? Wszystkich przedstawicieli jego rasy tak trudno zabić? To mu nasunęło myśl, że właściwie nic o nim nie wie. Do jakiej rasy należy? Z jakiej planety pochodzi?

Teraz to nieważne. Zerknął na Friezę. Żeby cudem uratowany nie umarł, bo skoro Goku już podjął decyzję, to ze wszystkimi jej konsekwencjami, przekazał mu trochę energii. Powinno wystarczyć by utrzymać go przy życiu, do czasu aż uruchomi program startowy i wymyśli co dalej. Zamarznięte silniki to ostatnie czego potrzebował. W zasadzie, obaj potrzebowali.


Jak na kogoś trudnego do zabicia, tyran niepokojąco długo pozostawał poza świadomością. Energia, którą przekazał mu kilka godzin temu rozproszyła się i całą procedurę trzeba było ponowić. Za trzecim razem Goku skapitulował i zwrócił się po pomoc. Kaio nie odpowiedział od razu, pewnie zbyt zajęty przejażdżkami po swojej małej planecie. Akurat jazda samochodem i tak była interesująca, bo liczenia źdźbeł trawy nie mógł pojąć.

- Kaio!

Saiyanin błyskawicznie zareagował słysząc obok jęk. Moment lustrował wroga czujnym spojrzeniem, ale nie wyglądało aby się obudził. Oczy miał zamknięte, oddychał tak samo płytko i szybko. Co jakiś czas krztusił się brudząc podłogę spienioną krwią.

- Kaio, potrzebuję twojej rady. Teraz.

Oczywiście, czego potrzebujesz?

Nic nie wiedział, inaczej jego głos nie brzmiałby tak pogodnie. Goku wiedział, że nie spotka się z aprobatą, ale w tej chwili mało go to obchodziło. Stal się ulubieńcem boga i od czasu do czasu mógł sobie pozwolić nie zgadzać z jego opinią. Jak na Namek, gdy zażądał zmiany życzenia. Kaio go wysłuchał, oczywiście truł mu niemiłosiernie, ale uległ. Miał nadzieję, że teraz stanie się tak samo, choć sprawa była bardziej delikatna.

- Jest ze mną Frieza.

Cisza jaka zapadła należała do tych nieprzyjemnych. Goku był przekonany, że Kaio rozeznaje się w sytuacji.

Co ty robisz Goku? Zdumiewająco spokojnie zadane pytanie. Dlaczego on jest z tobą?

- Mój statek odebrał wezwanie ratunkowe na opuszczonej planecie. Tam go znalazłem.

Ale to jest Frieza! Zaczynało się, Kaio podnosił głos. On zabił Kuririna, prawie zabił Piccolo, chciał zabić ciebie i Gohana. Zniszczył planetę Namek…

- Nie musisz mi przypominać – przerwał niecierpliwie. – Powiedz co mam zrobić żeby go uratować – ostatnie słowo nabrzmiało śmiesznie, nawet on tak sądził. – Jest coś co powinienem wiedzieć o jego rasie?

Nawet zza światów dało się słyszeć zirytowane prychnięcie.

- Proszę Kaio. W razie problemów poradzę sobie z nim, jestem silniejszy. Jeśli dam mu szansę może się zmieni.

Tak, to było równie absurdalne jak chęć uratowana tyrana.

Należy do rasy nazywanej Changeling, czasem Saurianie albo Zmiennokształtni. Nie znam się na ich biologii, prócz tego, że mogą regenerować ogony i składają jaja. Przykro mi, że nie jestem w stanie ci pomóc.

Goku miał wrażenie, że „przykro mi" nijak ma się do rzeczywistości, ale na to nie mógł nic poradzić. Został z problemem sam. Teoretycznie znał się na uszkodzeniach ciała, jakieś podstawy pomocy znał, ale po walce zawsze ktoś inny zajmował się przywracaniem go do stanu używalności.

Nie bądź naiwny Goku, on się nie zmieni. Spróbuje cię zabić przy pierwszej okazji. Lepiej go zabij nim podstępnie strzeli ci w plecy.

- Nie. Możesz się mylić.

Jakże chciałby wierzyć w to, co powiedział.


W następnym odcinku sprzymierzeńcy okażą się wrogami, a wrogowie sprzymierzeńcami.