Tłumaczenie z języka angielskiego.
Autor oryginału: Hitsu
Tytuł oryginału: Sixty-four
Link: sheep-astray. livejournal . com (usuńcie spacje)
Zgoda na tłumaczenie: jest
Beta: Kot Kapral
Postacie: Francja, Anglia
Pairing: Francja/Anglia
Rating: w tym rozdziale PG 13
Gatunek: romans, komedia
Opis: AU. Arthur i Francis jako słodka, domowa para walcząca z ich małżeństwem stającym się nagle bez seksu.
Notka: Oryginalnie napisane jako odpowiedź na ten: hetalia-kink. livejournal 19013. html? thread =68762949 kink meme.
Arthur przeklął pod nosem patrząc na jasnoczerwoną koszulę w swoich rękach.
- Wiesz – zaczął, najwyraźniej mówiąc do kawałka materiału, skoro wokół nie było nikogo innego. - Ktoś mógłby pomyśleć, że po kilku praniach wyrośniesz ze swojego głupiego nawyku, ale nie, ty po prostu musisz wciąż roztaczać swój piękny czerwony odcień na wszystko wokół ciebie.
Zerknął w prawo na stos zniszczonych białych koszulek, jego koszulek, nigdy nie Francisa.
Takiego właśnie zastał go jego mąż, przycupniętego na podłodze w korytarzu, otoczonego przez małe sterty wypranego i niewypranego prania.
- Dobrze się bawicie? – zapytał, kiedy ostrożnie odłożył trzy torby z zakupami i swoją teczkę na podłodze i grzebał przy zasuwce.
Arthur nawet nie podniósł głowy, kiedy odpowiedział:
- Och, zamknij się. Ty jesteś jedynym, który woli dizajnerskie ubrania, ponieważ podobno mają lepszą jakość. Gówno prawda.
- Cóż, mój drogi, niestety nie jestem takim ekspertem od prania jak ty.
- Tak, i niestety jestem jedynym, który musi sobie radzić z rezultatami twojego ZOK'owego* szału zakupów.
Prosta reguła rozwiązywała większość ich domowych problemów: Francis gotował i dbał o kupowanie żywności, a Arthur sprzątał i robił pranie. To działało, kiedy zaczynali mieszkać razem, i działa do teraz.
Francis powiesił swoją dwurzędową marynarkę w ich szafie i, ostrożnie omijając stosy prania, z trzema torbami stanął obok swojego wciąż klęczącego męża.
- Przepraszam, moja koszula źle się zachowała – powiedział i złożył delikatny pocałunek na czubku głowy Arthura, a jego własne włosy swobodnie opadły mu na twarz.
Arthur wrzucił nikczemną rzecz do pustego kosza i uniósł głowę, więc mógł oddać pocałunek, szybki, odwrócony do góry nogami całus w usta.
- Jak ci minął dzień? - zapytał Francis idąc do ich kuchni.
- Zwyczajnie. – Arthur podążył za nim i oparł się o framugę. - Dzwoniła moja edytorka, chce artykuł o hortensjach tak szybko, jak to jest możliwe. A ja nie mam nawet połowy. Hortensje są jak plaga. - Obserwował automatyczne ruchy Francisa, kiedy opróżniał torby na ladzie. - A twój?
- W końcu udało nam się sprzedać mały pejzaż Szkoły Holenderskiej, pamiętasz, mówiłem ci o tym. - Arthur pokiwał głową. - Naprawdę zaczynałem tracić nadzieję.
Francis odwrócił się i podał swojemu mężowi dwie butelki szamponu i paczkę papieru toaletowego. Arthur, całkowicie zrezygnowany z powodu cichej wiadomości, że jego miejsce z pewnością nie jest w kuchni, wyszedł, by odłożyć rzeczy na ich miejscu w łazience.
Obiad był gotowy w trzydzieści minut. Francis nigdy nie kłopotał się zbyt skomplikowanymi posiłkami w dni robocze. Sos do makaronu był rozdzielony na dwa mniejsze garnki, jeden wolny od czosnku. Arthur nienawidził czosnku.
Już dawno porzucili stół i używali go tylko w tych rzadkich przypadkach, kiedy przyjmowali gości w bardziej formalny sposób. Nakrywanie do stołu było zbyt pracochłonne. Więc siedzieli obok siebie, biodro przy biodrze, na kanapie w salonie, Arthur zakryty kocem, ponieważ zawsze jest mu zimno, z talerzami pełnymi spaghetti na kolanach. Nazywali to „oglądaniem wieczornych wiadomości", chociaż w rzeczywistości głównie rozmawiali o pracy i ignorowali biednego spikera i jego kryzys na Bliskim Wschodzie.
Arthur pisał artykuły dla kilku magazynów ogrodniczych, a jego zdolność do rozróżnienia ponad dwustu gatunków róż była szczególnie doceniana. Kochał swoją pracę i nienawidził terminów, ponieważ one zawsze wzbudzały w nim odkładającego wszystko na później potwora. Nie możesz mieć wszystkiego, jak lubił mówić.
Francis pracował dla małego domu aukcyjnego, który sprzedawał obrazy i inne dzieła sztuki. To była miła praca – spotykał wielu nowych ludzi i oglądał dzieła, o których jego dawna klasa na uniwersytecie mogła tylko pomarzyć. To było stresujące życie, tak, ale było również energiczne i inspirujące, takie o jakim zawsze marzył.
Trzy tygodnie temu obchodzili oni swoją czwartą rocznicę.
Prawdę powiedziawszy, Arthur nie może siedzieć prosto, ze stopami na ziemi, podczas pisania. W tym momencie udało mu się jakoś usiąść po turecku na krześle, był pochylony do przodu tak, że jego nos praktycznie dotykał ekranu, kiedy wściekle naciskał klawisze siedmioma palcami (nigdy tak naprawdę nie udało mu się zmusić do współpracy małych palców i serdecznego palca lewej ręki).
Ponadto Arthur nie potrafił pracować bez muzyki. Kiedy Francis patrzył na niego z tyłu, mógł zobaczyć czerwone słuchawki wyłaniające się z jego wciąż rozczochranych włosów. Nucił nisko, pierwsze dźwięki „We don't need no education" były ledwie rozpoznawalne. To, jak tak głęboki dźwięk mógł wydobyć się z tak kościstej klatki piersiowej, wciąż było tajemnicą.
Przez chwilę Francis rozważał zakradnięcie się do swojego skulonego męża i pozwolenie strużce wody ze świeżo umytych włosów na spłynięcie po jego odsłoniętym karku. Jednakże widział, że Arthur miał brzydki zwyczaj krzyczenia za głośno kiedy był zaskoczony, zwłaszcza z założonymi słuchawkami. Francis zdecydował, że bardziej od dokuczania kocha swoje bębenki.
Więc wszedł po prostu w jego pole widzenia i czekał, aż Arthur go zauważy i zdejmie słuchawki ze swoich uszu.
- Idziesz do łóżka? - zapytał widząc Francisa w jego nocnym stroju – to znaczy nagiego. Obwiniał on za to temperaturę w ich sypialni, która była, dzięki termoregulacji Arthura, trochę ponad normę, ale oboje wiedzieli, że to była ostatnia forteca jego zrelaksowanego kawalerskiego stylu życia, któremu nie chciał tak łatwo dać odejść.
Francis pokiwał i zerknął na ekran ponad głową Arthura.
- Zgaduję, że wciąż masz dużo pracy, prawda?
- Mówiłem ci, hortensje są jak plaga. Nie rozumiem, jak ktoś mógłby tak bardzo chcieć hodować je w swoim ogrodzie – westchnął odchylając się na krześle pod dość niebezpiecznym kątem.
- Ale ty wyglądasz na zmęczonego, idź spać. To zajmie mi kolejne cztery godziny, chyba że nagła inspiracja zadecyduje, by zakończyć moje męki.
Francis złapał jego ramiona i szybkim ruchem pociągnął go z powrotem do pionowej pozycji.
- A więc dobrze, miej produktywną noc. – Pochylił się do pocałunku: miękkiego, powolnego, w którym stopili się ze sobą w doskonałej jedności. Arthur znalazł palce Francisa na swoim ramieniu i splótł je ze swoimi. Kiedy ich usta rozdzieliły się, dłonie pozostały połączone.
- Do zobaczenia rano?
Francis pokręcił głową z przepraszającym uśmiechem na twarzy.
- Nie, kochanie, przepraszam, muszę być w biurze przed ósmą. O ile oczywiście nie chciałbyś być rannym ptaszkiem.
Arthur uśmiechnął się. Oboje wiedzieli, że pomysł, by mógł obudzić się przed jedenastą po jednej z jego całonocnych sesji z botaniką, nie jest niczym więcej jak czystym surrealizmem.
- Dobranoc. – Po lekkim uścisku ich dłonie w końcu rozłączyły się i Francis zniknął w sypialni. Arthur przez chwilę patrzył na zamknięte drzwi, a jeszcze nieznane, niepokojące uczucie pozostało w jego umyśle niczym posmak.
Potrząsając lekko głową odwrócił się z powrotem do ekranu i sięgnął po słuchawki wiszące na jego karku.
Francis przez następne czterdzieści pięć minut wpatrywał się w sufit nad w połowie pustym łóżkiem, zanim w końcu zasnął.
-
* ZOK - Zaburzenia obsesyjno-kompulsywne
