Niejasno podejrzewałam, że powinnam piszczeć.

- Nie piszczysz? - zapytał Loki z uprzejmym, nieco złośliwym zainteresowaniem.

Nie wiem, jak widzieli go inni, i chociaż nie umiałam przebijać wzrokiem jego iluzji, dzisiaj wyglądał jak około czterdziestoletni, nieco łysawy prawnik w okularkach. Wiecie, z rodzajów tych, co wciąż miejszkają u mamusi. Miał nawet na sobie powyciągany sweter, ubrany na białą koszulę.

Odwróciłam głowę.

Tony Stark, milioner i geniusz w jednej osobie, siedział przy stoliku. Gazety właściwie śpiewają na jego temat o wiele więcej ciekawostek, ale właściwie miałam to głęboko w nosie.

- Co za różnica? Bianca od razu biegnie w jego kierunku - zauważyłam z rozbawieniem - Dodatkowo, przecież ja tylko rozlewam ludziom alkohol. I to niezbyt dobry - wzruszyłam ramionami.

Bluzka bez ramiączek, czarne krótkie spodenki, ruda wysoka kitka i wiele chęci. Patrząc na naszą kelnerkę, Biancę, mogłam stwierdzić, że jest typowym przedstawicielem kawałów o kelenerach. Skakała wokół Starka jak piesek. Co prawda jeszcze się nie śliniła, ale dużo jej do tego nie brakowało.

- Swoją drogą nie masz ochoty go zamordować? - zaciekawiłam się - O ile wiem, walczył podczas twojej...eee...

- Nazwał bym to tymczasową rozrywką mającą na celu rozruszanie kości Avengersów - podpowiedział niewinnym tonem.

Przewróciłam oczyma.

- Tak, jasne. Zniszczenie połowy miasta i zabicie sporej ilości ludzi.. Masz rację, rozruszałeś ich - parsknęłam.

Chyba powinnam się bać. Chyba powinnam pobiec do tego Starka, wrzeszcząc, że Loki jakby nigdy nic jest tutaj. I co mu powiem? Że póki co najgorszą rzeczą, jaką zrobił, to rozpijanie się w barze, w którym pracowałam, co zresztą robił na koszt firmy, wygniatanie kanapy u mnie w mieszkaniu i wyżeranie wszystkiego, co jest w lodówce?

Wyglądał nieco inaczej, niż to co można było znaleźć w telewizji i internecie na jego temat. Właściwie teraz, nie licząc stroju, bardziej pasowałby na jakiegoś bożysza nastolatek z boysbandu, niż psychopaty z mrocznymi zapędami. A był psychopatą, zwłaszcza, że moi dwaj wspólokatorzy uzależnili go od opery mydlanej. Jeśli chciałabym całej trójce odebrać pilota o określonej porze dnia dzień w dzień nie skończyłoby się to dla mnie dobrze.

Poznałam go przypadkiem. Wracałamz roboty z przyjaciółmi do naszego mieszkania z rodzai wynajętych, ciasnych, ale własnych, kiedy akurat przeleciał przez ściany, a jakieś wielkie coś z rogami przebiegło za nim. Bestia była łuskowata, miała czerwone oczyska i wielkie kły, którymi w tedy od razu popisało się, rzucając się na nas.

Loki z oniemieniem odkrył, że spotkał nikogo innego, jak trójkę ulepszonych, którzy właśnie wysłali dwa lata ukrywania się do Mitycznej Krainy zwanej W-Pizdu.

Bestia ugryzła Mike'a pierwszego i musiała się nieźle zdziwić, kiedy temu kompletnie nic się nie stało. Jego utwardzona skóra była lepsza niż niejeden metal, a niektórzy twierdzili, że kompletnie niczym nie da się przeciąć. Guzik prawda, potrafił się zaciąć przy goleniu, a zwykła kartka bywała dla niego zabójcza, zwłaszcza jak się nią bawił.

David też nie próżnował. Wyskoczył bardzo wysoko w górę, by następnie niemal wbić się z niesamowitą szybkością i przez to siłą w kręgosłup stwora. Nie to, że stworowi to zrobiło wielką krzywdę.

Potem ja zwolniłam czas do tego stopnia, że stworzenie te jakby zastygło w bezruchu. A Loki zrobił resztę.

Zabrał się z nami, początkowo chyba tylko dlatego, że był ranny.

Wróciłam do chwili obecnej i westchnęłam.

- Ciekawe jakie daje napiwki - rzuciłam tęsknie.

Loki na chwilkę jakby zamigotał, a ja uniosłam brwi. Szkoda, że nie spodziewałam się tego, co chciał zrobić, bo zwolniłabym czas i zobaczyła dokładnie, co knuje. Zamiast tego znów siedział jakby nic przy barze w tym dziwnym sweterku i trzymał w rękach portfel.

- Ogłaszam Dzień Tonego Starka. Stawia ci kolejkę - wyciągnął z niej zwitek dolarów, a ja gwizdnęłam przez zęby. Poprawiłam okulary. Moja dobra strona i zła strona zaczynały właśnie lać się między sobą. Jedna strona mówiła: Daj spokój, to kradzież. Druga wołała: No ejże, przecież on ma ich wiele wiele więcej!

Wyciągnęłam rękę, po czym zwitek jakby nic ukrył się w okolicach mojego stanika.

- Hej, chyba zasłużyłem na coś do picia?

Uniosłam brew i bardziej z przyzwyczajenia zaczęłam robić mu drinka, takiego jak lubił. Chociaż właściwie lubił wszelkiego rodzaju alkohol, to trzeba było przyznać.

Przyglądałam mu się jak pił. Na zdjęciach z netu wyglądał naprawdę inaczej. Tam był chudzielcem, wysokim, ale jednak. Ten tutaj owszem też był smutkły, jednak kompletnym chudzielcem nazwać go nie mogłam. Miał tak samo czarne włosy, jak mogłam sobie przypomnieć, chociaż w domu jak go widziałam w prawdziwej postaci, to preferował krótszą fryzurkę.

A zresztą, co mnie to obchodzi.

- Charlie, podwójna szkocka, tylko wiesz, postaraj się - Bianca pojawiła się niemal magicznie, zerkając najpierw na mnie z szerokim, maniakalnym uśmiechem, potem zerknęła na iluzję Lokiego i skrzywiła się. Grabi sobie dziewcze - On tam jest, ale numer! I powiedział do mnie "dziecinko".

Loki parsknął. Znów został obdarowany spojrzeniem, zarezerwowanym dla karaluchów. I niektórych starszych ludzi, którzy dziwnie pachną.

Postawiłam przed nią alkohol, po czym dziewczyna niemal jak na skrzydłach pobiegła do stolika miliardera. Który zresztą chyba miał nie być dzisiaj sam.

Nasz bar jest umiejscowiony na uboczu. Właściwie nazwanie tej dzielcy zapyziałą dziurą to idealna sytuacja do stracenia okazji, by nazwać go zadupiem. Był ciasny, śmierdzący, ale dawali tu tanie piwo, można było też zjeść coś dobrego, pod warunkiem, że David nie przyśnie i wszystko nie będzie do wyrzucenia. Bo Skoczek niestety miał takie wyskoki.

Mimo wszystko nie często można było przyuważyć tutaj... No właśnie. Oglądałam mnóstwo telewizji, jak tylko udało się odebrać Lokiemu pilota do telewizora. Bo nasz Bóg kłamstw bardzo szybko przyzwyczaił się do midgardzkiej, jak to nazywał, nauki i stał się Bogiem Telewizji. Dlatego też niespecjalnie się zdziwiłam, kiedy Thor jakby nic wlazł jak do siebie, rozejrzał się, po czym podszedł do Starka.

Westchnęłam.

- Będzie rozpierducha? - zapytałam na wszelki wypadek, przygotowując się do zwolnienia czasu tak, bym była w stanie w razie czego powstrzymać ich mordercze zapędy. O ile wiedziałam obaj byli... Asgardczykami. Tak to się odmienia? Loki kiedyś wspominał o świecie, w którym się wychował, ale jakoś średnio mnie to interesowało. Po co głowić się nad czymś, kiedy na ziemii nie widziałam tylu rzeczy.

- Nie, ale dzisiaj... Wrócę później. Słoneczka, nie czekajcie z obiadem - zachichotał. I po prostu zniknął.

Westchnęłam.

vVv

Gorący prysznic po pracy to wszystko właściwie, co było mi potrzebne. Bo jeść się nie chciało, a zmęczenie powodowało, że miałam zamiar legnąć szybko na fotelu w szkocką kratę i udawać, że mnie nie ma przez cały pozostały czas dnia. W towarzystwkie ciastek, które nie tyle co były pożywieniem, co raczej kapokiem ratunkowym dla tonącego.

Ziewnęłam, wychodząc z brodzika i jak zwykle prawie się odstawiając rewię na lodzie, kiedy stopy zaczeły się ślizgać na mokrej podłodze. Szyba w lustrze była zaparowana, więc zaczęłam dłonią ściągnąć nadmiar wody. I wrzasnęłam, kiedy w tafli lustra oprócz mojej twarzy odbijał się również wiszący w powietrzu uśmiech.

Uśmiech, wokół którego zaczęła powoli się materializować się reszta twarzy. Nie miałam czasu, by podziwiać magię Lokiego. Rzuciłam się w kierunku ręczników, a raczej tego, co po nich zostało. Nie powiem, ale Mike oberwie i to mocno za bajzel, jaki robi.

- O, tyłek też masz wytatuowany. Co znaczą te znaki? - ucieszył się Loki, a ja rzuciłam mu w głowę jednym z mokrych ręczników. Zwolniłam czas, jak zwykle w takiej chwili czując lekki chłodek. Świetnie, w połączeniu z mokrą skórą było to wręcz wspaniałe uczucie.

Warknełam przeciągle, kiedy on ściągał puchaty maleriał z głowy.

- Ty chory na umyśle psychopato ze świrem na punkcie pojawiania się i znikania! - wrzasnęłam. Niepotrzebnie. Całe szczęście, że już byłam owinięta językiem, bo wpadający do łazienki David i Mike, to nie jest coś, co zamieściłabym w pierwszej piątce moich ulubieńców. A obaj wpadli do środka, kiedy tylko wrzasnęłam.

- Cześć, chłopcy - przywitał się dziarsko Loki.

Mike, wysoki i postawny jegomość z burzą ciemnych włosów, formujących się w fale, wyprostował się gwałtownie.

- Moglibyście być ciszej. Normalnie tak wrzasnęłaś, że myślałem, że Hydra nas znalazła.

Loki pokręcił głową ze złośliwym uśmiechem. David milczał, tylko zerkając na mnie, chcąc sprawdzić, czy mi nic nie grozi. Pokręciłąm do niego głową. Był czarnoskórym, sympatycznym i drobnym człowiekiem z dołeczkami w policzkach. Łagodny, spokojny i grzeczny, bywał wiecznie zaspany. Uwielbiałam go.

- Mike, wyluzuj, chodź dokończymy granie - zaproponował, wyciągając wspólokatora z łazienki. Mike jeszcze wzniósł pięść i wyszczerzył zęby.

- Loki, uważaj se, jak coś i wpierdol! - mimo słów, ton był zartobliwy.

Loki pokręcił głową.

- A ten tylko by o przyjemnościach - zatarł ręcę i znów zerknął na mnie - Charlie, moja droga, mam dla ciebie bojowe zadanie.

vVv

Nie mam pojęcia jak to możliwe, że mnie przegadał. Przecież wiedziałam, że to cholerny kombinator z umiejętnością mówienia tego, co inni chcieli usłyszeć.

Tkwiłam w garsonce. Z krótkimi rękawami, przez co tatuaże na rękach były idealnie widoczne. I spódnicy. Spódnica była za kolano, a niebotyczne spilki drżały, mimo że wyglądałam od paru lat jak szkielet, nie balonik. Ubiór był biały, mocno obcisły i wyjątkowo niewygodnie.

"To dla Asgardu, słoneczko. Chyba nie chcesz psuć przyjaźni midgardzko-asgardzkiej?"

Jakby mnie to cholera jasna obchodziło.

"Ależ moja droga, pomysl, ile dzięki temu możesz uzyskać"

Tu już bardziej trafił.

"Kochaniutka, nudzisz się".

Żeby go tak szlag trafił. Nudziłam się. Czas i miejsce to atrybuty, które nie miały dla mnie już znaczenia. Wystarczyło przystopować czas, a mogłam spokojnie, spacerkiem wręcz przejść lub przejechać na punkt drugi. Czas był rozciągliwy, a ja dodatkowo mogłam w pętle lub zatrzymania czasu wciągać innych. Nie było to trudne, chociaż oni potem skarżyli się na dziwne poczucie płynięcia czasu. Ale czas to atrybut rozciągliwy, jak już mówiłam. Zawsze się w końcu prostuje tak, jak powinnien.

Szłam powoli, uczepiona do Lokiego, który przybrał postać przystojnego, zblazowanego ważniaka w garniaku za osiem moich wypłat. Lubił eleganckie stroje, chociaż na ogół paradował w zieleni, raczej na modłe ich, niż naszą, ludzką.

- Dąsasz się - zanucił.

Prychnęłam.

- Leci mój serial - burknęłam z niezadowoleniem.

Poprawiłam okulary i przyjrzałam mu się wyjątkowo nieprzyjaźnie.

- Moja droga, wspominamy tutaj o pokazie telewizyjnym - wciąż ostatnie słowo wydawało się w jego ustach obce, jakby używał je z lekkim niepokojem - Dokładniej mówiąc o chodzących martwych, którzy...

- Loki, chcesz czegoś? - przerwałam mu.

Błysnął zębami wyjątkowo z wyjątkowo nieszczerym uśmiechem.

- Tylko wyciągnąć cię z marazmów znudzenia, moja droga - odpowiedział gładko.

Przewróciłam oczyma. Fircykowaty mag mi się trafił. Bosko.

Ulice były teraz niemal zatłoczone. Wiecie, godziny szczytu, przejść przez jezdnie to był problem mimo świateł. Cokolwiek by nie powiedzieć o Lokim, umiał układać sprawy tak, że nawet moje umiejętności nie były potrzebne. Nie sądziłam, że jednak używał do tego magii.

Stark Tower było prawdziwym gigantem. Loki narzekał, że wyjątkowo niegustownym i sugerował nawet, że wieża świadczy o tym, że Tony Stark może mieć jakiegoś rodzaju problemy z wielkością. Spowodował tym stwierdzeniem taki wybuch entuzjazmu u Mike'go, że dopiero pięść Davida zderzająca się z twarzą drugiego chłopaka spowodowała odpowiednie uspokojenie się. Właściwie uspokojeniem też nie powinno się tego nazywać.

Na samym dole była coś w rodzaju recepcji. Fakt, że przy biurkach siedziały atrakcyjne kobiety raczej z rodzaju tych młodych i wymalowanych spowodował, że nie bardzo lubiłam tego Starka. Ale tu raczej przemawiała przeze mnie kobieca zazdrość, niż zdrowy rozsądek. W końcu zdrowy rozsądek nie ma nic wspólnego z pobytem tutaj.

- Czym możemy służyć?

Podniosłam rękę. Czas stanął w miejscu, a ja mogłam się przyjrzeć dokładnie kobiecie, która na plakietce miała wypisane, że zwie się Grace. Jasne włosy, krwistoczerwona szminka. Ha, takiej to dobrze.

- A teraz moja droga musimy się dostać aż na sam szczyt, wprost do apartamentowców Avengersów.

Wzruszyłam ze znudzeniem ramionami.

- Dlaczego po prostu się tam nie zakradniesz? Pojawiasz się i znikasz, więęęc... - zapytałam właściwie z cząstkową ilością zaciekawienia.

Uśmiechnął się tajemniczo. Iluzja z jego sylwetki na moich oczach zaczęła znikać. Wyglądało to, jakby zielony, wręcz neonowy błysk po prostu przeszedł przez jego ciało. Znów miał czarne, półdługie włosy, które podtrzymywane były przez złotą obręcz z niewielkimi rogami, znów miał zieloną, lekką zbroję jakby z łusek z narzuconą na nią ciemnozieloną kamizelą.

- Wyglądasz, jakbyś się wybierał na bal przebierańców - mruknęłam. Właściwie dobrze, że nikt teraz mnie z nim nie skojarzy. Nie bardzo miałabym na to ochotę.

Z drugiej strony pewnie i tak to zrobią. Ludzie z czarnych samochodów. Shield, czy jak im tam było. Muszę zapytać Davida, z wiadomościami zawsze był na czysto.

- Nuda! - mruknął w pewnej chwili, a w następnej chwił mnie w talii i... No właśnie. Wraz z Lokim przeniosłam się od razu na górę. Wszystko nadal było zastygłe, przez co miałam wrażenie, że przechodzę przez salę pełną woskowych figur. Jednak im głębiej się zapuszczaliśmy w kierunku prywatnego skrzydła Starka, tym mniej widzieliśmy ludzi. Aż w końcu na drodze nie widziałam nikogo.

Westchnęłam. To źle się skończy, ale w sumie... Mniejsza.

- Jak tylko wejdziemy, niech czas wróci do normy. Trochę ich rozruszamy, hm? Stark właśnie ma sparing, Banner cóż, pracuje, relax dla agentki Romanow i Hawkeye... Hm, a Thor? Cóż. Pije. Myślę, że im się trochę przyda zabawy.

Uniosłam brwi, ale skinęłam głową. W razie czego zawsze mogę użyć umiejętności raz jeszcze. I zostawić Lokiego samego, niech się chłopak rozrusza.

Starka znaleźliśmy w jednej z bocznej sal. Tak, jak przewidział Loki, nie był sam, mało tego. Kostium nie był tylko dla hecy w telewizji. Naprawdę Iron Man walczył w niej z facetem ubranym w niebiezkie wdzianko. Tarcza była znajoma, widziałam również ją w tv. Ach no tak. Kapitan Ameryka. Czas został zwolniony z okowów, a obaj panowie nawet nie zauważyli, że mieli przerwę. Bo właściwie dla nich nie było przerwy.

Ruszy były szybkie, a każde uderzenie czy to w jednego, czy to w drugiego wydawało z siebie dziwny, drażniący i głośny dźwięk, przez który miałam ochotę zakryć uszy dłońmi i w takiej pozycji pozostać.

- Kogo obstawiasz? - zapytał głośno Loki w moim kierunku, a ja ze zdziwienia uniosłam brwi. Nie spodziewałam się, że będzie się tak głośno odzywał. Właściwie nic nie było podobne do tego, czego się spodziewałam. Zamiast wejść niezauważeni, on... No właśnie.

Obaj panowie przerwali sparing, z dość jasnym zaskoczeniem. Stark nacisnął coś w swojej zbroi, a ja westchnęłam.

- Siebie - odpowiedziałam, zwalniając czas, jednak pozwalając na reakcję także i Lokiego.

Loki rozejrzał się. Zbliżył się niemal ostrożnie do Iron Mana, który zastygł z ręką uniesioną tak, jakby chciał z dłoni wystrzelić tym... czymś. Właściwie nigdy specjalnie nie interesowałam się, jak to się dzieje, że ten promień wydostaje się z... tego czegoś. I co to właściwie jest. Niejasno podejrzewałam, że to błąd.

Zachichotał. Uniosłam brew, wzruszając przy tym ramionami. Wychodziłam z założenia, że co ma być, to będzie.

- No, to teraz idziemy na saaaam dół.

Kretynizm. Od razu mogliśmy się tam skierować. Miałam kretyńskie wrażenie, że chciał po prostu robić zamieszanie, pokazać się Avengersom, napędzić stracha, lub po prostu w jakiś sposób nakręcić ich do...

Szlag.

Mimo wszystko, skoro i tak już tu tkwiłam, poszłam za nim. Szedł szybko, przez co praktycznie musiałam co chwilę podbiegać. Cwaniak z długimi nogami, psia go mać.

- I voila!

W jednej z sal, na podwyższeniu, w otoczeniu mnóstwa kabli, szyb i innego tałatajstwa, widniała... No właśnie. Nie miałam pojęcia, co to jest, ale wyglądało jak część laski? Może berło? Wygięte, z ciemnego złota, wydawała się ciężka i nieporęczna. Ale Lokiego oczy stały się na widok przedmiotu intensywnie zielone, wręcz neonowe. Potem znów przygasły do zwykłej zieleni.

- No proszę, czekało na mnie... - szepnął. No pięknie. Miałam szczerą nadzieję, że nie pomagam mu właśnie w zdobyciu władzy nad światem. Ale z drugiej strony ze zwykłej nudy robi się różne głupie rzeczy. W podręcznikach historii też muszą być opisani idioci. - Puść już czas ze swoich rączek, Charlie.

Ziewnęłam. A potem drgnęłam, kiedy ktoś wprost za moimi plecami odezwał się. Niepozorny, chociaż raczej postawny mężczyzna w kitle, trzymający jakąś tabelę wpatrywał się ze zdziwieniem w Lokiego. Potem przesniósł wzrok na mnie.

- Och... Loki? - zdziwił się. Potem jednak zrobił krok do tyłu, a jego twarz zrobiła się niemal szara - Jarvis, natychmiast poinformuj Tony'ego, że...

- Nie trzeba, Banner. Dało się domyśleć, gdzie naczelny psychopata się pojawi.

Iron Man, jak i reszta jego ekipy, z przygotowaną bronią, wpatrywali się z zaciętymi minami w Lokiego.

- Bruce, musisz... Clint, nie!

Łucznik wystrzelił, nim rudowłosa kobieta w obcisłym wdzianku skończyła zdanie. Obraz zamigotał, a ja wpatrywałam się, jak to, co jeszcze przed chwilą było Lokim, przemienia się w naukowca z tabelami, a potem...

No właśnie. Wielka, zielona bestia tylko na pozór człekokształtna zaryczała, rozwalając wszystko, co jest w okolicy.

Otworzyłam usta.

- Myślę, moja droga, że to jest ten czas, w którym powinniśmy się ewakuować - powiedział Loki, a ja ze zdziwieniem odkryłam, że stoi koło mnie. Ten drań stworzył własną iluzję na tym doktorku! Doktorku, który właśnie zmienił kolor, rozmiary i stosował zmysł architektoniczny z rodzaju apokalipsa.

- Nie tak szybko - rzucił Iron man, a z jego ramion w naszą stronę wystrzeliły rakiety. Patrzyłam mimowolnie, jak szybują prosto na nas. I zatrzymały się kilka cali od naszych twarzy, kiedy udało mi się zapanować najpierw nad pęcherzem, potem dopiero spowolnić czas na tyle, by nie zostać trafionym.

- Cóż za wspaniała ocena czasu i miejsca - wydął z rozbawieniem usta Loki, używając przy tym psotliwego tonu, jakby cała akcja wyjątkowo go bawiła. Kiedy wszystko się zatrzymało, mogłam zauważyć, co dzieje się na sali. Kapitan odskakiwał właśnie przed wielką, zielonkawą pięścią, która rozbijała podłogę w miejscu, w którym jeszcze niedawno stał, kobieta o czerwonych włosach odbijała się praktycznie od ściany, wyciągając rękę z dziwną bransoletą, a łucznik naciągał cięciwę, celując w stopę stwora strzałami, które miały dziwny kształt.

- No już, już, moja droga, powinniśmy się stąd wynosić - wskazał berłem drogę.

Och, Szlag. Wkurzyłam Mścicieli. Nie będą zachwyceni.

Potem jednak znów poczułam znajomą znieczulicę uczuć i stwierdziłam, że nie bardzo mnie to obchodzi.