Biała łódka sunęła łagodnie po rzece. Księżyc migotał zawadiacko na niebie, pozostawiając na wodzie zniekształcony, srebrny kształt. Upalne powietrze wypełnione było zapachem egzotycznej roślinności. Maria siedziała na dziobie łódki, mocząc stopy w wodzie. We włosy miała wplecioną lilię, która, pod wpływem ciemności, wydawała się być fioletowa. Wpatrywała się z łagodnym uśmiechem za siebie, wyginając głowę niczym sowa.

-Podoba ci się tu?- zapytała siedząca w mrocznym końcu łódki postać. Jej głos był niski, głęboki i uspokajający.

Maria odetchnęła głęboko, rozkoszując się cytrusową wonią wypełniającą jej nozdrza.

-Jest cudownie.

Zaśmiała się. Tak, było cudownie…

Teraz Maria odwróciła się gwałtownie, wprawiając łódkę w lekkie drżenie.

-Ale zostaniesz ze mną?- zapytała lękliwie. –Zostaniesz i już nigdy mnie nie opuścisz?

Przez chwilę panowała cisza. A potem postać wysunęła się do przodu, tak, że Maria dostrzegła jej twarz skąpaną w srebrzystych promieniach księżyca. Była to twarz męska. Ładna, symetryczna, przywodząca na myśl łeb rysia, zwierzęcia cichego i dumnego. Pomimo padającego na nią światła, twarz pozostała czarna, gdyż taka była w istocie. Wtedy mężczyzna otworzył usta i powiedział tym samym, głębokim barytonem:

-Idzie człowiek ulicą, pyta się dlaczego mi słabo, reszta mojego życia jest taka ciężka, potrzebuję sesji zdjęciowej…

-…potrzebuję zdjęcia na odkupienie, nie chcę skończyć jak kreskówka, na kreskówkowym cmentarzu…*

Maria obudziła się dopiero po chwili. Nie do końca zdając sobie sprawę z tego co robi, wyłączyła budzik. Piosenka Paula Simona, którą miała ustawioną na pobudkę, natychmiast zamilkła. Kobieta odetchnęła głęboko i potarła knykciami skronie. Cóż to był za dziwny sen… Ona, w jakiejś łódce na romantycznym wieczorze z… „Ach, co za głupoty!"- skarciła się w duchu, po czym wstała z łóżka zbyt gwałtownie, a przed jej oczyma zamigotały granatowe gwiazdki. Dopiero kiedy zniknęły, Maria posła niedbale łóżko i ruszyła do toalety. Miała niewiele czasu, ale i tak zdążyła rzucić sobie szybkie, krytyczne spojrzenie w lustrze. „Czy on w ogóle by mnie chciał?"- zastanowiła się ponuro, patrząc na swoją sylwetkę odbijającą się w ubrudzonym pastą do zębów lustrze. Owszem, nie była brzydka. Nikt by jej tego nie zarzucił… „Ale czy na pewno?"- pomyślała zaraz. Czy te brązowe kudły nie były trochę zaniedbane? Czy jej niebieskie oczy nie wydawały się nienaturalnie duże w porównaniu z wąskim nosem? I czy ów słynna, filigranowa figura, z której do tej pory była dumna, nie była zbyt charakterystyczna? W końcu mierzyła tylko trochę powyżej sześćdziesięciu cali**, to mogło denerwować ludzi, którzy mieli z nią do czynienia… Nie miała jednak czasu na dalsze rozmyślanie. W pośpiechu ubrała się, zjadła drugie śniadanie i opuściła mieszkanie.

Idąc na najbliższą stację metra schludną, londyńską ulicą, rozmyślała nad zadaniami czekającymi ją w pracy. Dzień był szary i nieprzyjemny, wielu ludzi wyciągało już ze swoich skórzanych aktówek podręczne parasolki, choć deszcz jeszcze nie padał. Mimo to, było dosyć zimno, dlatego Maria ucieszyła się, kiedy nadjechał jej pociąg. Wsiadła do środka, zajęła miejsca naprzeciwko wejścia i wyjęła z teczki gazetę. Przebiegała wzrokiem po interesujących ją nagłówkach, podczas gdy ludzie wysiadali na kolejnych stacjach. Nagle poczuła na swojej dłoni delikatny dotyk. Podniosła wzrok znad gazety i ujrzała młodego mężczyznę, pochylającego się przed nią. Po chwili wyprostował się, trzymając w ręku jakąś kartkę i wpatrując się w nią.

-Czy pani to Mariah Carter?- zapytał.

-Tak- odpowiedziała zdziwiona.

-A więc to należy do pani- odpowiedział, podając jej dokument. Maria ujęła go i stwierdziła, że wpatruje się w swoją kartę uprawniającą do korzystania z metra.

-Ojej, dziękuje- powiedziała na wydechu. –Musiała mi wypaść, kiedy otwierałam teczkę.

-Mogę się dosiąść?- zapytał mężczyzna. „Czy raczej chłopak"- poprawiła się w duchu. I rzeczywiście, jej wybawca wyglądał niezwykle młodo. Młodzieżowego wyglądu nadawały mu okulary w plastikowych oprawkach, kręcone włosy i rumiane policzki. Maria kiwnęła głową.

-Patrick McGuiness- przywitał się, wyciągając do niej rękę.

-Maria Carter- odpowiedziała, ściskając jego delikatną dłoń.

-Och… a więc źle to wymówiłem. Bo wymawia się to jak Mereeya, prawda?

Maria kiwnęła głową.

-No tak… Te karty często są wypisywane niewyraźnie… Ale dlaczego mnie pani nie poprawiła?

Wzruszyła ramionami.

-To naturalne, że ludzie się przejęzyczają. A do tego właśnie oddał mi pan dokumenty… To byłoby niegrzeczne. Ja pana kojarzę- dodała po chwili. Przypomniało jej się, że widuje Patricka prawie codziennie w drodze do pracy. Z tym, że on wysiadał przy South Kensington, a ona dwie stacje dalej.

-Tak… ja panią też. Właściwie…- Patrick zawahał się, a ona wyczuła w jego głosie silny, irlandzki akcent. –Właściwie już od dłuższego czasu szukałem pretekstu, żeby jakoś do pani zagadać- wyznał nieśmiało, a na jego policzki wystąpił potężny rumieniec.

Maria poczuła się mile zaskoczona.

-No więc teraz już go znalazłeś- odpowiedziała z sympatycznym uśmiechem. Patrick spojrzał na nią z wdzięcznością, choć wciąż wyglądał na zażenowanego.

Jakaś otyła kobieta stojąca przy wejściu przyglądała się tej scenie z wyraźną ciekawością. Maria odwróciła się do niej plecami, marząc w duchu, żeby istniał jakiś czar, który sprawiłby, że żaden pasażer nie słyszałby cudzych rozmów. „Szkoda, że nie ma czegoś takiego jak magia"- pomyślała, po czym uznała, że warto by się odezwać, aby przełamać powstałą między nimi ciszę. Już chciała opowiedzieć Patrickowi historię swojego znajomego, który również zgubił kiedyś kartę metra, kiedy Irlandczyk odezwał się bardzo szybko:

-Przyjęłabyś może mój numer?

Na jego policzki wylał się jeszcze większy rumieniec, ale widać było, że już o to nie dbał.

-Słucham?- zapytała, wciąż jeszcze lekko zaspana, Maria.

- Zapytałem czy… no… może nie chciałabyś wziąć ode mnie numeru? Znaczy… mojego numeru. No wiesz, żebyś mogła do mnie zadzwonić albo…

-Och… tak. Tak, proszę. Możesz zapisać go tu…- wyjęła z teczki notes, a na siedzenie obok wysypało się jej drugie śniadanie. Teraz nie tylko kobieta przy wejściu przyglądała się tej scenie, a Maria poczuła, że i jej twarz lekko poczerwieniała. Migiem zgarnęła do torby opakowanie sałatki i podała notes Patrickowi. Mężczyzna naskrobał tam pospiesznie rząd cyfr, oddał jej notatnik i wstał, a pociągiem szarpnęło.

-To moja stacja. No to… do zobaczenia.

-Na razie- uśmiechnęła się Maria, odprowadzając go wzrokiem. Nie był bardzo przystojny, ale być może by się z nim umówiła. Gdyby, oczywiście, jej głowy nie zaprzątały myśli o kimś innym…

I modląc się, żeby Kingsley Shacklebolt nigdy nie poznał treści jej ostatniego snu, wysiadła na swojej stacji chwilę po Patricku. Ruszyła w stronę Downing Street***, bo tam właśnie pracowała.

*Piosenka, którą Maria miała ustawioną jako budzik to: „Call me All" autorstwa Paula Simona. Polecam optymistyczny teledysk, w którym gra również komik Chevy Chase.

**Sześćdziesiąt cali to około stu pięćdziesięciu pięciu centymetrów. Zastanawiałam się nad zachowaniem znanej nam jednostki, ale w końcu rzecz dzieje się w Anglii…

***Uff, sporo przypisów dzisiaj wyszło :) Na Downing Street 10 urzęduje premier mugoli. Eee… to znaczy- brytyjski premier.