ROZDZIAŁ 1
Teleskop
Solem
– Wolisz tego kretyna? Lily, ale przecież … – Usłyszałam błagalny głos chłopaka dochodzący z głębi korytarza. Schowałam się za jednym z filarów i spokojnie czekałam na ciąg dalszy.
– Chyba nie sądziłeś, że z was dwóch wybiorę ciebie. On ma wszystko, wszystko, a ty? Jesteś jedynie dziwakiem z wielkim nosem zatopionym w książkach. Co masz mi do zaoferowania? – Evans wyzywająco uniosła brwi. – Notatki i kociołek pełen śmierdzących mikstur i ziół? Paluchy brudne od krojenia żuków i niemodną pelerynę?
Nie zamierzałam podsłuchiwać. Nie mieszałam się w sprawy innych i nie interesowały mnie szkolne plotki. Chciałam jedynie niepostrzeżenie przemknąć na wieżę astronomiczną i tam w ciszy oddać się swoim pasjom. Nie mogłam zrozumieć postępowania dziewczyny. Zamiast inteligentnego, spokojnego chłopaka wybrała największego hulakę w szkole. Przez ponad sześć lat zdążyłam bardzo dobrze poznać Pottera i jego bandę. Gdy tylko mogli, skutecznie uprzykrzali mi życie jedynie dlatego, że ośmieliłam się odmówić randki Blackowi. Nienawidziłam ich, szczerze, nawet Remusa. Zwykle stał z boku i się przyglądał, jak jego kumple mi dokuczają, a później łaził za mną całe dnie i przepraszał za nich. Traktowałam go kiedyś jak przyjaciela i nie mogłam zrozumieć jego postępowania. Ale to było kiedyś, teraz Lupin już nie był moim przyjacielem, wybrał ich, popularnych, bogatych, rozwydrzonych chłopców. Podobnie jak Evans. Poczułam sympatię do tego czarnowłosego chłopaka o długim nosie. Widywałam go często w bibliotece i w Wielkiej Sali, słyszałam o jego niezwykłych zdolnościach z zaklęć i eliksirów, ale nigdy nie mieliśmy okazji porozmawiać i bliżej się poznać. Zresztą nigdy specjalnie nie dążyłam do zawierania nowych znajomości, a i on nie wyglądał na towarzyskiego.
– On cię porzuci, zrani, zobaczysz. Ja … jesteśmy przyjaciółmi od zawsze. Mieliśmy plany … – Dobiegały do mnie strzępy kłótni.
– Daj spokój, Sev. Muszę zacząć myśleć o swojej przyszłości, a z tobą nie widzę żadnej. Nie mam ochoty spędzić reszty życia w jakiejś norze razem z twoim robactwem do eliksirów. James, jest mądry, przystojny, zabawny i bogaty, a do tego świetnie gra w quidditcha. Ty, nie masz nic i nigdy niczego nie będziesz miał. – Evans rzuciła mu pełne pogardy spojrzenie, obróciła się i odeszła.
– Lily … – Szepnął, patrząc za oddalającą się postacią.
Oparłam się o ścianę i czekałam na odpowiedni moment, by wyjść z ukrycia. Chciałam dojść w końcu na wieżę i w spokoju malować słońce chylące się ku zachodowi, a po zachodzie kontynuować tworzenie mapy nieba. Od najmłodszych lat fascynowała mnie astronomia. Kilka miesięcy temu dostrzegłam dziwną zależność między układem ciał niebieskich a siłą i mocą niektórych zaklęć. Nigdy wcześniej nie słyszałam, by to miało jakiekolwiek znacznie, ale bardzo chciałam zbadać to powiązanie. Odkryłam także, że w oparciu o układ gwiazd i planet, można tworzyć nowe zaklęcia. Zwykle pogrążałam się jedynie w obserwacji nocnego nieba, ale z każdym dniem to czary i klątwy stawały się moją obsesją. Odetchnęłam głęboko i będąc pewną, że nikogo już nie ma na korytarzu, ruszyłam w swoim kierunku.
– Uważaj, kujonie jak łazisz. – Pogrążona w myślach nawet nie zauważyłam, gdy długowłosy chłopak powaliła mnie z impetem na ziemię.
– Palant – mruknęłam ze złością i głośno jęknęłam, dostrzegając porozrzucane części teleskopu. Dostałam go od rodziców na piętnaste urodziny. Byłam świadoma tego, jak wiele wyrzeczeń kosztował ich ten zakup i dbałam o niego z prawdziwym pietyzmem. Nie był to jakiś luksusowy sprzęt, ale wystarczający na moje aktualne potrzeby. Skonstruowany w starym stylu, z obudową z mahoniowego drewna, z maleńkimi, rzeźbionymi gwiazdkami, wyglądał jak robiony specjalnie dla mnie i bardzo go lubiłam. Mama, sprzedawczyni w malutkim sklepiku z eliksirami i ojciec, bibliotekarz w ministerialnej bibliotece zarabiali niewiele, ale nigdy nie mogłam narzekać. Byłam kochanym dzieckiem i rodzice dbali o moje potrzeby. Nigdy nie przeszkadzał mi brak pięknych, modnych szat, a używane podręczniki nie stanowiły problemu. Ważne było, że w każde ferie byłam witana w domu pysznym obiadem od mamy i żelaznym uściskiem od taty.
Nigdy nie zależało mi na zdobyciu wielkiej fortuny ani tym bardziej, jak niektórym koleżankom, wyjściu bogato za mąż. Marzyłam o spokojnym, pełnym miłości życiu. Dzieciach, które mogłabym wychowywać w małym domku z niewielkim ogródkiem i dużą biblioteką, mężu, który wracałby wieczorami zmęczony po pracy i nowoczesnym teleskopie, przez który mogłabym odkrywać nieznane galaktyki i planety. Chciałam kiedyś zarobić wystarczająco dużo pieniędzy, by pomóc mamie w zakupie własnego sklepu z małym laboratorium, a ojcu móc podarować chociaż jedną ze starych ksiąg magicznych wystawianych na aukcjach za niebotyczne sumy, a kupowanych przez czarodziejów z czystego snobizmu, a nie miłości do książek.
Severus
Byłem zły. Nie mogłem zrozumieć, jak Lily mogła mnie tak potraktować. Przyjaźniliśmy się od dziecka, od kiedy pamiętam była obecna w moim życiu i nie raz snułem plany na temat wspólnej przyszłości, a ona mi przytakiwała. Od początku szkoły pomagałem jej w lekcjach, często pisałem za nią eseje i przygotowywałem do sprawdzianów, a teraz ona wybrała innego, w dodatku największego dupka w szkole albo nawet na całym świecie. Nienawidziłem Pottera i jego bandy, a w tej chwili także szczerze nienawidziłem jej. Zacisnąłem pięści i powoli układałem plan zemsty. Evans przekona się, że źle wybrała i na kolanach będzie skamlała bym do niej wrócił. Będzie błagała o kolejną szansę i może nawet wspaniałomyślnie jej wszystko wybaczę. Musiałem tylko wzbudzić jej zazdrość. Znałem ją dobrze i wiedziałem, że jeśli coś ma pobudzić jej uczucia to konkurencja.
Odgrażałem się jeszcze przez chwilę pod nosem i chciałem spokojnie odejść, gdy usłyszałem nadchodzących Pottera i jego kolesi. Nie miałem teraz ochoty na kłótnie z nimi, zwłaszcza, że było ich czterech. Schowałem się za rogiem i z oddali obserwowałem roześmianych chłopaków i zbliżającą się do nich dziewczynę. Znałem ją głównie z biblioteki. Wiosną widywałem ją jeszcze na błoniach, zwykle czytała albo pisała coś w wielkim notatniku, ale poza tym rzadko można było zobaczyć ją gdzieś indziej. Nawet w Wielkiej Sali pojawiała się jedynie podczas posiłków, a wszelkie imprezy omijała szerokim łukiem. Nie, żebym potrzebował na nie chodzić, ale Evans je uwielbiała, a ja starałem się trzymać blisko.
Kiedyś udało mi się podsłuchać rozmowę profesora Flitwicka i profesor Sinistry o niej, Solem, o ile dobrze kojarzyłem imię. Kłócili się w jakim kierunku dziewczyna powinna podjąć studia i każde z nich zdawało się być zdeterminowane, by pchnąć ją w wybranej przez siebie dziedzinie. Byłaby niezwykle głupia, gdyby swoją przyszłość oparła jedynie na obserwacji nieba, ale nie była to moja sprawa. Dobrze wiedziałem co chcę robić w życiu i na szczęście nie miałem podobnych dylematów, by wybierać między tym co lubię a w czym byłem dobry.
Skrzywiłem się, gdy Syriusz ze złością i premedytacją wpadł na Krukonkę, przewracając na kamienną posadzkę. Była drobna, szczupła i niska, a Black uderzył ją z taką siłą, że nie miała najmniejszych szans utrzymać się na nogach. Nie należałem do rycerskich typów, ale miałem szczerą ochotę posłać w jego kierunku kilka wymyślnych klątw. O tym, jak dziewczyna spoliczkowała Gryfona na środku hallu krążyły już legendy po całej szkole i teraz poczułem dziwną sympatię do niej. Widziałem, jak ten bęcwał narzucał się jej przy każdej możliwej okazji i z satysfakcją obserwowałem, jak z dumą i kpiną odpierała urok, jaki roztaczał wokół większości dziewczyn w szkole. Była chyba pierwszą, która nie umówiła się z nim albo Potterem na randkę i teraz dupek odgrywał się na niej. Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy w mój plan na zemstę zaczynał powoli przypominać plan doskonały. Upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie dość, że przy pomocy dziewczyny będę mógł wzbudzić zazdrość Evans, to przy okazji utrę nosa tym czterem idiotom. Musiałem to tylko dobrze rozegrać.
Zamierzałem już odejść w swoją stronę, gdy mój wzrok padł na jej smutną twarz i oczy pełne łez. W pierwszym momencie przestraszyłem się, że może zraniła się podczas upadku i przeszło mi przez myśl, że powinienem pomóc, ale po chwili dostrzegłem roztrzaskany kawałek drewna, rozbite soczewki i inne delikatne elementy teleskopu i zrozumiałem co było powodem jej żalu. Nie znałem się na tym, ale domyślałem się, że teleskop nie był tani, a ona nie wyglądała na kogoś, kto szastał pieniędzmi i mógł w każdej chwili wysłać sowę do rodziców z prośbą o nowy.
– Nic ci nie jest? – Remus ukucnął tuż obok niej. Pomógł zbierać resztki sprzętu i porozrzucane rysunki, które wyleciały z dużej, sztywnej teczki.
– Nie – mruknęła. – Poradzę sobie.
– Jestem pewien, że są jakieś zaklęcia, które to naprawią – próbował ją pocieszyć. – Jeśli chcesz mogę ci później pomóc.
– To teleskop, Lupin, nie jakaś lornetka czy peryskop – odparła z irytacją. – Tego nie naprawi zaklęcie. Nie da się tego naprawić. Potrzeba nowych soczewek, nowej obudowy … – urwała i odetchnęła głęboko, odganiając gromadzące się pod powiekami łzy. – Naprawa go będzie kosztowała więcej niż nowy.
– Przykro mi – szepnął Remus.
– Nie sądzę, by było ci przykro. Potrafisz tylko stać i się przyglądać, gdy twoi kumple dokuczają słabszym. Nigdy nie kiwnąłeś nawet palcem, by zapobiec ich uroczym żarcikom – odparła z wyrzutem. – Idź już, nie pozwól przyjaciołom czekać – wypluła.
– Sol, przepraszam za nich. Jestem pewien, że Syriusz nie zrobił tego umyślnie – dodał bez przekonania chłopak.
– Zjeżdżaj do nich i daj mi święty spokój, Remus – warknęła ze złością i ostentacyjnie wyrzuciła resztki swojego teleskopu do kosza. – Nie umówię się ani z tobą, ani z żadnym z twoich kolesi, rozumiesz? Odczep się wreszcie – krzyknęła, gdy Lupin próbował ją objąć.
– Sol, zrozum … – Z rozbawieniem obserwowałem zmieszaną minę chłopaka.
– Nie mów do mnie Sol – syknęła z nienawiścią i spiorunowała Lupina wzrokiem. Przez chwilę mu nawet współczułem, gdy skurczył się pod jej spojrzeniem, ale to uczucie szybko zostało wyparte przez rozbawienie.
Była całkiem ładna i Syriusz zapewne nie był jedynym, który chciał się z nią umówić, a z dużym prawdopodobieństwem istniała między nimi jakaś rywalizacja. Możliwe, że każdy ze świętej czwórki próbował ją po prostu zaliczyć, jak robili z większością dziewczyn z roku, a Lupin obrał najwyraźniej taktykę pocieszyciela.
Przyjrzałem się jej dokładniej. Nie była ideałem, pięknością bez skazy, ale posiadała swój urok. Niska, niepozorna dziewczyna z burzą czarnych, nieokiełznanych loków i lekko zadartym nosem. Mruknęła coś jeszcze do Lupina i spojrzała w kierunku korytarza, w którym się ukrywałem, przyglądając scenie. Wydawało mi się, że byłem dość dobrze schowany w cieniu, ale przez jeden krótki moment nasze spojrzenia się spotkały. Dopiero teraz dostrzegłem niezwykłą barwę jej oczu. Evans miała ładne, zielone oczy, ale odcień zieleni tęczówek tej Krukonki był niespotykany. Soczysty niczym świeża, wiosenna trawa, były tak jasne i błyszczące, że mogłem dostrzec ich kolor nawet z oddali. W momencie, gdy jej wzrok padł na mnie miałem wrażenie, że to najdłuższa chwila w moim życiu. Z trudem odwróciłem od niej wzrok i ruszyłem w swoją stronę.
Solem
Coraz brzydsza wrześniowa pogoda i chłód panujący na dworze skutecznie trzymały mnie z daleka od wieży astronomicznej, a pochmurne niebo i podniszczone szkolne teleskopy nie zachęcały do obserwacji nieba w niezbyt sprzyjających warunkach. Większość wolnego czasu poświęcałam badaniom nad zaklęciami, a najlepszym do tego miejscem wydawała się być biblioteka. Rok szkolny ledwie co się zaczął i niewielu uczniów tu zaglądało. Jakby specjalnie dla mnie dział astronomii i zaklęć sąsiadowały ze sobą oddzielone jedynie długim rzędem stolików. Tam też miałam swoje ulubione miejsce, tuż przy oknie, z którego w bezchmurną noc mogłam podziwiać niebo i tam tego wieczora rozłożyłam się z materiałami.
Zaskoczyło mnie oprawione w szary papier i przewiązane czerwoną wstążką podłużne pudełko leżące na krześle, które jeszcze przed chwilą zajmowałam. W pierwszym odruchu chciałam pójść do pani Pince i oddać jej pakunek, ale dostrzegłam liścik przyczepiony do kokardy. Z chwilą, gdy chwyciłam go w dłonie, na wierzchu koperty zaświeciło moje imię. Odeszłam od swojego miejsca tylko na krótką chwilę, by sięgnąć jedną z potrzebnych ksiąg i wydawało mi się, że w pomieszczeniu nie było nikogo oprócz mnie i bibliotekarki. Musiałam się jednak mylić. Dyskretnie rozejrzałam się po czytelni, ale nikogo nie dostrzegłam. Niepewnie, wciąż rozglądając się na boki, zajrzałam do malutkiej koperty. Naprawiony dzięki specjalistycznej magii – nic więcej, ani wyjaśnień, ani podpisu. Z uśmiechem otworzyłam pudełko i pogładziłam swój ukochany teleskop. Na pierwszy rzut oka wydawał się być zupełnie sprawny, a na obudowie nie było nawet śladu po pęknięciu. Chciałam od razu pobiec na wieżę astronomiczną, ale powstrzymałam się ciekawa, kto zrobił mi taki prezent. Pierwsze podejrzenie padło na Remusa. List jednak nie był w jego stylu; zbyt krótki, zbyt treściwy, zbyt mało wylewny i bez zarozumiałego podpisu. To nie pasowało do przyjaciela, ale z drugiej strony, może nie chciał nadużywać mojej cierpliwości ponownym tłumaczeniem się i nieszczerze brzmiącymi przeprosinami. Nie znałam nikogo innego, kto mógłby być odpowiedzialny za naprawę teleskopu. Nikt inny nie widział, gdzie go wyrzuciła i nikt nie miał pojęcia, jak wiele dla mnie znaczył.
– Pani Pince – zagadnęłam cicho bibliotekarkę – czy ktoś tu był oprócz nas?
– Panno Stanley, ja wiem, że trudno pani w to uwierzyć, ale tak. Oprócz mnie i pani, ktoś jeszcze czasem bywa w bibliotece. Zwłaszcza, gdy zbliżają się egzaminy robi się tu całkiem tłoczno. – Kobieta spojrzała na mnie z lekką naganą. – Za piętnaście minut zaczyna się cisza nocna i radzę ci udać się powoli do swojego dormitorium – dodała łagodnym tonem i uśmiechnęła się dobrodusznie.
– Pani Pince, pytałam, czy przed chwilą ktoś tu jeszcze był. – Z trudem powstrzymałam śmiech.
– Och, nie dziecko, o tej porze zwykle bywasz tu tylko ty. Czasem pojawiał się tu także pan Lupin. – Bibliotekarka zamyśliła się. – Dawno go nie widziałam. Zdaje mi się, odkąd się pokłóciliście nie był w bibliotece ani razu. O i czasem jeszcze ten Snape, czy jakoś tak, ten arogancki młodzieniec z wielkim nosem; lubi się zakradać do działu ksiąg zakazanych i dwoje Krukonów z drugiej klasy, ale nie pamiętam ich imion – rozgadała się. – Bardzo ci dokuczył?
– Kto? – zdziwiłam się.
– No ten Lupin, a kto? Wyglądaliście na taką miłą parę. – Kobieta westchnęła ze współczuciem. Najwyraźniej nadmiar czytanych romansideł uderzył jej do głowy.
– Ja i Remus? Nie, pani Pince, byliśmy tylko przyjaciółmi – wyjaśniłam pospiesznie.
– Byliście? A więc ci dokuczył. Co ci zrobił? Tylko mi nie mów, że to co wszyscy chłopcy w jego wieku. – Bibliotekarka zaczęła niemal krzyczeć z oburzeniem. – Dziewczyna z dobrego domu, jak ty, powinna się szanować. Nie może dopuścić do sytuacji, w której chłopiec posuwa się za daleko, a jeśli pan Lupin cię skrzywdził powinnaś zgłosić to do opiekunów.
– Pani Pince...
– Ja sobie sama na ten temat porozmawiam z Minerwą i Filiusem. Profesor McGonagall powinna wiedzieć co się wyprawia w jej domu. – Chociaż próbowałem, w żaden sposób nie potrafiłam jej przerwać. – Nic się nie martw, moja droga, już ja sobie porozmawiam …
– Pani Pince, Remus mnie nie skrzywdził, proszę mi wierzyć, na pewno nie w taki sposób o jakim pani mówi. – Udało mi się w końcu znaleźć lukę w słowotoku Pince. – Po prostu nasze poglądy na życie są nieco odmienne.
– Nie chce się z tobą ożenić? – Westchnęłam w myślach i z trudem powstrzymałam się od przewracania oczami. – To drań. Tyle lat ci głowę …
– Nie, pani Pince, ja i Remus naprawdę byliśmy tylko przyjaciółmi, nic więcej nas nie łączyło – wyjaśniłam. – Skoro nie widziała tu pani nikogo to ja już pójdę, dziękuję.
– A zginęło ci coś? – Bibliotekarka rozejrzała się podejrzliwie.
– Nie, nie, wręcz przeciwnie. – Uśmiechnęłam się i ruszyłam do wyjścia.
Za pięć minut zaczynała się cisza nocna i nie bardzo uśmiechało mi się wpaść w ręce, któregoś z dyżurujących nauczycieli albo tym bardziej woźnego, ale ściskane w ramionach pudełko z teleskopem kusiło. Westchnęłam cichutko i obiecując sobie, że to tylko na chwilkę, pobiegłam w kierunku wieży astronomicznej. Było pochmurno i nie było szans, bym na niebie dostrzegła cokolwiek interesującego, ale bardzo chciałam sprawdzić, jak działa naprawiony teleskop. Stęskniłam się za swoim ulubionym miejscem i z każdym krokiem przyspieszałam, jakbym gnała na wyczekiwaną randkę. Cichutko weszłam na schody, dokładnie omijając skrzypiące klepki. Niepewnie rozejrzałam się po otwartym pomieszczeniu i gdy nie dostrzegłam w pobliżu nikogo odetchnęłam głęboko świeżym, nocnym powietrzem.
Uśmiechnęłam się, otwierając pudełko i mocno ściskając teleskop, podeszłam do jednego ze statywów, ustawionego w miejscu, z którego najlepiej można było podziwiać wczesnojesienny księżyc. Otworzyłam usta ze zdumienia i chyba pisnęłam nieco za głośno z podziwu, dostrzegając na stojącej w pobliżu ławce piękną, czerwoną różę. W pierwszym momencie przeraziłam się, że swoim przyjściem przerwałam jakąś randkę, ale na wieżę prowadziło tylko jedno wejście, a wokół mnie panowała przejmująca cisza. Leciutko przygryzłam dolną wargę i wzięłam kwiat do ręki. Nie byłam w stanie powstrzymać głośnego jęknięcia i ze zdumienia chwyciłam się za usta, gdy płatki dość gwałtownie się rozłożyły, a z samego środka wychylił się malutki zwitek pergaminu. Mam nadzieję, że działa poprawnie – uśmiechnęłam się, czytając liścik i odetchnęłam świeżym jesiennym powietrzem.
Nie podejrzewałam Remusa o taki romantyzm, ale nikt inny nie przychodził mi teraz do głowy. Nikt nie znał mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że będę skłonna złamać szkolny regulamin i przyjść w czasie ciszy nocnej na wieżę. Znajomi wiedzieli o wypadku z teleskopem i kilka osób, w tym nawet profesor Flitwick, zaproponowało pomoc przy naprawie, ale to nie był sprzęt, który można było naprawić zwykłymi czarami i byłam już pogodzona z jego utratą.
Zastanowiło mnie postępowanie Lupina. Lubiłam go i nie chciałam się na niego gniewać, ale nie mogłam mu tak po prostu wybaczyć. Dobrze wiedziałam, że każdy z jego przyjaciół próbował jedynie zaliczyć jak największą liczbę dziewczyn, wykorzystując swoje pochodzenie, majętność rodziców i naiwność nastolatek. Żaden niezbyt dobrze przyjmował porażki, a rola kolejnej, wystawionej na ich ocenę dziewczyny, zdecydowanie mi nie odpowiadała, dlatego próbowałam trzymać się od nich z daleka. Oni, głównie Syriusz, postanowili jednak inaczej i gdy tylko mogli skutecznie uprzykrzali mi życie. Początkowo niewinne żarty przerodziły się w codzienne dręczenie i teraz bez mała na każdym kroku spodziewałam się uszczypliwości Blacka.
Remus nigdy w porę nie zareagował na wyczyny swoich kumpli. Dobrze wiedział o ich planach, a nigdy niczemu nie próbował przeciwdziałać, tylko przepraszał już po fakcie. To bolało najbardziej. „Dziesięć map nieba kreślonych przez dziesięć kolejnych stuleci" dostałam od ojca na prezent po otrzymaniu listu z Hogwartu i gdy Huncwoci zniszczyli księgę, wrzucając ją razem z moją szkolną torbą do zagrody ze sklątkami Hagrida, przebrała się miarka. Wówczas postanowiłam dokuczać Gryfonom w taki sam sposób, w jaki oni dokuczali mnie, a Remusowi nigdy już nie wybaczyć.
Zadziwiała mnie ich naiwność, a najprościej było ich podejść, gdy byli w pojedynkę. Cztery razy udało mi się wystawić Blacka w Hogsmeade, narażając go na szlabany za nielegalne opuszczenie szkoły, a Pottera zmusiłam do złapania znicza podczas meczu Puchonów ze Ślizgonami. Najłatwiej przychodziło mi wkręcanie Petera. Syriusz i James szybko połapali się w co grałam, natomiast do Pettigrew'a wciąż to jeszcze nie docierało, a koledzy zbyt dobrze bawili się z jego naiwności, by w porę go uświadomić. Nad Remusem pastwiłam się, jedynie siadając z daleka od niego w bibliotece i zajmując pojedynczy stolik. Ciężko było tak z dnia na dzień przekreślić lata przyjaźni i chyba gdzieś w głębi nie chciałam tak zupełnie palić mostów.
Teraz miałam prawdziwy dylemat. Naprawienie teleskopu, który za cichym przyzwoleniem zniszczyli jego koledzy i jedna róża nie mogły sprawić, że polecę do niego i rzucę mu się w ramiona. Być może spojrzę na łaskawszym okiem, ale wybaczyć, co to to nie. Przeszło mi przez myśl, że być może Lupin, wykorzystując znajomość moich słabych punktów, próbował wygrać z kumplami rywalizację o moje względy, ale mimo wszystko nie chciałam w to wierzyć. Poznałam go jeszcze zanim trafiłam do Hogwartu i nie dopuszczałam myśli, że przyjaciel byłby zdolny, by bawić się uczuciami innych.
Odgoniłam wszystkie myśli o dawnym towarzyszu nauki i z uśmiechem zbliżyłam oko do okularu. Leciutko pogładziłam palcem ciepłe drewno oprawy i poddałam się rozkoszy podziwiania nocnego nieba. Zaryzykowałam i kilkoma zaklęciami rozjaśniłam sobie nieco pole widzenia.
– Ile razy mam pani powtarzać, panno Stanley, że korzystanie z zaklęć zaburza nieco właściwy obraz? Pani mapy nie będą wówczas zbyt dokładne. – Chłodny głos nauczycielki astronomii wyrwał mnie z zamyślenia. – Myślałam, że twój teleskop jest zniszczony – dodała już łagodniej, zbliżając się do mojego stanowiska pracy.
– Pani … pani profesor – wydukałam przestraszona. – Ja tylko chciałam go wypróbować – zaczęłam się tłumaczyć. – Rozbił się kilka tygodni temu …
– Panno Stanley, Solem, dobrze wiesz, że bez względu na powody nie powinno cię tu być o tej porze – przerwała mi surowym tonem.
– Wiem, pani profesor – odparłam, spuszczając głowę. – Ale … wiem.
– Nie mogę po raz kolejny udawać, że cię tu nie widziałam. – Nauczycielka spojrzała z naganą. – Jest pierwsza w nocy i od dawna powinnaś być w łóżku. Miło jest patrzeć na uczniów z pasją, ale ty zaczęłaś wykraczać poza wszelkie normy. Nikt nie powiedział ci o innych, równie przyjemnych sposobach spędzania czasu? Dziewczęta w twoim wieku nie mogą żyć jedynie nauką i patrzeniem w gwiazdy, nawet ja to wiem. Opuszczasz posiłki, by czytać w bibliotece w ciągu dnia, a zamiast odpoczywać nocami, przychodzisz tutaj – strofowała mnie młoda kobieta. – Solem, bardzo cię lubię, ale dla twojego dobra jestem zmuszona zawiadomić o wszystkim twoich rodziców.
Severus
Zakląłem w myślach, widząc jej przerażoną minę. Jak dotychczas wszystko szło zgodnie z planem i spodziewałem się jedynie kilku dni szlabanu dla niej. Naprawionym teleskopem, nie zamierzałem wpakować jej w poważne kłopoty, a już na pewno nie narażać na gniew rodziców. Z przyjemnością podglądałem ją podczas obserwacji nieba. Uśmiechała się do gwiazd, jakby witała się ze starymi znajomymi i zdawało się cały czas coś do siebie po cichu szeptała. Patrzenie na nią w ostatnich dniach stało się dla mnie prawdziwą obsesją. Dokładnie znałem jej plan zajęć, wiedziałem z kim się spotyka, z kim lubi odrabiać lekcje i jakie książki z biblioteki wypożycza. Dobrze wiedziałem o czym mówiła nauczycielka i musiałem przyznać, że dziewczyna niewiele czasu poświęcała na coś innego niż nauka. Nie miałem pojęcia nad czym pracowała, ale zdziwiło mnie, że przeglądała jednocześnie książki do zaklęć i astronomii. Coraz częściej sięgała także po tomy dotyczące numerologii i czasami wręcz powstrzymywałem się przed zaglądaniem do jej notatek.
– Pani profesor, proszę nie pisać do rodziców. – Solem spojrzała błagalnie na nauczycielkę. – Proszę. Obiecuję, że to ostatni raz, nie będę tu przychodziła w czasie ciszy nocnej, obiecuję.
– Panno Stanley, byłabym skłonna przystać na pani prośbę i ograniczyć się do szlabanu, ale łamanie ciszy nocnej to niejedyne twoje przewinienie – zaczęła Sinistra, siadając na pobliskiej ławce. – Nie rozumiem tylko dlaczego zamiast poprosić, włamałaś się do mojego gabinetu i pożyczyłaś stamtąd książki dotyczące konserwacji i budowy teleskopu. Rozumiem, że chciałaś go naprawić i wcale ci się nie dziwię, jest piękny, ale …
– Pani profesor – przerwała jej przestraszona jeszcze bardziej – nie zabrałam książek z pani gabinetu. Ja, nie naprawiłam tego teleskopu sama – tłumaczyła się pospiesznie. Ponownie zbeształem się w myślach za opieszałość w odkładaniu książek nauczycielki na czas. Sam nie miałem najmniejszego pojęcia, jak zająć się zepsutym teleskopem i bez tych książek nie wiedziałbym nawet z której strony na niego patrzeć. Na szczęście oszczędności bez trudu wystarczyły na zakup odpowiednich części i nie tak małą pomoc sprzedawcy.
– Solem, kto w takim razie go naprawił? – Kobieta podeszła do statywu i z zainteresowaniem przyglądała się teleskopowi. – Wygląda na w pełni sprawny. Naprawienie tak delikatnego sprzętu to nie lada trudność. W dodatku to drewno wygląda na nienaruszone.
– Nie wiem kto to zrobił, pani profesor, ale proszę mi wierzyć, że ja bym nie potrafiła – odpowiedziała, patrząc profesorce prosto w oczy.
– Solem, książki, które mi zginęły to dość cenne i stare tomy. Byłam przekonana, że to ty je pożyczyłaś, ale jeśli nie, to oznacza, że ktoś mi je ukradł – westchnęła ze smutkiem kobieta. – Bardziej niż na złapaniu sprawcy, zależy mi na ich odzyskaniu, to pamiątki rodzinne, dlatego proszę, jeśli dowiesz się kto to …
– Oczywiście, pani profesor, może być pani pewna, że zrobię wszystko by je pani odzyskała. – Dziewczyna spojrzała z troską na swoją ulubioną nauczycielkę. Było mi wstyd. Lubiłem profesor astronomii i doskonale wiedziałem czym jest utrata cennych pamiątek. Ścisnąłem mocniej niewielki tobołek i postanowiłem nie zwlekać z oddaniem woluminów. – Czy mogę już pójść? – Nastolatka próbowała wycofać się po cichu.
– Oczywiście, jak tylko wyznaczę ci karę. – Profesor Sinistra spojrzała na swoją uczennicę z naganą. – Po pierwsze, rekwiruję twój teleskop i aż do końca semestru będziesz mogła z niego korzystać tylko pod moim nadzorem. – Solem głośno jęknęła. – Po drugie, mam wrażenie, że wyznaczenie ci szlabanu na wieży astronomicznej albo w mojej pracowni byłoby dla ciebie nagrodą, dlatego w poniedziałek po kolacji, zgłosisz się do profesora Slughorna. – Dziewczyna jęknęła jeszcze głośniej. – Uciekaj już, bo się rozmyślę. – Sinistra zrezygnowana pokręciła głową.
– Dobranoc, pani profesor i dziękuję – Solem rzuciła na odchodne i ruszyła szybkim krokiem do swojego dormitorium. Zaskoczył mnie przebiegający pod moimi nogami ogromny szczur i z trudem, ale powstrzymałem się przed rzuceniem jakiejś mało przyjemniej klątwy. Nie chciałem dodatkowo alarmować nauczycielki, chociaż może powinna przykładać większą wagę do porządków i postarać się o jakiegoś kota.
Odetchnąłem, słysząc o jej szlabanie. Wszystko szło tak, jak sobie to wcześniej zaplanowałem. Uśmiechnąłem się pod nosem i rzucając na siebie ciche zaklęcie, skierowałem się do wyjścia z wieży. Po drodze do dormitorium zostawiłem jeszcze pakunek z książkami pod drzwiami do gabinetu profesor astronomii. Nie trudziłem się już z kolejnym włamaniem. Wcześniej miałem nadzieję, że uda mi się je z powrotem podrzucić, zanim kobieta zorientuje się co zginęło, ale teraz już nie było sensu ponownie się tam zakradać, narażając na odkrycie. Spojrzałem jeszcze na korytarz, którym Solem oddalała się szybkim krokiem do swojej sypialni i odetchnąłem cicho, w myślach gratulując sobie sprytu.
Solem
– Panno Stanley. – Horacy Slughorn przywitał mnie z szerokim uśmiechem, gdy w poniedziałek wieczorem stawiłam się na wyznaczonym szlabanie w jego pracowni. – W związku z prawdziwą epidemią grypy, jestem zmuszony poprosić, by pani i pani koledzy przygotowali dziś po pięć fiolek eliksiru leczącego. Ufam, że nie sprawi on pani trudności.
– Nie, panie profesorze. Myślę, że wykonam go poprawnie bez większego problemu. – Uśmiechnęłam się miło do nauczyciela, który wskazał mi miejsce pracy, a sam udał się do swojego gabinetu. Zastanawiałam się, kto będzie towarzyszem mojej niedoli i po chwili moja radość z towarzystwa przemieniła się w prawdziwy koszmar.
– No, no, no, panna Stanley, nadworny kujon Hogwartu na szlabanie – zaśmiał się chłopak.
– Black – jęknęłam.
– Nareszcie sami. – Uniósł brwi i lubieżnie zlustrował moją sylwetkę. Podszedł i lekko zacisnął dłoń na moim ramieniu.
– Zostaw mnie – wyszeptałam niepewnym głosem. Chwycił mnie nieco mocniej i pchnął na pustą ławkę, napierając swym ciałem.
– A jak nie, to co mi zrobisz? – Zacieśnił swój uścisk, a drugą ręką ścisnął mój prawy nadgarstek, uniemożliwiając wyciągnięcie różdżki.
– Zostaw mnie, ty draniu. – Szarpnęłam się z całej siły.
– Och, możesz być pewna, że zostawię, ale najpierw się zabawię – syknął mi do ucha, muskając językiem jego płatek. – Była pani niegrzeczną dziewczynką, pani Stanley.
– Puść mnie, ty łachudro. – Próbowałam się wyrwać, ale uścisk Blacka był zbyt mocny.
– Pani coś powiedziała. Głuchy jesteś, Black? – Odetchnęłam, słysząc za plecami gardłowy, męski głos, a duża silna dłoń zacisnęła się na ręce Syriusza, stanowczo odciągając ją od mojego ramienia. – Radziłbym posłuchać.
Kolejny rozdział: „Szlaban nie tylko we troje"
