p1./p
pCiemność./p
pJest przerażająco ciemno./p
pNie ma początku ani końca, nie ma żadnych uczuć, nie ma życia ani śmierci, nie ma czasu, nie ma nic prócz świadomości, że jednak ty nadal jesteś./p
pZawieszony w przestrzeni./p
pJesteś częścią ciemności. Niczym więcej./p
pPóki jakaś siła nie chwyta cię mocno (to pierwsze, co naprawdę czujesz od kilku dni..? Tygodni..? Lat..?) i nie wyciąga cię na powierzchnię./p
pCiemność zastępuje blask./p
p***/p
pPierwszą rzeczą, jaką poczuł Gabriel była miękka, lekko wilgotna od rosy trawa, ścieląca się pod nim jak dywan. Nie unosząc powiek, przez które przebiły się promienie słoneczne, zacisnął palce na długich źdźbłach./p
pByły prawdziwe./p
pZdecydowanie jak najbardziej prawdziwe, świeżo pachnące, rwące się, kiedy za nie szarpnął. Miła odmiana po niczym./p
p- Gabrielu - usłyszał znajomy, ciepły głos. - Gabrielu, nie wypada tak dewastować Ogrodów Pańskich. Zostaw tę nieszczęsną trawę./p
pArchanioł zamarł jak sparaliżowany. Nadal nie otwierał oczu./p
pNie - pomyślał z cieniem paniki - to niemożliwe./p
pA jednak moc którą wyczuwał dookoła, moc od której wibrowało powietrze była nie do pomylenia z niczym innym. Jak stanie przy najjaśniejszej gwieździe, w strumieniu ciepłej, świetlistej łaski, która obmywa ze wszystkich stron, wypełnia każdą komórkę ciała. Początkowo nie zwrócił na nią uwagi, wyciągnięty z nicości, w końcu kiedyś była czymś tak normalnym./p
pAle chwila kiedy był młodym aniołem, żyjącym przed Stworzeniem, błyskawicznie i bezpowrotnie minęła. Wróciły wszystkie wspomnienia, zalewając jego umysł brutalną, niepowstrzymaną falą./p
pGabriel usiadł gwałtownie i zaczerpnął tchu, nareszcie w pełni wracając do świata./p
pWbił przerażone, złote oczy w mężczyznę siedzącego na białej ławce./p
pNie trzeba było być aniołem ani demonem, żeby rozpoznać jego twarz. Wystarczyło, tak jak Gabriel podczas swoich lat spędzonych na Ziemi, oglądać Arrow./p
p- Chyba sobie żartujesz. John Barrowman? - było pierwszymi słowami jakie przeszły mu przez gardło./p
pMężczyzna - do złudzenia przypominający Johna Barrowmana - wzruszył ramionami./p
p- Wyłowiłem tę twarz z twojej pamięci, Gabrielu. Uznałem, że lepiej poczujesz się widząc kogoś znajomego./p
p- Jasne, dużo lepiej - parsknął anioł, w wyniku szoku nieco szybciej odzyskujący pełnie świadomości. - Prawie ci się udało, gdyby nie ta zmarszczka na czole wcale nie zorientowałbym się, że to ty. Och i może twoja moc, dająca tak, że słowo daję, zaraz zasłabnę, tato./p
pMężczyzna... Bóg przekrzywił lekko głowę./p
p- Wybacz, synu - powiedział natychmiast, a Gabriel poczuł jak siła promieniująca od jego Ojca staje się mniej przytłaczająca. - Chodź i siądź przy mnie. Musimy porozmawiać./p
p- Super - mruknął anioł, zbierając się z trawy. Niechętnie, szurając butami, podszedł do ławki i usiadł jak najdalej od Niego. - Chcesz mi zrobić wykład o tym, że nie wolno bałamucić niewiast i kłamać? Może przy okazji dasz mi szlaban?/p
p- Nie przewiduję tego - Bóg wyraźnie nie miał zamiaru okazywać, że z trudem tłumiony gniew w głosie Gabriela i cała jego defensywna postawa, robią na Nim jakiekolwiek wrażenie./p
pZ resztą, może i nie robiły. W końcu był Bogiem./p
p- Jesteś zły i rozgoryczony - stwierdził z właściwym sobie, stoickim spokojem./p
pW Gabrielu coś pękło./p
p- Jasne, że jestem zły! Zniknąłeś, tak? Zostawiłeś nas. Zostawiłeś całe uniwersum na pastwę swoich skłóconych synów, którzy o mało go nie rozpieprzyli. A teraz... teraz pojawiasz sie i... sam nie wiem, chyba mnie wskrzeszasz, bo Lucyfer mnie zabił. Pojawiasz się i 'nic takiego się nie stało, pogadajmy synku'. Cudownie, że nagle sobie przypomniałeś o byciu ojcem. Całego cholernego Wszechświata./p
pWiedział doskonale jak brzmi - jak rozżalone dziecko, którego rodzice nie dotrzymali obietnicy, wrócili za późno do domu skazując go na dodatkowe godziny zajmowania się młodszym rodzeństwem. Bo dokładnie tak się czuł./p
pMógł liczyć sobie eony ale, do diabła, każdy potrzebuje jakiegoś oparcia. Ojca, który może mu pomóc, wskazać właściwą drogę, do którego można się zwrócić ze wszystkim. A jego Ojciec, Ojciec ich wszystkich, po prostu sobie poszedł. Nieważne dlaczego, ważne że sam sobie ogłosił bezterminowe wakacje. A teraz wraca ze swoim dobrotliwym uśmiechem na twarzy Johna Barrowmana w białym garniturze i rzuca jakimś tandetnym 'synu, porozmawiajmy'./p
pWbrew oczekiwanemu efektowi (tak, w głębi duszy Gabriel oczekiwał że jego słowa zrobią chociaż minimalne wrażenie. Ale nie, przecież to Bóg. On zna już przebieg całej tej rozmowy, która nawet się jeszcze nie odbyła.) Bóg uśmiechnął się szerzej i pokręcił głową jakby chciał powiedzieć "Jesteś doprawdy rozkoszny jak się denerwujesz, Gabrysiu"./p
p- Naprawdę długo mnie nie było - powiedział zamyślony, bardziej do siebie niż do swojego syna. - Kiedyś wielbiliście mnie i baliście się. Krzywe spojrzenie było niemal tak ważkie jak bunt, a każdy zwrot pozbawiony odpowiedniej grzecznościowej formy traktowany jako obraza majestatu... A teraz robisz mi wyrzuty, chociaż wiesz, że nie masz od tego żadnych praw, Gabrielu./p
p- Nie będę przepraszać - fuknął archanioł, czując jak mimo wszystko robi mu się gorąco na samą myśl o tym, że kiedyś nawet nie myślałby w ten sposób o swoim Ojcu. W końcu jak można żywić tyle gniewu do najczystszego, niczym nieskażonego dobra?/p
p- Nie oczekuję tego. Doceniam twoją postawę, naprawdę. - zapewnił./p
pZłote oczy zamrugały./p
p- Słucham?/p
p- Wiem skąd wynika twoja postawa, wiem co czujesz - rzekł, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo. - Rozumiesz, Gabrielu? Ty czujesz. W bardzo ludzki sposób, podobnie jak wielu twoich braci. Nigdy jeszcze nie byłem z was tak dumny, przynajmniej z części./p
p- Nie - odparł szczerze Gabriel. - nie rozumiem. Mieliśmy być twoimi żołnierzami, twoją bronią.../p
p- Jesteście nią. Ale jesteście też moimi dziećmi. A każde dziecko musi kiedyś zyskać samodzielność. Muszę przyznać, nie wszyscy zdali ten trudny test. Nawet moi najstarsi, najbliżsi mi synowie zboczyli z właściwej ścieżki./p
p- Zawiodłem cię - mruknął Gabriel, wbijając wzrok w swoje dłonie. - Wiem./p
pCholera jasna, nie chciał tego czuć. Tych wyrzutów sumienia. Problem tkwił w tym, że nie można tak po prostu przestać być czyimś dzieckiem, przestać być aniołem Pana. Nieważne jak długo się próbowało./p
pJednak Bóg tylko zaśmiał się serdecznie./p
p- Nie zawiodłeś mnie, Gabrielu. Okazałeś się mądrzejszy niż twoi starsi bracia. Żaden z nich nie zauważył, jak wkracza na ścieżkę wydeptaną przez Lucyfera i oddala się od dobra. Ty jedyny pojąłeś jego prawdziwą istotę. Stanąłeś po stronie ludzi, chciałeś bronić słabszych przed nieobliczalnymi archaniołami, a jednak nadal nie pragnąłeś śmierci ani Michaela ani Rafaela. Miałeś więcej dystansu do mnie i więcej miłości do ludzi, dlatego nie osunąłeś się w szaleństwo spowodowane pychą i fanatyzmem./p
pGabriel uniósł wzrok, by wreszcie spojrzeć swojemu Ojcu w oczy./p
pPrzygryzł wargę zastanawiając się nad jego słowami./p
p- Co się z nimi stało? - zapytał w końcu, mając na myśli Michaela i Rafaela. I pewnie też Lucyfera, bo z tego co Gabriel pamiętał, miało dojść do jakiejś Apokalipsy.../p
p- Lucyfer wrócił do swojego więzienia - powiedział Bóg, posmutniawszy. - Michael jest tam razem z nim, dzięki Samuelowi Winchesterowi./p
p- Łoś pokonał Misiaczka i Ponurego Lucjana? - brew anioła powędrowała w górę. Mimowolnie uśmiechnął się po raz pierwszy od przebudzenia. - Wiedziałem, że ten dzieciak ma potencjał, ale nie, że aż taki./p
p- Oczywiście pomogli mu Dean, Castiel i Robert. - dodał - Jednak to długa historia, nie mamy teraz na to czasu./p
pUśmiech zniknął z twarzy Gabriela tak szybko jak się na niej pojawił. Mógłby również przysiąc, że jego serce na chwilę zamarło./p
p- Śpieszysz się gdzieś? - zapytał zaniepokojony - Nie zostajesz?/p
pJego Ojciec wolno pokręcił głową./p
p- Nie, synu. Przybyłem tylko po to by wyciągnąć cię z niebytu i powierzyć ci zadanie./p
p- Litości, tylko nie kolejne zwiastowanie - parsknął Gabriel, starając się by w jego głosie nie było ani cienia żalu./p
pSkoro już się pojawił, mógłby łaskawie zostać na dłużej i ogarnąć ten burdel. I chociaż trochę z nimi pobyć.../p
p- Nic z tych rzeczy. Z resztą, uwierz mi, tym razem wysłałbym kogoś innego./p
p- Dzięki, Ojcze. Czuję się doceniony jak nigdy./p
p- Och uwierz mi, zaraz się poczujesz - zapewnił i to (jak na Boga przystało) całkiem szczerze, co tylko bardziej zmartwiło Gabriela. - Jak już mówiłem, Michael tkwi w piekle. A Rafael nie żyje. Castiel go zabił./p
p- Łoł, chwilunia, mały Cassie? Coraz więcej.../p
p- Gabrielu - Bóg posłał mu krótkie, karcące spojrzenie. - nie przerywaj mi./p
p- Przepraszam - powiedział nieszczerze, odnotowując w pamięci by dorwać młodego i zamienić z nim kilka słów jak brat z bratem/p
p- Niebo nie ma teraz przywódcy. I, chociaż miałem zostać jedynie obserwatorem, zrozumiałem, że nie zniosę kolejnej bratobójczej walki o władzę, między moimi dziećmi. Castiel dał im wolną wolę, ale nie umie ich zjednoczyć, jest zbyt słaby by poradzić sobie z tak wielką władzą. Dlatego cię przywróciłem. Żebyś ty to zrobił.- zakończył, patrząc z powagą na najmłodszego archanioła./p
pZ kolei ten nie wiedział czy powinien się śmiać czy płakać./p
p- Ojcze... żaden ze mnie przywódca - powiedział Gabriel, uśmiechem tuszując rodzący się w sercu niepokój. - Nie nadaję się do tej funkcji, nie lubię władzy, nie pragnę jej./p
p- I dlatego jesteś najlepszym kandydatem. Jedynym słusznym. - Bóg nadal uśmiechał się życzliwie, jednak w jego oczach kryła się powaga i stanowczość./p
p- Myślę, że jestem zmuszony odrzucić tę propozycję. Wiesz, Ojcze, to bardzo miłe i naprawdę czuję się wyróżniony, ale lubię Ziemię i.../p
p- Nie - przerwał mu zdecydowanie ostrzejszym głosem Bóg. - Wiem, że lubisz Ziemię. Jednak wzywa cię obowiązek, synu. Obowiązek wobec rodziny, wobec mnie. To nie propozycja, to polecenie. - to był On - surowy i gniewny Pan który zesłał Potop, który kazał Gabrielowi spalić Sodomę i Gomorę./p
pTen z którym nikt nie chce zadzierać./p
p- Dobrze, Ojcze - wycedził tylko Gabriel. - Niech będzie wola Twoja./p
p- Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz, Gabrielu. - powiedział Bóg, wracając do swojego ojcowskiego tonu. Położył aniołowi ciepłą dłoń na ramieniu, tak, że jego ciało przeszył dreszcz./p
pGorące mrowienie przepływającej przez niego Łaski./p
p- Gabrielu, mój synu, mianuję cię Regentem Nieba. Oddaję ci część moich mocy i powierzam w twoje ręce nieograniczoną władzę nad tym Uniwersum, ponieważ jesteś jej godzien i wierzę, że wykorzystasz ją mądrze./p
pAnioł głośno przełknął ślinę./p
p- Dziękuję, Ojcze. Postaram się... - mruknął niechętnie. Na usta cisnęło mu się pytanie na które znał już odpowiedź, a którego mimo wszystko nie chciał zadawać, choć czuł silny wewnętrzny przymus. - Teraz znów odchodzisz?/p
p- Tak, Gabrielu. Ale tym razem zostawiam świat w dobrych rękach./p
p- Wrócisz kiedyś? - Pytanie Gabriela zawisło w powietrzu pozbawione odpowiedzi./p
pBóg zniknął./p
pJedyną pamiątką po tym, że do spotkania naprawdę doszło był połyskujący na palcu Gabriela pierścień./p
pCiężki i złoty z enochiańskimi znakami układającymi się w dwa słowa. Regent Nieba./p
