Prawa do Bleacha i jego oryginalnych postaci, jak też bleachowego uniwersum, należą do Tite Kubo. Ja tu tylko konfabuluję.

Opowiadanie z dedykacją dla „mojej" ekipy z BW. Pisać w ogóle zaczęłam dla siebie, ale dzięki nim nie przestałam. Niech Niebiosa mi wybaczą ;)


Piątek (PART 1)

19:07

Kap… kap… kap…

Kolejne krople, ściekające z niedokręconego zaworu, wybijają jednostajny rytm, uderzając o taflę wody. Przez chwilę było to irytujące, ale już po kilku sekundach jego serce dopasowało tętno do rytmicznego, uspokajającego plusku, a on zaczął powoli odpływać w rozkoszny stan zawieszenia między jawą, a snem. Zaśnie w tej wannie, jeśli nie zmusi się, by wynurzyć ramię ponad grubą na łokieć warstwę bąbelków. I się utopi, ale ta myśl wydaje mu się dziwnie kojącą. Jeśli tylko nie chwyci gałki i nie dokręci przerdzewiałego kranu, wykapującego mu kołysankę. „Ktoś powinien go wymienić", myśli w przypływie irytacji. „W tym domu zawsze brakowało faceta". A wtedy przypomina sobie, że ostatnio z tej wanny korzysta okazjonalnie większa część męskiej obsady Gotei. Na rachunki się nie dorzucają, ale kran mogliby uszczelnić. Czy tylko jemu to działa na nerwy?! Kap… kap… kap… To takie wner…wia…ją… kap… kap… kap… Mmm, rozkosznie. Z każdym delikatnym ruchem mięśni jego ciało przyjemnie bombardują miliony cząsteczek przejrzystej cieczy, o temperaturze zbliżonej do jego własnej. Jak dobrze, spokojnie, bezpiecznie. Coś, jakby był w naturalnym środowisku, jakby… woda chroniła go przed niedobrym światem, czyhającym na niego za krawędzią wanny. Zanurza całą głowę i dopiero po niemal minucie, kiedy zaczyna mu już ciemnieć przed oczami, wynurza się i głęboko wciąga ustami powietrze. Rdzawe włosy przylepiają mu się do twarzy. Na ustach czuje słodkawy posmak, choć może to tylko złudzenie. Zaczyna mu odwalać. Nie może przecież zlizywać językiem z mokrych warg morelowego soku, to po prostu powietrze jest nasycone morelowym zapachem płynu do kąpieli. Płynu do kąpieli, podkradniętego Yuzu.

Normalnie nigdy nie kąpałby się w babskim specyfiku, z buteleczki z różową zakrętką, przywołującym na myśl poncz owocowy. Ale tylko ona ocalała, a coś musiało zabić ten odór. Odpychający smród przytkanej kanalizacji i nie fiołkowy zapach jego własnego ciała. Od czterech dni się nie mył. Spał pięć nocy temu. Każdy zmęczony mięsień woła o sen, każdy uwolniony od brudu kawałek skóry czeka na kontakt z miękką pościelą. Może… wreszcie… dzisiaj…

- Kurosaki, do cholery jasnej! Kolejka jest! Ruchy, bo tam wlazę… E, Shinigami?! Utopiłeś się?

Szlag. A było tak… normalnie. Pierwszy raz od pięciu dni. Czemu go wtedy nie zabił? Nie przybił go Tensą Zangetsu do tego cholernego, nijakiego piachu. Nie uciszył raz na zawsze tego wkurzającego, chrapliwego głosu, nie starł wyzywającego uśmiechu z drapieżnej twarzy. Nie utoczył mu do ostatniej kropli ciepłej, lepkiej…

- Kurwa, wchodzę.

Przytomnieje w sekundę i zrywa się z wanny, rozbryzgując pianę na kafelkach. Wie, że ten za drzwiami nie żartuje, a szarpanie za klamkę uświadamia mu, że nie ma wiele czasu na znalezienie ręcznika. Ręcznik… ręcznik… Szlag.

- Już! Wyluzuj, słyszysz? Mówię, że już wychodzę. Ehm. Możesz mi z łaski swojej podać ręcznik? Pierwsza szuflada od dołu.

Walenie do drzwi ustaje. Słyszy prychniecie, a trzy uderzenia serca potem dźwięk wysuwanej szuflady, która… z hukiem ląduje na ziemi. Nie ma siły się już wściekać. I tak cały pokój ma do remontu. Po chwili przekręca klucz w zamku i delikatnie uchyla drzwi. Silna, męska dłoń podaje mu ręcznik przez szparę i natychmiast się cofa. Dzięki niebiosom, jego czasowy sublokator nie ma ciągotek do szorowania mu pleców. Inaczej w ciągu tych pięciu dni… Grrr. Nie, to już za dużo. Odgania te myśli, bo zbiera mu się na wymioty.

- Kurosaki, dla mnie nie musisz malować paznokci, ani noska pudrować. Wyłaź.

Ma czas, by owinąć niezdarnie ręcznik wokół bioder, nim natarczywy fanatyk kąpieli wparowuje do łazienki, wykopując drzwi. Przemyka tyłem obok zrezygnowanego Ichigo i w biegu zaczyna zdejmować odzienie. Rudowłosy, w zorganizowanym pośpiechu, ewakuuje się z łazienki i zatrzaskuje za sobą drzwi, ledwo trzymające się na zawiasach. Przynajmniej w pokoju jest już pusto, chociaż zapach etanolu nadal unosi się w powietrzu. Omija wywaloną na ziemię zawartość szuflady i wciąga przez głowę pierwszą z brzegu koszulkę. Cuchnącą, jak siedem nieszczęść. Gdyby tylko pralka działała… Zapobiegliwie czystą bieliznę zawsze magazynuje na zapas. Wbija się w slipy, naciąga dresowe spodnie i staje obok łóżka. Ma ochotę się rozpłakać i jego nerwy są już w takim stanie, że nie uważa tego za niemęskie. Dłużej tak nie pociągnie. Wyląduje u czubków, jeśli to się nie skończy.

Kiedy silna dłoń uderza lekko w jego plecy, podskakuje jak oparzony. To nienormalne, ale na każdy ruch reaguje nerwowo, wszędzie wietrzy zagrożenie i zaczyna mieć paranoje. Jeszcze dzień TEGO i wyląduje w psychiatryku.

- Ja – łóżko, ty – szafa? No to git. Truskawkowych snów, Kurosaki.

Obserwuje, jak – pachnący świeżością – jego przymusowy lokator ładuje mu się do wyra, w pościel pełną resztek pizzy i chipsów. W ręczniku, nawet nie zadając sobie trudu, by coś na siebie włożyć. Po chwili ręcznik ląduje na podłodze. Tuż obok upapranej sosem czosnkowym, szarej hakamy. Zaraz za pudełkiem z niedojedzonymi kawałkami margeritty. Mężczyzna rozciąga się pod jego kołderką i, mrucząc, owija się nią szczelnie. Pranie nie pomoże – trzeba będzie ją spalić. Kiedy tylko TO się skończy. Jeśli się skończy.

Ichigo po drodze gasi światło, odsuwa drzwi szafy i schyla głowę, by przecisnąć się przez szparę. W ciemności przywala z całej siły czołem w górną półkę, a jego mimowolny jęk, coś jak zawodzenie kopniętego psa, rozchodzi się po pomieszczeniu.

- Senny jestem, rekonwalescencja wymaga niezakłóconego odpoczynku, weź wreszcie właduj dupę do tej szafy i daj mi spać. Jesteś jak płaczliwa baba, Kurosaki.

Rudowłosy kuli się na mocno sfatygowanym kocu, a drugi naciąga na plecy. Jeśli nie prześpi się minimum pięć godzin… Jutro popełni samobójstwo. Rzuci się na Zangetsu. Zamyka oczy i – już odruchowo – odzywa się w przestrzeń, chociaż miarowy oddech spod jego kołdry powinien go zapewnić, że nie ma co oczekiwać odpowiedzi.

- Dobranoc, Grimmjow.

Szorstki koc wydaje mu się łabędzim puchem. Traci poczucie rzeczywistości i odpływa w świat snów. Ciepły, miękki, kolorowy świat sennych marzeń. Z dala od… Łup. Kurwa jego mać! W przymknięte drzwi szafy uderza coś twardego i z łoskotem ląduje na podłodze.

Piiik… piiik… piiiiiiik…

- Ruszysz tyłek? To pikanie spać nie daje. E, Kurosaki? Hollow na pokładzie! No, kurewskoś jest obowiązkowy, Shinigami…

Ichigo, mocno się hamując, by nie rozwalić kopniakiem ściany, sięga po piszczącą Odznakę i uwalnia się z materialnego ciała. Samopoczucie mu się wcale nie poprawia. Jeśli miał nadzieję, że jego forma Shinigami jest w lepszej kondycji fizycznej, to spotyka go gorzki zawód. Powłócząc nogami wdrapuje się na parapet i nim zeskakuje w czarną pustkę nocy, słyszy za sobą przytłumiony przez poduszkę, zaspany głos Grimmjowa.

- Okno mógłbyś przymknąć, kataru się nabawię. Kołderkę mi podwiewa.

Robi krok naprzód, poza drewniane ramy, a z tyłu głowy kołacze mu się pytanie, powracające jak zaraza. „Jak, do jasnej cholery, do tego doszło?"

A tak, zaczęło się w poniedziałek.


Dobra – nadal nie wiem, czy to będzie omake, czy kontynuacja. Się zobaczy, ale namachałam w niecałą godzinę :)