Tytuł oryginalny: Unbroken Series: Wounds (później Scars i Traces)
Link do całej serii: Linki nie działają, no super. W takim razie: tumblr „eucalyptic", zakładka „unbroken series"
Autor oryginału: DewdropLotus
Zgoda autora na przetłumaczenie i publikację: Tak
Tytuł tłumaczenia: zostawiam, Wounds
Tłumacz: Yukami
Długość 1 rozdziału: 650
Pairing: Allen x Kanda x Allen
Gatunek: Drama, Romans
Ostrzeżenia: Narracja w drugiej osobie. Trudna tematyka. Ciężkie wątki erotyczne. Najlepszy fik świata
Uwagi tłumacza: Nawet jak ktoś lubi tylko fluff to warto przeczytać, żeby zobaczyć jak po mistrzowsku można doprowadzić coś tak ciężkiego do fluffa właśnie. Po pierwszym rozdziale może wystąpić lekkie zdezorientowanie, ale jak się człowiek przyzwyczai do klimatu i do narracji to potem wszystko jest jasne.
Betowała: Raijin
Obserwujesz tuż zza drzwi, doskonale wiedząc, że to niewłaściwe. Niewłaściwe moralnie i niewłaściwe w odczuciu twojego własnego serca — z całego szeregu powodów. To nie tak, że wydaje ci się to w jakikolwiek sposób atrakcyjne, z całą pewnością nie obserwujesz dlatego, że cię to podnieca. Właściwie, to coś aż ściska cię w piersi do tego stopnia, że w końcu łzy zaczynają spływać po twoich policzkach, by zawisnąć na krawędzi twojej szczęki, trzymając się ciebie równie kurczowo, jak ty trzymasz się tych pełnych ignorancji myśli, które kierowały tobą wcześniej.
Drzwi są ledwie uchylone, a ty przyszedłeś tylko po to, żeby porozmawiać z tym mężczyzną, ale sytuacja uległa zmianie od tamtego czasu. Każda część ciebie rwie się do postawienia kroku naprzód i zakłócenia rozgrywającej się sceny, ale nie masz prawa tego zrobić. Ten mężczyzna cię nie znosi. Nienawidzi klątwy na twojej twarzy; nienawidzi twoich wybielonych niczym u starca włosów, które sprawiają, że zawsze odstajesz od innych jak zupełny odmieniec; a rzeczą, której nienawidzi najbardziej, jest prawdopodobnie twój uśmiech. Nienawidzi twojej obecności w każdej możliwej formie, nawet jeśli ty nie czujesz tego samego w stosunku do niego.
Ale, obserwując jego włosy rozrzucone na materacu i zwisające z krawędzi łóżka, zastanawiasz się kogo nienawidzi bardziej: ciebie czy siebie samego?
Zakrywasz usta, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku protestu — ciężko jest słuchać agresywnych powarkiwań i odgłosu otwartej dłoni napierającej na jego jasną twarz. Najgorsze jest jednak to, że się nie opiera. Nawet nie protestuje. Po prostu przyjmuje to wszystko, a ty obserwujesz i nie rozumiesz dlaczego.
Czujesz dziwny, rwący ból w piersi, którego nie potrafisz wyjaśnić. Nie masz żadnego prawa go czuć. Sam nie jesteś czysty jak łza, ale nigdy nie spodziewałbyś się czegoś takiego. Osoba o silnym poczuciu dumy, którą miałeś za kogoś nietykalnego, oddaje swoje ciało zupełnie obcemu sobie człowiekowi niczym tania dziwka.
Wydaje z siebie niski jęk, a ty bezwładnie opierasz się o ścianę — nie możesz już na to patrzeć. Nie możesz patrzeć na tę nienawiść, jaką okazuje sam sobie. Boisz się, do czego możesz się posunąć jeśli nie oderwiesz wzroku. Chcesz go ochronić i boisz się tego pragnienia, bo jest silne. A wszystko to, pomimo, że on nie potrzebuje ochrony, a nawet mógłby cię skrzywdzić, gdybyś próbował mu ją zapewnić.
Zsuwasz się więc po ścianie i czekasz. Gdzieś w tym wszystkim zagubiła się twoja zdolność do poruszania własnym ciałem, chociaż wiesz, że powinieneś odejść, bo jeśli on cię przyłapie, to zabije cię za to, że miałeś czelność zrobić z tego spektakl. To więcej niż oczywiste, że on ukrywa to, co robi — sądząc po tak późnej godzinie. Robiłbyś to samo na jego miejscu, gdybyś jak on, zniżał się do takiego poziomu.
Posiadacz tego drugiego ciała opuszcza pokój, nawet cię nie zauważając. Ten człowiek, który wykorzystał osobę, o którą chyba w pewnym momencie zupełnie przypadkiem zacząłeś się troszczyć, jest pogrążony w apatii. Tak samo jak właśnie ta osoba, która zaraz po jego odejściu wychyla się zza drzwi.
— Jeśli chciałeś sobie popatrzeć, ty chory skurwielu, to mogłeś chociaż mieć na tyle przyzwoitości, żeby wejść do środka i zamknąć drzwi, zamiast robić widowisko z mojej prywatności. — Jego głos jest zimny i przeszywający. Oskarża cię i ma przy tym zupełną rację.
— Nie chciałem — odpowiadasz, niemalże gorzko, ale dominuje w tobie otępienie.
— Więc sądzisz, że co, do cholery, robiłeś pod moimi drzwiami? Masz chyba jakiś problem.
— Ja tylko… — Co chciałeś powiedzieć? Masz to na końcu języka, ale słowa prawie wylatują ci z głowy, bo toniesz we własnych myślach. — Chciałem tylko przypomnieć sobie jak to jest. Nienawidzić siebie tak bardzo, że… — milkniesz na chwilę i starasz się skupić na teraźniejszości, na momencie, który właśnie trwa. — …że może to doprowadzić do takiej samodestrukcji. Wtedy może mógłbym pomyśleć jak… uleczyć też i twoje rany.
Trwacie w ciszy przez długie chwile nim reaguje; patrzy na ciebie z wyrazem twarzy, którego nigdy nie będziesz w stanie do końca pojąć, ale wiesz, że łzy spływające po jego policzkach są równie prawdziwe jak twoje.
