-Pułkowniku, proszę przestać gryźć mnie w ucho.
-Riza… mogłabyś nie nazywać mnie pułkownikiem, przynajmniej w łóżku?
Westchnięcie.
-Mogłabym, gdybyś puścił moje ucho… Roy.
-Już się robi.
-Dotyczy też kładzenia się na mnie całym ciałem.
-O… przepraszam.
-Lepiej uważaj… bo jak dziadek się dowie…
-Tak, tak, wiem, będę uważał. Spokojna głowa, dziadek Grumman dowie się ostatni. Pewnie dopiero jak się pobierzemy.
-Trzymam cię za słowo… ochch…
-Ha, nie darmo mówią, że jestem…
-Że jesteś co?
-A nic, nieważne…
Trzy tygodnie później
-Riza… czy ty mnie unikasz?
-Nie… a skąd taki pomysł?
-Od tygodnia w mojej ścianie nie ma ani jednej nowej dziury.
-A, tak. Prawda. Ale cię nie unikam. Roy, jak mogłabym cię unikać? Jesteś moim dowódcą.
-Racja. Czyli wszystko w porządku?
-Tak, tak, wszystko w porządku.
Dwa miesiące później
-Riza… na pewno z tobą wszystko w porządku?
-Oczywiście, Roy! Jakby było inaczej, to bym ci powiedziała, nie sądzisz? Jestem całkowicie pewna, że wszystko jest w porządku!
-Ale… już ponad dwa miesiące ani razu nie strzelałaś wokół mnie…
-Po prostu mi się znudziło.
-…nie powiedziałaś, że się na nic nie przydam…
-Nie chodziłeś w rękawiczkach po deszczu.
-…nie odmówiłaś mi pójścia do łóżka…
-Sam mówisz, że jesteś bogiem seksu.
-…nie pijesz kawy…
-Mleko jest lepsze.
-…nie wrzeszczysz na mnie…
-Złość piękności szkodzi.
-…czyli naprawdę wszystko w porządku?
-Tak, naprawdę. A teraz byłbyś łaskaw wrócić do pracy…
Trzy miesiące później
-Riza… nie jest w porządku. Przytyłaś.
-Wiem. Co, już ci się nie podobam?
-Podobasz, ale… ale… chciałbym, żebyś trochę bardziej o siebie dbała…
-Dbam o siebie, aż za bardzo. Chodzę na basen, na strzelnicę… i w ogóle.
-No właśnie, nie rozumiem jak to jest… co cię widzę, to jesz marchewkę albo pijesz mleko.
-Lubię.
-No… rozumiem, ale nie wiem, jak można na marchewce, mleku i razowcu z twarogiem przytyć.
-E, wiesz… chyba to nie jest temat do rozmowy na korytarzu, gdzie każdy może nas usłyszeć.
-No… może masz rację. To później, dobrze?
