Zbliżał się wieczór. Znaczna część personelu SGC kończyła na dziś swoją pracę. Tymczasem SG1 właśnie wróciło przez gwiezdne wrota na Ziemię. Generał Hammond wyszedł im na powitanie.

-Witam w domu SG1, dobrze was widzieć.

-Pana również, generale- odpowiedziała z uśmiechem Sam- znaleźliśmy ogromne złoża Trinium na P3X-887, mogą być dla nas bardzo użyteczne, pomogłoby to w ulepszeniu..

-aa, Carter, wstrzymaj się proszę!- Przerwał jej pułkownik O'neill- Jest późno i nie wiem jak wy ale ja zamierzam udać się teraz do mojego domu, w którym tak na marginesie, nie miałem okazji być przez kilka ostatnich dni, i wreszcie porządnie się wyspać. Więc jeśli pozwolicie...

-Zezwalam pułkowniku- odparł generał Hammond- idźcie się przebrać i możecie wracać do domu, odprawa jutro o 8.00

O'neill wraz z Teal'ciem i Danielem udali się w kierunku męskiej szatni, Sam odłączyła się od nich parę kroków wcześniej aby skręcić w stronę szatni dla kobiet. Kiedy weszła do środka nie było tam już nikogo prócz niej. Włożyła swoje jeansy i jasny sweterek po czym udała się do wyjścia. W drodze zatrzymała się jeszcze w swoim laboratorium ponieważ przed misją zostawiła tam kluczyki do samochodu. Weszła do laboratorium i zajrzała do szuflady w jej biurku

-Dziwne – pomyślała -jestem pewna że zostawiałam je tutaj. Przejrzała jeszcze inne półki znajdujące się w pomieszczeniu, kiedy usłyszała za sobą znajomy głos

-Carter co ty tu jeszcze robisz?-w drzwiach stał pułkownik O'neill - na dzisiaj mamy wolne! Nie mów mi tylko proszę że chcesz zostać tu do rana i zajmować się... tym czym z reguły zajmujesz się kiedy zostajesz tu do rana.

Na sam dźwięk jego głosu Sam się rozpromieniła. Mimo wszystko uważała swojego dowódcę za zabawnego, zwłaszcza w chwilach kiedy usilnie próbował ukryć że jego inteligencja sięga wyższego poziomu niż myślą inni. Ona jednak rozgryzła go już dawno temu. Jack O'neill potrafi wykazać się inteligencją, ale rzadko korzysta z tej możliwości.

-Nie, sir, szukam tylko kluczyków do mojego samochodu. Zostawiłam je tu dziś rano ale za żadne skarby nie mogę sobie przypomnieć w którym dokładnie miejscu.

-O, jeśli chcesz mogę podrzucić Cię do domu i tak miałem jeszcze jechać do sklepu po jakieś piwo na dobry sen- zaproponował z błyskiem w oku.

-Dziękuję, ale nie mogę zostawić tu samochodu. Inaczej rano nie będę miała jak się tu dostać.

-W takim razie pomogę w poszukiwaniach.

-Dziękuję i przepraszam że z powodu mojego roztargnienia traci pan czas- odparła Sam otwierając ostatnią szufladę w swoim biurku.

W tej samej chwili w całej bazie włączył się alarm. Drzwi laboratorium major Carter zamknęły się.

-Co się dzieje Carter?- zapytał O'neill

-Nie mam pojęcia sir- odpowiedziała Sam próbując użyć swojej karty dostępu w celu otwarcia drzwi- Nie chcą się otworzyć.

O'neill chwycił za telefon znajdujący się przy drzwiach.

-Halo, tu pułkownik Jack O'neill. Drzwi w laboratorium major Carter zablokowały się i nie możemy ich otworzyć. Co się dzieje?

W tej chwili odłączono zasilanie, włączyło się oświetlenie awaryjne.

-pułkowniku, tu Walter. Wydaje nam że aktywowała się kwarantanna. Pomieszczenia zostały zablokowane. Ja i Siler zostaliśmy uwięzieni w sali wrót. Nasze identyfikatory nie działają. W bazie zostało niewiele osób. Doktor Jackson i Teal'c zostali uwięzieni w jednym z korytarzy prowadzącym na powierzchnie. Jak na razie nie znamy przyczyn kwarantanny, ale żeby ją wyłączyć potrzebne jest hasło najwyższego rangą oficera, natomiast generał Hammond opuścił już bazę.

-Walter! Dlaczego do niego nie zadzwonicie?

-Telefony poza bazą nie działają. Zostaliśmy odcięci sir. Siler próbuje obejść zabezpieczenia stąd i odblokować drzwi. Będziemy informować was na bieżąco o postępach.

-Hej! To znaczy że utknęliśmy tu? Nie możemy nic zrobić?- dopytywał O'neill

-Przykro mi sir. Nie wiem jak długo to potrwa. W najgorszym wypadku będziemy musieli zaczekać do rana na generała Hammonda. Poza za tym wciąż nie znamy przyczyny kwarantanny. Najlepiej będzie teraz jeśli każdy pozostanie tam gdzie teraz przebywa.

-Nie mamy wyjścia!

-Tak jest, sir. - odpowiedział Walter i rozłączył się.

-No cóż majorze, wygląda na to że utknęliśmy tu.

-Na to wygląda sir. Ale dlaczego aktywowała się kwarantanna? Walter i Siler nie wspominali nic o niezaplanowanej aktywności wrót, poza tym jeszcze przed chwilą wszystko wydawało się być w porządku.

-Nie mam bladego pojęcia Carter. Możesz coś stąd na to poradzić? - O'neill spojrzał na nią z nadzieją w oczach.

-Niestety sir. Zostaliśmy odcięci. Nie mam dostępu do komputerów, nie mam również skąd przekierować zasilania. Wygląda na to że jesteśmy zdani na Waltera.

-Od razu poczułem się lepiej- odpowiedział Jack z ironicznym uśmiechem na ustach. - No więc, masz tu może jakieś karty, szachy cokolwiek?

-Obawiam się że nie. Kiedy jestem w bazie zwykle nie zajmuję się..

-Przyjemnościami? -dokończył za nią pułkownik

-Nie, to co tu robię „kiedy siedzę tu do rana"-Sam zacytowała jego wcześniejsze słowa- jest dla mnie świetną zabawą i przynosi mi wiele przyjemności.

-Skoro tak twierdzisz to nie będę się upierał. Cholera! -zaklął Jack.

-Co się stało sir?- zapytała zaniepokojona Sam.

-Przegapię dzisiejszy odcinek Simpsonów, niech to szlag- denerwował się O'neill

-To naprawdę dla pana takie ważne, sir?- dziwiła się Sam

-Najważniejsze..- odparł O'neill z żalem na twarzy. Zawsze starał się ukrywać 'prawdziwego siebie' pod maską niewzruszonego żołnierza, lub żartując w poważnych sytuacjach. To był cały Jack O'neill. Tak było mu łatwiej. Od śmierci syna i odejścia Sary, nie otworzył w pełni swojego serca na żadną kobietę. Rzecz jasna, był świadom swoich uczuć do Carter. Lecz były to dla niego uczucia nie warte wspomnienia, nie warte ponieważ nie mógł, i po części też nie chciał nic z nimi zrobić.

Sam uśmiechnęła się pod nosem i zawiesiła wzrok na zdjęciu swojego brata i jego dzieci, stojącym na półce w jej laboratorium.

-Co?- zainteresował się Jack

-Czasem panu zazdroszczę. Nie... nie czasem, zawsze.

-Czego?- zdziwił się

-Podejścia. Potrafi pan żyć, nie przejmując się co pomyślą inni. Jesteś sobą zawsze, podczas zwykłych, codziennych spraw jak i wtedy kiedy ważą się losy galaktyki. Podziwiam to że po tym wszystkim co przeszliśmy, pan nadal przywiązuje wagę do takich spraw jak serial telewizyjny- mówiąc ostatnie zdanie nie mogła powstrzymać uśmiechu, po czym spojrzała na pułkownika chcą zobaczyć jego reakcje.

-Cóż Carter... Jeśli miałbym porównywać co byłoby dla mnie większym dramatem... Fakt że obrzydliwe węże mogą zmieść nas z powierzchni ziemi w każdej chwili, czy jeśli, broń Boże, zdjęliby Simpsonów z anteny, to zdecydowanie druga sytuacja prędzej wpędziłaby mnie w depresje-odparł zachowując śmiertelnie poważny wyraz twarzy.

-Właśnie o tym mówiłam-uśmiechnęła się Sam.

-A tak poważnie..-dodał Jack-nie ma czego zazdrościć. Żyje bo muszę, bo nas potrzebują. Poza tym chciałbym sprawić tej przyjemności Kinsey'emu, umierając zbyt wcześnie. Wiem że wydaje Ci się ze nie dbam o nic. Że mam gdzieś cały ten przeklęty wszechświat. Po prostu czy chcemy czy nie często musimy podejmować trudne decyzje.. i mieć nadzieję na to że postępujemy słusznie.

Samantha słuchała go i nie mogła uwierzyć ze te słowa wypowiada ten sam Jack O'neill. Zawsze wiedziała że jest wspaniałym człowiekiem, żałowała tylko że tak rzadko odsłania przed kimś swoje wnętrze.

-To nie fair- odparła Sam po dłużej chwili.

-Niewiele z tego co wydarzyło się przez ostatnie x lat było fair. Ale tacy już jesteśmy.

-Od tylu lat poświęcamy swoje życie dla tej planety.. nie tylko dla planety, dla całego wszechświata. Co z tego mamy? Czy to nie...

-ajj Carter! Wystarczy już tego – przerwał jej Jack – na litość boską dość już tych głębokich myśli. Skupmy się lepiej na tym jak się stąd wydostać, a kiedy już wrócę do domu i napiję się zimnego piwa będziemy mogli porozmawiać o losach wszechświata- powiedział O'neill na powrót przybierając maskę twardego oficera sił powietrznych.

-tak jest sir..- odparła Carter, żałując że on znowu ucieka.

W tej chwili zadzwonił telefon, Jack doskoczył do niego w mgnieniu oka.

-Proszę Walter powiedz że już wiesz jak nas stąd wydostać!

-Niestety nie sir, ale poczyniliśmy pewne postępy. Ustaliliśmy że w bazie aktywował się piąty poziom kwarantanny, wysiadła łączność, system wentylacyjny i kanalizacja. Nadal nie znamy przyczyn kwarantanny, poziom piąty aktywuje się tylko w przypadku szybko roznoszącej się epidemii, ale zważając na to że w bazie została już zaledwie garstka ludzi to mało prawdopodobne. Przypuszczamy że możliwe że to wcale nie jest kwarantanna a jakaś ogromna awaria systemu.

-Nic z tego nie rozumiem Walter...- w tym momencie Carter zabrała mu telefon z ręki.- Walter jesteś tam?-zapytała- ostatnimi czasy doktor Lee zmodyfikował protokoły. Może popełnił jakiś błąd i za bardzo je zaostrzył. To mogłoby wyjaśnić dlaczego łączność nie działa.

-Więc co możemy zrobić majorze Carter?

-Uważam że najlepiej byłoby nie robić nic. Skoro to kwarantanna, to jakakolwiek ingerencja z zewnątrz mogłaby tylko pogorszyć sprawę i uruchomiłoby się zdalne samozniszczenie bazy, jest to tak zaprojektowane w razie przejęcia bazy przez obcych.

-Ale nie ma żadnych obcych majorze, wrota są nie aktywne, Siler na wszelki wypadek całkowicie je odłączył, w razie niespodziewanych gości. W tym wypadku czy kiedy jutro razu ktoś będzie próbował dostać się do bazy samozniszczenie się nie aktywuje?

-Generał Hammond posiada najwyższy stopień dostępu. Tylko on może wyłączyć samozniszczenie.

-W takim razie czekamy- odparł Walter

-Tak jest- odpowiedziała Carter i odłożyła słuchawkę.