. . .
"Ugh.." skrzywił się, czując nieprzyjemny ciężar na szyi. Westchnął ciężko, marszcząc przy tym nos, na skutek mało przyjemnego zapachu, unoszącego się w powietrzu. Będąc jeszcze w pół-śnie starł się pozbyć ciężkości napierającej na jego gardło. Kiedy jego dłoń natrafiła na inną, nieco bardziej owłosioną, otworzył gwałtownie oczy, w których obok dezorientacji kryła się nutka zaniepokojenia.
"Co do chol- " zaczął, a kolejna fala nieświeżego odoru zaatakowała jego nozdrza.
Nabierając potężny haust powietrza i natychmiast wstrzymując oddech, obrócił delikatnie twarz w kierunku epicentrum zapachu.
"Neah, ty kretynie.." wysyczał przez zęby, zezując z niebezpiecznie bliskiej odległości na jegomościa, śpiącego błogo tuż obok niego. Czubki ich nosów ocierały się o siebie.
Czując, że na widok dziecinnego niemal wyrazu twarzy , jaki przybrał we śnie ten niespodziewany intruz, jego irytacja powoli blednie, czym prędzej pociągnął z niemałą siłą za kosmyk ciemnych włosów, opadający na policzek chłopaka na przeciwko. Ten skrzywił się delikatnie, marszcząc przy tym, nieco komicznie, brwi. Kolejne szarpnięcie, wzmocnione dodatkowo uszczypnięciem w czubek nosa, wywołały pożądany efekt. Intruz powoli zamrugał oczyma, nieprzytomnie wpatrując się w parę szarych tęczówek.
"Hmm.." Neah zamruczał, podnosząc rękę, zarzuconą niedbale przez szyję chłopaka i przeciągając się leniwie. "Hej." uśmiechnął z nadmiernie rozmarzonym wyrazem twarzy.
"Na prawdę, Neah. Twoje łóżko jej dwa kroki dalej." uwolniony spod ciężaru białowłosy chudzielec usiadł na łóżku, przecierając zaspane oczy.
"Allen, sam sobie jesteś winien. Tak słodko wyglądałeś, że nie mogłem się nie przytulić." zamruczał, obejmując brata w pasie.
"Jak na moje to zwaliłeś się na moje łóżko, o mało mnie przy tym nie dusząc, bo nie byłeś już w stanie postawić ani kroku więcej." zmierzwił ciemne włosy brata, które teraz sterczały we wszystkich możliwych kierunkach. „Poza tym, cuchniesz wódką."
"... jak okrutnie." z nadąsaną miną Neah opadł ponownie na poduszkę.
Uśmiechając się delikatnie pod nosem, Allen podniósł się z łóżka i, chwytając po drodze za budzik, stojący nieopodal na komodzie, ruszył do kuchni. Ziewnął przeciągle, w myślach planując naleśniki na obiad. Stawiając staromodny budzik na stole, jak to miał w zwyczaju podczas porannych śniadań, zerknął leniwie na tarczę. Mierzwiąc włosy, ruszył w stronę czajnika, mając w zamiarze przygotowanie gorącej kawy. Zamarł w połowie drogi.
"..." parę sekund zajęło mu przyswojenie swojego obecnego położenia. Był spóźniony, cholernie spóźniony.
Na co dzień uwielbiał korzystać z przywileju leniwych poranków. Sączył wtedy spokojnie kawę, podczas gdy jego braciszek szarżował w kuchni, starając się zaspokoić potrzeby jego bezdennego żołądka. Kiedy rozbudził się wystarczająco, zarzucał torbę na ramię i wsiadał na swój zdezelowany już nieco rower, mknąc na poranne zajęcia. Ten nieśpieszny rytuał, który uwielbiał do granic możliwości, musiał niestety obecnie porzucić.
Przeciwnie, teraz biegał zwinnie między kuchnią, łazienką i pokojem, gromadząc wszelkie niezbędne książki, ubierając się niedbale i popijając raz po raz kawę, którą na dodatek udało mu się sparzyć język.
Tymczasem jego braciszek, na wpół przytomnie, z jednym gorącym tostem w ustach a drugim w ręku, czekał na niego przy drzwiach.
"Zrób na obiad naleśniki!" Allen rzucił przez ramię, z tostem między zębami, zbiegając po schodach.
Zerkając na zegarek w duchu chwalił dzień, w którym nabył rower, na którym teraz pędził po nierozbudzonych jeszcze ulicach miasteczka. Pamiętał, jak parę tygodni temu dane mu było dostąpić objawienia, kiedy przechadzając się po pchlim targu zauważył obdrapany, na wpół żywy rower oparty o jedną z ulicznych latarni. Parę chwil później, po krótkiej wycieczce do monopolowego udało mu się pozyskać to cudo za cenę najtańszej flaszki. Na dodatek Pan Żul nagrodził go jeszcze jednym ze swych czarujących, bezzębnych uśmiechów.
Tak i teraz, z rozpiętą jeszcze koszulą, spod której wystawał czarny podkoszulek, chłopięcym krawatem wepchanym niechlujnie do kieszeni i chrupiącym tostem w ustach mknął przez ulice, ścigając się z czasem.
Na trzy minuty przed ósmą wpadł do sali lekcyjnej, przeżuwając akurat ostatni kęs porannego śniadania. Zmierzając w stronę swojego miejsca, jak zwykle na samym końcu rzędu ławek pod oknem, zapiął koszulę, walcząc jednocześnie z ciężką torbą, przewieszoną przez ramię. Krawat, który był tym razem mniej pogięty niż zwykle zawisł na jego szyi dokładnie w chwili, gdy profesor wkroczył do sali.
Godziny spędzone w szkole zlewały się w jego mniemaniu w jedną, męcząco nudną lekcję, z krótkim wytchnieniem na przerwę obiadową. Przyzwyczaił się już, że po pierwszych pięciu minutach wsłuchiwania się w monotonny głos prowadzącego, jego myśli z zawrotną prędkością odpływały hen-hen poza mury szkoły. Ostatnia ławka i drobna postura zapewniały mu w takich momentach idealny kamuflaż.
"Walker..." znajome słowo powoli wgryzało się w jego świadomość.
"Walker!" podskoczył lekko na siedzeniu, spostrzegając, że wzrok zarówno profesora jak i paru osób z klasy skierowany jest prosto na niego. "Mogę na ciebie liczyć, prawda?".
"Naturalnie." odpowiedział machinalnie, przywdziewając nieco zdezorientowany wyraz twarzy.
'W coś ty się wpakował?' z mętlikiem w głowie rozglądał się po sali, szukając najdrobniejszej choćby wskazówki. Wszystkie twarze niezachwianie zwrócone były ponownie w kierunku tablicy, na której zdążyła już pojawić się monstrualnych rozmiarów całka. Nie chcąc zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi, porzucił chęć wypytania o szczegóły swojej obietnicy Dana, siedzącego tuż przed nim. Westchnął cicho, opadając na oparcie krzesła.
Chwila, momencik. Tego szczegółu być tu nie powinno. Na horyzoncie białych koszul, okraszonym gdzieniegdzie szkarłatem szkolnych kardiganów ewidentnie wyróżniała się czarna plama, obecna na prawo od Allena. Marszcząc brwi powoli zwrócił głowę w tę stronę. Na krześle nieopodal nonszalancko rozsiadł się wadzący kolorystycznie szczegół. Korzystając z faktu, że szczegół ów miał zamknięte oczy, Allen dokładnie się mu przyjrzał. Zaskakująco długie, jak na chłopaka, przenikliwie czarne włosy zebrane w wysoki kucyk, z którego uciekały nieznośne kosmyki, narzucały ostre i nieprzychylne usposobienie, które gryzło się z jego kojąco delikatnym profilem. Czarna plama, z obłoconymi buciorami, jak spostrzegło dokładne oko Allena, emanowała wręcz nadmierną pewnością siebie. Kiedy chłopak ponownie zwrócił wzrok na twarz intruza, spostrzegł, że ten wyzywająco wpatruje się w jego poczynania ze ściągniętymi brwiami. Od tak, czar kojącego profilu prysł niczym nadmiernie nadęty balonik. Allenowi zdawało się jak gdyby samym wyrazem twarzy chłopak rzucał w jego kierunku niepochlebne epitety. Rysy wyostrzyły się, ciemne oczy przybrały niemal czarną barwę a na ustach wymalował się pogardliwy uśmieszek. I, zaraz, czy to kolczyki błyszczały w jego uszach?
Allen z reguły należał do osób łagodnych jak baranek. Z reguły był cierpliwy i spokojny nawet w obliczu klęski żywiołowej (zdążył przeżyć już wiele sytuacji, które na miano takie zasługiwały niewątpliwie). Opanowanie niezmiennie towarzyszyło mu w najbardziej stresujących momentach życia. Pozwoliło to zyskać mu miano osoby, której z równowagi wybić się nie da. Reguła ta miała właśnie zostać podparta przez maleńki wyjątek. A wyjątkiem owym był czarny szczegół wlepiający w niego swoje gały. Im dłużej trwał ich wzrokowy pojedynek tym więcej żółci zbierało się w Allenie. Poczuł jak jego brwi bezwiednie ściągają się we wrogim grymasie, a pięści zaciskają na krawędzi krzesła. Szum narastający w uszach i niemal słyszalne pulsowanie krwi w tętnicach powoli zaczynały doprowadzać go do szału. Tymczasem czarny intruz bez mrugnięcia okiem nadal irytował go swoim byciem. Allen po dziś dzień zastanawia się jak ta sytuacja mogła się skończyć i czy doszłoby do rękoczynów, gdyby z transu nie wyrwał go dzwonek.
Magiczny dźwięk sprawił, że chłopak machinalnie podniósł się z ławki, chwycił za torbę i, przywdziewając neutralny wyraz twarzy, ruszył w stronę drzwi.
Poczuł lekkie szarpnięcie. Stanął jak wryty; czy ktoś właśnie chwycił za rąbek jego koszuli? Ludzie zazwyczaj go ignorowali, nie rozmawiali i nie obcowali, jeżeli nie było to konieczne. Powoli odwrócił się w kierunku źródła zamieszania. I rzeczywiście, smukła dłoń, której nadgarstek ozdobiony był skórzaną bransoletą, zacisnęła się na białym materiale. Mając złe przeczucia wzrok zwrócił wprost na twarz delikwenta. Wspominając tę sytuację wszyscy zgodnie twierdzą, że wyraz twarzy Allena nie wyrażał nic innego jak tylko czystą chęć rozszarpania na najdrobniejsze kawałeczki osoby stojącej przed nim. A osobą tą, na nieszczęście chłopaka, był czarny intruz.
"Słucham?" syknął krótko.
"Jesteś nieprzytomny?" na domiar złego, głos osobnika zalał ciało Allena kolejną falą niechęci, sprawiając, że włoski na rękach stanęły na baczność.
"Czegoś potrzebujesz?" w chwili obecnej Allen szczerze żałował, że przez nadmiar dobrego wychowania i samokontroli nie jest w stanie posłać w kierunku delikwenta wiązki wyszukanych epitetów.
"To nie ty miałeś mnie wprowadzić?" usłyszał w odpowiedzi.
'Hę?' chociaż nie zmienił wyrazu twarzy na krótki moment miejsce soczystej nienawiści do czarnego jegomościa zastąpiło szczere zdziwienie. 'Ja? Wprowadzić?' obracające się mozolnie trybiki, zamglone jeszcze przez nadmiar niechcianych emocji, przyspieszyły, klarując obecną sytuację, kiedy białowłosy wspomniał obietnicę-zagadkę, złożoną profesorowi. Czyżby właśnie zgodził się służyć za opiekunkę dla tego, irytującego do absolutnych granic możliwości, osobnika?
"Mam na ciebie czekać? Po prostu idź za mną." odparł sucho, wciąż na wpół nieświadom czego tak właściwie dotyczy jego zadanie. Nie chcąc pokazać jak bardzo jest zdezorientowany, odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, kiedy tylko dostrzegł, że dłoń zaciśnięta do tej pory na jego koszuli, lokuje się w kieszeni spodni chłopaka.
Idąc w kierunku swojej szafki, starał się przeanalizować obecną, nieprzychylną sytuację. Szybko doszedł do wniosku, że zadanie zostało zrzucone właśnie na niego po pierwsze, ponieważ nigdy nie zrobił kompletnie nic, co zakwalifikować można do działań prospołecznych i ku dobru szkoły, a po drugie, z powodu czekającego go obecnie godzinnego okienka.
Kiedy dotarł do szafki i, po wpisaniu szyfru, pozbył się wszystkich niepotrzebnych rzeczy, miał już ustalony plan działania.
"Na początku muszą przydzielić ci szafkę. Zajmiemy się też sprawą mundurka." rzucił przez ramię, starając się nie spoglądać na intruza, zakłócającego jego drogocenny czas wolny.
Allen podejrzewał, że oczekiwanie aż Szanowna Pani Sekretarka, bądź co bądź stara jędza, zajmie się łaskawie ich problemem, bo inaczej w mniemaniu Allena obecnej sytuacji nazwać nie można było, może przeciągać się w nieskończoność. Tym bardziej zaskoczony był, kiedy natychmiast wręczyła mu plik dokumentów dla nowego ucznia z, o zgrozo, uśmiechem na, pomalowanych soczyście malinową szminką, ustach. W drodze do magazynku, gdzie odebrać mieli mundurek dla Nowego Jegomościa, nie wymienili choćby jednego słowa. Sytuacja powtórzyła się, kiedy zmuszeni byli przemierzać korytarze w poszukiwaniu szafki numer 783, co Allen, nie chcąc tracić więcej czasu na intruza połączył z wstępnym objaśnieniem rozmieszczenia sal w budynku. Jak się okazało była oddalona kilometry od szafki Allena, co chłopak przyjął z zadowolonym westchnięciem.
"To by było na tyle. Masz już mundurek, szafkę tuż przed sobą. Lepiej nie zgub do niej kodu, nie chcesz mieć do czynienia z naszym woźnym. Ewentualna mapa jest w tych dokumentach. Tak samo plan na jutro." wyrecytował niemal urzędniczym tonem, wręczając chłopakowi stosik papierów. Przechodząc obok niego ruszył w stronę schodów, kierując się do stołówki, kiedy doszło go ciche prychnięcie.
Przystanął. 'Błagam, niech to będzie mój wymysł.' odwrócił się powoli tylko po to, by ujrzeć pełen niechęci wyraz twarzy i ostre spojrzenie czarnowłosego skierowane prosto w jego stronę. A już miał nikłą nadzieję, że może nie będą sobie wchodzić w drogę, że zwyczajnie będą żyć obok siebie nie wymieniając żadnego słowa więcej. Tymczasem delikwent ostentacyjnie prowokował go swoim zachowaniem.
'Och, wierz mi, z chęcią znalazłbym ujście tej niechęci, ścierając ten brudny grymas na twojej twarzyczce.' przed oczyma Allena pojawiły się zamglone obrazy wyobraźni, pełne scen co najmniej drastycznych.
Zmusił się do paru głębokich wdechów, przy czym był pewien, że ze złości drgają mu nozdrza. Sztywno zszedł po schodach, wciąż zaciskając pięści, nasłuchując jak w oddali delikwent trzaska ze zbytnią siłą swoją szafką.
Nieświadomy swoich poczynań, zauważył, że nogi poprowadziły go prosto na błonia. Zerknął na tarczę zegarka. Niańczenie nowego ucznia zajęło mu znacznie mniej czasu niżby podejrzewał. Do kolejnych zajęć, które dodatkowo odbywały się po przerwie obiadowej, miała jeszcze całkiem sporo czasu. Nie myśląc długo skierował się w stronę miejsca, gdzie zwykł zostawiać swój rower. Był niemal pewien, że wracając o tej porze do domu, zastanie swojego braciszka pogrążonego w błogim śnie. Może odwdzięczy się pięknie za poranne podduszenie i wyleje na niego kubeł zimnej wody, ot tak dla wesołej pobudki? Uśmieszek szaleńca zakwitł na jego.
Ciesząc się w myślach tym niecnym planem, rozpiął łańcuch i ruszył w drogę powrotną do domu. Nie udało mu się całkowicie zapomnieć o niechcianym incydencie z nowym uczniem. W uszach wciąż dźwięczał daleki szum wściekłości, a wizję raz po raz przesłaniał niechciany, pogardliwy grymas.
Wspominając te chwile, nie mógł uwierzyć, że ostatnią myślą panoszącą się po jego skołatanym umyśle był ów delikwent, którego imienia nawet nie znał. Usta wykrzywiły się w makabrycznym uśmieszku, kiedy wyobraźnia podarowała mu widok pięści, zderzającej się z twarzą intruza. Później zdołał już tylko usłyszeć pisk opon, a jego wizję pochłonęła nieprzenikniona czerń.
. . .
