A/N: Jedno z moich pierwszych opowiadań ZoSan, zaczęte dawno temu; przepraszam więc za wszelkie niezgodności z kanonem. Proszę też nie nastawiać się na ogniste sceny seksu i pocałunki w co drugiej scenie, tak łatwo to nie będzie :P. Planowo Saga RI miała liczyć 20 chapterów, ale zobaczymy, czy w ogóle uda mi się do tylu dobić i je [kiedyś, kiedyś...] ukończyć. Mam nadzieję, że komuś przypadnie do gustu :).

Fandom: One Piece by Oda Eichiiro

Warnings: Wulgaryzmy


Rozdział I

Zoro ćwiczył na górnym pokładzie statku Going Merry. Na jego ciele lśniły krople potu, spływające w dół przez zarysy mięśni i skórę poznaczoną licznymi bliznami.

Muszę być silniejszy! myślał, raz po raz unosząc ogromną sztangę. Wszystkie jego mięśnie pracowały i napinały się, lecz szermierz utrzymywał idealną równowagę, zupełnie jakby podnosił zaledwie trzydzieści kilo do góry, a nie trzy tysiące. Koszula i ocieplacz wraz z katanami leżały gdzieś za jego plecami.

Z kajuty wyszedł Sanji ze srebrną tacą w ręku. Znajdowało się na niej pysznie wyglądające ciastko z kolorowymi owocami. Skierował się ku leżakowi, na którym wylegiwała się Nami, ignorując ćwiczącego szermierza. W sumie jedyne, na co miał teraz ochotę to nawyzywać marimo i trochę poprzestawiać mu gębę, więc wolał sam siebie nie prowokować. Pochylił się nad rudowłosą studiującą uważnie jakąś mapę.

-Nami-san, przygotowałem coś specjalnego dla ciebie! – Uśmiechnął się, a w jego oku pojawiło się serduszko. Nami zachichotała i, nawet nie zerknąwszy na kucharza, wzięła ciastko. Sanji stał przez chwilę czekając na jakąś reakcję, lecz dał za wygraną i odwrócił się. Ujrzał Luffy'ego siedzącego na drewnianym baranie („Swój do swego" drwił zawsze w myślach Sanji) ozdabiającym dziób statku. Wypuścił z płuc dym, czekając, aż Luffy poczuje zapach jedzenia. Odgarnął grzywkę z twarzy i przez włosy zerknął na trenującego szermierza.

Z perspektywy każdego, kto z boku patrzył na zielonowłosego Zoro, można było zobaczyć wspaniale umięśnionego i silnego mężczyznę, któremu specyficznego uroku natura również nie poskąpiła. Z całą pewnością był dzielnym i szlachetnym wojownikiem, choć z drugiej strony był też tylko głupim i tępym glonem, który nie wiedział, jak działa kompas i spał gdzie popadnie. Chociaż wydawać by się mogło, że się nie znoszą, Sanji wiedział, iż gdyby znalazł się w tarapatach, mógłby na marimo liczyć – tak samo, jak na resztę załogi.

Nie wiadomo skąd za plecami blondyna pojawiły się dwie postacie.

-Jedzenie?! – Wykrzyknęli jednocześnie uradowanym głosem Luffy i Usopp, by następnie na złamanie karku pobiec do kuchni, przepychając się w drzwiach. Głowa Luffy'ego wraz z szyją wydłużyły się i znalazły w kuchni, lecz Usopp przytrzymał go za ramiona i przeskoczył nad pochylonym ciałem kapitana. Słomkowy Kapelusz nie wiedząc, co się dzieje, sprawił, że głowa wróciła na swoje miejsce, przy okazji uderzając Usoppa w czułe miejsce między nogami.

-Wygrałem! – Krzyknął kapitan, porywając talerz, gdzie było samo mięso i wyżerając niemal wszystko jednym kęsem. Usopp, wciąż trzymając się za krocze, usiadł przy stole mamrocząc przekleństwa.

-Zoro? – Sanji popatrzył na szermierza, który zdawał się w ogóle nie zauważyć całego zajścia. Roronoa popatrzył na niego, trzymając sztangę nad sobą. –Nie idziesz jeść?

-Już – mruknął, odkładając sztangę. Zerknął w dół na swój tors i nogi. Był cały zapocony, nie miał butów i koszuli, ale Nami siedziała i jadła na leżaku, więc nie będzie nikogo gorszył. Dupkami z załogi się nie przejmował. Skierował się do kuchni, czując na plecach spojrzenie blondyna. Gdyby nie był po treningu… Na pewno by się o coś pokłócili i skopałby mu tyłek. Zoro wszedł do kuchni akurat wtedy, gdy Luffy chciał zabierać mu jego talerz. Rąbnął kapitana w głowę, chwycił swoją porcję i przysiadł pod ścianą, mając nadzieję, że zbytnio nie śmierdzi potem.

Za nim w kuchni znalazł się Sanji, zauważając, że Luffy niemal zjadł swój talerz, na którym miał mięso. Podbiegł do kapitana i zasadził mu porządnego kopa.

-Jakbyś nie zauważył, debilu, porcelany się nie je! A w każdym razie, nie mojej porcelany – krzyknął, unikając ciosów Luffy'ego i wkładając naczynia do zlewu. Wreszcie jedną nogą zablokował pięść swojego kapitana.

Ot, zwykła scenka z życia załogi Słomianego Kapelusza.

Luffy zajrzał z nadzieję do schowka, lecz mina mu zrzedła na widok tego, co zobaczył.

-Nie ma już mięsa – zrobił biedną minkę do Sanjiego, który jedynie uniósł ze zdziwienia brew. Przecież mięso było, został ostatni kawałek, co prawda, ale taki, że nakarmiłby całą załogę. Zerknął przez ramię Luffy'ego do schowka.

-Cymbał, przecież tam leży – złapał go za kapelusz i nakierował wzrok na kawałek wołowiny.

-Ale to porcja dla jednej osoby – mruknął niezadowolony Luffy i wyszedł na pokład, żeby usiąść na swoim ulubionym miejscu. Sanji westchnął. Z apetytem kapitana faktycznie jedzenia nie starczy na długo. Chyba będą musieli gdzieś zrobić postój, by uzupełnić zapasy. Przysiadł na krześle przy stole i zaciągnął się papierosem. Szczęście, że on sam nie miał takich problemów z głodem. Nie potrzebował jeść wiele. Czy to z powodu jego wagi, czy nikotyna robiła swoje – cóż, pewnie po trochu to i to. Szkoła życia i czterdzieści siedem dni głodu na wyspie z Zeffem także zrobiły swoje. Pragnął jedynie, by nikt z jego bliskich nie zaznał głodu… I, oczywiście, odnaleźć All Blue.

Zoro wstał. Sanji całkowicie zapomniał o jego obecności. Szermierz odłożył pusty talerz do zlewu i skierował się do wyjścia. Kucharz poderwał się z miejsca i błyskawicznie zagrodził mu drogę.

-Hej, dzisiaj ty pomagasz mi w zmywaniu, gówniany szermierzyno! – Dźgnął go palcem w twardy tors, który ozdabiała skośna blizna po starciu z Mihawkiem. –Ble. Śmierdzisz.

-Ty byś nie pachniał różami po godzinnym podnoszeniu trzytonowej sztangi, kuk – warknął Zoro, mierząc blondyna groźnym wzrokiem. Usopp, który nadal siedział przy stole, wywrócił oczami. Dobrze wiedział, do czego to doprowadzi. Wyślizgnął się z pokoju i wdrapał na bocianie gniazdo. Po pięciu minutach statek zaczął się trząść, a z kuchni dobiegł go brzęk tłuczonego szkła.

-Baranie! Nie w talerze! – Sanji zrobił przeskok i z pół obrotu wymierzył kopniaka pod żebra Zoro. Szermierz zablokował kucharza, próbując uderzyć go w szczękę, ale blond włosy tylko śmignęły w powietrzu i Sanjiemu udało się prześlizgnąć obok Zoro, by zasadzić mu kopa w plecy. Szermierz był jednak szybszy – obrócił się, chwycił za lakierki Sanjiego i rzucił blondynem o ścianę. Statek zatrząsł się jeszcze mocniej.

-Cholerni kretyni, chcecie nas zatopić? – Ryknęła Nami, a Luffy popatrzył na nią jak na wariatkę. Myślał, że fale tak bujają statkiem. –Chodźcie tu wszyscy!

Sanji zmierzył Zoro zabójczym spojrzeniem, otrzepał się i podniósł z godnością. Dzisiaj może i przegrał z cholernym marimo, ale na pewno jeszcze kiedyś mu się odwdzięczy. Roronoa wyszedł z kuchni nie zaszczycając kucharza ani jednym spojrzeniem. Cała piątka zgromadziła się przy Nami, która wygładziła mapę i rozprostowała ją przed ich twarzami.

-Od celu dzieli nas jeszcze całkiem spory kawał drogi do przebycia, a jedynym przystankiem, na jakim możemy się zatrzymać, jest to miejsce – wskazała palcem na malutką wysepkę. Usopp przysunął się tak blisko mapy, że niemal dźgał ją swoim nosem. Nie mógł odczytać nazwy wyspy.

-Co to? – Spytał Sanji, zauważając, że Luffy odchodzi niezainteresowany usiąść na dziobie.

-Rice Island – Nami wskazała na nazwę wysepki napisaną drobnym maczkiem. –Jest małą wyspą, zamieszkuje ją może parę tysięcy ludzi. Słynie ze sporej ilości poletek ryżowych. Najczęstszą formą płatności jest handel wymienny. Za to mają bardzo silny system władzy i urzędniczy.

-Kogo to obchodzi! Płyniemy! – Luffy zaklaskał w dłonie i nadal gapił się w morze.

-W sumie ja nie potrzebuję niczego nowego, ale nie pogardziłbym sake w jakiejś gospodzie – Zoro przyjrzał się swoim katanom, wyjmując je z pochew. Były w idealnym stanie, bez żadnych zaschniętych plam i rys, choć przeszły już całkiem sporo.

-Ja chyba muszę kupić sobie proch – odrzekł Usopp, grzebiąc w swojej wielkiej torbie. Wyjął z niej przezroczystą próbówkę i przyjrzał się jej pod światło. Wypełniała ją czerwona, gęsta ciecz, jednak nie barwy krwi; bardziej kwiatów maku. Uniósł jedną brew, mruknął coś do siebie i ostrożnie odłożył próbówkę na swoje poprzednie miejsce.

- Ja mam pewną propozycję, żeby zatrzymać się w mieście na dłużej. Chociaż jesteśmy piratami i nie wiadomo, jak nas przyjmą, to chciałabym nieco wypocząć, jeśli nikt nie ma nic przeciw – odrzekła ruda, składając mapę i sięgając po szklankę z sokiem. Zerknęła pytająco na plecy Luffy'ego, który ani słowem nie skomentował jej słów.

-Luffy, baranie, powiedz coś! – ryknął Sanji po dwóch minutach ciszy i wgapianiu się w postać Luffy'ego. Zdziwiony kapitan odwrócił głowę i otworzył szeroko oczy.

-Ale co? – Spytał, na co wszyscy jęknęli. Nami jeszcze raz powtórzyła swoje słowa. Słomiany Kapelusz nie miał nic przeciw, tym bardziej, jeśli na wyspie będzie mięso. Zoro, uznając, że temat jest zamknięty, wrócił do poprzedniego miejsca i złapał sztangę. Dodał teraz do niej kolejne sto kilogramów obciążenia, więc starał się nie męczyć szybko, tylko równomiernie rozkładać pokłady swojej siły. Usopp obserwował horyzont przez lunetę, wyczekując jakichś nowości, lecz widział tylko błękitną wodę. Nami wyciągnęła nogi na leżaku, studiując książeczkę o Rice Island. Niewiele było na jej temat wiadome, głównie podawano tutaj dane położenia, ilość zaludnienia etc. Zero o tradycjach i zwyczajach, które całkiem sporo mówiły o ludziach zamieszkujących jakieś miejsce. Podniosła głowę znad gospodarczych zapisek dotyczących rocznych zbiorów ryżu.

Coś było nie tak. Niebo błyszczało swoim turkusowym kolorem, wiatr swobodnie dął w żagle, lecz dawało się wyczuć też coś całkowicie nieodpowiedniego. Wstała, wciągnęła kilka razy powietrze i otworzyła kompas, jednocześnie rozkładając mapę.

Jak mogła o tym zapomnieć! By dotrzeć na Rice Island, trzeba było najpierw przepłynąć Winter Zone, miejsce wiecznego opadu śniegu na morzu. Temperatura mogła gwałtownie zmienić się nawet za kilka sekund, a załoga o niczym nie wiedziała.

-Chłopaki! – Krzyknęła Nami, zamykając parasol. Sanji jak błyskawica znalazł się obok niej, co skwitowała zmarszczeniem brwi. Drażnił ją ten blondas, chociaż miało to i swoje dobre strony, bo nigdy nie odmawiał jej pomocy. Zoro odłożył sztangę z myślą, że jak będą mu tak przerywać każde treningi, to nigdy nie będzie wystarczająco silny. Luffy jedynie odkręcił się na miejscu, siadając tyłem do morza. –Musicie iść po ciepłe ubrania. Wpłyniemy niedługo w Winter Zone. Nie wiem, jaka tam może być teraz pora roku.

-Winter Zone? – Zdziwił się Usopp. Kiedyś o tym słyszał, lecz teraz nie mógł sobie nic przypomnieć.

-Niewielki poziomy pas na mapie, gdzie zawsze pada śnieg. W zależności od miesiąca, jest tam zimniej lub cieplej, lecz nie wiem, według czego ustala się temperaturę w tym miejscu. Wody są jednak w miarę spokojne, więc musicie się tylko ciepło ubrać.

Wszyscy skierowali się pod pokład, jedynie Zoro pozostał w miejscu. Jak zacznie padać śnieg, nie będzie miał gdzie trenować. Postanowił ćwiczyć więc, aż zrobi się zimno i potem pobiec po ubranie. Pierwszy wrócił Luffy odziany w puchową kurtkę, zaraz za nim wyskoczył Usopp, wracając do bocianiego gniazda. Przysiadł na drewnianym dnie, raz po raz obserwując niebo, i otworzył swoją torbę. Poustawiał wszystkie próbówki i kolby obok siebie, a następnie ostrożnie odkorkował jedną z nich. Nami chyba postanowiła uciąć sobie drzemkę. Nie musiała już nic robić, statek powinien cały czas płynąć w jednym kierunku, więc nie chciała bez sensu marznąć na pokładzie.

Sanji, trzymając w dłoni ciepły, długi płaszcz, wyjrzał przez bulaj. Ten baran, Zoro, nawet nie przejął się słowami Nami i nadal, jak gdyby nigdy nic, machał sztangą. Jeszcze zachoruje…? W sumie to mało prawdopodobne, Zoro niemal nigdy nie cierpiał z powodu chorób. Powiesił płaszcz na krześle, z nadzieją, że gdy Roronoa tu wejdzie, od razu go zobaczy i założy. Jak nie ze względu na chorobę, to chociaż żeby nie zmarzł.

Nagle kucharz sam sobie wymierzył cios w twarz, jakby chciał się ukarać za to, co właśnie pomyślał i zrobił.

Usopp oderwał wzrok od fiolek z pomieszanymi składnikami i zerknął przez lunetę na niebo. Pogoda zaczynała się zmieniać – wiał chłodniejszy wiatr, a niebo zakryły szare chmury. Spojrzał w dół, dziwiąc się, że Zoro jest w stanie wciąż ćwiczyć bez koszuli i butów, lecz szybko zajął się ulepszaniem swojego Wybuchowego Sosu. Roronoa jest twardy i na pewno wie, co robi.

Zoro już doskonale czuł chłód na swoim ciele, a wręcz prawdziwie zimno oblegające go z każdej strony – był przecież nagrzany i spocony. Powtarzał sobie, że jeszcze jedna seria, jeszcze dwa powtórzenia... Ćwiczenie w tak zimną pogodę pomoże mu się zahartować, byleby bez przesady. Po kilkunastu seriach zimno zaczęło być już nie do zniesienia, więc założył buty, chwycił katany i skierował się pod pokład po swój ocieplany płaszcz. Ku jego zdziwieniu, płaszcz wisiał w kuchni na krześle. W pomieszczeniu nie było nikogo poza Sanjim, który szukał czegoś w szafce, lecz nie sądził, by on go zostawił. Nami? Nami spała i raczej bez potrzeby jego płaszcza by nie przyniosła. Drażniła go niemal wszystkim – była bezużyteczna w walkach z innymi grupami i wciąż wykorzystywała do wszystkiego chłopaków, ponieważ „jest kobietą". Kobieta ma dwie ręce i mogłaby czasem coś zrobić sama. Jeszcze, żeby była naprawdę piękna, wyrafinowana i miała długie włosy, jak prawdziwa kobieta… Wtedy mógłby ją tak traktować. W tej sytuacji jedynie zerkał na nią z niesmakiem od czasu do czasu, na ten jej pyszałkowaty uśmieszek i postrzępione włosy, powstrzymując się od niemiłych komentarzy.

Usopp i Luffy tak prędko wypadli wtedy z kuchni, że na pewno nie mieliby czasu tak porządnie odwiesić jego płaszcza na krzesło. Usopp, zajęty myślami o swoich wybuchowych substancjach i Luffy… Który jest Luffym. Zoro skierował wzrok na sylwetkę Sanjiego, odwróconą do niego tyłem. Czyżby Sanji przyniósł jego płaszcz tutaj? Blondyn zdawał się w tej chwili go całkowicie ignorować, co niemiłosiernie działało na nerwy Roronoy. Postanowił jednak nie robić nic. Chwycił płaszcz w dłonie, poprawił katany pod pachą i skierował się ku dolnemu pokładowi, by się umyć. Nim zamknął drzwi, zagadnął:

-Oi, kuk?

-No? – warknął kucharz, odwracając się i zerkając na Zoro jednym okiem. Zoro zastanawiał się, czy Sanji widzi coś spod tej swojej grzywki na lewym oku?

-Dzięki – powiedział szermierz, wychodząc z kuchni. Sanji wiedział, że Roronoa się domyśli.

Kucharz westchnął cicho i zerknął w okno. Z nieba akurat zaczynały spadać pierwsze płatki śniegu.