Arthur zmierzył swego ukochanego spojrzeniem. Tak, to była jego jedyna prawdziwa miłość. Sekretna, zakazana miłość, o której nigdy, przenigdy nikomu nie mówił. A teraz nadszedł ten dzień - dzień, w którym nareszcie miał zamiar wyznać mu swoje uczucie.
-Słuchaj… - odezwał się cichym głosem Arthur, patrząc na smukłe nogi krzesła. - Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć.
Nie odpowiedział. Anglia uznał, że to znak, że może kontynuować.
-Więc… - zarumienił się. Tak, teraz jest ten moment, w którym wszystko się rozstrzygnie: musi powiedzieć to głośno, dobitnie. - Ja… lubię cię. Właściwie można powiedzieć, że kocham.
Jak zareaguje? Czy coś powie? Czy go zaakceptuje? Arthur miał mętlik w głowie.
Krzesło nie odpowiedziało, ale Anglia i tak odgadł, o co mu chodziło. W jego oczach pojawiły się łzy.
-Och, Busby! - przytulił krzesło, po czym z uczuciem pocałował oparcie. Ich pierwszy wspólny pocałunek miał w sobie coś magicznego, zakazanego; w końcu ich miłość nie mogła zostać zaakceptowana przez żadnego człowieka. Arthur był pewny, że żaden z jego przyjaciół nie zrozumiałby tego czystego uczucia… Dlaczego? Przecież każdy ma prawo do miłości, nawet krzesło!
-Kocham cię - szepnął jeszcze raz Anglia, przytulając się do miękkiego oparcia. Poczuł, że krzesło chce mu coś przekazać; znów się zarumienił.
-Ale… Nie możemy… - próbował nieśmiało zaprotestować, ale szczerze mówiąc nie miał nic przeciwko. Jeśli Busby tego chce, to i on powinien…
Wolno, uwodzicielsko ściągnął z siebie koszulkę, obserwując reakcje krzesła. Nie poruszyło się, ale Arthur mógł wyczuć pożądanie, jakie wstrząsało meblem. Nie miał zamiaru pozwolić mu czekać…
-Och, tu jesteś! - Ameryka wszedł bez pytania do pokoju; właśnie za to Anglia go nienawidził. Jak ten smarkać śmiał przerywać jego pierwszy raz, i to w dodatku z meblem, który kochał!
-E… Co ty robisz, Anglio? - zapytał się smarkacz, patrząc na wpół rozebranego Arthura i krzesło, które obejmował.
Anglia chciałby, żeby wzrok mógł zabijać, bo wtedy Ameryka natychmiast padłby martwy.
-Ssspadaj - warknął, przytulając mocniej do siebie krzesło. - Przeszkadzasz…
-Ech? W czym?
Wiedziałem, że nie zrozumie prawdziwej miłości, pomyślał gorzko Anglia. Najchętniej nawrzeszczałby na Amerykę, ale nie mógł teraz myśleć tylko o sobie; krzesło denerwowało się i zawstydzało coraz bardziej.
-Wyjdź - rozkazał.
-Ale…
-WYJDŹ!
-O-okej - dał za wygraną Ameryka. Wycofał się i cicho zamknął za sobą drzwi.
-Mmm… - Anglia uśmiechnął się uwodzicielsko do krzesła. - Na czym skończyliśmy…?
Gdyby Arthur był mniej zajęty okazywaniem miłości krzesłu, mógłby usłyszeć śmiech i podniecony szept:
-Francjo, te twoje prochy naprawdę działają!
