Piętno.

Akkarin siedział na przeciwko Lorlena, popijając wino z kieliszka. Administrator nie odzywał się od dłuższego czasu, a w salonie Rezydencji zapanowała niezręczna cisza. Pozorny spokój przesycony był negatywnymi emocjami. Poczuciem winy, oskarżeniem i nieufnością. Wielki Mistrz uniósł kieliszek do ust, ponownie kosztując ciemnego Anuren. Chciał ugasić wyrzuty sumienia oraz żal do przyjaciela. Żal powodowany brakiem zaufania i ciągłą podejrzliwością Administratora.

-Tegoroczny letni nabór jest wyjątkowo mały – powiedział Lorlen, przerywając posępną ciszę.

Akkarin zapatrzył się w okno z zamyślonym wyrazem twarzy. Za szybą ogrody Gildii mieniły się zielenią w świetle zachodzącego słońca. Był środek lata. Upały w ciągu dnia stawały się coraz bardziej nieznośne. Żar z nieba i suche powietrze były zapowiedzią ważnej uroczystości dla Gildii – przyjęcia nowych studentów. Jednak nabór w tym roku był marny. Kandydaci nie odznaczali się potężną mocą magiczną, a ich liczba pozostawiała wiele do życzenia.

- Sami doprowadziliśmy do takiej sytuacji. – Akkarin usiadł wygodniej w fotelu.

Administrator spojrzał na niego zaskoczony.

- Co przez to rozumiesz?

- Gdyby małżeństwa pośród arystokracji nie były zawierane na zasadzie kontraktów handlowych, a kobiety traktowane jako narzędzia rozpłodowe, to magiczna linia Domów nie wygasałaby. Co roku Gildia przyjmuje więcej chłopców niż dziewcząt, co przynosi marne skutki. W ten sposób nie zdołamy zachować równowagi, która jest bardzo potrzebna. Już kiedyś ci o tym wspominałem, przyjacielu.

- Nawet ty nie jesteś w stanie sam zmienić społeczeństwa – zauważył Lorlen z lekką drwiną. – Problem należy rozwiązać możliwie jak najszybciej. Nie możemy pozwolić na osłabienie Gildii.

Mężczyzna w czarnych szatach postukał palcem o poręcz fotela.

- Problem polega na tym, iż za bardzo uzależniliśmy się od magów szlachetnego pochodzenia i kaprysów arystokracji. Gildia jest głucha na słowa wiekowych członków Starszyzny. Gdybyśmy zaczęli przyjmować nowicjuszy spoza Domów o znacznej mocy, nie mielibyśmy dziś problemów.

Lorlen westchnął ciężko.

- Próba przekonania Starszyzny to stracony czas. Wprowadzenie do Gildii magów z niższych klas doprowadzi do jeszcze większych podziałów wewnętrznych.

- Wynikających z ślepych uprzedzeń – zauważył sucho Akkarin. – Coraz częściej myślę, że takie rozwiązanie mogłoby wyjść nam wszystkim na dobre. Moja nowicjuszka jest najlepszym przykładem. Sonea odznacza się większą odpowiedzialnością i zaradnością życiową od nowicjuszy wychowanych w Domach.

Administrator drgnął niespokojnie, jakby przypomniał sobie o czymś, co męczyło go już od dłuższego czasu.

- Sonea za trzy dni kończy nowicjat – zaczął ostrożnie. – Co masz zamiar zrobić?

Akkarin wyprostował się sztywno. W jego oczach błysnęła stal.

- Ona chce dołączyć do Mistrza Dorriena – powiedział zimno, ściskając mocno kieliszek w dłoni.

- Chyba nie zamierzasz jej zabronić? Nie możesz! – syknął Lorlen.

Wielki Mistrz pytająco uniósł brew.

- Nie mogę? – spytał drwiąco.

- Akkarinie, to młoda, zdolna kobieta. Zasługuje na szczęście! Nie masz prawa… Chociaż raz mógłbyś okazać odrobinę ludzkich uczuć! – W oczach Lorlena błyszczała furia.

Czarny mag otworzył usta, aby odpowiedzieć, jednak natychmiast je zamknął. Spojrzenie ciemnych jak noc oczu padło na drzwi, w których ukazała się drobna kobieca postać.

- Dobry wieczór, Soneo – odezwał się cicho Akkarin, uważnie śledząc każdy ruch nowicjuszki.

- Wielki Mistrzu – odpowiedziała, kłaniając się nisko. – Administratorze.

- Czy dobrze wypadłaś na dzisiejszych egzaminach? – zadał jej standardowe pytanie, jak co wieczór. Czarne oczy Akkarina przewiercały dziewczynę na wylot, chcąc dowiedzieć się o niej jak najwięcej.

- Tak, Wielki Mistrzu – odpowiedź była lakoniczna, a jej głos wyprany z wszelkich emocji.

Akkarin skrzywił się z lekką irytacją. Jak zawsze mówiła oszczędnie, unikając jakiejkolwiek dłuższej rozmowy z nim. Po postawie Sonei widział jej niechęć, strach i nienawiść. To ostatnie bolało najbardziej.

- Jeżeli to wszystko, co masz mi do powiedzenia, to możesz odejść – Akkarin machnął ręką w stronę schodów.

Sonea bez zastanowienia wbiegła na pierwszy stopień. Zdążył tylko dostrzec błysk ulgi w brązowych oczach. Samotność stawała się coraz trudniejsza do zniesienia.

Lorlen wstał i ruszył w stronę wyjścia z Rezydencji.

- Nie masz prawa jej tu zatrzymywać! – warknął na odchodnym.

Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem.

Akkarin przez długi czas siedział w milczeniu. Książka, którą trzymał na kolanach, jak i wino nie przynosiły ukojenia dla zmęczonego umysłu. Powieki opadły sennie na oczy, przysłaniając tonący w mroku salon. W ciemności pojawiła się twarz Dakovy wykrzywiona pogardliwym uśmiechem. Wzdrygnął się i otworzył szybko oczy. Jasna kula światła przegoniła senne koszmary, spowijając pokój mdłym blaskiem. Akkarin podniósł się z fotela, czując jak głowa ciąży mu ze zmęczenia. Sen nie przynosił mu ulgi, każdej nocy unikał go jak najdłużej. Pokonał szybko schody i wszedł w korytarz prowadzący do jego sypialni. Wielki Mistrz zatrzymał się przed drzwiami pokoju Sonei. Przez chwilę wahał się, walcząc sam ze sobą. Powinien zostawić ją w spokoju, pozwolić spać. Ale nie mógł. Potrzebował ją zobaczyć, jej uśpioną i spokojną twarz. Delikatnie nacisnął klamkę, uchylając lekko drzwi. Na ustach mężczyzny pojawił się krzywy uśmiech. Sonea spała skulona pod ciepłą kołdrą, nie mając pojęcia o jego obecności. Zazdrościł jej tego błogiego snu, który niósł ukojenie. „Chociaż raz mógłbyś okazać odrobinę ludzkich uczuć!" Słowa Lorlena odbiły się echem w umyśle Akkarina. To zdanie bolało go do tej pory, zwłaszcza teraz, gdy patrzył na pogrążoną w śnie Soneę. Już dawno przestał myśleć o niej jako koniecznym i niewygodnym balaście. Przestał patrzeć na nią jak na nowicjuszkę. Teraz widział w niej kobietę… Kobietę, którą pragnął przy sobie zatrzymać. Wywołała w jego życiu tyle zamieszania, niszcząc przyjaźń i względną stabilizację, aby teraz nieświadomie obdarzyć go spokojem. Sonea naciągnęła wyżej kołdrę i zwinęła się w jeszcze mniejszy kłębek. Mylisz się Lorlenie, nie jestem z kamienia. Mam uczucia. Jeszcze tylko dwie noce, a pokój nowicjusza Wielkiego Mistrza znów będzie pusty. Akkarin zacisnął usta niezadowolony. Ostrożnie wszedł do pomieszczenia. Podszedł do łóżka Sonei i delikatnie zanurzył dłoń w jej miękkich włosach. Młoda kobieta westchnęła cicho i z lekkim uśmiechem na twarzy przysunęła się do krawędzi materaca, poddając się jego palcom. Za dwa dni jej już tu nie będzie, ktoś inny będzie czuwał nad nią podczas snu… Młody Uzdrowiciel. Akkarin przymknął na chwilę oczy. Ona zasługiwała na szczęście, musiał pozwolić jej odejść. Zaczesał włosy Sonei do tyłu i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Sonea z westchnieniem ulgi odłożyła na bok pióro. Rozmasowała nadgarstek, który bolał ją od długiego pisania. Jeszcze raz przejrzała swoje odpowiedzi. Wszystko wydawało się być w porządku. Usiadła wygodniej na krześle i rozejrzała się po sali. Większość nowicjuszy pochylała się nad kartami egzaminu, całkowicie pochłonięta zadaniami. Jeszcze tylko pięć minut dzieliło ją od wolności… Sonea z trudem powstrzymała się od drwiącego śmiechu. Jaka wolność? Przecież jej niezależność to czysta iluzja od dwóch lat. Nigdy nie będzie miała tyle swobody, ile by chciała. On jej na to nie pozwoli. Nowicjuszka ze złością zacisnęła dłoń na krawędzi ławki. Nie pozwoli mu dyrygować dłużej swoim życiem. Za dwa dni on przestanie być jej mentorem, a ona zrobi wszystko, żeby się od niego uniezależnić… Rozległ się gong oznaczający koniec egzaminu. Krzesła zaszurały nieprzyjemnie, kiedy nowicjusze wstali. Sonea oddała swoją pracę Mistrzyni Vinarze, która uśmiechnęła się do niej zadowolona. Przełożona Uzdrowicieli była co najmniej dumna, gdy nowicjusza Wielkiego Mistrza wybrała jej dyscyplinę jako swoją. Sonea zbiegła po marmurowych schodach na parter Uniwersytetu, wymijając grupki magów i nowicjuszy. Przy wyjściu z gmachu zauważyła Rothena, który podszedł do niej powoli, ostrożnie rozglądając się na boki,

- Jak ci poszło? – spytał cicho.

Uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi.

- Myślę, że dobrze.

- Cieszę się – radosne błyski w oczach Rothena przygasły. – Dorrien przyjeżdża dziś wieczorem, ale wątpię, żebyś się z nim spotkała przed planowanym wyjazdem. – W głosie Alchemika pobrzmiewała rezygnacja.

Sonea popatrzyła na niego twardo.

- Wyjadę z Dorrienem, Rothenie – powiedziała spokojnie.

Alchemik uśmiechnął się z przygnębieniem.

- Idź już, Soneo. Jako były mentor jestem z ciebie bardzo dumny.

Rothen odwrócił się i odszedł. Sonea widziała połyskującą łzę na jego policzku. Została sama na alejce prowadzącej do ogrodów. Zaczęła zagłębiać się w zielonym gąszczu, szukając słońca i odrobiny spokoju. Znalazła ławkę otoczoną krzewami Ivarionu. Położyła się na nagrzanym drewnie i zamknęła zmęczone oczy. Słońce pieściło jej twarz promieniami, pozwalając się odprężyć i zapomnieć na chwilę o troskach. Odgłos kroków, który pojawił się niespodziewanie, wyrwał ją z przyjemnego półsnu. Sonea poczuła, jak robi jej się nieprzyjemnie słabo, gdy zobaczyła Regina i jego towarzyszy. Zaklęła cicho pod nosem. Na jej nieszczęście egzaminy zdawane przez przyszłych Wojowników dobiegły końca. Regin zatrzymał się przed Soneą z kpiącym uśmieszkiem.

- Oblałaś, slumsiaro? – spytał z pogardą.

- Niestety muszę cię zmartwić, ale nie – Sonea wstała z ławki i wyminęła grupę nowicjuszy, kierując się w stronę Rezydencji.

- Za brak kultury uważane jest odwracanie się plecami do rozmówcy, zwłaszcza lepiej urodzonego.

- Rozmówcy? – Sonea udała zdziwienie. – Nie przypominam sobie, żebym spotkała kogoś inteligentnego, wartego rozmowy.

- Odszczekaj to, slumsiaro! – warknął Regin.

Sonea poczuła lekkie mrowienie, gdy pociski nowicjusza zetknęły się z jej tarczą. Do Regina dołączyli jego koledzy.

- Już dawno się nie bawiliśmy, prawda Soneo?

Nowicjuszka zaczęła biec. Zmęczenie egzaminami, zmartwienia i nieprzespane noce potęgowały znużenie. Oddech stawał się urywany i chrapliwy. Energia, którą wzmocniła tarczę, stawała się coraz mniejsza. Myślała, że po porażce na Arenie on da jej spokój. Myliła się. Regin wykorzystał jej odprężenie wywołane końcem egzaminów i niechęć do odpowiadania na atak. Zacisnęła mocno zęby. Jeszcze tylko trochę, a wybiegnie na ścieżkę prowadzącą do drzwi Rezydencji. Tam muszą dać jej spokój.

- Taka jesteś silna, Soneo?! Przestań się wreszcie chować za swoim mentorem, slumsiaro!

Na wzmiankę o Akkarinie krew zaczęła szybciej krążyć po ciele Sonei. Odwróciła się twarzą do Regina i wysłała ku niemu najpotężniejsze uderzenie, na jakie było ją stać.

- Za nikim się nie chowam! Już raz ci to udowodniłam, Reginie – wysyczała.

Z twarzy dręczyciela Sonei znikł pełen pogardy i nienawiści uśmiech. Zadrżał, gdy jej pocisk zetknął się z jego tarczą. Nie czekając na odpowiedź, Sonea wypadła z alejki i dobiegła zdyszana do drzwi Rezydencji. Ręka lekko jej drżała, kiedy musnęła palcami klamkę.

Sonea przekroczyła próg, starając się ukryć swoje zmęczenie pod maską uprzejmej obojętności. W salonie panował przyjemny chłód kontrastujący z upałem na zewnątrz. Nie była tutaj sama.

- Witaj, Soneo. – Wzdrygnęła się, słysząc ten niebezpiecznie uprzejmy ton. Wielki Mistrz podszedł do niej bliżej, wychodząc z cienia. Jego oczy wbijały się w Soneę, krępując natarczywością spojrzenia. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w milczeniu. W końcu Wielki Mistrz odwrócił się od niej, kierując się ku schodom. Sonea ruszyła za nim. Każdy marmurowy stopień wywoływał ból w mięśniach. Uparcie szła na przód.

Akkarin zatrzymał się przed drzwiami do jadalni, kurtuazyjnie przepuszczając Soneę. Przechodząc obok niego ponownie poczuła na sobie natarczywe spojrzenie czarnych oczu.

- Wyglądasz na zmęczoną, Soneo – zauważył Wielki Mistrz, zajmując miejsce przy stole naprzeciwko niej.

- Egzaminy – powiedziała cicho.

Do jadalni wszedł Takan, niosąc tacę z wykwintnymi posiłkami. Sonea zauważyła pełne zamyślenia i smutku spojrzenie służącego. Jego zachowanie zaintrygowało ją bardzo, ale Wielki Mistrz nie dał jej czasu na rozmyślania. Czarne jak noc spojrzenie znowu przewiercało ją na wylot.

- Czyżby? Ucieczka przed Reginem i jego bandą musiała wymagać sporo energii. Z pewnością więcej niż jedno silne uderzenie mocy – powiedział spokojnie.

Sonea poczuła jak zalewa ją fala upokorzenia i gniewu. On wiedział…Ale jak? Prychnęła cicho. Przecież przed nim nic się nie ukryje, pomyślała z goryczą. Przypomniała sobie, jak niegdyś, uciekając przed Reginem, weszła do podziemnych korytarzy. Przez przypadek wpadła wtedy na Akkarina, który wygonił ją z przejścia, skazując na znoszenie drwin. Wiedziała, że ją obserwował. To nie był jedyny raz. Wspomnienie upokorzeń, jakie musiała znosić przez pięć lat studiów oraz warunki nałożone jej przez Wielkiego Mistrza. Brak kontaktu z Rothenem i ciągła kontrola. Wszystko to obudziło w niej złość i jeszcze większą nienawiść do mentora.

- Dla ciebie to jakiś rodzaj rozrywki? – spytała chłodno.

Akkarin uniósł brew w geście zdziwienia. Jej ostry i nieprzyjemny ton głosu zaskoczył go.

- Nigdy nie traktowałem tego jako rozrywkę, Soneo. Uważałem, że szczeniackie wybryki Regina nauczą ciebie odruchu obronnego. Zajęcia z Mistrzem Yikimo, nawet z Balkanem, nie zapewniłyby ci takiego wyszkolenia. Brzmi to okrutnie, ale taka jest prawda. Tylko prawdziwy konflikt najlepiej przygotowuje do obrony. Myślałem, że zrozumiałaś to podczas pojedynku na Arenie. Jednak ty dałaś się zaskoczyć, ponieważ zbytnio w siebie uwierzyłaś. Tutaj popełniłaś błąd. – Sonea odniosła dziwne wrażenie, że Wielki Mistrz lekko się do niej uśmiecha.

Nie, to tylko złudzenie.

Takan skończył rozstawiać talerze i potrawy. Sługa w ciszy wycofał się do drzwi. Sonea kipiąc z hamowanej złości sięgnęła po widelec.

- Nie jestem Wojownikiem. Wystarczą mi podstawy wiedzy o sztukach walki – powiedziała cicho.

- Dodatkowe umiejętności zawsze mogą się przydać. Jako moja podopieczna powinnaś wiedzieć możliwie jak najwięcej.

Prychnęła cicho.

- Dla ciebie to wszystko było formą nauki?! – krzyknęła, nie potrafiąc pohamować złości. – Czy ty masz w sobie jakieś uczucia? – zamilkła, widząc jak jej mentor prostuje się gwałtownie. Powiedziała za dużo.

- Dopóki nie dostaniesz do rąk szat Uzdrowiciela, nie będziesz podważała moich decyzji. Jesteś moją nowicjuszką i jako twój mentor oczekuję od ciebie szacunku!

- Już niedługo – syknęła cicho.

Na ustach Wielkiego Mistrza pojawił się kpiący półuśmiech.

- Jeszcze trzy dni, Soneo. Wiele może się wydarzyć.

Drgnęła niespokojnie.

- Po zakończeniu nowicjatu wyjeżdżam z Mistrzem Dorrienem. Nie zatrzymasz mnie. – Sonea wpatrywała się nieugięcie w swojego mentora.

Akkarin podniósł kieliszek z winem do ust.

- Nie mogę pozwolić ci odejść, Soneo. Wiesz zbyt wiele.

- Nikomu nie powiem! – krzyknęła.

Czarny mag odłożył kieliszek na bok i wbił w nią zamyślone spojrzenie.

- Czyżby? – spytał chłodno. Sonea wpatrywała się w niego zawzięcie. Przez twarz Wielkiego Mistrza przebiegł cień. Westchnął ciężko. – Nie mam prawa ciebie tutaj zatrzymywać, jednak masz mi obiecać, że będziesz nosiła mój krwawy pierścień.

Dziewczyna zacisnęła mocno usta, a w brązowych oczach błysnął gniew.

- Wybór należy do ciebie, Soneo. Albo zgadzasz się na moje warunki, albo zostajesz tutaj. Mistrzyni Vinara z pewnością wolałby mieć do pomocy tak potężną i utalentowaną Uzdrowicielkę. – Akkarin z zadowoleniem obserwował, jak na twarzy Sonei pojawia się wahanie i złość.

- Zgadzam się – powiedziała cicho, patrząc na niego z taką niechęcią i gniewem jak nigdy dotąd. – Czy mogę odejść od stołu, Wielki Mistrzu? – Wstała. Wyglądało na to, że ma zamiar wyjść nawet bez jego zgody.

Bezsilna złość, wywołana jej zachowaniem i nienawiścią, pojawiła się nieproszona. Akkarin machnął ręką w stronę drzwi.

- Idź!

Sonea z ulgą wypisaną na twarzy wyszła z jadalni niezbyt subtelnie zamykając za sobą drzwi. Akkarin sięgnął po butelkę ciemnego Anuren. Wino z przyjemnym szumem przelewało się do kryształowego kieliszka, wypełniając go po brzegi. Uśmiechnął się drwiąco. Nawet tych jej trzaśnięć drzwiami będzie mu brakowało.

Przez ogromne okna Rady Gildii wpadały promienie słońca, zalewając salę złotym blaskiem. Sonea rozejrzała się nerwowo po otaczających ją magach i członkach rodzin uczniów pochodzących z Domów. Dziś kończyła naukę na Uniwersytecie. Dziś oficjalnie zostanie mianowana Uzdrowicielką. Jednak jej radość tłumiona była przez niepokój i poczucie zależności od Wielkiego Mistrza. Przestań ciągle o tym myśleć! Nie pozwól zmartwieniom zepsuć tego dnia. Na środek sali wystąpił Administrator Lorlen, który miał odebrać przysięgę składaną przez młodych magów. Z gardeł nowicjuszy popłynęły słowa mówiące o lojalności, szlachetności, honorze, wierności oraz posłuszeństwie wobec władców Krain Sprzymierzonych i przywódców Gildii. Kiedy skończyli, przez salę przeszły głośne oklaski. Arcymistrzowie zgodnie ze zwyczajem zaczęli rozdawać szaty nowym członkom swoich dyscyplin.

- Gratuluję, Soneo – powiedziała z uśmiechem Vinara, wręczając jej zielony materiał.

Młoda kobieta przesunęła palcami z fascynacją po jedwabnej tkaninie. Serce Soeni przepełniała radość na myśl, że jest już pełnoprawną Uzdrowicielką. Wśród morza szat i bogatych strojów arystokracji dostrzegła Rothena i Dorriena . Natychmiast ruszyła w ich stronę, uśmiechając się szeroko.

- Wreszcie koniec męczarni. Pewnie już nie możesz doczekać się wyjazdu, co? – Młody Uzdrowiciel patrzył na nią wyczekująco.

Sonea wywróciła oczami.

- O niczym innym nie marzę.

Rothen wyjął z jej rąk zielone szaty, chcąc im się przyjrzeć z bliska.

- Dumny jestem z ciebie, Soneo, i to bardzo. – W oczach starszego maga pojawił się smutek, który zniknął szybko. – Mam coś dla ciebie. – Alchemik wyjął z kieszeni mały woreczek, z którego wydobył delikatną plecioną bransoletkę. – Należała do mojej żony, Yilary. – Rothen ujął dłoń Sonei i położył na niej ozdobę. – Pewnie otrzymałaby ją nasza córka, gdybyśmy ją mieli, a ty jesteś dla mnie jak rodzone dziecko, Soneo.

Poczuła, jak gardło zasycha jej ze wzruszenia. Bez namysłu uścisnęła mocno mężczyznę, który pogłaskał ją po głowie.

- Dziękuję, Rothenie – wyszeptała.

Mag puścił ją i wyprostował się sztywno. Patrzył na coś za jej plecami z pozbawionym emocji wyrazem twarzy.

- Wielki Mistrzu – powiedział głucho. W niebieskich oczach pojawił się lód i niechęć, którą niezbyt dobrze starał się ukryć.

Radość i miły nastrój wyparowały natychmiast. Sonea odwróciła się w stronę maga w czarnych szatach, czując nieprzyjemny skurcz w brzuchu. Akkarin nie wyglądał na urażonego dość nieprzyjemnym zachowaniem Rothena. Jak zwykle zdawał się być odległy i obojętny na wszystko, co działo się wokół niego. Wielki Mistrz zatrzymał na chwilę wzrok na Dorrienie. Po ponad dwóch latach mieszkania w Rezydencji, Sonea tak bardzo przywykła do sposobu bycia Akkarina, że potrafiła zauważyć zmiany w jego zachowaniu. W ciemnych oczach pojawił się lód, a usta drgnęły, jakby starał się powstrzymać grymas niezadowolenia. Zdziwiła ją jego wrogość do Uzdrowiciela.

- Mistrzu Rothenie, Mistrzu Dorrienie. – Spojrzenie czarnych tęczówek padło na młodą kobietę. – Mistrzyni Soneo. – Po raz drugi zwrócił się do niej z cieplejszą nutą w głosie. – Życzyłbym sobie, abyś zjawiła się dziś w Rezydencji po południu. Jest jeszcze wiele spraw, które należy omówić przed twoim wyjazdem.

Po plecach kobietyi spłynął zimny dreszcz. Myślała, że zapomniał i da jej spokój. Chciała nacieszyć się tym dniem, z dala od niego, kłamstw i zmartwień.

- Wielki Mistrzu, jutro wyjeżdżamy, a Sonea planowała spędzić trochę czasu z Rothenem… - Dorrien umilkł, czując na sobie lodowate spojrzenie ciemnych oczu.

- Soneo? – Zadrżała, słysząc nieznoszący sprzeciwu głos Akkarina.

- Tak, Wielki Mistrzu – odpowiedziała cicho, starając się zapanować nad złością.

Czarny mag skinął głową z zadowoleniem i ruszył w stronę wyjścia. Sonea nie mogła się powstrzymać i wbiła wzrok w oddalającego się mężczyznę. Mimo strachu i niechęci, jakie do niego żywiła, intrygował ją. Był potężny, stosował zakazane praktyki, ale nigdy jej nie skrzywdził. Nigdy nie szydził z jej pochodzenia. Zawsze odległy i samotny… Czasami sprawiał wrażenie pozbawionego uczuć, ale przecież musiał je mieć…

Sonea poczuła ciepłą dłoń na ramieniu. Zadarła głowę do góry, napotykając przyjazne spojrzenie Rothena. Uśmiechnęła się szeroko. Nie pozwoli, aby zagadkowa i mroczna osobowość Wielkiego Mistrza zepsuła jej ten dzień.

Do jadalni weszła ze spuszczoną głową, oczekując na reprymendę za spóźnienie.

- Dobry wieczór, Soneo. – W głosie Akkarina nie było nawet cienia niezadowolenia. Zaskoczona podniosła oczy na mężczyznę siedzącego za stołem. – Usiądź proszę.

Nadal nie spuszczając wzroku z czarnego maga, zajęła miejsce naprzeciwko niego. W tej samej chwili do jadalni wszedł Takan, niosąc gorące półmiski. Akkarin musiał czekać na nią z posiłkiem. Nie potrafiła sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek sługa Wielkiego Mistrza przygotował tak wyrafinowaną kolację. Jednak dziś była wyjątkowa okazja… Z żalem uświadomiła sobie, że to już ostatni obiad w Rezydencji. Ta myśl wywołała u niej mieszaninę ulgi i smutku. Mimo wszystko będzie jej brakował kuchni Takana i cotygodniowych wspólnych posiłków.

- Miło spędziłaś czas z Mistrzem Rothenem? – Czarne oczy przewiercały ją na wylot, wywołując ciarki na plecach młodej kobiety.

- Tak – odpowiedziała krótko, wbijając wzrok w kieliszek wypełniony winem. Przycisnęła szkło do warg, smakując bordowy płyn.

Akkarin skrzywił się delikatnie, rozdrażniony jej lakoniczną odpowiedzią.

- O której planujecie jutro wyjechać z Mistrzem Dorrienem?

- Wraz z brzaskiem.

- Bardzo wcześnie – zauważył. – Pewnie nie możesz się doczekać, aż opuścisz Imardin i odzyskasz upragnioną niezależność.

Drwina obecna w ostatnich słowach zezłościła ją. Upiła kolejny łyk wina. Trunek rozpłynął się po jej wnętrzu, dając uczucie przyjemnego ciepła i rozluźnienia.

- Każdy chce sam decydować o swoim życiu.

- Owszem. Jednak wolność nie zawsze oznacza bezpieczeństwo – powiedział, opierając podbródek na splecionych dłoniach.

- Wolę sama dokonywać wyborów i ponosić odpowiedzialność za błędy, niż pozwolić komuś kierować swoim życiem – odparła buntowniczo.

- W swojej niezależności nie zapominaj, że są ludzie, którzy chcą cię wspierać, nie ograniczać, Soneo.

- Ty się do nich zaliczasz? – spytała z kpiną.

Twarz Wielkiego Mistrza ponownie przybrała chłodny wyraz. Akkarin zapatrzył się w kieliszek z winem. W jadalni zapadła przygnębiająca cisza. Sonea miała wrażenie, że strach w jej gardle uformował się w gulę, odbierając jej głos i oddech. Drżącą ręką sięgnęła po wino, przeklinając w duchu swój temperament. Powinna była zachować ten komentarz dla siebie. Ciemnobordowy płyn ukoił napięte nerwy i rozluźnił ją. Ciepło alkoholu rozlewało się po jej ciele, dając uczucie przyjemnej lekkości. Ośmielona winem, uniosła głowę, chcąc przyjrzeć się czarnemu magowi. Zamarła, gdy napotkała utkwione w sobie skupione spojrzenie Wielkiego Mistrza. Wpatrywał się w Soneę w milczeniu, więżąc ją w miejscu. Odwaga opuściła ją bardzo szybko, rozluźnienie płynące w żyłach zostało ponownie zastąpione przez strach.

- Chodź, Soneo. – Akkarin wstał od stołu i ruszył w stronę drzwi, nie zwracając na nią uwagi.

Młoda Uzdrowicielka poszła mężczyzną, próbując pohamować złość i chęć buntu. Nienawidziła go. Nienawidziła za manipulowanie sobą, zastraszanie i za tą oschłość, która od niego biła. Akkarin prowadził Soneę przez ciemny korytarz, oświetlony tylko pojedynczym pulsarem. Idąc za swoim byłym mentorem, rozmyślała o tych dwóch latach, które z nim spędziła. Mimo niechęci, jaką do niego żywiła musiała przyznać, sama przed sobą, że nigdy by tyle nie osiągnęła bez jego wsparcia.

Skrzypnięcie otwieranych drzwi wyrwało Soneę z zamyślenia. Zamrugała zaskoczona, gdy idący przed nią mag zatrzymał się, a ona omal nie wpadła na jego plecy. Wielki Mistrz odsunął się na bok, przepuszczając ją przodem, ale Sonea stała w miejscu, wahając się. W półmroku spowijającym Rezydencję straciła orientację. Nie wiedziała, gdzie jest. Czuła się nieswojo w otaczającej ją ciszy i ciemności z czarnym magiem za plecami. Zmrużyła oczy, gdy blask kuli świetlnej rozjaśnił wnętrze biblioteki.

- Wejdź, proszę.

Sonea zwróciła twarz ku Wielkiemu Mistrzowi, dostrzegając w czarnych oczach iskierki rozbawienia. Przekroczyła próg biblioteki, chłonąc wzrokiem jej zawartość. Było to jedyne miejsce w całej Rezydencji, w którym lubiła przebywać. Szelest szat odwrócił uwagę młodej kobiety. Sonea skupiła się na magu odzianym w czerń. Z rosnącym napięciem patrzyła, jak Akkarin wyjmuje z biurka mały, srebrny przedmiot.

- Pamiętasz o naszej umowie, prawda Soneo?

Jak mogłabym zapomnieć, pomyślała z goryczą.

- Zrobiłem dla ciebie krwawy pierścień, który będziesz zakładała wieczorami. – Wielki Mistrz podszedł powoli do Sonei, nie spuszczając z niej wzroku. – Przymierz go.

Z bijącym jak oszalałe sercem sięgnęła po leżący na dłoni maga pierścień. Szkarłatny kamień zamigotał w blasku pulsaru, kiedy wsunęła obrączkę na palec. Pasował idealnie. Sonea skrzywiła się lekko, czując jak ostro zakończony krwawy klejnot dotyka jej skóry. Wpatrywała się w pierścień z odrazą, zastanawiając się, czy on ją słyszy.

- Owszem, Soneo. Będę nie tylko słyszał twoje myśli, ale również odbierał twoje uczucia i obrazy, które widzisz.

Zaczerpnęła głośno powietrza, z całych sił starając się zapanować nad gniewem. Pierścień, który nosiła, był narzędziem nie tylko kontroli, ale i upokorzenia. Wbrew swojej woli będzie dzielić się umysłem z człowiekiem, do którego nie żywiła nawet cienia zaufania. Dość! Zsunęła obrączkę z palca, ciesząc się odzyskaną wolnością.

- Muszę go zakładać co wieczór? – spytała cicho, zadzierając głowę do góry, aby móc widzieć swojego rozmówcę.

- Zaakceptowałaś moje warunki, Soneo.

- A co jeśli nie dotrzymam słowa? – Kobieta wyprostowała się dumnie. Nie pozwoli zrobić z siebie marionetki.

Oczy Akkarina rozbłysły niebezpiecznie.

- Znajdę sposób, abyś nigdy więcej nie zerwała naszej umowy. – Pochylił się nad nią, a ona mogła poczuć jego oddech na swojej skórze. Odwróciła głowę, nie mogąc już dłużej znieść tego ciężkiego do wytrzymania spojrzenia. – Nie chcę cię krzywdzić, Soneo – powiedział z mocą, jakby liczył, iż mu uwierzy. – Wystarczy, żebym usłyszał twoje myśli, nic więcej.

- Dlaczego to robisz? – Ruchem głowy wskazała pierścień, leżący na jej otwartej dłoni.

Mężczyzna w czarnych szatach wpatrywał się w zamyśleniu w przedmiot, który trzymała. Po chwili przeniósł spojrzenie na drobną kobietę, szukając w brązowych oczach cieplejszych uczuć niż strach i niechęć. Co ma jej powiedzieć? Prawdę, podszepnęło sumienie. Nie… Przecież ona mu nie uwierzy. Przedstawienie dowodów tylko ją przerazi. Nie chciał tego. Sonea miała prawo do życia, którego on nigdy nie zazna; szczęśliwego, bez strachu i lęku przed Ichanimi.

- Wolałbym, żebyś nigdy nie poznała przyczyn, dla których praktykuję czarną magię. – Łagodny ton jego głosu wprawił dziewczynę w zaskoczenie, co go rozbawiło. – A pierścień… Dzięki niemu będziesz mogła nawiązać ze mną kontakt, gdyby wydarzyło się coś niepokojącego. Bliskość granicy z Sachaką zobowiązuje do ostrożności.

Sonea poczuła się jeszcze bardziej zagubiona. O czym on mówił? Wyjeżdżała z Dorrienem, przy którym będzie bezpieczna. Zamieszka w cichej, spokojnej wiosce, z dala od polityki i Gildii. To kolejne kłamstwo, pomyślała. Chce mieć dobre usprawiedliwienie, żeby móc mnie dalej kontrolować poprzez pierścień.

- Nie wierzę ci. – Postąpiła krok do tyłu, odsuwając się od czarnego maga. Kłamał. On przecież był zdolny do wszystkiego.

W ciemnych oczach błysnęły gniew i irytacja.

- Myśl, co chcesz, Soneo. Mnie interesuje jedynie nasza umowa i twoje bezpieczeństwo. Chociaż w to drugie pewnie i tak mi nie uwierzysz. – Wargi Akkarina wygięły się w szyderczym uśmiechu, ale ona dostrzegła dobrze skrywaną gorycz.

Wino, które wypiła zaczęło ponownie uderzać Sonei do głowy. W ustach czuła słodycz bordowego trunku, a brzuch wypełniło przyjemne ciepło. Było jej lekko, zbyt lekko. Odurzenie prowokowało ją do zadawania pytań, które nie dawały jej spokoju od pięciu lat.

- Po co to wszystko? – wykrztusiła. – Dlaczego tak nie chcesz wyjawić prawdy? Dlaczego kłamiesz i zastraszasz? Dobrze się z tym czujesz? – Jej oskarżycielski ton głosu zaskoczył ją samą.

Akkarin odwrócił głowę, tak że teraz widziała wyraźnie jego profil. Zapatrzył się w regały z książkami. Twarz czarnego maga przybrała wyraz ponurego zamyślenia. Milczał, a Sonea zaczęła podejrzewać, że pozwoliła sobie na zbyt wiele. Z oblicza Akkarina zniknęła codzienna maska obojętności, ukazując głęboko skrywany ból i udrękę. To odkrycie wstrząsnęło nią. Zniknął ten pełen wyniosłości Wielki Mistrz budzący w niej lęk. Teraz widziała człowieka samotnego, zmęczonego kłamstwami, ale zdeterminowanego.

- Nie. Nie czuję się z tym dobrze – powiedział cicho. Spojrzenie czarnych oczu skupiło się na Sonei, a twarz maga z powrotem stała się nieprzenikniona. – Czasem kłamstwo jest lepsze od prawdy.

- Tylko ci się tak wydaje.

- Możliwe. Jednak ludzie wolą fałsz dający złudne poczucie bezpieczeństwa niż brutalną szczerość. – Na ustach Akkarina pojawił się nikły uśmiech na widok pytających oczu kobiety. – Jesteś jeszcze młoda, Soneo. Bardzo młoda. Kiedyś to zrozumiesz.

- Nadal uważam, że się mylisz – odparła stanowczo.

- Strasznie jesteś niekonsekwentna. – Mag założył ręce na piersiach. – Dlaczego domagasz się wyjaśnień, skoro mi nie ufasz?

Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Musiała przyznać Akkarinowi rację. Nie ufała mu. On na to nie zasługiwał. Jednak nic nie potrafiła poradzić na to, że jego słowa wzbudzały w niej niepewność. Ujęła krwawy pierścień w dwa palce, obracając go powoli. Wszelkie wątpliwości ucichły pod wpływem nowej fali gniewu. Wsunęła pozorną ozdobę do kieszeni, posyłając czarnemu magowi pełne buntu spojrzenie.

- Masz rację – powiedziała cicho. – Kłamstwo jest lepsze od prawdy. Pomaga uniknąć odpowiedzialności i ogłupić ludzi. Przyjdzie czas, że za to zapłacisz.

Wielki Mistrz zacisnął usta. Wbił w młodą kobietę świdrujące spojrzenie. Zadrżała i spuściła głowę, nie mogąc znieść ciężaru jego wzroku. Powietrze zgęstniało od negatywnych emocji.

- Nie będę cię już dłużej zatrzymywał, Soneo. – Dziewczyna skuliła się w sobie na dźwięk lodu w głosie maga. – Możesz odejść.

Serce zatrzepotało jej w piersi z ulgi. Skłoniła się przed mężczyzną i ruszyła w stronę drzwi, które stały otworem. Nieprzyjemny skurcz w brzuchu wywołany stresem ustąpił ciepłej radości, która rosła z każdą sekundą. Jutro wyjedzie stąd i nie będzie musiała już wracać. Każdy krok Sonei był odprowadzany przez skupione spojrzenie Wielkiego Mistrza, aż do momentu, kiedy jej drobna sylwetka zniknęła za drzwiami.

Akkarin siedział za biurkiem, przeglądając dokumenty, które specjalnie zostawił na później, aby odwlekać sen jak najdłużej. Powieki ciążyły mu coraz bardziej, a głowa pulsowała bólem.

- Panie, powinieneś już się położyć. – W obrębie blasku kuli świetlnej pojawiła się sylwetka Takana. Odpowiedziało mu pojedyncze skinienie głową. – Akkarin, unikanie snu, nie rozwiąże problemów.

Czarny mag sięgnął po kieliszek z winem. Ciemne Anuren nie tylko skutecznie odganiało koszmary, ale również tłumiło zmęczenie. Każdy łyk odprowadzany był zaniepokojonym spojrzeniem sługi. Tego wieczoru otworzył już drugą butelkę, a zdaniem Takana coraz częściej zdarzało mu się nadużywać wina.

- Nie będę siedział tutaj całą noc – mruknął z lekkim sarkazmem. – Masz moje słowo.

Ciemnobrązowe oczy wpatrywały się w niego wymownie. Czekasz, aż ona zaśnie, prawda? Wargi Wielkiego Mistrza drgnęły delikatnie. Nie było sensu zaprzeczać. Takan znał go zbyt dobrze.

- Wino nie jest lekarstwem – powiedział cicho, patrząc jak Akkarin napełnia po raz drugi kieliszek. – Ale to nie mnie będzie bolała jutro głowa – dodał ironicznie i opuścił bibliotekę.

Mężczyzna w czarnych szatach skierował spojrzenie na przeciwległą ścianę, śledząc poprzez krwawy pierścień poczynania sługi. Słyszał, jak deski podłogi skrzypią cicho pod bosymi stopami. Akkarin uśmiechnął się krzywo, przykładając kieliszek do ust. Już wiedział, kogo na korytarzu spotka Takan. Drobna figurka Sonei wyłoniła się zza rogu.

- Pani Soneo. – Sachakanin ukłonił się z szacunkiem, nie spuszczając z kobiety oka. Wyglądała na zmęczoną i zdenerwowaną. – Czy coś się stało? – Niepokój obecny w oczach kobiety zmartwił Takana.

- Nie, nic takiego. – Uśmiechnęła się delikatnie. – Po prostu miałam złe sny.

Akkarin skupił całą swoją uwagę na kobiecie, którą widział za pośrednictwem swojego sługi. Co takiego mogło się jej śnić? Czy jej nocne koszmary mogły być gorsze od jego? Wątpił. Strach obecny na jej twarzy budził w nim żal. Chciał utulić ją do snu, jednak nigdy nie będzie mógł. Dłoń Wielkiego Mistrza zacisnęła się mocno na opróżnionym do połowy kieliszku. Pragnął pozbyć się tego bólu w środku, ale nie potrafił. Z jeszcze większą siłą zaczął wpatrywać się w Soneę. Pognieciona koszula nocna była na tyle cienka, aby mógł dostrzec w srebrnym blasku księżyca zarys kobiecej sylwetki. Śledził wzrokiem krzywiznę bioder, wąską talię i drobną klatkę piersiową, godząc się z myślą, że ona nigdy nie będzie jego. Jednak widok nagich ramion Sonei budził w mężczyźnie natrętną ciekawość, która coraz częściej wdzierała się szturmem do jego umysłu. Czy jej skóra jest tak delikatna na jaką wygląda? Jak smakują jej usta? Tempo pracy serca wzrosło w pod wpływem budzącego się pragnienia. Oddychając głośno, Akkarin wychylił pozostałą zawartość kieliszka.

- Czy chcesz, abym przyniósł ci do pokoju lek nasenny, pani Soneo? – W myślach Takana pojawiło się zmieszanie połączone z niezadowoleniem, gdy do sługi dotarły strzępki myśli czarnego maga.

Na ustach Wielkiego Mistrza zagościł gorzki półuśmiech.

~ Wybacz, przyjacielu.

Sonea objęła się ramionami. Musiało być jej chłodno.

- Byłabym ci wdzięczna, Takanie.

Środek nasenny dobrze spełnił swe zadanie. Sonea była już głęboko uśpiona, gdy otworzył drzwi do jej sypialni. Nie potrafił odmówić sobie obserwowania jej w czasie snu po raz ostatni. Przychodził tutaj co noc, aby móc na nią patrzeć. Jednak dziś to mu nie wystarczało. Wypite wino zmieszało się z tęsknotą, zamieniając krew w ogień, nad którym ciężko było mu zapanować. Potrzebował jej dotknąć, poczuć pod palcami ciepło skóry dziewczyny. Ciemne szaty szeleściły cicho, kiedy zbliżał się powoli do łóżka Sonei. Materac ugiął się pod jego ciężarem, a ona nawet się nie poruszyła. Czarne oczy ze smutnym skupieniem prześlizgiwały się po ciele dziewczyny. Podobnie jak dwie noce wcześniej, palce czarnego maga przeczesywały brązowe włosy. Sonea poruszyła lekko głową, ale nie obudziła się. Jego subtelne pieszczoty były dla niej tylko snem, niczym więcej. Dłoń Akkarina zawędrowała na policzek, zataczając powolne kręgi, po bladej skórze. Jednak to ciągle było za mało. Mężczyzna pochylił się nad niczego nieświadomą kobietą, przyciskając czoło do jej czoła. Uderzył go zapach delikatnego ciała, które było tak przyjemnie ciepłe. Pożądanie paliło go od środka, domagając się bliższego kontaktu… Ale nie mógł.. Ostrożnie przycisnął wargi do czoła Sonei, smakując jej skórę. Kobieta wypuściła niespokojnie powietrz z ust. Tym razem pozwolił sobie na zbyt wiele. Nie mógł dopuścić, aby go zobaczyła. Najdyskretniej jak potrafił, opuścił pokój, zamykając za sobą cicho drzwi. Przeklinając swoją nieostrożność, skierował się w stronę sypialni, gdzie czekał na niego sen niedający ukojenia.

Biała narzuta zafalowała powietrzu, gdy po raz ostatni zaścielała łóżko. Sonea westchnęła cicho, czując dziwny ucisk smutku na widok pustych półek i szafy, do niedawna wypełnionych jej rzeczami. Koniec. Chwila, której pragnęła, wreszcie nadeszła, a ona nie umiała się nią cieszyć. Nigdy nie przypuszczała, że opuszczenie tego pokoju przyjdzie jej z takim trudem a jednak… Mimo wszystko związała się z tym miejscem, uważała je za swoje. Sonea powiodła spojrzeniem po pomieszczeniu, sprawdzając, czy niczego nie zapomniała. Wzrok kobiety padł na przewieszone przez krzesło brązowe szaty nowicjusza. Objęła się ramionami, dotykając zielonego materiału. Czuła się nieswojo mając na sobie ubiór Uzdrowiciela, jakby nie była pewna, czy należy do niej. Delikatnie ujęła w dłoń kuferek, a przez ramię przerzuciła torbę podróżną, w której spakowała swój niewielki dobytek. Opuściła pokój i ruszyła korytarzem w kierunku klatki schodowej, starając się być jak najciszej. Chciała opuścić Rezydencję przez nikogo niezauważona. Jednak gdy tylko znalazła się w salonie zrozumiała, że jej się nie uda. Z jednego z luksusowych foteli podniosła się wysoka postać. Sonea zesztywniała, kiedy Wielki Mistrz utkwił w niej swój wzrok. Stali tak przez chwilę, wpatrując się w siebie wzajemnie. W końcu to ona pierwsza spuściła oczy, nie mogąc dłużej wytrzymać tego analizującego spojrzenia.

- Jesteś pewna swojej decyzji? – spytał. Sonea skinęła głową w odpowiedzi, niecierpliwie wyczekując momentu, aż będzie mogła opuścić to miejsce. Patrzył na nią w skupieniu jeszcze kilka sekund. – Powodzenia, Soneo.

Kobieta drgnęła z zaskoczenia. Nie spodziewała się tego po nim. Słowa czarnego maga obudziły w niej stłumione wczoraj wątpliwości. Może on nie był złym człowiekiem? Może powinna mu podziękować, bo jednak zrobił dla jej wykształcenia więcej niż Rothen… Ale przecież musiał zatroszczyć się o edukację swojej nowicjuszki. Przejął nad nią opiekę tylko po to, aby zapewnić sobie jej milczenie. Za co miałaby mu dziękować? Za dwa lata pełne strachu? Za oddzielenie od Rothena? Za jego obojętność, kiedy patrzył, jak jest dręczona przez Regina? Nie. Nic nie powinna.

Zza zamkniętych drzwi Rezydencji docierały odgłosy końskich kopyt uderzających miarowo o wybrukowany dziedziniec.

~ Soneo? – mentalny głos Dorriena uwolnił ją od konieczności odpowiadania Akkarinowi.- Czekam na ciebie przed Bramą.

Kobieta skłoniła się nisko z szelestem zielonych szat stojącemu przed nią mężczyźnie.

- Wielki Mistrzu…

W oczach czarnego maga pojawił się dziwny błysk, a mięśnie szczęki napięły się.

- Mistrzyni Soneo – powiedział z chłodną obojętnością, zerkając w stronę drzwi, które uchyliły się powoli. – Wytęskniona wolność czeka.

Nie patrząc na niego, opuściła Rezydencję, zostawiając w niej zmartwienia i przeszłość.