Odcinek 1

W tym Ficu nie chodzi o wyśmiewanie się ze starszych ludzi, ale o ośmieszenie fenomenu „serii AF" ( dokładniej akcji dziejącej się bliżej nieokreśloną liczbę lat do przodu i coraz to nowych poziomów SSJ) i rozśmieszeniu czytelników oczywiście. Jest to w przeciwieństwie do pierwszego pisanego przeze mnie Fica DB Reload'a (którego w dalszym ciągu tworzę) stuprocentowa bezczelna parodia. Wszystkie przedstawione tutaj sytuacje są absurdalne i nieprawdziwe. Miłej lektury

-Zakupy.

-Jestem Vegeta, mam 94 lata i jestem Księciem S.. e... safmatów (w związku brakiem uzębienia miał problemy z wymawianiem głoski „r" wychodziło mu zamiast tego „f") , nie, y...Seksbomb, nie yy sapefów? Zafa...Sanitafiuszy? Stfażaków! Taak jestem Vegeta książe Stfażaków i muszę iść se kupić papkę na obiad –rzekł sam do siebie Saiyan, aby dodać sobie otuchy przed tą jakże trudną podróżą do pobliskiego Lewiatana.

-Pospieszyłby się ojciec i zlazłby mi ojciec z drogi. Do kościoła idę, bo dzisiaj niedziela! –Wydarła się ponad pięćdziesięcioletnia Bra, rozwścieczona tym, że Vegeta stoi w drzwiach i gada sam do siebie.

-Cófciu, kupiłabyś mi przeciefek, głodny jestem...

-A jak prosiłam ojca, żeby mi ojciec oddał trochę emerytury, bo nie miałam za co kupić sobie „Mega składanki Radia Maryla", to mi się ojciec kazał pocałować w dupę. Idź sobie teraz sam.

-A pójdę se sam! I ty ufolu na piwo też nie dostaniesz! –zwrócił się jeszcze do przechodzącego obok Trunksa, który wychodził do pracy w CC.

-Ale ja nie chciałem żadnego piwa...

-Aha, to ja żem chciał piwo... –przypomniał sobie Vegeta i poszedł, oczywiście o lasce w stronę schodów.

Trzydzieści osiem minut później zmęczony Saiyan pokonał ostatni z ośmiu stopni schodów i otworzył z trudem frontowe drzwi.

Dzień był mroźny, acz słoneczny, a chodniki nie odśnieżone i oblodzone, w związku z czym stanowiły śmiertelną pułapkę dla przechodniów. Droga do sklepu była z górki, co dla naszego dzielnego wojownika stanowiło kolejną przeszkodę. Po zrobieniu kilku kroków książę z hukiem pierdyknął na chodnik i leżał tak już kilka minut, kiedy podjechał do jego domu Goku, który chciał pochwalić się staremu kumplowi nowym wózkiem (nie chciało mu się już chodzić o balkoniku) z „nitrem" (podtlenek azotu-tak to się nazywa, no nie?) odpicowanym według instrukcji Trunksa. Goku jako romantyczna dusza zajęty był podziwianiem chmurek, które według niego wyglądały jak ciastka i nie zauważył leżącego na chodniku Vegety. Saiyan dostrzegł nadjeżdżającego tłumoka i zdążył odezwać się w porę:

-Stój ty kufiszonie, byś mnie przejechał piefdolony pifacie dfogowy ty!

- A fak ju, jesteś taki niski, że cię nie zauważyłem...-roześmiał się staruszek.

-Ja leżę, idioto... I co to jest „fak ju"?

-Ou, a to znaczy przepraszam po szwabsku. Na starość postanowiłem uczyć siem języków, hy, ekhe, ekhe, (napad kaszlu)ekhe

-Aha, słuchaj no, Kakafotto...

-Kakarotto? –przerwał mu wpół zdania Goku.

-To chyba było coś na „P" (aluzja do polskiego „Pajaca")...Pokufcz, Piefdziel, Pafanoik, Puszek, Pączek, zafa se przypomnę –o! To było Pimpek!

-Aha...

-Słuchaj no mię Pimpek! Weś mnie do sklepu i tak masz po dfodze...

-STFU (ang. shut the fuck up, czyli coś w stylu polskiego "zamknij się do ky nędzy")

-Co?

-Powiedziołem okejjj po austriacku.

-Nie ma takiego języka, kretynie niedouczony.

-To one te austriaki nie mówiom wcale?

-Po niemiecku mówią.

-a to ciekawostka...

-Ty mi ino nie próbuj mondrzyć się tefaz, tylko jadź w kuńcu do tego sklepu, bo ja tu z głodu zejdę!

Goku zaciągnął hamulec ręczny i chwycił Saiyana. Po chwili wózek zaczął zjeżdżać po oblodzonym chodniku w dół.

-Zafaz, ty napfawiłeś ten wózek, tak?

-Nom, a co?

-A jakie ty to nitfo taki jak ci Tfunks kazał dodałeś?

-nitro glicerynę dodałem, arabscy sprzedawcy nic innego nie mieli.

-Osz kufa...

Spod kół poszły iskry i nastąpił wybuch, który wyrzucił dzielnych Saiyan kilka metrów dalej, i rozniósł wózek Goku w przysłowiową cholerę.

-Gdyby nie to, że ja jestem księciem stfażaków i ty też jesteś stfażakiem, to bym ci obił ten głupi fyj pojebusie jeden ty...

-Ale ci odbija dziadu głupi ty. Nie jesteśmy strażakami, tylko tymi no, yy sajnikami o, już mam czajnikami no!

-Patrzaj no ino! To jest dowód na to, że jesteś stfażakiem! –Wydarł się Vegeta i chwycił Goku za jego osiwiały ogon.

-W telewizji strażacy nie mają ogonów! –zawył Kakarotto.

-Telewizja kłamieee! –próbował przekrzyczeć go Saiyan.

-To nieprawdaaaaaaaa! –tym razem już naprawdę rozwył Goku, który wierzył telewizji.

Chwilę później Saiyanie poczuli smród czegoś palącego się...

-Paacz, Vegeta osiągnąłem czterdziesty poziom Super Czajnik Jina!

-Ta jasne tysiunc pincet czy dziewińcet, włosy ci się palą, ty człowieku szajbo. –Po czym Vegeta jako dobry przyjaciel wpakował łeb Goku w śnieg.

-dzięki madafaka! –Uśmiechnął się Goku.

-co?

-Powiedziałem dzięki przyjacielu po angielsku.

-Dobfa, chodź już do tego sklepu.

Z trudem staruszkowie doczłapali do sklepu, ale Vegeta zamiast upragnionej nagrody ujrzał napis „Niedziela 10-14".

-Któfa jest godzina? –zapytał książę.

14:08...

-Nieeeeeeeeee! –wydarł się zrozpaczony Saiyan.

- A co ty żeś chciał z tego sklepu?

-Przecief, albo jakąś papkę, bo głodny jestem.

Hihihi ykhy ykhy ykhy (kolejny napad kaszlu) poczekaj. –rzucił tajemniczo Goku, po czym dokuśtykał do znajdujących się w pobliżu szczątków wózka i wygrzebał jakąś przykrytą miskę.

-Masz tu budyń i nie wyj, bo do końca ogłuchnę.

-Kakafotto, ty łbie, co ja bym bez ciebie zfobił.

-Chyba niewiele –uśmiał się Goku.

Bohaterowie zjedli sobie budyń na świeżym powietrzu ,po czym zmęczeni dzisiejszą przygodą jakimś cudem wrócili do swoich domów.