W lesie zapadła cisza.

Cas nie stracił czujności, bo wiedział, jak mogłoby się to skończyć. Jak skończyło się dla Phila. Cały czas miał pod powiekami obraz pustych oczu i twarzy zastygłej w wyrazie zdziwienia. Nieodpalony papieros wciąż tkwił w sinych wargach. Obóz został zaatakowany przez zarażonych wirusem, a wszyscy ocalali - których było tak żałośnie mało - musieli uciekać do lasu. To było kilka godzin temu. Przez cały ten czas Castiel rozpaczliwie szukał Deana. Nie mógł zginąć. Nie mógł. Nie Dean. Cas próbował się uspokoić i racjonalnie przemyśleć sprawę, ale nie był w stanie. Nikogo nie widział od ataku i czuł narastającą panikę. Oczywiście, gdyby był wciąż aniołem, odszukanie wszystkich byłoby dziecinnie łatwe. Ta myśl była gorzka, a Castiel żałował, że zostawił prochy w obozie. Zwykle pomagały na takie myśli.

Do jego uszu dobiegł szelest. Napiął odruchowo mięśnie i wyjrzał zza skały. Po pniu starej sosny zbiegła wiewiórka i przemknęła między drzewami. Cas odetchnął i oparł się plecami o skałę. Sapnął zaskoczony, kiedy ktoś złapał go za ramiona i przycisnął do kamienia. Dobył noża ukrytego w cholewie i znieruchomiał, gdy napotkał intensywne spojrzenie zielonych oczu.

- Dean... - szepnął, a uśmiech ulgi bez udziału jego woli pojawił się na jego twarzy.

Łowca nakrył dłonią jego usta i rozejrzał się czujnie. Castielowi zrobiło się nagle bardzo lekko na sercu. Sytuacja przestała wyglądać tak beznadziejnie, a Dean był tuż obok, czuł ciepło jego ciała... Chyba trochę wyższe niż zazwyczaj, ale mogło mu się wydawać.

Odwrócił się w stronę skały i wyjrzał zza niej, a ręka Winchestera opadła swobodnie na jego ramię. W lesie wisiało ponure napięcie, a złowrogiej ciszy nie przerywał żaden ptak.

Dean tu był!

Gdzie mogli udać się pozostali? Ci, którzy żyją, pewnie również ukrywają się gdzieś w okolicy.

Dean tu był!

Zebranie się może być problemem, w końcu do obozu nie mogli wrócić... A gdyby tak...

Myśli Casa wyhamowały. Ręka. Czyjaś ręka wdarła się za kołnierz i zawłaszczyła sobie jego obojczyki. Zdenerwowany czarnowłosy odwrócił się, by ochrzanić winowajcę, ale tym okazał się Dean. Castiel zdębiał.

- Zestresowany nie będziesz użyteczny - rzucił krótko Winchester, przechodząc płynnie w masaż. Cas patrzył na niego z lekkim niedowierzaniem jeszcze przez chwilę, a później wrócił do obserwacji otoczenia. Coś się poruszało daleko między drzewami, chyba szło w ich stronę.

Poczuł łaskotanie na żebrach. Jakie było prawdopodobieństwo, że pozostali z obozu ukrywali się również w lesie? Złapał błądząca po jego brzuchu rękę i obejrzał się. Dean nie uciekł wzrokiem, tylko spojrzał niżej, na swoją dłoń i jasną skórę Castiela.

- A teraz co? Pobudzasz moją pracę jelit? - zakpił czarnowłosy. Ręce łowcy wędrujące po jego ciele to było zdecydowanie za dużo dla jego spokoju.

- W pewnym sensie - zgodził się Winchester, a Castiel wyczuł na udzie... Czy to jest...? Podążył wzrokiem w dół, ale Dean złapał jego podbródek.

- Nie patrz.

Kroki na opadłych i trzaskających liściach były już wyraźnie słyszalne, dlatego Cas porzucił sprawę swojej bezdennej, nieodwzajemnionej miłości i wyjrzał zza kamienia. Sylwetki były z całą pewnością ludzkie. Zarażeni czy obozowicze?

Coś uszczypnęło go w sutek, na co zareagował odruchowym ciosem łokciem. Winchester sapnął, gdy powietrze zostało wypchnięte z jego płuc, a później najwyraźniej się zdenerwował, bo Cas został znowu przyciśnięty do kamienia. Spojrzał ze spokojem we wzburzone zielone oczy. Usłyszał głos Kate... Jednak obozowicze. O ile nie została zarażona.

- Dean... Brałeś coś?

Łowca wydawał się oburzony podobnym podejrzeniem i otwierał już usta, żeby coś powiedzieć, ale Cas nie dał mu czasu; poprawił ubranie i wyszedł zza skały. Prawie natychmiast został złapany za przegub i wciągnięty z powrotem. Nie wiedział, co nagle odbiło Deanowi, ale nie zamierzał zachowywać się jak te wszystkie bohaterki ckliwych romansów. Szarpnął ramieniem i kopnął Winchestera. Nie za mocno, oczywiście. Ludzka siła była znacznie łatwiejsza do kontrolowania niż... na przykład... anielska. Każde wspomnienie dawnej świetności bolało, ale nie miał powodu, by to rozpamiętywać, skoro za parę godzin żądny zemsty Dean go zabije. Ruszył w stronę Kate i reszty z nietypowo lekkim sercem.

x

Kiedy obudził się następnego dnia, od razu wiedział, że coś jest nie tak. Miał ręce związane własnym krawatem za głową. I, na ile zdołał się zorientować, pod kołdrą był nagi. To dawało do myślenia. Czyżby któraś z obozowiczek uznała, że sesja była niewystarczająca? Spojrzał z rozbawieniem na sufit, zastanawiając się, jakie sceny przyjdzie temu zobaczyć. Wychwycił cichy odgłos kroków, dziwnie znajomy, i obejrzał się.

Dean.

Spróbował uśmiechnąć się z zakłopotaniem, celem przekazania czegoś w stylu "ach, te kobiety", ale świdrujący wzrok łowcy paraliżował mięśnie mimiczne i wyszedł jakiś mało inteligentny grymas. Natomiast twarz Winchestera jak zawsze wyglądała idealnie. Od paru lat jak wykuta z kamienia, ale idealna. Nie za wygląd Cas go kochał, ale zawsze miło było popatrzeć. Od lokum Deana trzymał się z daleka, odkąd kiedyś przypadkowo zobaczył go przez okno przebierającego się i musiał w tempie ekspresowym organizować sesję. Ty grzeszny, grzeszny aniele.

Takie myśli bolały. Bliskość łowcy zresztą również. Był na wyciągnięcie ręki, a on nie mógł po niego sięgnąć...

Winchester podszedł kilka kroków, a Castielowi serce podeszło do gardła. Drogie panie, wybrałyście sobie najgorszy możliwy moment... Dean usiał na krawędzi łóżka, a materac ugiął się pod jego ciężarem. Kiedy Cas obiecywał sobie zawiesić sesje w ramach kary, łowca zdecydował się przerwać ciszę.

- Taka to miłość, co?

O tak, myślisz, że kobiety cię uwielbiają, a nagle się okazuje, że aż za bardzo... Czarnowłosy zaczął się zastanawiać, jak przekazać odpowiednio sugestię, że byłoby miło, jakby go ktoś uwolnił.

- Myślałem, że tylko ty znasz się tak na węzłach - uśmiechnął się. Tak, to dobry tor. Zaraz pójdą żarty na temat sposobu wykorzystywania zdobytych umiejętności przez płeć piękną, a później miesiąc bez sesji.

...może dwa tygodnie.

- Owszem.

Mózg Castiela zaczął z opóźnieniem przetwarzać dane.

- Ty... nie powiedziałeś tego, co wydaje mi się, że właśnie usłyszałem, prawda?

Dłoń Deana niespodziewanie znalazła się na jego policzku i Cas nie miał pojęcia, co z tym zrobić. W głowie miał pustkę. Palce zjechały na podbródek, pogładziły wrażliwą skórę szyi i zsunęły się na prawy obojczyk. Castiel przełknął ślinę.

- Myślę, że nie chcę wiedzieć, co kombinujesz, więc mógłbyś mnie rozwiązać? Proszę?

- Mówiłeś, że mnie kochasz - wymruczał nisko łowca. Wibrujące tony w jego głosie Cas czuł całym sobą.

...kiedy? Zawsze pilnował, by się nie zdradzić ze zbędnymi uczuciami. Na twarzy czarnowłosego musiały odbić się jego myśli, bo Winchester dodał:

- Pewnie nie powinienem zawierzać słowom gościa na największym haju, jaki widziałem, ale to nie brzmiało jak... - urwał, szukając słów.

- Jak brednie na prochach?

- Właściwie brzmiałeś jak spragniona miłości księżniczka - Dean zaśmiał się bez wesołości. Spojrzał uważnie na Castiela. Jego wzrok był niewygodny. Palił.

- To odwaliło ci wtedy, w lesie?

Tym razem w zielonych oczach błysnął ból. Cas już dawno tego nie widział zza żelaznej maski bezdusznego dupka. Nie to, żeby za tym tęsknił. Wolał Deana sprawiającego cierpienie innym, nie sobie. Najlepiej Castielowi, bo wtedy nie cierpieli niewinni. A on tyle razy zawiódł łowcę... Zawodził go swoim istnieniem. Ludzkim.

- Myślałem, że ci się spodoba.

Cas wybuchnął gorzkim śmiechem.

- Nie jestem tak zdesperowanym, żałosnym stworzeniem.

Winchester oparł dłonie na poduszce po obu stronach głowy Castiel i zawisł nad nim. Czarnowłosy szarpnął odruchowo, ale krawat mocno trzymał.

- To jakaś gra? - syknął, wiercąc się pod kołdrą.

- Nie.

Głos Deana był porażająco poważny i smutny. Cas otworzył szeroko oczy.

- A niech mnie... ty czujesz się winny.

Łowca zmrużył oczy.

- Za co? Za to, że nie jestem już wszechmocnym aniołem, na którym mogłeś polegać? - zapytał czarnowłosy z goryczą. - A może za to, że chciałeś anioła na chwilę, a przykleił się na dobre i stał się kulą u nogi? Dean, naprawdę, czasami... jesteś zabawny.

- Kochasz mnie?

Pytanie zostało zadane cicho, prawie nieśmiało. Zawisło w powietrzu, a Cas pozwolił milczeniu trwać. Winchester nachylił się i musnął nosem jego szyję.

- Kochasz?

- To nie ma nic do rzeczy - mruknął Castiel, wykręcając się.

- Powiedz, że mnie nie kochasz, to cię rozwiążę - powiedział łowca, przejeżdżając językiem po odsłoniętym obojczyku. Cas przygryzł wargę. - Nie możesz, prawda?

- Mogę - warknął czarnowłosy i syknął, kiedy jego ramię zostało potraktowane zębami.

- Pomyślałeś właśnie o kłamstwie, aniołku - Dean sapnął zdziwiony, kiedy Castiel wierzgnięciem prawie zrzucił go z łóżka. - Ty... dalej się tym dręczysz? Że jesteś człowiekiem?

Czarnowłosy wycelował precyzyjnie kopnięcie, jednak zostało zablokowane. Łowca przytulił go niepewnie przez kołdrę, odzwyczajony od bliskości.

- Jesteś moim aniołem zawsze i wszędzie, Cas - szepnął.

Dłoń wsunęła się gładko pod kołdrę, a z gardła Castiela dobył się złamany jęk.

x

Kiedy następnego dnia Cas obudził się sam, usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. Jego ramionami wstrząsnął suchy szloch.