Hey! Witajcie :) Jest to moje pierwsze opowiadanie w stylu fanfiction i pierwsze które zamierzam skończyć, więc proszę o wyrozumiałość. Chętnie skorzystam z usług Bety, jeśli znalazła by się jakaś chętna. Liczę na szczerze kometarze. Enjoy!
edit (28maja): wrzucam ponownie prolog w wersji zbetowanej (dzięki uprzejmej pomocy Hyakki Yakou:*), niestety tym samym kasują się wszystkie wcześniejsze komentarze :/ bardzo serdecznie za nie dziękuję! Nie spodziewałam się takiego odzewu po tym debiucie :p tak samo jak zaskoczyła mnie liczba osób które dodały te opowiadanie do ulubionych, czy powiadomień ;) nastepna notka pojawi się jak tylko pani Beta upora się z moją głupotą i analfabetyzmem :p postaram sie wrzucać minimum rozdział na miesiąc ;)
PROLOG
W tym roku Wielka Sala nie rozbrzmiewała śmiechem uczniów, licznymi rozmowami i delikatnym upominaniem nauczycieli. W tym roku panował ponury spokój, oprócz podekscytowanych mimo wszystko pierwszaków i kilku zadowolonych z siebie ślizgonów, wszyscy tępo wysłuchali powitalnej mowy Dumbledora, wpatrując się ze zrezygnowaniem we wspaniałe dania. Szczególnie rzucała się w oczy i uszy cisza przy stole zwykle rozhukanych Gryfonów. Tam też widoczny był powód tego całego niezwykłego zachowania – puste miejsce pomiędzy wysokim rudzielcem a rozczochraną czarownicą. Miejsce Harry'ego Pottera. Zaginął bez wieści ledwie trzy dni po wysłaniu do Dursleyów na letnie wakacje i od tamtej pory słuch po nim zaginął. Mówiło się już nawet, że wpadł w sidła odrodzonego Voldemorta i nie żyje, jednak kilka osób wciąż nie traciło nadziei.
Dyrektor wstał właśnie by powiedzieć jeszcze parę słów i odesłać dzieci do dormitoriów, kiedy drzwi do Wielkiej Sali zostały otwarte i stanęły w nich dwie osoby. Pierwszym z nich, bardzo wysoki dorosły mężczyzna, około czterdziestoletni. Był ciemnookim brunetem ubranym na czarno, a jedynym odznaczającym się punktem jego ubioru była srebrna sprzączka paska z wygrawerowanym czarno-zielonym wężem. Drugi z nich niższy o dwa lub trzy cale, na oko szesnastolatek, wyglądał niemal kropka w kropkę jak jego towarzysz, a jedyną różnicą były soczyście zielone oczy.
W sali rozległy się szepty: „To Harry!", „On żyje!". Mężczyźni, nie zwracając uwagi na otaczające ich szepty, powoli weszli do sali. Wielu uczniów krzyknęło ze strachu, kiedy dojrzeli sunącego obok mężczyzny olbrzymiego węża. Przy chłopcu szedł natomiast czarny brytan, bardzo przypominający powszechnie znany zwiastun śmierci - ponuraka. Przybysze nie zwrócili uwagi na szum wywołany przez ich chowańce i podeszli do dyrektora, który stał ciągle jak skamieniały przy swoim krześle. Wszyscy nauczyciele wpatrywali się w nowo-przybyłych, jednak tylko niektórzy zdołali rozpoznać w starszym mężczyźnie dawnego ucznia szkoły. Oto stał przed nimi Voldemort w towarzystwie Złotego Chłopca, który nie wyglądał na zachwyconego, ale też nie na zaniepokojonego.
- Witaj, Albusie - odezwał się Lord.
- Witaj, Tom - odpowiedział starzec, gdy udało mu się wydobyć z siebie głos. - Co cię do nas sprowadza?
- Och, przyprowadziłem syna. Wybacz za spóźnienie, jednak gówniarz postanowił akurat dzisiaj udać się do Peru i sprowadzić swojego kundla.- Wszyscy zamarli na te słowa, po chwili dało się słyszeć nowe szepty: „Syn?", „O czym on gada? Przecież to Harry Potter!", „Co się stało w te wakacje?". Uczniowie zastanawiali się kim jest ten człowiek, skoro wiadomym było, że Potter jest sierotą. - Tak przy okazji, masz już nauczyciela Obrony przed Czarną Magią? Bo widzę puste miejsce.
- Niestety, nikogo nie znalazłem. Ktoś, wyobraź sobie, przeklął tą posadę, ponieważ żaden z moich nauczycieli nie pozostał na nim dłużej niż rok. Jutro ma przybyć nauczyciel wyznaczony przez Ministerstwo. - Dumbledore zerknął na mężczyznę znad okularów, uśmiechając się dobrotliwie. - Czyżbyś nadal był zainteresowany tą posadą, Tom? Wiesz dobrze, że znów muszę ci odmówić.
- Albusie, Albusie... - Mężczyzna zaśmiał się, a na jego twarzy powstał ironiczny uśmieszek. - Nie mam takiego zamiaru. Porzuciłem ten pomysł latem, kiedy musiałem ciągle zajmować się gówniarzem. – Wskazał ruchem głowy Harrego, który w ciszy obserwował poczynania Voldemorta.
- Zatem co spowodowało twoje pytanie? - Zapytał dyrektor.
- Przyprowadziliśmy waszą zgubę, która chętnie podejmie się tej pracy.
- Przyszedł z wami jeszcze ktoś? Skoro już go tutaj fatygowaliście, niech wejdzie, możemy to przedyskutować.
- Dziękujemy, Albusie, już tu jest. - Spojrzał na brytana - Black, mógłbyś?
W tym momencie na miejsce czarnego psa pojawił się dawny więzień Azkabanu Syriusz Black, który według wszelkich informacji powinien być martwy od trzech miesięcy. Sala zawrzała od szeptów i okrzyków zaskoczenia. Dyrektor zbladł gwałtownie i przyjrzał się dawnemu Huncwotowi.
- Syriusz? Ty żyjesz... Jak?
- To akurat sprawka chłopaka, Albusie - odpowiedział zamiast spytanego Tom, wskazując nastolatka, który uśmiechał się ironicznie, patrząc na zszokowaną twarz Severusa Snape'a.
- Tak się cieszę, że widzę cie całego i zdrowego, Syriuszu. Bardzo przyda nam się ktoś kompetentny na stanowisko nauczyciela tego przedmiotu. Oczywiście możesz je objąć, jeśli tylko chcesz - zapewnił dyrektor.
Syriusz uśmiechnął się i podziękował, patrząc z zadowoleniem na minę Snape'a. Uścisnął mocno chrześniaka, obszedł stół i usiadł obok Minerwy McGonagall.
- Jest jeszcze jedna sprawa - zaczął Lord. - Jako że oficjalnie przyjąłem Ksertena do rodziny Riddlów, zmienił nazwisko i imię. Domagamy się wobec tego ponownego przydzielenia go.
- Ksertena? Masz na myśli Harry'ego? - Zapytał słabo Dumbledore.
- Tak, ojciec ma na myśli mnie - odezwał się po raz pierwszy Harry. Wszystkie dziewczyny i połowa chłopców na sali zadrżeli na dźwięk jego głębokiego głosu.
- Jeśli taka jest wasza wola, to oczywiście ją uszanuję. Nie sądzę jednak żeby to coś zmieniło, Tiara nigdy się nie myli.
- Nie pomyliła się, a jedynie uległa gorącym namowom tego głupka i nie wzięła go do jego prawowitego domu.
- Ojcze! Wystarczy - warknął Harry. - To jak dyrektorze?
- Tak, tak. Pan Filch jeszcze nie wyniósł Tiary, więc usiądź proszę. - Wskazał stołek w rogu sali, przy którym czekał woźny wraz ze starym kapeluszem. Chłopak podszedł tam raźnym krokiem i usiadł z ironicznym uśmiechem. Tiara ledwo dotknęła jego włosów, a rozdarła się:
- SLYTHERIN!
W Sali zaległa cisza, przerwana dopiero, gdy Tom zaczął delikatnie klaskać, co zapoczątkowało kolejną fale szeptów. Harry wstał, wrócił do stołu nauczycielskiego i stanął obok ojca.
- Gratulacje, synu - odezwał się Voldemort klepiąc Harry'ego po ramieniu. - Idź do swoich braci - powiedział ironicznie, wskazując otępiałych z szoku ślizgonów.- Żegnam Dumbledore, jeszcze pewnie nie raz się spotkamy w tym roku. Zaczynam Ci szczerze współczuć, ten bachor jest nienormalny - powiedział z uśmiechem i powolnym krokiem wyszedł z sali, kiwając jeszcze lekko Harry'emu głową.
