I
Słoneczniki
Od dziesięciu minut stałam i wpatrywałam się w jeden i ten sam obraz. Choć 'wpatrywałam się' to niezbyt odpowiednie słowo. Znałam go już na pamięć. Ile to już razy liczyłam te słoneczniki! Doskonałości symfonii żółtych barw dodawało tło koloru niebieskiego. Choć był to jasny odcień niebieskiego, to zawsze przykuwał moją uwagę. Przywoływał wspomnienie z dzieciństwa. Niewyraźne wspomnienie. Właściwie jedyne, co pamiętałam to ten kolor, lecz o mocniejszym odcieniu. Był to najbardziej niebieski odcień ze wszystkich mi znanych.
Ach, tak. Powinnam wytłumaczyć, co robiłam w londyńskim The National Gallery. Odpowiedzią niestety nie będzie żadna fascynująca i zapierająca dech w piersiach opowieść. Pracowałam tam...koniec. Większość czasu, który powinnam poświęcić na odpowiadanie na pytania zagranicznych turystów, spędzałam na wgapianiu się w moje ulubione dzieła. Każdego dnia odkrywałam co raz to nowe plamy farby, co machinalnie uruchomiało moją wyobraźnię. Dzisiaj na przykład dostrzegłam odcień brązu użytego do namalowania środków kwiatów i natychmiast myślami wylądowałam w XIX wieku obok Van Gogha. Wyraźnie widziałam jego postać z brodą koloru podobnego do odcienia moich włosów naprzeciwko palety, widziałam także uwagę w jego spojrzeniu skierowanym na wazon wypełniony pięk-...
Z transu nagle wyrwał mnie pewien wcześniej niezauważony szczegół. „Nie, to niemożliwe" pomyślałam. Znałam każdy milimetr tego obrazu, spędziłam godziny studiując uważnie wszystkie ruchy pędzla. Nagle na wazonie prócz nazwiska artysty moim oczom ukazał się wykonany tym samym pismem napis: „For Amy"...
A-Amy...? - usłyszałam drżący głos zza pleców.
