Szeregowy
To znowu się działo. Wracało. Nie mogłem nad tym zapanować. Znowu byłem sam i dokładnie wiedziałem, co musiałem zrobić. Ale tego nie chciałem! Nie chciałem, nie mogłem! Nie potrafiłem zrobić tego po raz kolejny, nawet dla siebie samego!
A jednak znowu to zrobiłem. Z samolubstwa. Aby żyć...
- Szeregowy! Szeregowy, odezwijcie się! - głos szefa przebił się z trudem do mojego umysłu. Powoli otworzyłem oczy, mrużąc je przed światłem latarki, wycelowanej wprost we mnie. Czułem strużkę potu, spływającą po moim karku. Dziwne, podobno pingwiny nie pocą się zbyt wyraźnie. Serce waliło mi jak młotem. Znowu to samo.
- Szefie? - spytałem cicho, żeby się upewnić, że to na pewno on. Że mój koszmar nie stał się prawdą. Nie widziałem, czy Kowalski i Rico stali za nim, czy nie. Miałem nadzieję, że to był tylko zwykłe koszmar. Tylko kilka wspomnień...
- Szeregowy, nic wam nie jest? Źle wyglądacie - poczułem skrzydło szefa na czole. Pokręciłem głową, ale jednocześnie odczułem ogromną ulgę. To był on. Nadal byłem bezpieczny w naszej bazie. Nie wiem czemu, nadal tak bardzo bałem się, że nagle ktoś przyjdzie i zabierze mnie z powrotem do tamtego koszmaru. Czułem, że jeszcze po mnie wrócą. Nie tylko po mnie.
- Nie, to nic takiego. Tylko zły sen - zapewniłem i zsunąłem się z pryczy. - powinienem się tylko trochę przejść.
- Zły sen? Szeregowy, zaczynam się o was martwić. - szef zgasił latarkę i odłożył ją na bok. Wzdrygnąłem się lekko, gdy w bazie na moment nastała ciemność. Nadal nie lubiłem ciemnych pomieszczeń.
- Dlaczego? - zdziwiłem się, przytrzymując skrzydłem właz wejściowy. Z góry do środka wpłynęło światło księżyca.
- Bo to już chyba dwudziesty raz w tym miesiącu. Co się dzieje?
- Nic poważnego, szefie. Nie musi się szef martwić - zapewniłem i wyszedłem, zanim ten zdążyłby jeszcze o coś zapytać. Powietrze było rześkie, a księżyc oświecał całe zoo jasną poświatą. Westchnąłem ciężko. Po tylu latach te wspomnienia nadal były tak strasznie żywe. Znowu widziałem te wszystkie straszne rzeczy, których się dopuściłem, żeby chronić własną skórę. Nadal mnie to prześladowało. Przetarłem oczy skrzydłami. Już wszystko dobrze. Byłem bezpieczny w zoo, jako mały, słodki pingwini żołnierz. I tak było dobrze. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Nikt nigdy nie podejrzewałby mnie... o coś takiego. Nigdy. I dobrze. Tak ma być. Miałem tylko nadzieję, że taki stan rzeczy utrzyma się chociaż przez jakiś czas.
Skipper
Naprawdę martwiłem się o tego malucha. Coś ukrywał i ja to widziałem. No i Kowalski. On też zachowywał się ostatnio jakoś tak dziwnie. Ciągle gdzieś znikał, a wtedy imprezy lemurów dziwnie cichły, lub całkowicie ustawały. To miało jakiś związek, czułem to. Po krótkiej chwili postanowiłem podążyć śladem młodzika i jeszcze raz spytać go, co się dzieje. Nic nie działo się bez przyczyny. A ja musiałem się dowiedzieć, co się działo z moim oddziałem. Wyszedłem z bazy i przeszedłem kawałek przez puste i ciche o tej porze zoo. Spacerek nigdy nie był zły.
- Kowalski! Weź się w garść! Nie możesz do tego wrócić, wiesz przecież, co to świństwo z tobą zrobiło! - krzyczał ktoś. Zmarszczyłem brwi i ruszyłem w stronę, z której usłyszałem ten dźwięk. Był środek nocy, kto mógłby się tak wydzierać o tej godzinie? I to na Kowalskiego? O co tu, do diabła, chodziło?!
- A...a...ale ja muszę. Kiedy zobaczyłem tego dilera, poczułem ten zapach... Julian, minęło już tyle czasu bez dawki, myślałem, że mi przeszło, ale...
- Nie ma żadnego "ale", Kowalski! Nie pozwolę ci w to znowu wejść! Nie po to cię z tego wyciągałem przez tyle czasu, żebyś to wszystko teraz zaprzepaścił przez ten głupi głód!
Znalazłem się na miejscu i spojrzałem na kłócących się. Zobaczyłem Kowalskiego i, o Bogowie, Ogoniastego! To on potrafił przemawiać takim niegłupkowatym tonem? O co w tym wszystkim chodziło?! Musiałem się tego dowiedzieć i to natychmiast!
- W co wejść dokładnie? O co tu chodzi? - spytałem ostrym, nieznoszącym sprzeciwu głosem. Julian i Kowalski podskoczyli, zaskoczeni moim pojawieniem się na miejscu. Oboje spojrzeli na mnie zmieszani, ale samozwańczy król lemurów wyraźnie wydawał się być z czegoś zadowolony.
- Sz...szefie, to nic... - zaczął się tłumaczyć Kowalski, ale uciszyło go głośne prychnięcie Ogoniastego.
- Kowalski, nie ma już czego ukrywać. Prędzej czy później i tak będziesz musiał to powiedzieć. Tak samo zresztą jak Rico i Szeregowy. Zbyt długo już się ukrywaliście - powiedział. Spojrzałem na niego zaskoczony. Rico? Kowalski? Szeregowy? Julian? O co tu chodziło? W jaką sprawę oni mogli być zamieszani? Co będą musieli mi powiedzieć? Myślałem, że nie mają przede mną tajemnic. Poza tymi drobnymi, oczywiście.
- O co chodzi? - spytałem zaskoczony. Naukowiec spojrzał na mnie przelotnie i potarł delikatnie skrzydła.
- Może lepiej będzie, gdy przy tej rozmowie będą WSZYSCY - powiedział stanowczo Ogoniasty, mocno akcentując ostatnie słowo.
- No dobra - zgodziłem się. - Jutro o 17:00 w naszej bazie. Będziecie mi się wszyscy gęsto tłumaczyć. A teraz do bazy, Kowalski.
Strateg wykonał polecenie, powłócząc nogami. Posłałem Julianowi nieco podejrzliwe spojrzenie i ruszyłem zaraz za moim pingwinem na nasz wybieg. Czyżbym nie mógł już ufać własnym ludziom? Nie rozumiałem tego... W ogóle.
Kowalski
No ładnie. Przyłapał mnie. Teraz będę musiał mu wszystko opowiedzieć. Jak ja niby miałem się do tego zabrać? To było dawno i nieprawda. Przynajmniej tak mi się wydawało. Jak widać ten głód nadal we mnie siedział. Nie mogłem w to uwierzyć. Po tylu latach... do tej pory było dobrze. Czyżby szykowało się coś większego?
Gdy tylko wszedłem do bazy zauważyłem Szeregowego, który pił gorącą czekoladę przy stole. Podszedłem do niego.
- Zły sen? - spytałem. Młodzik skinął głową. Tak, on też był w to zamieszany. I miał chyba nawet gorzej, niż ja. Potarłem delikatnie jego ramię, żeby pokazać mu, że wszystko będzie dobrze. Był jeszcze taki młody... aż żal ściskał, gdy się tak na niego patrzyło. Takiego przerażonego, niespokojnego... pozornie bezbronnego. Raz widziałem go w akcji. Nie był aż tak bezbronny, ale jednocześnie bał się samego siebie. Nie dziwiłem mu się. Po czymś takim... dziwię się, że jest w ogóle w stanie normalnie funkcjonować. No cóż. Westchnąłem i wczołgałem się na swoją pryczę. Rico zdawał się niczego nie zauważyć i spał nadal, cicho pochrapując. Chwilę później do bazy wszedł szef. Patrzyłem, jak podchodził do Szeregowego, objął go skrzydłem i poprowadził do jego pryczy, uspokajając go cicho. Bardzo mu zależało na naszym oddziałowym słodziaku. Oj, gdyby znał prawdę...
Już jutro pozna...
