Po każdej wojnie
ktoś musi posprzątać.
Jaki taki porządek
sam się przecież nie zrobi.
Ktoś musi zepchnąć gruzy
na pobocza dróg,
żeby mogły przejechać
wozy pełne trupów.
Ktoś musi grzęznąć
w szlamie i popiele,
sprężynach kanap,
drzazgach szkła
i krwawych szmatach.
Ktoś musi przywlec belkę
do podparcia ściany,
ktoś oszklić okno
i osadzić drzwi na zawiasach.
Fotogeniczne to nie jest
i wymaga lat.
Wszystkie kamery wyjechały już
na inną wojnę.
(...)
Ci, co wiedzieli
o co tutaj szło,
muszą ustąpić miejsca tym,
co wiedzą mało.
I mniej niż mało.
I wreszcie tyle co nic.
W trawie, która porosła
przyczyny i skutki,
musi ktoś sobie leżeć
z kłosem w zębach
i gapić się na chmury.
Wisława Szymborska. Koniec i początek
Prymulki, które posadził Peeta rozrosły się i sięgają teraz do Łąki. Ich drobne niebieskie, jasnoróżowe i żółte kwiaty wyścielają się dywanem pomiędzy domami w Wiosce Zwycięzców. Jest koniec kwietnia. Od ostatnich Głodowych Igrzysk minęło dwadzieścia lat. Mimo to ja wciąż pamiętam, moje sny są pełne twarzy ludzi, których zabiłam. Otulam się cieplej płaszczem z grubo tkanej wełny i mocniej ściskam kubek zimnej już herbaty. Wstaje słońce.
Czuję przy sobie czyjąś obecność, po chwili dobiega do mnie zapach przetrawionego alkocholu i wiem, że to Haymitch. Siada obok mnie i w milczeniu patrzymy na odwieczne misterium natury. Po wojnie ani w Kapitolu ani w odbudowanej Trzynastce nie ma dla nas miejsca, co każde z nas na swój sposób przyjmuje z ulgą. Haymitch narzeka i pije coraz więcej, Peeta wkłada swoje uczucia w obrazy, które święcą tryumfy na kapitolińskich salonach i muzeach, a ja? Ja przyjmuję to do wiadomości i zaczynam kolejny dzień obserwując znikające gwiazdy i wznoszącą się bladozłotą kulę płynnego gazu. Wstaje słońce.
Dom za moimi plecami jest cichy. Dzieci i Peeta wstaną za kilka godzin, co daje nam trochę czasu na milczenie. Ja i Haymitch powiedzieliśmy już sobie wszystko. Nie ma słów. Milczymy. Wstaje słońce.
Kilkanaście lat temu odbudowano dystrykty i została wprowadzona czteroletnia kadencja prezydenta, dla uniknięcia tego co wszyscy przeżyliśmy. Władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie. Dystrykty mają swoje wybierane przedstawicielstwa w Radzie i w Panem panuje pokój. Wstaje słońce.
Haymitch wyciąga mi z rąk kubek i bierze pierwszy łyk. Jesteśmy skąpani w niedających ciepła promieniach słońca.
Przypominam sobie jego słowa „Dla nas Igrzyska nigdy się nie skończą" i w myślach przyznaję mu rację.
