***
Nieposłuszny sen nie chciał dać za wygraną, uciekając spod powiek niby ziarnka piasku z pękniętej klepsydry. Bawił się w berka, w chowanego, zwodził, mataczył i oszukiwał. Śmiał się z bezsenności, tańczył po skrzypiącej podłodze, a już po chwili uspokajająco głaskał po głowie. Przez chwilę wydawało się, że już-już sen dał się udobruchać, że traci przytomność, jednak jakiś trzask zza okna sprawił, że ciemna dziura zapomnienia, w którą spadał, skończyła się, a on uderzył plecami o łóżko. Niemal stracił dech w piersiach przez przytłaczające uczucie déjà vu, szybko jednak zdał sobie sprawę, że to tylko wyobraźnia. Że to tylko sen, który nie był snem. Nie mogąc znieść dłużej takiej bezdusznej i bezsennej zabawy wyskoczył z łóżka. Już on da mu popalić! Wysmaruje wszystkie zawiasy, uszczelni krany, wypędzi myszy i nakaże, żeby każda osoba w jego domu miała obowiązek chodzenia w miękkich papuciach! Następnego dnia kupi z pół tuzina miękkich, różowych kapci ozdobionych króliczkami, zupełnie na złość... Tylko na złość czemu? Potrząsnął głową, jakby budząc się ze snu, który przecież nie nadszedł. Bijące w pośpiechu serce zaczęło się uspokajać, jednak to wystarczyło, by poczuł pewnego rodzaju zaniepokojenie. Nic się nie działo. Był we własnym domu.
...był we własnym domu, prawda?
Co się działo, do jasnej Anielki? Zupełnie jak on, ale nie on. Jak ten przebrzydły, rozwydrzony sen, który nie był snem, bo przez bitą godzinę przewracał się po całym łóżku wrażliwy na każdy szmer niczym fretka, którą oblazły mrówki. Zegar na stoliku nocnym wskazywał dopiero kilka minut przed północą. Zdecydowanym krokiem ruszył przez pokój. Dokładnie zinwigilował zlew i umywalkę pod kątem nieuzasadnionego użycia naderwanej uszczelki w celu doprowadzenia właściciela do szału. Przehuśtał się po wszystkich drzwiach na parterze oraz piętrze, omal nie urywając klamki od drzwi kuchennych. Kilkukrotnie przetruchtał po schodach, wypatrując choćby najdrobniejszej oznaki obecności korników. Wreszcie zajrzał do garderoby, gdzie na przesłuchanie czekały jeszcze drzwi od szafy, godnej przeprowadzenia do Narnii całej częstochowskiej pielgrzymki. Noc była jasna i pogodna; księżyc od niedawna zaczął się nieśmiało kurczyć, dlatego w pokoju było całkiem widno. Ostrożnie chwycił za rączki szafy, odliczył w myślach do trzech i otworzył drzwi na oścież. Żaden faun ani niedźwiedź nie wykazał jednak wystarczającego zainteresowania, aby wyskoczyć z mebla. Obie strony wydawały się z tego milczącego porozumienia zadowolone. Inspekcja zakończyła się sukcesem i już miał udać się na ponowny spoczynek, kiedy jego uwagę przyciągnął jakiś blask na ścianie. Niby świetlny zajączek coś błysnęło mu po oczach, kiedy odwracał się od zamykanej szafy. Zajączek... a może to był królik?
Naprzeciw wejścia do garderoby wisiało olbrzymie, owalne lustro. Było spełnieniem marzeń każdej uwielbiającej fatałaszki kobiety - zwierciadło było tak duże, że mogło ukazać całą sylwetkę dorosłego człowieka. Piękna, posrebrzana rama była zdobiona setkami małych róż, przedstawionymi głównie w pełnym rozkwicie. W świetle księżyca jasne lustro sprawiało wrażenie jakby żywcem wyjętego z sennych marzeń. Wypolerowana przy okazji świątecznych porządków powierzchnia odbijała przedmioty tak dokładnie, iż wydawało się, że tuż obok garderoby znajdowała się druga garderoba, do której można się dostać jedynie przez owalny otwór. Drugi, lustrzany świat uzupełniał prawdziwy, czyniąc całość idealnie symetryczną. A gdyby tak pójść dalej, głębiej... Nie tylko pokój, nie tylko dom, ale wszystko po tamtej stronie jest takie samo. Identyczne, ale zarazem inne. Nawet własne ciało byłoby odwrócone. Serce znajdowałoby się odrobinę bardziej z prawej strony, a wątroba zupełnie z lewej. Mało tego, na powitania podawałoby się lewe dłonie. Pismo czytałoby się głównie od prawej do lewej. Ruch uliczny w większości krajów byłby lewostronny. Ziemia kręciłaby się ze wschodu na zachód. Oczarowany tą myślą przystanął przed zwierciadłem, przyglądając się swej sylwetce. Nie tylko przedmioty miały swoje duplikaty po przeciwnej stronie, ale lustrzany świat również był zamieszkiwany przez człowieka. Spojrzał lekko krytycznym okiem na swoje odbicie i poprawił za ucho blond włosy. Zamrugał. Następnie wyciągnął przed siebie prawą dłoń, niemal dotykając palcami powierzchni szkła, a drugi on powtórzył ruchy lewą ręką. No tak, lustrzany człowiek był mańkutem.
W zwierciadle odbijał się także wiszący tuż przy drzwiach zegar. Zwykły, okrągły, otoczony drewnianą ramą czasomierz opatrzony kreseczkami zamiast typowego cyferblatu. Zauważył, że po lustrzanej stronie wybiła północ. Zrozumiał, że zegar pokazywał dwunastą zarówno w jego świecie, jak i w tym symetrycznym. Choć wskazówki w lustrzanym świecie obracały się w przeciwnym kierunku, na tę jedną minutę po dwóch stronach był ten sam czas.
Ten sam czas i to samo miejsce. Niebezpieczna kombinacja. Wytrącony z równowagi świat zawsze stara się wrócić do stanu pierwotnego lub skompensować przyczynę zaburzenia nowym zaburzeniem. A jeśli coś stało się identycznym, to coś musiało przestać takim być.
Dłoń prawie musnęła taflę lustra, kiedy jego odbicie poruszyło się niezgodnie z poleceniem oryginału. Lustrzany osobnik wyciągnął rękę jeszcze bardziej, jednak zamiast trafić na szklany opór zwierciadła, palce przeszły na drugą stronę i chwyciły go za nadgarstek. Strach skoczył na niego niczym lew z rozcapierzonymi pazurami. Przeraził się tak mocno, że serce niemal stratowało mu kręgosłup i wyskoczyło przez plecy. Lustrzany człowiek szybko wykorzystał sytuację, by szarpnięciem przyciągnąć go ku sobie. Przerażony i zdezorientowany nie potrafił stawić oporu przeciwnikowi. Za pochwyconą dłonią zgodnie z zasadą przeciwwagi podążyła cała reszta jego ciała. Po okrutnie długiej sekundzie jego nos doznał chłodnej sensacji, która w żaden sposób nie wiązała się ze wielomiejscowym urazem chrząstki o powierzchnię lustra. „Chociaż tyle dobrego, że nie będę miał do czynienia z NFZ" zdążył pomyśleć, nim zniknął z cichym „plump!" po drugiej stronie lustra. Zmarszczona ruchem powierzchnia szkła na powrót stała się idealnie gładka, a wskazówki obu zegarów rozminęły się ze sobą o dwie minuty.
I nie było już nikogo.
A raczej nie było już nikogo… tutaj. Jeśli nie jesteś tutaj, a koniecznie musisz gdzieś być, to z pewnością prędzej czy później trafisz… tam. Tak właśnie twierdzą koty, według których nic nie dzieje się przypadkiem.
Dlatego właśnie zupełnym nie-przypadkiem przygoda rozpoczynała się na nowo.
