Prolog.
Umierała.
Cóż, myślała, że to pójdzie szybciej. Gdy widywała demony zabijanie anielskimi mieczami, wydawało się to takie… Szybkie. Bolesne, owszem, ale szczerze, co gorsze po torturach Crowleya mogło ją spotkać? Zresztą, to tak naprawdę nie bolało. Nie dokładnie. Nie tym bólem, którego się spodziewała. A może była już odporna? Tak czy inaczej, zobaczyła uciekających Winchesterów i poczuła niesamowitą satysfakcję, że ten skurwiel znów przegrał. A potem był miecz wbity w brzuch i, jak jej wydawało, jej ostatnia myśl: żal, że nie zobaczy swojego jednorożca ostatni raz.
A potem, cóż… Crowley pewnie myślał, że skonała. Winchesterowie pewnie myśleli, że już po wszystkim. Ona sama podzielała ten pogląd. A tymczasem leżała i czuła, że umiera. Ba, czuła, że ciało jest martwe, chociaż miała coś w stylu świadomości zimnej, mokrej ziemi pod sobą. Ale coś było nie tak.
Pokiereszowana, zmaltretowana dusza demona nie chciała odejść. Jakby śmierć była tysiącem napełnionych helem balonów, ciągnących ją z życia, ale dusza zaczepiła się o coś. Jak materiał o cierń. To w każdej chwili mogło puścić, ale Meg skupiała się na czymś innym. Była zła na Crowleya. Co za partacz, nawet zabić kogoś nie umie porządnie? Władca piekła, a to dobre.
W końcu zaczęło przychodzić słodkie otępienie. Ale to wszystko działo się za wolno. Jakby zasypiała. Gdyby tylko pamiętała, jak to jest spać…
- Clarence… - szepnęła i było po wszystkim.
Znów się myliła.
Otworzyła oczy i jedno czego była pewna, to to, że opuściła swoją ziemską skorupę. Powoli uniosła rękę i stwierdziła, że powróciła do swojej prawdziwej postaci. Zupełnie, jakby ktoś ją wyegzorcyzmował… Ale to przecież niemożliwe! Miecz powinien ją zabić. Nikt nigdy nie słyszał, by demon przeżył coś takiego. A może tak wygląda śmierć demonów? Zawsze myślała, że przestaje się istnieć, a teraz co, wylądowała w jakiś pieprzonych demonicznych zaświatach? Miała w głowie mętlik. Siedziała na kamiennej podłodze w czymś w rodzaju niewielkiej celi z kamienia. Było zupełnie cicho a pomieszczenie wypełniała zielonkawa poświata, cholera wie skąd. Wstała powoli i zauważyła zamaskowane drzwi. Bez większych nadziei naparła na nie a one… ustąpiły. I nagle jakby znalazła się w innym świecie. Przed nią rozciągał się długi korytarz, pozbawiony okien. Mrok rozpraszały nieliczne mosiężne kandelabry. Przez całą długość ciągnął się czerwony dywan w czarny wzór liści. Ściany wyłożone były ciemnozieloną tapetą i ciemną boazerią. Całość miała w sobie coś… prawniczego.
- Jeśli zaświatami demonów jest biurokracja, to chyba wolałam Crowleya… - Powiedziała do siebie cicho i z braku lepszej opcji ruszyła przed siebie. Usłyszała jeszcze jak drzwi zatrzaskują się za nią i kiedy się odwróciła: już ich nie było. Był tylko taki sam korytarz, jak przed nią.
Miała wrażenie, że idzie całą wieczność, jakby koniec korytarza nie istniał. W końcu jednak tam dobrnęła i mogłaby przysięgnąć, że nie widziała wcześniej drzwi…
Były dwuskrzydłowe, rzeźbione pięknie w postaci demonów i ludzi, przetykane tym samym motywem roślinnym, co dywan.
- Meg Masters, proszę wejść – usłyszała cichy, ale stanowczy kobiecy głos wołający ją zza drzwi, Głosem właściwym dla starych nauczycielek i… urzędniczek. Nie była pewna, czy to dobry pomysł, ale po chwili zrozumiała, że nie ma wyjścia. Coś jak niewidzialna siła po prostu popchała ją na te drzwi, które ustąpiły tak samo jak poprzednie i demon znalazł się w… Właściwie nie wiedziała jak opisać to pomieszczenie. Było czymś w rodzaju skrzyżowania jakiegoś biura z dworcem i bankiem. Ściany pokrywała taka sama boazeria i tapeta, co korytarz. Podłoga, ciemna wykładzina, znów była pokryta tym samym wzorem, ale srebrnym. Centralny punkt tego ogromnego niczym hala przylotów pomieszczenia, zajmował ogromny zegar. Czarny, przygnębiający. Ozdobiony podobiznami demonów strącanych… nie była pewna gdzie, pod zegarem znajdowała się fontanna… I klepsydry. Mnóstwo klepsydr.
Pozostałą przestrzeń wypełniały najróżniejsze blaty, regały, stoliki i biurka, przy których siedziały archetypy urzędniczek. Dzwoniły telefony, panował ogólny szmer, a papiery zajmowały dosłownie każdą poziomą przestrzeń. Pachniało kawą.1
- Proszę podejść – usłyszała ten sam głos, teraz jakby znudzony. Odwróciła głowę w stronę z której dochodził. Przy jednym z biurek siedział demon, który wyraźnie zwracał się do niej, chociaż wzrok utkwił w jakiejś teczce. Podeszła. Nikt inny nie zwracał na nią większej uwagi.
- Meg Masters… - powtórzyła urzędniczka, znużona, jakby musiała naprawdę długo wykonywać naprawdę nudną pracę. I ciągle nie patrzyła na Meg. – Przysporzyłaś nam sporo problemów… - Westchnęła.
- Gdzie ja jestem? – Zapytała spokojnym głosem.
- A jak ci się wydaje? – demon-urzędnik zerknął na nią znad tajemniczej teczki.
- Jakieś demoniczne zaświaty czy coś takiego? Tu demony trafiają po śmierci?
- I tak i nie… - znów westchnięcie. – Myśl o tym jako o czymś w stylu… poczekalni. Albo inaczej, miejsca selekcji ostatecznej.
- Selekcji? – zmrużyła oczy. – Znaczy co? Jest jakieś „dalej"? Demony po prostu nie znikają po śmierci?
- Zazwyczaj tak – westchnęła. – Niemniej jednak przepisy są przepisy i wszystko musi być udokumentowane, zatwierdzone, potwierdzone… - Wskazała na piętrzące się dookoła papiery. – Nie ukrywam, że mielibyśmy tu więcej miejsca, gdyby nie ty.
- Mam za to przeprosić? – Parsknęła. Urzędniczka znów spojrzała na nią znad teki.
- Ale, zazwyczaj nie znaczy zawsze – ciągnęła dalej – np. Ciebie taki los nie spotka… - Meg zamrugała.
- Ok, więc jakie są inne opcje, o ile gorsze i czym sobie na to zasłużyłam? – Skrzyżowała ręce na piersi.
- Widzisz… polityka i biurokracja to delikatna sprawa… Np. istnieje pewne porozumienie między niebem a nami…
- Demonami? – Demon za biurkiem odłożył papiery.
- Nie, między niebem a nami. Jak ci się wydaje, kim jestem? – Oparła łokcie o biurko i nachyliła się do Meg – Ach, wybacz, może usiądziesz? – Machnęła ręką i za Meg pojawił się głęboki, miękki fotel. Oklapła na niego bezwiednie, jakby znów popchnięta tą dziwną siłą.
- Demonem? – Zapytała niepewnie, bo przecież z tego co mówiła kobieta, to nie był demon. Chociaż wyglądał.
- Nie, to tylko taka postać… Rozumiesz, jeśli wejdziesz między wrony… - wywróciła oczami. – Nie. Jesteśmy… Audytorami Rzeczywistości.
- Że co?
- Nieładnie mówić co. Audytorami Rzeczywistości, dokładnie to oddziałem ds. demonów. Myśl o nas jak o biurokratach ostateczności. Można powiedzieć, że dbamy o całą papierkową robotę związaną z rzeczami ostatecznymi. – Meg słuchała próbując to sobie poukładać i powiązać z jakąkolwiek legendą, o której słyszała.
- Nidy o was nie słyszałam. Nikt z mojej rasy nie słyszał! – Audytor zaśmiał się. – O nas na pewno. Ale taki sam audyt dokonuje się na ziemi. Śmierć i jego Kosiarze należą do tego gatunku.
- Śmierć to jeździec… - Audytor westchnął.
- To się jakoś wyklucza? Ale zeszliśmy z tematu Meg. Chodzi o to, że… niespecjalnie i oni w życiu się do tego nie przyznają, ale tam, na ziemi bardzo pomogłaś niebu… - Skrzywiła się nieprzyjemnie.
- Zabijaniem demonów? Nie ja jedna. A co z Lucyferem? – Audytor podniósł rękę dając znać, by milczała.
- Lucyfer, apokalipsa… nie nasza sprawa, nie nasz problem. Chodzi o to, że zgodnie z przepisem C666 pod punkt 15…. – Zaczęła wyciągać kolejne papiery – oraz przepisem o wzajemnej współpracy Audytorów ds. demonów i Nieba, punkt G18, nie mówiąc o uchwale… - Wygrzebywała coraz to nowe papierzyska ani na chwilę nie przerywając urzędniczego bełkotu. Meg przestała słuchać.
- Nie ważne. Co się ze mną stanie? – Audytor podał jej kilka kartek i westchnął, gdy ich nie wzięła. Musiał sam tłumaczyć.
- Wiesz co to jest odkupienie? W najprostszych słowach, zgodnie z naszymi regulacjami „odkupiłaś się", więc śmierć demonów cię nie dotyczy. W zasadzie, gdybyś nie złamała zasady o nieingerencji trans gatunkowej i oczywiście uchwale o niezmienności rzeczy niezmiennych… - Znów zaczęła, Meg znów przestała słuchać aż przestała wymieniać. – Mogłabyś przestać byś demonem i być odesłana na ziemię ,by się odrodzić, lub poddana sądowi nad duszą zgodnie z zasadami ludzi, ale na specjalnych względach. Ale cóż… to o wiele bardziej skomplikowane, moja droga.
- Innymi słowy, nie macie pojęcia co ze mną zrobić?
- Musimy trzymać się zasad. Kto jak nie my? A one w twoim przypadku nie są jednoznaczne. – Audytor wyglądał jakby bolała go głowa. – Więc jakże postępować zgodnie z zasadami gdy nawet one same tego nie wiedzą?
- A co się dzieje z innymi demonami które tu trafiają? Wiesz, zabijają demony, ale po za tym niczym szczególnym się nie zasłużyły?
- Meg Masters, nie mogę ci tego zdradzić. Każdy przypadek jest inny, rozpatrywany osobno a decyzja zależy od wielu czynników. Gdybyś zachciała zajrzeć w nasze normy… - Z nadzieją podsunęła jej opasły tom, minimum dwa tysiące stron. – Oczywiście to tylko pierwszy ton…
- Nie chcę. Wolałabym zając się moim przypadkiem. – Audytor skinął głową.
- Moja propozycja jest taka… - Nachylił się do niej, rozejrzał po sali, upewniając się, czy nikt nie podsłuchuje. – Sprawmy, że twoja sprawa ostateczna nie będzie… tak ostateczna.
- To znaczy? – zmrużyła oczy.
- No wiesz… coś jak cofniecie czasu. Obudzisz się na ziemi, w swoim ostatnim… jak wy to mówicie, pojemniku? Tak jakby twoja śmierć nie zaistniała. Wrócisz do gry od miejsca gdy się zakończyła.
- Cofniesz czas?
- Nie, tego nie mogę zrobić. Po prostu cię… wskrzeszę – wyglądał jakby miał wypluć to słowo. Albo wręcz je zwymiotować. Meg pokiwała głową poważnie.
- A jeśli znów mnie zabiją? – Audytor wzruszył ramionami.
- To już będzie pewnie inna sprawa. Inne okoliczności. I szczerze, Meg Masters, mam nadzieję, że mnie do niej nie przydzielą… Co powiesz na moją propozycję? – Meg zastanowiła się chwilę. Co prawda nie wiedziała czy i jakie ma alternatywy, ale może warto się potargować...
Ale potem przypomniała sobie ostatni dzień na ziemi. Dotyk dłoni Castiela, jego spojrzenie…
W końcu wisi jej pizze.
Uśmiechnęła się do siebie.
- Umowa stoi. Gdzie podpisać? – Urzędnik zachwycony, że są na jego kochanym papierkowym gruncie, podał jej wielostronicową umowę. Meg lustrowała ją wzrokiem, a on po krótce omawiał szczegóły.
- I pamiętaj. Zachowasz wspomnienia o tym miejscu. Ale nie będziesz mogła w żaden sposób nikomu przekazać ani jednej informacji stąd. Nikt nie będzie miał do niej wglądu. A Ty nie będziesz mogła słowem się na jego temat zająknąć. To największa tajemnica świata. Nie możemy dopuścić by wyciekła. – Meg skinęła głową i podpisała umowę. – Meg Mesters, wracasz na ziemię.
1 Generalnie wyglądało to nieco jak demoniczny dziekanat. – od autorki.
