Na początku miałam tego opowiadania tu nie publikować, miało zostać tylko na blogu, a później stwierdziłam, że co mi tam w sumie szkodzi, może ktoś woli czytać tutaj, więc czemu by nie dać.
Mam mniej więcej obmyśloną całą fabułę, ale nie wiem jeszcze, w ilu dokładnie rozdziałach się cała historia zamknie. Liczę, że może w granicach dwudziestu.
Jedyna uwaga jest taka, że to zupełne AU i wiek bohaterów, ich osobiste historie czy doświadczenia mogą być (są) inne niż w kanonie, ale mimo wszystko staram się, żeby to miało ręce i nogi.
Także miłej lektury i z góry dziękuję za wszystkie miłe słowa, w szczególności te przy poprzednich fikach!
i. „Czuła jednak, że nic bardziej ważnego nie wydarzyło się jej dotąd w życiu. Nic, co by do tego stopnia wywróciło wszystko do góry nogami." – Opowiadania z Doliny Muminków
Dziwnie było porównywać do czegoś deszcz, ale naprawdę, uderzał on wściekle o szyby samochodu, jakby krople były pociskami trafiającymi cel. Po rozpryśnięciu spływały, czasem szybko, szybciej niż nawet zdążył zauważyć, a innym razem zdawały się zastanawiać, podróżować w dół szyby jakimiś dziwnymi meandrami. Jak gdyby to było tak naprawdę o wiele trudniejsze niż mogłoby się wydawać, dużo bardziej skomplikowane, takie spływanie po szybie. Jakby wymagało wysiłku i przemyślenia. Strategii.
To już było kompletnym absurdem i Daichi nie miał pojęcia, jak z odpowiedzialnego, rozsądnego mężczyzny zmienił się w filozofa. Lub psychologa kropli deszczu. Nie miał już nawet siły śmiać się ze swojej głupoty, dlatego jedynie rozparł się wygodniej w fotelu kierowcy i westchnął ciężko.
Cała sytuacja nie nosiła w sobie żadnych znamion śmieszności. Była raczej groteskowa. Nie był do końca pewny, jakim cudem potrafił tak szybko rzucić wszystko, pozostawić za sobą niedokończony projekt na zaliczenie na studia, wystawić przy tym niewinnego i zawsze takiego biednego Ennoshitę. Zostawił go na lodzie, chociaż ten był zawsze na tyle miły, aby przynosić mu notatki, kiedy chorował albo nie mógł, z ważnego powodu, zawsze ważnego, pojawić się na wykładach. Z drugiej strony, życzliwość Ennoshity płynąć mogła jeszcze z czasów szkoły średniej, kiedy w końcu był tym kapitanem drużyny siatkarskiej. Co nijak oczywiście wpłynęło na to, gdzie znajdował się teraz.
Na parkingu pod lasem, pośrodku dziczy. Z jednej strony był las, właściwie chyba bór ładniej by pasowało, biorąc pod uwagę niepokojącą aurę i słaby dostęp światła. Daichi niepotrzebnie próbował zapuścić się głębiej, głównie po to, żeby może znaleźć gdziekolwiek informację, czy jest w ogóle na dobrej drodze. Ponieważ wydawało mu się, że przez ostatnie półtora godziny jechał w stronę kompletnie odmienną niż do Tokio. A tak się cieszył, że ruch taki mały. Że jak już dojedzie do autostrady, będzie mógł przyspieszyć i może uda mu się być w stolicy szybciej niż początkowo zamierzał.
Tymczasem Daichi skończył w środku głuszy, na opuszczonym parkingu, który mógłby spokojnie grać ważną rolę w jakimś horrorze. Teraz już dramatyzował, wiedział o tym doskonale, ale jednocześnie niespecjalnie miał zamiar zmieniać zdanie na temat tego uroczego niewątpliwie i klimatycznego miejsca. Tyle że latem. Najlepiej wczesnym popołudniem, kiedy można było usiąść na drewnianych ławach pod tablicą i zjeść spokojnie kanapki przygotowane na drogę. Niekoniecznie za to w lejącym deszczu, który przypomniał bardziej wodospad, na przemokłej do cna ławce, po ciemku, z jedną tylko latarnią rzucającą niespokojne, żółte światło.
Daichi mógł przysiąc, że nigdy by się tu w nocy nie zatrzymał, nawet gdyby mu zapłacili. Zrobił to tylko ze względu na ten cholerny deszcz, który padał bez ustanku. Jeżdżenie w taką pogodę było niebezpieczne, doskonale o tym wiedział. Jego sąsiadka, gdy odprowadzał do niej swojego skomlącego już z tęsknoty labradora, mówiła mu, że zanosi się na deszcz i żeby lepiej uważał na drodze. Obiecał jej wrócić w jednym kawałku, a prawdziwy mężczyzna obietnic dotrzymuje.
To w takim chyba wypadku albo przechodził poważny kryzys mentalny, albo nie był prawdziwym mężczyzną. Wszystko dlatego, że prawdopodobnie nie przeżyje nocy na tym okropnym parkingu. Jak gdyby mało miał w ciągu ostatniego tygodnia doświadczeń pozazmysłowych. Duchowych. Metafizycznych? Transcendentalnych?
Daichi nie był dobry w całym tym spirytystycznym gównie, z szacunkiem dla jego drogiej ciotki Imogeny (tak naprawdę nazywała się Hori, ale ludziom na starość czasami zdarza się mieć problemy z osobowością). Przy czym naprawdę, z głębi serca i w dobrej wierze, błagał niebiosa, by oszczędziły go i jego rodzinę w kolejne święta. Te z ciotką Imogeną zawsze kończyły się raczej dziwnie. Nie chodziło tu już nawet o to, że była ona wróżką czy tam wróżbitką. Po prostu, Daichi nie chciał znowu słuchać o aurze, wirach wodnych i złych przepływach. Miał takie zwyczajne marzenia, że autentycznie będzie zawiedziony, jeśli los im znowu nie dopisze i reszta rodziny wciśnie im ciotkę.
Z drugiej strony, ostatnio los go bardzo nie lubił. Zdarza się, oczywiście, jedynie nie przez cały tydzień, każdego jednego dnia. Wszystko powinno mieć jakieś odgórnie ustalone granice, nawet kaprysy losu. W przeciwnym razie to było niezbyt sprawiedliwe.
Sięgnął po leżącą na siedzeniu pasażera butelkę wody i z braku lepszego zajęcia zaczął ją sączyć. Łyk po łyku, z namaszczeniem smakując ją językiem. Przynajmniej dopóki nie skupił znowu wzroku na szybie, która cała była w wodzie i na którą woda wciąż, bez przerwy padała. Jakby ktoś odkręcił tam w niebie, na chmurce kurek i zapomniał o cieknącej wodzie, kiedy wychodził z domu.
Daichi prychnął pod nosem. Żarty się go zaskakująco trzymały, a mimo to czuł się jak wariat, rozmawiając ze sobą. Żartując ze sobą. Jeszcze gdyby jego humor był na jakimś poziomie to może mógłby powiedzieć, że chciał po prostu porozmawiać i pośmiać się z kimś inteligentnym. Ale jego humor był poniżej jakiegokolwiek poziomu, aż zrobiło mu się nawet żal samego siebie. Nie dość, że popadał w szaleństwo, bo wydawało mu się, że widział ducha, kiedy zobaczył swojego starego przyjaciela, to jeszcze nie miał żadnych błyskotliwych żartów. Przeżyłby też i czarny humor, w końcu podobno był świetny w opowiadaniu kawałów z pokerową miną. Lata praktyki w czasach obozów sportowych wyjątkowo się na coś przydały. Lecz patrząc na to teraz, Daichi obawiał się poniekąd, że tak naprawdę to jedyną rzeczą, jakiej nauczył się podczas swojej syzyfowej pracy, kiedy walczył o najlepsze oceny, było granie w głupiego pokera.
Jak bardzo żałośnie to brzmiało, o tyle gorszy był fakt, że zaczynał popadać w czarną rozpacz. Takie klimaty nie są przeznaczone dla niego. Może nie trzęsie się jak drzewo na wietrze jak to było w przypadku Asahiego. Jednocześnie nie zaśmiewał się do łez, na widok każdego dziwactwa na ekranie, jak to miało miejsce z Sugą. Ich wspólne oglądanie filmów zawsze kończyło się kompletną klapą. Prawie by się czasami pożarli o jakiś tytuł. Z perspektywy czasu, Daichi nie mógł uwierzyć, jak bardzo byli dziecinni. Jednak mimo wszystko to wspomnienie pozostawiło po sobie miłe uczucie. Na tyle przyjemne i pokrzepiające w tych niesprzyjających warunkach, że pozwolił sobie na uśmiech. Słaby, ledwie pewnie widoczny. Jednak tam był.
Zapalił na moment światło pod dachem samochodu, bo chciał poszukać czegoś w schowku. Nie spodziewał się, jak przecież mógł, że przy większym świetle dostrzeże kogoś wybiegającego z lasu, kierującego się prosto w jego stronę.
Daichiemu prawie serce wyskoczyło z piersi. Rzucił się do stacyjki, żeby przekręcić kluczyki. Silnik zawył znajomym odgłosem. Zignorował pikający sygnał przypominający o zapięciu pasów, wrzucając bieg. Boże, jak mu drżały ręce. Trzęsły się niemiłosiernie, nie mógł nawet pewnie złapać kierownicy. Jednak ruszył. Z impetem, ale zawsze. Przygazował z nerwów i już miał skręcać, pomimo deszczu uciekając z tego dziwnego miejsca. Tylko, że niespodziewany gość wpadł mu prosto na maskę. Z wrażenia aż puścił kierownicę, żeby obiema rękoma chwycić za drążek od skrzyni biegów w swoim starym, poojcowskim samochodzie.
Za późno. Udało mu się wrzucić bieg o sekundę czy dwie za późno, ponieważ to coś, ktoś, było już przyklejone do szyby od strony kierowcy. Daichi aż podskoczył na siedzeniu, a jego wzrok pośród ciemności i deszczu zarejestrował rude pasma mokrych włosów, przyklejonych do czoła i policzków… Dziecka? Nie, to chyba był starszy chłopak, a niski, dość drobnej budowy. Całe jego ubranie lepiło się do jego ciała, wszystko przesiąknięte przez deszcz. Na plecach miał wielki, podróżny plecak, który wydawał się dwa razy większy od samego chłopaka.
Lewą dłoń miał przyłożoną do szyby, a prawą próbował ciągnąc za klamkę od drzwi. Ich spojrzenia się spotkały i w piwnych, wybałuszonych, nie wiadomo czy ze strachu, czy czegoś innego, oczach chłopaka dostrzegł desperacką prośbę. Nawet coś do niego starał się powiedzieć, ale przez deszcz nie miał żadnej możliwości, aby go zrozumieć. Widział tylko jak otwiera szeroko usta i przez moment, dosłownie przez małą chwilkę, wyglądał jak ta postać na moście z „Krzyku". W przeciwieństwie jednak do obrazu Muncha, miał on włosy, mniej zdeformowaną twarz i ogólnie sprawiał przyjemniejsze wrażenie.
Być może z tego powodu zrobiło mu się jednak przykro chłopaka, dlatego odkręcił nieco szybę, czując jak natychmiast, zacinający deszcz wpada do środka auta, prosto na jego ciepłą skórę. Daichi wzdrygnął się, z ręką wciąż na rączce do zamykania szyb, gotowy w każdej chwili do ataku.
Chłopak zacisnął palce na wygładzonej krawędzi szyby. Jego paznokcie były poobgryzane, a dwa palce, wskazujący i serdeczny lewej ręki były, co dopiero teraz dojrzał, owinięte plastrami z Hello Kitty.
– Mogę do środka. Błagam, jechałem do Tokio, ale autobus zepsuł się w połowie drogi. Przeszedłem przez las, bo mówili, że w miasteczku niedaleko jest dworzec, ale wtedy zaczęło padać i zgubiłem drogę. Naprawdę się bałem, aż w końcu zobaczyłem latarnię i parking, i samochód, i wtedy zapalił pan świtało…
Chłopak trajkotał gorzej niż jego matka, gdy spotyka się ze swoją siostrą i obgadują wszystkie sąsiadki. Daichi czuł się zobowiązany, żeby mu przerwać. Tym bardziej, skoro chłopak wciąż stał na zewnątrz w ulewnym deszczu, a i on robił się wilgotny przez krople wpadające przez szybę.
– Jasne, jasne – odpowiedział słabo Daichi, podnosząc dłoń, czym zwrócił na siebie uwagę rudzielca. – Wsiadaj, tylko szybko. Plecak możesz rzucić do tyłu.
– To ja w ogóle usiądę z tyłu! – zadeklarował się żywiołowo chłopak, a on naprawdę nie rozumiał, skąd w nim tyle energii. On taki nie był w jego wieku. A może już nie pamięta, w końcu teraz przygniótł go ciężar studiów.
Daichi obserwował w tylnym lusterku, jak rudzielec pakuje się do tyłu, najpierw wrzucając na siedzenia bezceremonialnie cały swój dobytek, a następnie samemu wciskając się obok. Ściągnął z głowy kaptur ukazując zupełny chaos na głowie, z ryżymi włosami odstającymi w każdym możliwym kierunku. Oczywiście były też przemoczone, w końcu kaptur bluzy nie mógł przez wieczność nasiąkać i nie przesiąknąć.
Zamrugał kilkakrotnie i wydało mu się, że z tyłu samochodu, pod latarnią widzi jakąś postać. Jej włosy były tak jasne, że odbijały światło lampy. Obraz zniknął jednak tak szybko, jak się pojawił. Wraz z kolejnym mignięciem światła już go nie było. Za to w pole jego wzroku wskoczyła twarz chłopaka, który znowu wyglądał jak ten nieszczęsny człowiek na obrazie Muncha.
– Wszystko w porządku? – zapytał się dobrodusznie, machając mu dłonią przed oczami. Daichi pokręcił głową, przymykając oczy. Obrócił się z powrotem przodem do kierunku jazdy.
W samochodzie zapadła cisza, deszcz jedynie wciąż rozbijał się o szyby.
– Bo wyglądałeś dziwnie. Moja mama powiedziałaby, że tak, jakbyś zobaczył ducha! – w uniesieniu kontynuował chłopak. Daichi usłyszał odgłos rozpinanych rzepów, a później też i zamka. Chłopak musiał szukać czegoś w plecaku. Nie przeszkodziło mu to jednak w beztroskim kontynuowaniu: – Ale naprawdę, chyba już ci emocje zeszły po tym, jak wtedy mnie zobaczyłeś. To musiało wyglądać dziko, nie? Pewnie cię bardzo wystraszyłem, przepraszam za to, ale byłem tak szczęśliwy. No naprawdę, prawie słyszałem jak wszystko dookoła mnie śpiewa. Po prostu, jesteś moim wybawcą. Nie wiem, co ja bym zrobił w nocy w lesie. Już i tak słabo mi było i myślałem, że nie wytrzymam. – Daichi spojrzał przez ramię na chłopaka, po tym jak zamilkł na dłużej. Zauważył, że rudzielec, z czubkiem języka wysuniętym z ust, w skupieniu szuka czegoś w czeluściach plecaka. Rękę miał wciśniętą głęboko do środka, drugą podpierał się o zagłówek, starając się utrzymać równowagę. Jego próby i tak były marne, bo im bardziej wściekle wciskał rękę do plecaka, tym mniej stabilnie się nad nim pochylał, tym konkretniej się chybotał.
Otwierał już usta, żeby doradzić chłopakowi wypakowanie całej zawartości plecaka i wtedy kontynuowanie poszukiwań, w końcu to było coś, co każdy normalny człowiek by zrobił. Ale nie zdążył. Nie zdążył, ponieważ na jego oczach rudzielec wychylił się jeszcze bardziej do przodu, zdrętwiałe pewnie od klękania nogi, odmówiły posłuszeństwa. Krótki, wysoki pisk przeciął powietrze, aż Daichi miał ochotę odruchowo zakryć uszy. Chłopak runął do przodu, ponad plecakiem, uderzając czołem prosto w szybę, a następnie drzwi. Byłby upadł plackiem na swój dobytek, gdyby nie zawisł nad nim jak małpa, trzymając się jednego zagłówka, z nogami wyprostowanymi w kolanach. Piętami zaparł się o drugie drzwi, bardzo starając się, aby nie upaść na plecach.
Możliwe, że miał tam coś szklanego lub delikatnego i bał się to zniszczyć. To w sumie nie było nic szczególnego, w końcu wiele osób przewoziło różne rzeczy po całym kraju, więc naprawdę nie powinno go to zdziwić tak bardzo, jak miało to miejsce.
Być może Daichi był zwyczajnie zszokowany szaloną pozycją chłopaka i w ogóle tym wszystkim. W końcu nie codziennie jego życie zmieniało się w najprawdziwszy cyrk na kółkach. I to jeszcze niezamierzenie.
Prawda była taka, że po początkowym zapale Daichiego pozostało już zwykłe pogorzelisko.
To wszystko i tak nie miało sensu, powinien raczej zgłosić się do specjalisty, niż za namową swojej kochanej ciotki, jechać do Tokio. A żeby jeszcze miał i on powód do tego. To może, ale tylko takie drobne, niepewnie wypowiedziane „może", wykrzesałby w sobie więcej energii na to całe przedsięwzięcie…
Tfu, odwiedziny u starego przyjaciela.
Daichi pokręcił głową, zmęczony sobą samym, swoim spaczonym przez studia i firmę ojca biznesowym podejściem do życia, tym, że zapomniał wziąć cieplejszej bluzy. Cholernym deszczem, płatającymi mu figle oczami. No wszystkim, wszystkim.
Rudym chłopakiem też zdążył się zmęczyć, a właściwie to on go zamęczył.
Według samochodowego zegara znali się plus minus pięć minut. To był nowy rekord. Tym bardziej, że Daichi naprawdę miał dużo cierpliwości do męczących ludzi. Narzekających. Przygłupich też. Gadatliwi to dla niego był chleb powszedni. Cała jego rodzina była w końcu zgrają rozentuzjazmowanych stale mówiących o wszystkim i o niczym osób. Bardzo głośnych dodajmy, za przykład najlepiej podać jego kuzyna, miotacza w jednej z najlepszych drużyn uniwersyteckich w Tokio.
Przecież do jego rodziny należała też ciotka Imogena. Także, chyba najnormalniejsi pozostali tylko on i jego ojciec, dziwnym trafem pochodzący z tego wesołego grona, w które wżeniła się jego matka, zaskakująco szybko stając się przy tym jego integralną częścią.
Jednakże tak szczerze, Daichi nie uważał się już więcej za normalnego. On był na prostej drodze do gabinetu psychiatry i obiecał sobie, że jak tylko wróci z Tokio, to pójdzie tam odważnie, jak przystało na mężczyznę. Wstyd schowa do kieszeni.
Obrzucił jęczącego chłopaka przelotnym spojrzeniem, wyrażającym jednak odrobinę zainteresowania. Przede wszystkim dlatego, że to było bardzo śmieszne. Takie oglądanie, jak chłopak próbuje się podnieść z tej dziwnej pozycji, jak przy tym stęka i jęczy.
Daichi był pod prawdziwym wrażeniem, kiedy mu się to w końcu udało. Siedział teraz na samochodowej podłodze, łapczywie pobierając powietrze, wyglądając przy tym jak ryba wyjęta z wody i próbując uspokoić oddech. Dość szybko mu poszło, musiał pewnie mieć całkiem dobrą kondycję. Wgramolił się później z powrotem na siedzenie, znowu na to samo miejsce obok plecaka. Obdarzył jednak swój dobytek urażonym spojrzeniem, na widok czego, Daichi nie mógł już dłużej powstrzymać histerycznego śmiechu.
To wszystko był idiotyczne. Ten dzień złamał wszelkie zasady normalności i prawdopodobieństwa, jakich szukał w każdym momencie. Które zgubił właściwie już wraz z początkiem tego tygodnia, co właśnie zaowocowało nadprogramową, nieprzemyślaną i nie mającą nawet odrobiny sensu podróżą do Tokio. To po pierwsze. Po drugie, lało jak z cebra, chociaż całe przedpołudnie i popołudnie pogodna była piękna. Dosłownie rozpieszczała. A teraz siedział w samochodzie stojącym na skraju lasu, przy bocznej drodze, z nieznanym człowiekiem na tylnym siedzeniu, który był chyba artystą cyrkowym, biorąc pod uwagę jego szalone akrobacje. Lub wychowywał się z małpami. O, dodać jeszcze trzeba, że ten człowiek był dzieciakiem w wieku licealnym, przemokniętym do suchej nitki z…
Nieważne. Po prostu, zaliczyć ten dzień można było z czystym sercem do najgorszych. I najdziwniejszych. Złożonym z samych impulsywnych decyzji, których będzie później żałował. Nie, wróć, już ich żałował.
– Wszystko w porządku, dzieciaku? – spytał się zmęczonym głosem, uśmiech już dawno spłynął mu z twarzy. Chłopak pokiwał energicznie głową.
– Nie ma się czego bać! Nie takie rzeczy już wyrabiałem. Babcia się śmieje, że powinienem zostać cyrkowcem!
Daichi pokiwał z uznaniem głową. Babcia jak zawsze miała rację.
– Ale jak dobrze, że mi się udało. Inaczej pewnie Kenma by mnie zabił. W końcu mu obiecałem dowieźć to w jednym kawałku. – Chłopak roześmiał się radośnie, zupełnie jak gdyby był środek dnia, nie staliby w tak podejrzanym miejscu w deszczu i jego kierowca nie miał żadnych zwidów dokładnie dwadzieścia minut temu. To było chyba trochę nierozważne.
– To jedziesz do Tokio do jakiegoś znajomego? – upewnił się Daichi, raczej z grzeczności niż szczerego zainteresowania. Chłopak przytaknął mu żywo.
– Do Kenmy, mojego chłopaka. On jest wspaniały, naprawdę, właśnie zaczął pierwszy rok na studiach. Rzadko się widzimy, bo mieszkamy tak daleko od siebie i jeszcze ja kończę szkołę, on ma dużo nowych obowiązków. Ale udaje nam się! – odpowiedział z zadowoleniem, dumą niemalże chłopak, uśmiechając się promiennie. Daichi przez chwilę przetwarzał informację, nie rozumiejąc zupełnie, dlaczego z taką łatwością i niedbałością rudzielec dzieli się faktami ze swojego życia. To było kompletnie bezmyślne, przecież mógł być jakimś psychopatą, mógł to wykorzystać przeciw temu biednemu, beztroskiemu dzieciakowi.
W tamtym momencie, pierwszy raz w ciągu nocy doszedł do wniosku, że jednak dobrze się skończyło, że zatrzymał się na tym parkingu. W przeciwnym razie, co mogłoby się stać z tym chłopakiem?
– Twój chłopak pewnie się będzie martwić, że nie przyjechałeś dzisiaj – zwrócił mu zamiast tego uwagę, przełączając się na swój tryb opiekuna. Nie był w stanie przecież dzieciaka zostawić. Zresztą, rudzielec by zginął, sam w tej głuszy. Prawdopodobnie blisko sto kilometrów od głównej drogi.
Chłopak roześmiał się głośno. Było jednak coś nerwowego w sposobie, w jaki naciągnął rękawy bluzy na dłonie, powodując, że wystawały z nich tylko opuszki palców.
– Nie, nie będzie –zapewnił szybko i to bardzo możliwe była najkrótsza odpowiedź, jaką od niego w ogóle otrzymał. – To taka jakby niespodzianka. Ten mój przyjazd.
Daichi mruknął krótkie „Aha", przejeżdżając dłonią, po swoich krótko ostrzyżonych włosach.
Wtedy uderzyło w niego coś bardzo ważnego. Może nie w niego, ale rozbiło się w jego umyśle, eksplodowało, zostawiając po sobie neonowy znak, jeszcze konkretniej dający mu do zrozumienia, że to nie jest jego najświetniejszy dzień, godzina i moment.
– Jak ty tak właściwie masz na imię? – zapytał się, nie dowierzając samemu sobie, że zapomniał o najistotniejszej rzeczy. Jakoś w myślach dobrze mu się nazywało rudzielca „dzieciakiem".
Chłopak chyba sam również nawet nie zauważył, że się nie przedstawił, że żaden z nich na to nie wpadł. Wybuchnął głośnym śmiechem, opierając dłonie na kolanach. Szybko się jednak uspokoił, gdy Daichi wciąż milczał i zmieszał się nieco.
– Przepraszam, nie wiedziałem nawet. Nazywam się Hinata Shoyo! – przy wypowiadaniu swojego imienia wróciła mu energia. W sumie, nic dziwnego, skoro miał być słońcem, to promienny uśmiech, jakim Daichi został obdarzony, był jak najbardziej na miejscu. – Miło poznać! I dziękuję za schronienie mnie przed deszczem.
Daichi machnął ręką na ostatnią część, dając mu do zrozumienia, że to nic szczególnego pomóc drugiej osobie, tym bardziej w takiej sytuacji, w jakiej się znajdował.
– Sawamura Daichi, również mi miło – odpowiedział uprzejmie, skinąwszy głową na przywitanie.
– Dość późno załatwiamy formalności. Mama pewnie nie byłaby ze mnie zadowolona – dorzucił Hinata, opierając się wygodniej o siedzenia, układając głowę na ustawionym zbyt wysoko dla niego zagłówku. Nic dziwnego, że wytrzymał w takiej pozycji tylko chwilę, aby następnie zupełnie ją zmienić, zasuwając się niżej po siedzeniu.
– Moja ze mnie raczej też – odparł Daichi, siląc się na słaby uśmiech. Drobna rozmowa, co więcej, skoro miał już do niej kandydata, nie była taka zła. Tym bardziej, że deszcz padał bez ustanku, co więcej, zdawało się, że pada jeszcze mocniej niż wcześniej.
– Parszywa pogoda, prawda? Kto by się spodziewał, nie, dzień był taki ładny. Byłem nawet z Natsu, to moja młodsza siostra, na lodach. A później takie coś. – Hinata wymownie wskazał dłonią na to, co działo się za oknem. Daichi nie mógł nie przyznać mu racji. – Mam nadzieję, że niedługo przestanie.
– Nie ty jeden – zgodził się, wzdychając ciężko. – Lepiej chyba będzie już tu w ogóle przenocować. W taką ulewę jest niebezpiecznie na drodze.
Nie dodał, że tak właściwie to nawet nie ma pojęcia, gdzie jechać, w którą stronę i czy jest tu gdzieś jakakolwiek cywilizacja. Chociaż, musiała być, skoro Hinata przeszedł na parking przez las, bo szedł do innego miasteczka, pewnie znajdowało się ono nawet niedaleko.
– Sen dobrze robi. Babcia zawsze mi powtarza, że powinienem się wysypiać. Tylko z Natsu to czasami trudne. Lubi przychodzić do mojego pokoju i wypychać się mi pod kołdrę. Ona strasznie kopie w nocy, wiesz? Mam całe nogi w siniakach, poważnie! – Hinata jęknął cierpiętniczo, klepiąc się po łydce. Daichi parsknął śmiechem, nie wiedząc za bardzo, jak najlepiej byłoby reagować na historie rudzielca. W gruncie rzeczy, to było całkiem przyjemne, tak sobie posłuchać o życiu kogoś innego. Tym bardziej, że z Hinaty najzwyczajniej w świecie wylewała się dziecięca naiwność i pozytywne nastawienie do świata.
Daichi uśmiechnął się, szczerze, chociaż delikatnie, kiedy chłopak podarował mu jeden ze swoich promiennych uśmiechów na dobranoc. Drugi raz w ciągu tej beznadziejnej nocy, Daichi pomyślał, że jednak może nie wszystko jest takie bez sensu.
To był jego pierwszy, prawdziwy uśmiech od bardzo dawna.
Mgła wydawała się lepić do każdego odsłoniętego fragmentu jego skóry, prawie jak pajęczyna. Pomijając już to, że powietrze samo w sobie było dla niego za ciężkie. Wyczuwało się w nim jeszcze wilgoć po ulewnym deszczu, która w połączeniu z najlżejszym nawet podmuchem wiatru sprawiała, że wzdrygał się i przyciskał skrzyżowane na piersi ręce bliżej do ciała, najbliżej jak tylko mógł.
Daichi obejrzał się gwałtownie za siebie, słysząc trzask gałęzi dochodzący od strony lasu. Ledwo był w stanie dostrzec jego skraj, widoczność przez mgłę nie była najlepsza. Sięgała może ledwo dwustu metrów. Miał jedynie nadzieję, że wkrótce mgła opadnie i będą mogli ruszyć się z tego parkingu. Znaleźć drogę do miasteczka, kupić coś do jedzenia i zawrócić na autostradę.
Jak na razie jednak, Hinata spał jeszcze rozciągnięty na tylnych siedzeniach, leżąc na plecach i pochrapując cicho. Zdarzyło mu się też czasami wymamrotać coś w ciągu nocy. Zaciskał też wtedy ułożone na brzuchu dłonie na materiale wyciągniętej z plecaka, suchszej bluzy. Plecak w ogóle wciśnięty był teraz do bagażnika, Hinata sam go tam układał w skupieniu, nie chcąc, żeby coś stało się prezentowi dla jego chłopaka. Daichi nie dopytywał się, co to w ogóle jest, głownie dlatego, bo doszedł do wniosku, że i tak już bardzo dużo od rudzielca się dowiedział i gdyby ten chciał mu powiedzieć, to prawdopodobnie by już dawno to wtrącił do któregoś ze swoich monologów przy jakiejś przypadkowej okazji.
Daichi przycupnął na wilgotnej, drewnianej ławce skulony, z założonym kapturem bluzy. Wyszedł z samochodu z zamiarem odetchnięcia świeżym powietrzem, ale przede wszystkim rozruszania zastanych kości. Czuł się cały połamany od nocy spędzonej w samochodzie, w półleżącej pozycji. Bez możliwości porządnego wyciągnięcia i wyprostowania nóg, ponieważ uderzał wtedy nimi w pedały. Nabił sobie zresztą kilka siniaków na łydkach podczas snu, które teraz zaczynały już zmieniać kolor i zrobiły się tkliwe. Kiedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy z ich posiadania, podczas wysiadania z samochodu uderzył się o drzwi, co zaowocowało bolesnym jękiem i kilkoma wyrzuconymi z siebie na wydechu przekleństwami. Daichi cieszył się jedynie, że nie obudził tym Hinaty, dzieciak zasługiwał na konieczną dawkę snu.
W nocy, przy słabym świetle samochodowej lampki, a później tylko migającej latarni, nie był w stanie mu się uważnie przyjrzeć. Rano za to, gdy się przebudził, na początku w ogóle nie pamiętając, gdzie jest, co robi w samochodzie, w którego wnętrzu w dodatku przez noc zrobiło się potwornie zimno i dlaczego na tylnym siedzeniu leży jakiś licealista. Dopiero po chwili wspomnienia mu wróciły i wyrwał się z tego stanu zdezorientowania. Czerwone cyferki zegara w samochodzie powiedziały mu, że obudził się o tej samej godzinie, co każdego innego dnia, o szóstej, pomimo tego, że nie nastawił żadnego budzika.
Wtedy też Daichi spojrzał na Hinatę i dostrzegł jak blado w gruncie rzeczy chłopak wygląda. Nic dziwnego, że w nocy nieźle go wystraszył, gdy tak wybiegł z lasu. Oprócz tego na dziecięcej jeszcze twarzy Hinaty aż za bardzo widoczne były cienie pod oczami, a on sam spał nie do końca spokojnie. Nie kręcił się może na siedzeniach, jednak jego głowa co chwilę przekręcała się to na prawo, to na lewo, aby w końcu zastygnąć na dłuższą chwilę w jednej pozycji. Oddech Hinaty też nie należał do tych powolnych, sennych. Był zaskakująco szybki, wyglądał, jak gdyby łapczywie nabierał powietrza, śpiąc z rozchylonymi, spierzchniętymi ustami. Daichi miał nadzieję, że znajdzie się w schowku jeszcze jedna butelka wody, bo rudzielec z pewnością przyjąłby ją po obudzeniu z wdzięcznością.
Westchnął po odetchnięciu powietrzem, które wciąż wydawało mu się lepkie, jak gdyby miało mu się osadzić na płucach. Daichi nie przepadał za deszczem, a co za tym idzie za wilgocią. Za wodą w ogóle. W znaczeniu, otwartą wodą, morzem, oceanem. Nie wiedział nawet, z czego mu to się wzięło. Jego mama śmiałą się, że to dlatego, że wychowali go na twardo stąpającego po ziemi mężczyznę. Może coś w tym było.
A z drugiej strony, lubił rodzinne wyjazdy do małego kurortu nad jeziorem Biwa, który prowadzili znajomi ojca. Jeziora ciągnęły go do siebie bardziej, może dlatego, że woda w nich stała i nie było dużych obaw, że prąd go porwie i odwiedzie daleko od brzegu. Poza tym, Daichi czasami lubił połowić sobie ryby, a z synem właścicieli, Hayato, jedynym chłopakiem w jego wieku, było to możliwe. Razem nie tylko też łowili, częściej po prostu włóczyli się po okolicy, szukając kolejnych fajnych miejsc na przeżycie gorących, wakacyjnych dni.
A może nie lubił morza dlatego, że kojarzyło mu się nie tak dawnym przecież okresem liceum. Zawsze nad nie jeździli z chłopakami z drużyny siatkarskiej. Z Asahim, Sugą i resztą.
Daichi wziął głęboki oddech i przez chwilę je zatrzymał, wypuszczając w końcu ze świstem przez zęby.
To nie było wcale tak, że żałował. Czasami mu się robiło przykro i to wszystko. A teraz jechał do Tokio tylko po to, żeby upewnić się, że powinien niezwłocznie zobaczyć się z psychiatrą, skoro zdarza mu się widzieć swojego starego przyjaciela w przypadkowych miejscach. Przyjaciela, dodajmy, który mieszka i studiuje spokojnie w Tokio, więc nie ma możliwości dla Daichiego, by widzieć go w Sendai.
Chciał więc jedynie wyklarować całą sytuację, pogodzić się z tym, że ma poważny problem i dobrowolnie udać się na leczenie, zanim może mu się pogorszy. Taki przynajmniej był plan, a Daichi zamierzał się go trzymać jak tonący brzytwy.
Podniósł się z ławki i otrzepał spodnie, po tym jak zauważył, że Hinata stara się wygramolić z tylnego siedzenia. Rudzielec stanął na żwirze i przeciągnął się z westchnieniem ulgi. Chłopak zaczął rozglądać się dookoła, a kiedy zobaczył idącego w jego stronę Daichiego, na jego twarz wstąpił pogodny uśmiech.
– Dzień dobry! – krzyknął radośnie, machając jeszcze przy tym do niego. Daichi odpowiedział trochę niemrawym uśmiechem.
– Nie spało ci się źle? – zapytał się Hinaty, który podskakiwał w miejscu. Był to nawet dobry sposób na odgonienie od siebie resztek snu.
– Nie było może jakoś bardzo, bardzo wygodnie, ale na pewno lepsze to niż trawa w lesie – odpowiedział ze śmiechem. Daichi przytaknął mu na znak, że rozumie, o co mu chodzi. – Ale mgła, co nie? Trochę słabo widać będzie chyba drogę, jakbyśmy teraz pojechali.
– Zostaniemy tu jeszcze chwilę, ciągle jest dopiero krótko po siódmej – poinformował go Daichi. – Nie przeszkadza ci to chyba jakoś bardzo?
Hinata pokręcił głową.
– Tylko później przydałoby się znaleźć coś do jedzenia. Jestem potwornie głodny, Daichi! – wyznał chłopak, a kiedy o tym wspomniał i jemu przypomniało się, że ostatnim posiłkiem był batonik z czekoladą kupiony na stacji benzynowej przed wyjazdem z Sendai. Wcześniej natomiast miał wyjątkowo zdrowy obiad, składający się z trzech burgerów, frytek i Coli. Ostatnimi czasy jego nawyki żywieniowe uległy drastycznej zmianie. Na gorsze.
– Będziemy musieli, w końcu inaczej umrzemy z głodu – przyznał Daichi, wciskają dłonie do kieszeni bluzy. Obaj wzdrygnęli się, kiedy zawiał wiatr. Hinata był jeszcze ubrany po części w rzeczy, które miał na sobie wczoraj, podczas deszczu, dlatego drżał jeszcze przez moment, pocierając dłońmi ramiona. Daichi martwił się, że jeśli pogoda się nie poprawi, rudzielec może się rozchorować.
A on nie wierzył ciotce Imogenie, że będzie załamanie pogody.
– Chodźmy do samochodu, włączę może trochę ogrzewanie i zaczekamy jeszcze trochę, a później pojedziemy – zaproponował Hinacie, który od razu przystał na propozycję. Rzucił jeszcze tylko, że musi gdzieś się załatwić i zaraz przyjdzie. Daichi starał się nie niepokoić, gdy mała sylwetka chłopaka została pochłonięta przez mgłę.
Wrócił do samochodu, niechętnie siadając znowu na miejscu kierowcy. Zamknął drzwi i odpalił samochód, po czym włączył ogrzewanie. Hinata na szczęście wrócił w przeciągu kilku minut i zadowolony wsiadł do tyłu.
– Jak cieplutko! – zachwycił się jak dziecko, pocierając zimne dłonie. Daichiemu spadł kamień z serca, bo gdyby chłopak nie wrócił, nie był pewny, czy zebrałby się na odwagę, żeby pójść go szukać. Nie był tchórzem, naprawdę, ale okolica mu się bardzo nie podobała i jego największym pragnieniem w tej chwili było jak najszybsze opuszczenie tego parkingu.
Tym bardziej, że ciągle miał wrażenie, że widzi coś kątem oka, a kiedy szybko odwracał się w tamtą stronę, aby zobaczyć czy to prawda, nic nie znajdywał. Pewnie brzmiało to wyjątkowo głupio, lecz uczucie stałej obecności kogoś sprawiało, że czuł się nieszczególnie swobodnie. Z jednej strony to było straszne, nie ma się, co oszukiwać, a z drugiej zaczynało go to wszystko już irytować. Daichi nie miał pojęcia, czemu akurat to on musiał mieć te urojenia. Przede wszystkim, ciągle nie wiedział, czy w ogóle był chory. Podobno ludzie nie zdają sobie sprawy, że mają problem, nie widzą go. A on był aż za bardzo świadomy tego, że coś tu jest bardzo nie tak, jak być powinno.
– A ty, Daichi, po co jedziesz do Tokio? – zapytał się nagle Hinata, aż podskoczył na swoim miejscu. Chłopak wcisnął głowę pomiędzy oba siedzenia i patrzył na niego od dołu. Westchnął, starając się wymyślić jak najzgrabniejszą odpowiedź, która równocześnie zaspokoi ciekawość Hinaty, utnie możliwe dalsze próby rozmowy na ten temat i jednocześnie nie zdradzi zbyt dużo. Nie mógł przecież powiedzieć rudzielcowi prawdy. Ona bardzo, bardzo źle brzmiała wypowiedziana na głos.
Daichi otworzył usta, kiedy myślał, że ułożył sobie już w głowie odpowiedź, jednak zaraz jak tylko to zrobił, znowu je zamknął. Zacisnął w wąską linię, intensywnie starając się jednak wpaść na coś lepszego.
W końcu postanowił się trzymać jak najbliżej prawdy. Co oznaczało, że wyrzucił z niej wszystkie nawiązania do jego urojeń, obrazu dawnego przyjaciela nie wiadomo skąd i tym podobnych. Nie był jednak przygotowany, że nawet ta ocenzurowana wersja zabrzmi niezbyt przekonująco. I w gruncie rzeczy też całkiem dziwnie. To znaczy, na początku jeszcze wyszło mu to całkiem zadowalająco i wiarygodnie. Mianowicie zupełnie obojętnym tonem, powiedział:
– Jadę od przyjaciela. Tak jakby sprawdzić, co u niego, bo dawno się nie widzieliśmy. Wiesz, takie spotkanie po latach i tak dalej.
Każdy, kto lepiej znał Daichiego, wiedział, że był on mistrzem w znalezieniu człowieka nawet w grobie bez ruszenia się z domu, znad swoich uświęconych notatek oraz krwią i potem zdobytych z uniwersyteckiej biblioteki podręczników. Potrafił zdobyć numer do każdego i dręczyć go wiadomościami tak długo, aż ten ktoś nie pojawiał się w progu jego domu porządnie wkurzony i nie deklarował, że zrobi już to, czego mu się do tej pory nie chciało, nie miał czasu, byleby tylko Daichi dał mu święty spokój.
W przypadku wyprawy do Tokio jedynej rzeczy, jakiej był pewien było to jak się nazywa i jaki ma numer tablicy rejestracyjnej. Dlatego wiedział, że jego plany szybkiego zakończenia kwestii powodu podróży spełzły na niczym, po usłyszeniu kolejnego pytania.
– O, a co studiuje tam? A na jakim uniwersytecie? Może Kenma będzie go znał. – Tu Hinata na chwilę się zastanowił, stukając palcem w brodę. – A wiesz, czy mieszka na kampusie, czy może gdzieś wynajmuje mieszkanie? Bo Kenma ostatnio szukał nowego współlokatora. Wiesz, on ma takie małe mieszkanko na obrzeżach i do tej pory mieszkał tam ze swoim przyjacielem jeszcze z piaskownicy, ale ostatnio mi mówił, że Kuroo, ten przyjaciel, zdecydował się wyprowadzić. Także może, gdyby twój przyjaciel był chętny, to Kenma pewnie mógłby się z nim jakoś dogadać z mieszkaniem. Albo może zna on, ten twój przyjaciel w sensie, kogoś kto szuka mieszkania? To co, wiesz coś?
Będąc zupełnie szczerym, Daichi zgubił się gdzieś po drugim zdaniu. Trudno mu było się dzisiaj skupić.
Dochodząc do wniosku, że w samochodzie jest już dostatecznie ciepło, zgasił samochód, zostawiając jednak kluczyki w stacyjce. Szum, jaki mimo woli wywoływało włączone ogrzewanie, ustał. Daichi od razu pożałował swojej decyzji, ponieważ teraz w samochodzie zapanowała nieprzyjemna cisza.
Potarł palcami skronie, marszcząc nos.
– Tak naprawdę nie mam pojęcia, co studiuje, gdzie studiuje, gdzie mieszka, z kim, kogo zna, co się z nim dzieje. Nie utrzymuję z nim w ogóle kontaktu od końca liceum – przyznał w końcu, wypowiadając kolejne słowa bardzo powoli, pozwalając im zaciążyć na języku. Wiedział, że będzie ich żałował, nie było innej możliwości.
Nie miał nawet nadziei na to, że Hinatę to nie zdziwi, więc nie poruszył go za bardzo zdezorientowany wzrok chłopaka, który nagle odepchnął się do tyłu i oparł o tylne siedzenie.
– Ale nic? Kompletnie nic? To ja już nie rozumiem, po co do niego w ogóle jedziesz. On wie przynajmniej, że przyjeżdżasz czy cokolwiek? – szybko zadawał kolejne pytania rudzielec, a w jego głosie boleśnie wyczuwalne było zdziwienie. Daichi miał palącą ochotę powiedzieć mu, że on sam też z tego nic nie rozumie.
– Nie bardzo – wymamrotał w odpowiedzi na pytające spojrzenie Hinaty. Chłopak zamrugał kilkakrotnie, po czym potrząsnął głową.
– To bez sensu – stwierdził prosto, ale dobitnie, chociaż wciąż z niedowierzaniem. – Ale w sumie miło, że chcesz go odwiedzić?
Daichi wiedział, że to była bardzo słaba próba pocieszenia go i równoczesnego umożliwienia mu szybkiego skończenia tematu. Hinata wcale nie był pewny swoich słów, co znowu przypomniało mu, że od samego początku, od tego głupiego, kiełkującego w jego umyśle zaczątku pomysłu, przestał już racjonalnie myśleć.
Zresztą, jeżeli był to objaw jakiejś choroby, to miał usprawiedliwienie.
– Mam nadzieję, że się ucieszy – mruknął Daichi zrezygnowanym tonem. Jeżeli w ogóle znajdzie Sugę pośród tokijskiego tłumu. I jeśli ten będzie miał choć malutką ochotę, żeby z nim porozmawiać, stracić na niego te kilka minut swojego cennego czasu. Gdyby Daichi był na jego miejscu, nie do końca był pewny, czy znalazł by w sobie tyle dobroci. Ale Suga zawsze należał do lepszych ludzi niż on.
Wyjrzał przez szybę, zauważając, że mgła się już nieco przerzedziła i właściwie, widoczność była na tyle dobra, że mogli ruszać w drogę. Westchnął, zapinając pasy.
– Pojedziemy już, widoczność nie jest aż taka tragiczna – rzucił przez ramię do Hinaty. W lusterku zobaczył energiczne kiwnięcie głową, kiedy rudzielec sięgał po pas.
Daichi przekręcił kluczyk w stacyjce. Samochód zapalił, czemu był naprawdę wdzięczny, bo już szykował się na kolejne pechowe zdarzenie. W końcu, najpierw pomylił drogę, później deszcz zatrzymał go na parkingu, który wyglądał jak żywcem wyciągnięty z horroru, a rano mgła nie pozwoliła mu z tego parkingu odjechać w siną dal, z nadprogramowym pasażerem. O, a w tak zwanym międzyczasie wydawało mu się, że ciągle ktoś obok niego jest.
Nigdy nie myślał, że dobrowolnie, przed samym sobą przyzna, że jest czymś przerażony.
A był, całą tą sytuacją, zestresowany po najbardziej nienormalnym tygodniu w swoim życiu, w takcie którego zachowywał się, jak gdyby nie był sobą. Co jak się okazało, było najprawdziwszą prawdą.
Ale najmocniej przerażała go wizja spotkania z Sugą po tym okresie martwej ciszy.
Zacisnął dłonie na kierownicy, przymykając na moment oczy. Musiał się uspokoić i skupić na jeździe. W końcu musiał dowieźć Hinatę w jednym kawałku do jego chłopaka. Czuł się za tego dzieciaka odpowiedzialny.
Wyjechali powoli z parkingu i pojechali na lewo, drogą biegnącą lekko w dół, wzdłuż granicy drzew. Miasteczko musiało leżeć pewne jakoś w pobliżu tej drogi. Zerknął w przednie lusterko, aby zobaczyć, jak Hinata wpatruje się w przesuwający się za oknem krajobraz z lekkim uśmiechem na ustach. Daichi mimo woli również się uśmiechnął. Tyle dobrego, że miał kogoś pogodnego, z kim mógł porozmawiać w trakcie jazdy.
Wolno wszedł w zakręt, o którym wcześniejszy znak informował, że jest dość ostry. Wyjeżdżając z niego, przyspieszył i wtedy, wtedy go zobaczył. Było już jednak za późno, aby mógł zareagować. Skręcił jedynie kierownicę na bok, przez co samochodem gwałtownie zarzuciło. Hinata z tyłu krzyknął ze strachu, zaciskając dłonie na szelce od pasów bezpieczeństwa i zacisnął mocno oczy.
Daichi zahamował, w końcu, nareszcie przemówił przez niego zdrowy rozsądek. Dzięki temu samochód jednym kołem wpadł do rowu wykopanego tuż przed skrajem lasu. Obaj polecieli do przodu, pasy wżynały im się w żebra. Nie byli za to na drzewie, a to się liczyło.
Hinata otworzył oczy, słysząc pewne jak gasi silnik i wyciąga pospiesznie kluczyki ze stacyjki.
– Co… Co się stało? Czy ty… – dukał rudzielec, a jego oczy były wielkości spodków. Daichi widział w nich najczystszy strach. Hinata rozejrzał się gwałtownie dookoła. Zatrzymał się dłużej na obrazie widocznym przez tylną szybę.
Pusta droga, na której asfalcie, nieco przed miejscem, gdzie wjechali do rowu, odcisnęły się znaki opon, wskazujące kierunek i miejsce, gdzie się teraz znajdowali.
Pusta droga, na której nie leżało żadne ciało w kałuży krwi.
Pusta droga, na której nie było nikogo oprócz ich dwójki.
Hinata powoli obejrzał się na Daichiego. On o tym wiedział, czuł na sobie jego wzrok. Sam jednak nie był w stanie przestać zaciskać dłonie w pięści na kolanach czy chociażby oderwać wzrok od samochodowej podłogi.
Kiedy w końcu podniósł przerażone spojrzenie, popatrzył na Hinatę, ponieważ umysł przypomniał mu, że nie jest sam, że powinien zainteresować się dzieciakiem, który przez niego mógł zginąć. Obaj mogli zginąć, lądując na którymś z drzew, w końcu dookoła otaczał ich wielki i gęsty las.
Jego wzrok spoglądał jednak ponad ramieniem Hinaty. Na miejsce, w który jeszcze przed chwilą Daichi widział Sugawarę Koushiego, swojego starego przyjaciela, dla którego w ogóle wybrał się w tą całą podróż.
A teraz go nie było.
Daichi czuł jak dreszcz przebiega mu wzdłuż kręgosłupa. Był, ale już go nie ma. Był i nie ma. Był…
Mógł przysiąc, że tam był, że stał tam naprawdę. I patrzył się na niego. I uśmiechał się jakoś tak… Smutno.
Odwrócił się od Hinaty, ponownie przodem do kierunku jazdy. Skupił wzrok na zieleni drzew i ciemności panującej w lesie. Kątem oka zerknął w przednie lusterko, chcąc upewnić się, że z chłopakiem an pewno wszystko w porządku.
Nagle przestał oddychać, a jego serce też się zatrzymało.
Na środku drogi, dokładnie w tym samym miejscu, co wcześniej stał Suga.
Daichi spróbował przełknąć ślinę, żeby zwilżyć wysuszone gardło. Zamknął na moment oczy, biorąc krótki, drżący oddech.
Kiedy znowu otworzył oczy, Sugi już nie było.
Szybko odwrócił wzrok od tylnego lusterka, czując jak serce mu przyspiesza, jak nie może złapać oddechu. Gdy poczuł dłoń na ramieniu, obrócił się szybko i chwycił Hinatę za nadgarstek, wbijając mu aż palce w skórę. Chłopak nie wyrwał jednak ręki z jego uścisku. Patrzył za to mu prosto w oczy z jeszcze większym przestrachem, a cały kolor odpłynął mu z twarzy.
– Daichi, czy ty też to widziałeś? – spytał słabym głosem. Daichi widział, jak cały się trzęsie. Samemu nie był też w stanie wydobyć z ust żadnego słowa, nie mogły mu one przejść przez gardło, które zamieniło się chyba w pustynię. Przytaknął więc powoli ruchem głowy. Hinata widząc to, zamknął oczy i przełknął ślinę.
Nikt nic nie mówił przez chwilę. Daichi puścił nadgarstek chłopaka i przeczesał drżącymi dłońmi swoje włosy.
– Jedźmy stąd – odezwał się niespodziewanie Hinata, otwierając oczy. – Błagam, jedźmy stąd jak najszybciej.
Daichi bez słowa, sięgnął po kluczyki. Chwilę zajęło mu trafienie w dziurkę w stacyjce. Kiedy odpalił, przypomniał sobie, że jednym kołem są w rowie. Zawahał się na moment przed wrzuceniem wstecznego. Trwało to jednak tylko chwilę, zaraz prawie wrzucił bieg i przydepnął pedał gazu. Samochód z trudem na początku, wyjechał z rowu i wtoczył się z powrotem na jezdnię. Bez ociągania, zmienił bieg i dodał gazu, chcąc znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.
