Prolog:
Spotkanie po latach! Czy zostaniemy rozsmarowane po okolicy…?!
Droga prowadziła we właściwą stronę, słońce świeciło i nawet zbyt wiele kurzu nie unosiło się w powietrzu, toteż Lina Inverse uznała ten dzień za dobry dzień.
Jej długie, rdzawej barwy włosy falowały na lekkim, letnim wiaterku, kolczyki i naszyjnik skrzyły w przedzierających się przez osłonę koron drzew promieniach słonecznych.
Dookoła panował spokój, a powietrze wypełniał jedynie szelest liści, świergot ptaków... i śmiech.
Lina wzdrygnęła się, czując jak zimny dreszcz przechodzi jej wzdłuż pleców, a ostry, wysoki i przepełniony pewnością siebie dźwięk kobiecego rechotu przenika ją aż do bólu zębów.
– Dlaczego dzisiaj...? – jęknęła. – Dlaczego ona?
A to był taki śliczny dzień...
Nawet Gourry`ego posłała przodem, żeby ostrzegł karczmarza przed jej nadejściem i przygotował odpowiednią ilość sprawy, oraz wynająć porządną gromadkę parobków, żeby dotargali cały ten majdan na miejsce.
Przeważnie nie fatygowałaby się z tym wszystkim tak bardzo, ale od kilku lat nabrała zwyczaju pewnego szanowania budżetu Filii. To u niej miało się odbyć całe spotkanie dawnych towarzyszy broni.
Z bonusowym gościem, bo Lina szczerze wątpiła, żeby udało jej się pozbyć w porę akurat tej osoby.
Bo właśnie w tej chwili, na kompletnym odludziu i zza krzaków, wylazła Naga, w całej swojej okazałości.
Godnej podziwu okazałości, bo pomimo tego, że ostatni raz widziały się kilka lat temu, kobieta nadal demonstrowała swój perfekcyjny biust, wielki i sterczący wysoko, osłonięty jedynie czarnym topikiem, który równie dobrze mógłby pełnić rolę stanika. Dolna partia była chyba jeszcze bardziej oszczędna, jeżeli szło o ilość wykorzystanego materiału, a wszystko, aby można było podziwiać jej wspaniałe, długie nogi.
– Linuś! – krzyknęła, po czym raz jeszcze zaśmiała się dźwięcznie i migrenogennie. – Jakże ja cię dawno nie widziałam!
– Nawzajem – wymamrotała rudowłosa i roztarła sobie skronie. Dzień z miejsca zapowiadał się na o wiele, wiele dłuższy niż o poranku i zdecydowanie bardziej męczący.
– I cóż takiego robisz, moja odwieczna rywalko, w tej leśnej głuszy? – zapytała Naga podniesionym głosem, po czym podbiegła i oceniła ją krytycznym spojrzeniem.
– Przed siebie idę – odburknęła Lina, po czym odwzajemniła spojrzenie. – I co się gapisz?
– Trochę urosły – odpowiedziała. – Ale tylko trochę.
Lina zgrzytnęła zębami i zacisnęła dłonie w pięści. Od zawsze miała silne kompleksy, jeżeli chodziło o nikły rozmiar biustu. Miała nadzieję, że z wiekiem osiągnie odpowiednio kobiece gabaryty, ale jej ciało miało na ten temat inne zdanie i nadal wyglądała bardziej jak mała, słodka uczennica szkółki niedzielnej niż jak kobieta.
Dwudziestkę Lina przekroczyła jakiś czas temu, więc przestała się nawet łudzić, że coś w tej kwestii się zmieni, ale nadal była szczególnie wrażliwa na tego typu przytyki.
Przynajmniej Gourry`emu jej nędzna rozmiarówka nie przeszkadzała.
– A weź się odwal, co? – burknęła.
– Oj, Linuś, wiesz dobrze, że z przeznaczeniem nie wygrasz – zaśmiała się Naga.
– Co ty tu właściwie robisz? – postanowiła zmienić temat.
– W drodze, zawsze w drodze – westchnęła teatralnie. – Ale skoro już na ciebie trafiłam, to może się przyłączę? Opowiesz mi, Linuś, co przez te wszystkie lata robiłaś...
– To byśmy musiały leźć gdzieś do ruin Sairaag, żebym się ze wszystkim streściła – burknęła Lina, nie bez dumy.
Wiodła bardzo, bardzo ciekawe życie, a na dźwięk jej imienia wrogowie drżeli w trwodze. Karczmarze również. Generalnie, to wszyscy przed nią trzęśli tyłkami, wliczając w to smoki, Mazoku i całą resztę potwornej ferajny, na którą można się było napatoczyć na świecie.
Rozwaliła nawet cholerną część Shabranigdu, bo Rezo, w którym draństwo zostało zapieczętowane, okazał się zbyt upierdliwą osobą, żeby dało się to obejść łukiem.
To stanowiło wcale spore osiągnięcie. Shabranigdu był w końcu wielkim Lordem Mazoku, bestią powołaną do istnienia jako przeciwieństwo Smoczego Władcy Ceipheeda. Ponad tą dwójką jeżeli chodziło o drabinę mocy znajdowała się już tylko Pani Koszmarów, stwórczyni i niszczycielka wszystkiego.
– No mów, mów – zachęciła ją Naga.
Właśnie westchnęła ciężko i miała zamiar spełnić jej żądanie, w formie bardzo streszczeniowej, ale...
Zmarszczyła brwi i odruchowo ugięła nieco kolana, przyjmując pozycję, jaka ułatwiłaby błyskawiczne uskoczenie przed nadchodzącym ciosem.
– Co jest?! – syknęła Naga, poważniejąc błyskawicznie.
– Mnie się pytasz? – mruknęła Lina, po prostu czekając.
Przeszukiwanie wzrokiem okolicy nie miało najmniejszego sensu.
To uczucie wszechogarniającego zimna, aura czystej nienawiści, która wypełniała powietrze niczym żrący dym... to mógł być tylko i wyłącznie Mazoku. Mazoku, który bardzo, ale to bardzo chciał urwać jej głowę. I kilka innych kończyn.
Demoniczna rasa stanowiła poważnego przeciwnika. Nie posiadali ciał materialnych, więc zranienie ich zwyczajną bronią nie wchodziło w grę. Nie było po prostu czego ranić, bo wszystko, co można było zobaczyć, było jedynie projekcją ich obrazu z planu astralnego.
Można było naturalnie próbować magii. Teoretycznie wystarczyło powołać się na wyższego rangą demona, w praktyce jedynie nieliczni ludzie byli w stanie opanować magię aż w tym stopniu. Ona naturalnie do nich należała, ale akurat tego dnia był termin najgorszy z możliwych.
– Naga... – wymamrotała pod nosem Lina, czując się trochę bardziej nieswojo. – Słuchaj, mamy problem.
– Jakbym nie zauważyła – odburknęła.
– Nie rozumiesz – jęknęła Lina. – Nie mogę czarować!
– Jaja sobie robisz? – Jęknęła Naga. – Akurat teraz?!
– To nie moja wina, że te dni się pojawiają!
Nieważne, jak potężną czarodziejką nie byłaby przez większą część miesiąca, przez kilka magia była wykluczona. Po prostu cała magiczna moc szła na spacerek, zostawiając ją jedynie z mieczem do pomocy. Nikt nawet nie wiedział, dlaczego tak się działo.
Na dłuższą rozmowę nie miały czasu.
Powietrze zgrzytnęło, niczym dwa pocierane o siebie kamienie, zafalowało czernią i oto znalazły się otoczone przez trzy pokraczne sylwetki, jedynie z grubsza przypominające ludzkie kształty.
Naga syknęła, odruchowo przysuwając się bliżej Liny w taki sposób, że obie mogły osłaniać sobie plecy.
– Lina Inverse...! – wyskrzeczała jedna z pokracznych istot ochrypłym, niskim głosem.
– Proszę, proszę – mruknęła, przywołując na twarz krzywy uśmieszek. – W trójkę na bezbronne niewiasty? Ktoś tu się nieźle stacza...
– Twoja krew będzie nasza! – warknął drugi z Mazoku.
– Rany, teksty też macie żenujące – westchnęła teatralnie. – słuchajcie, chłopaki, czy czym tam jesteście. Zabierajcie szmaty, zanim wezmę się i wkurzę, hm?
W tracie ostatnich kilku lat walczyła z ich rodzajem znacznie częściej, niż by chciała. Czasami przeciwnik znacznie przekraczał jej możliwości i tylko łut szczęścia sprawił, że w ogóle jeszcze żyła, niemniej jednak z potyczek wyniosła kilka lekcji.
Przede wszystkim podczas walki z Mazoku nie wolno się było bać. Nie czuć wściekłości, rozpaczy, smutku i masy innych uczuć uznanych za negatywne. Żywili się tym, te emocje wzmacniały ich siłę. Dlatego bardzo łatwo było natrafić na Mazoku w miejscach ogarniętych wojną i rzezią, wśród konfliktów i polityków.
– Lina! – syknęła Naga.
– Zachowaj spokój – mruknęła rudowłosa czarodziejka, rozglądając się. – A najlepiej zaśpiewaj, albo co...
Praktyka wykazywała, że im bardziej człowiek był radosny, szczęśliwy i w ogóle, tym gorzej Mazoku czuli się w jego okolicy.
Ewentualnie po prostu można się było z nimi dogadać i wziąć udział w konkursie na wbijanie noża w plecy na czas. Czasami człowiek miał szczęście i można się było wykpić głupią gadką. Mazoku to w końcu istoty chaosu i nigdy nie można było określić, jakie naprawdę są ich zamiary.
Chociaż akurat tym razem były aż zbyt jasne.
– W coś ty się, Linuś, wplątała? – wymamrotała Naga, wodząc wzrokiem od jednego Mazoku do drugiego.
– Żebym to ja wiedziała – westchnęła ciężko.
To znaczy zdawało się, że najbardziej przeszkadzał im sam fakt tego, że żyła, chociaż nie była w stanie powiedzieć, za co konkretnie chcą ją posłać na tamtej świat. Trochę się tego nazbierało.
Przyczyniła się do śmierci nie tylko jednej z zapieczętowanych części Demonicznego Władcy, ale i Smoka Chaosu Garva (w tym przypadku stała obok i widziała jego śmierć, a winę zwalono na nią) oraz Władcy Piekieł Phibrizzo (tego z kolei nie pamiętała wcale, bo straciła kontrolę nad zaklęciem. Jego wina, nie jej.)
– Zginiesz teraz! – syknął mało informacyjnie trzeci z Mazoku i ruszył do ataku.
Powietrze zaskrzyło od błyskawicznie materializujących się w powietrzu ognistych pocisków.
Lina odskoczyła błyskawicznie.
Naga również nie miała problemów. Nawet moment na wypowiedzenie własnego zaklęcia znalazła.
– Freeze Arrow! – krzyknęła z silnym akcentem i rozedrganym R, a w powietrzu zaśmigały stworzone z lodu włócznie, lśniące ostrzami.
Jeden z Mazoku został nawet trafiony, jego projekcja pokryła się szronem, ale na tym się skończyło.
– To nie zadziała! – syknęła Lina.
– Myślisz, ze nie wiem? – warknęła naga i uskoczyła przed kolejną serią pocisków. – Nie mam czasu na nic bardziej skomplikowanego!
Zacisnęła zęby. Sytuacja naprawdę wyglądała podle. Gdyby chociaż było ich dwóch, to ekscentryczna towarzyszka znalazłaby moment na wypowiedzenie bardziej skomplikowanej inkantacji i posłanie ich do diabła, podczas gdy lina odciągałaby uwagę. Ale w tej sytuacji, szczególnie w okrążeniu...
Jeżeli szybko nie pojawi jakiś cud, potężny przechodzeń, Gourry, ktokolwiek... to marnie widziała ich szanse.
Żałosny koniec pogromczyni najpotężniejszych z potężnych, żenujące zarżnięcie przez niskich rangą Mazoku, którzy nawet nie potrafili wytworzyć porządnej projekcji ciała.
Kątem oka dostrzegła, jak jeden z potworów zbliża się do Nagi, a wnętrze jego dłoni lśni groźnym blaskiem.
– Uważaj! – krzyknęła, rzucając się jednocześnie w jej stronę.
To był odruch, bardzo śmiercionośny odruch. Już niemal czuła na skórze uderzenie palącego gorąca, świat zamigotał tysiącem odcieni czerwieni...
