Hej. Czas powoli zaczynać Wielki Finał^^. W sumie tytuł odcinka 2x22 - Born to Run - sprawdza się i w przypadku tego chaptera. Bieganie w galerii przy dźwiękach piosenki "Totally Wired" zespołu The Fall. Można czytać i słuchać:). Myślę, że cała scena "w deszczu" wyglądałby super sfilmowana *__*. No i zjawia się już ostatnia z moich OC. Miłego czytania!

Z dedykacją dla Aniki, Reviewowego Dominanta, hehehe:*.

JOHN'S STORY, PART II

John miał wrażenie, że schody chyba nigdy się nie skończą. W płucach czuł żywy ogień, a mięśnie powoli zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa. Wreszcie pokonał ostatnie stopnie i wbiegł go hollu. Rozejrzał się, oddychając z pewnym trudem i po chwili pobiegł w stronę hotelowej restauracji. Minął kelnera w eleganckim garniturze i przeszedł szybko między pięknie zastawionymi stolikami, po czym wpadł do zatłoczonej kuchni.

- Tylne wyjście? – zapytał zdumionego kucharza, nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć.

- Prosto i w prawo za lodówkami.

- Dziękuję.

- Ależ nie ma za co. – Usłyszał jeszcze za sobą pobrzmiewający zdumieniem głos.

Ominął dwóch palących w progu kelnerów i wybiegł z budynku prosto na duży parking. Wbiegł między samochody, schylając się nieco, żeby po chwili przysiąść przy jednym z nich dla złapania oddechu. Przywarł spoconymi plecami do zimnego metalu lśniącej karoserii i zamknął oczy, próbując uspokoić bicie serca. Czuł radosne podniecenie; wiedział jednak, że nawet nie opuścił jeszcze terenu hotelu.

Chociaż czuł zmęczenie, zmusił się do wstania z przyjemnie chłodnego betonu i ruszenia dalej. Pobiegł między autami do wyjazdu z parkingu z opuszczonym czerwono-żółtym szlabanem.

- Connor! – Usłyszał gdzieś za sobą. Nawet nie obejrzał się, żeby sprawdzić, jak daleko jest Cullen.

Przyśpieszył, znowu zmuszając ciało do większego wysiłku. Minął budkę strażniczą i wybiegł na chodnik. Ruszył między ludźmi przed siebie, gorączkowo myśląc co dalej.

Jeśli dostanie się pod Katedrę i odszuka Anioły, pomogą mu. Jeśli znajdzie telefon, zadzwoni po Ericę.

Nagle dostrzegł centrum handlowe, gdzie kiedyś był na zakupach z Ericą i jej mamą. Bez zastanowienia pobiegł w stronę wejścia. Minął kilka osób i już był w środku. Szybko dołączył do głośnej grupki nastolatków i wszedł razem z nimi do jakiegoś sklepu. Przez chwilę chodził między wieszakami z ubraniami, wypatrując Cullena. Nigdzie go jednak nie dostrzegł. Wyszedł więc na korytarz i wmieszał się w kolejną grupę młodzieży, żeby razem z nimi pojechać ruchomymi schodami na drugie piętro. Cały czas był czujny.

Zauważył, że dziewczyna przed nim rozmawia przez telefon. Przyszedł mu do głowy szalony pomysł. Poczekał, aż dojedzie na górę, a potem wyminął jakiegoś chłopaka i wyciągnął rękę po komórkę dziewczyny. Przy tej wisiały jakieś świecidełka i to właśnie za nie chwycił mocno i pociągnął w swoją stronę, wyrywając jej telefon z ręki. Od razu puścił się biegiem przed siebie, rozłączając rozmowę. Skręcił w alejkę, a po chwili zwolnił i wszedł do jakiegoś sklepu. Schował komórkę do kieszeni i wziął na chybił trafił jakąś bluzę z wieszaka, żeby ruszyć szybkim krokiem w stronę przebieralni. Zamknął za sobą drzwiczki i wyjął telefon. Wystukał kolejne cyfry numeru Eriki. Jednej brakowało!

- Jasna cholera – przeklął pod nosem, próbując przypomnieć sobie numer jeszcze raz. Na końcu była ósemka czy dwójka? A na początku? Siódemka? Tak, siódemka, potem...

Telefon w jego ręku zadzwonił jakimś popowym kawałkiem; o mało go nie upuścił na ziemię.

A potem naprawdę upuścił go na ziemię, widząc na wyświetlaczu informację Ćma dzwoni.

Podniósł telefon i wpatrzył się uważnie w ekranik, zanim odebrał, przystawiając go do ucha.

- Halo?

- Kimkolwiek jesteś, jak nie oddasz mojej siostrze telefonu, nakopię ci do dupy, słyszysz?!

- Ćma – powiedział; chyba właśnie został szczęściarzem tysiąclecia. – Ta Ćma?

- A ile dziewczyn z tym nickiem jest sławnych na całe Needles, cwaniaku?!

- Chyba jedna. Ta od Eriki Williams?

- Zaraz, skąd... Rex?

- Tak. Musisz mi pomóc.

- Jasne, że ci pomogę! Gdzie jesteś? Nadal w galerii?

- Tak, w jakimś sklepie z ciuchami dla skate'ów chyba. Quicksilver?

- Zostań tam, okej? Czekaj na Christine, jasne?!

- Dobra, zadzwoń do Eriki.

- Już dzwonię. – Rozłączyła się.

Schował telefon do kieszeni, a potem spojrzał na bluzę i przymierzył ją. Pasowała. Wyszedł z przebieralni, rozglądając się uważnie. Sklep Quicksilver był naprzeciwko. Poprawił bluzę, wypatrując Christine. Nie miał jednak pojęcia, jak dziewczyna wygląda. Nie pamiętał, komu wyrwał telefon. I wtedy ją zobaczył. Od razu wiedział, że widzi Christine Hall. Wyglądała zupełnie jak Erica! Miała takie same włosy, ta sama długość i kolor, tak samo zakręcające się do góry przy końcówkach. Dziewczyna rozejrzała się, po czym weszła do sklepu.

Bez zawahania ruszył w stronę wyjścia, zapominając o bluzie. Bramki zadźwięczały w tym samym momencie, kiedy zauważył Michaela Cullena, a mężczyzna zobaczył jego. Od razu rzucił się do ucieczki. Biegł slalomem między ludźmi, żeby nagle dostrzec, że na ogonie nie tylko ma Cullena. Ścigało go dwóch ochroniarzy. Nagle wpadł mu do głowy szalony pomysł. Skręcił, biegnąc prosto na facetów z ochrony. Zaatakował jednego z nich, modląc się, żeby Cullen nie miał przy sobie fałszywej odznaki tak, jak Jane. Jego cios zaskoczył mężczyznę, ale drugi z ochroniarzy od razu się na niego rzucił. Przez chwilę się szamotali, co zwróciło uwagę wielu osób. Wśród nich dojrzał Christine, zanim został powalony na podłogę i przyciśnięty do twardej, śmierdzącej wykładziny.

- Cholerne dzieciaki – syknął strażnik, zakładając mu kajdanki. – Jesteś z tych ścianołazów?

- Z Aniołów – mruknął, zanim został z powrotem postawiony na nogi i popchnięty do przodu.

Miał szczęście. Zobaczył, jak Cullen wycofał się z zaciętym wyrazem twarzy. Uśmiechnął się.

Spuścił głowę i wbił wzrok w ziemię, żeby nikt nie skojarzył jego twarzy z tą pokazywaną w telewizji.

Po chwili został wepchnięty go jakiegoś małego pokoju i posadzony siłą na metalowym krześle.

- Zostań tutaj. – Usłyszał wściekły głos ochroniarza, któremu jednym ciosem rozbił łuk brwiowy.

- Zostanę – mruknął butnie. Co miał innego do roboty?

Miał nadzieję, że Erica zjawi się szybko, zaalarmowana już przez Ćmę.

Sprawdził kajdanki. Zwykłe, dobrze zapięte za jego plecami. Wstał ostrożnie, a potem przełożył ramiona nad głową do przodu. Tej sztuczki nauczył się dawno temu. Spuchnięty bark zabolał go dosyć mocno.

Wtedy usłyszał gdzieś za drzwiami kłótnię, a potem kroki. Drzwi otworzyły się i ochroniarz wprowadził do środka jakąś dziewczynę. Nie miała kajdanek i przez chwilę szarpała się ze strażnikiem, aż ten posadził ją siłą na krześle. Ciemne, kręcone włosy zafalowały, kiedy próbowała wstać.

- Ty mnie, gówniaro, już dziś nie wkurzaj, z łaski swojej! – krzyknął mężczyzna, ściskając jej ramię.

- Jak sobie życzysz, Roger. – Pokazała mu język. Ten puścił jej rękę i szybko wyszedł, przeklinając pod nosem. Drzwi trzasnęły. Dziewczyna zebrała włosy za uszy i spojrzała na Johna.

- Znamy się? – zapytał ostrożnie.

- Nie bezpośrednio. – Uśmiechnęła się. - Wszyscy znajomi Ćmy są moimi znajomymi, Rex. A jeśli nachylisz się bardziej, ściągnę ci kajdanki, pasuje?

- Jak najbardziej. – Też się uśmiechnął. Położył ręce na stole i Christine wyjęła z włosów spinkę. Przez chwilę grzebała przy zamku kajdanek, aż wreszcie otworzyła jeden z nich, łamiąc w konsekwencji metalową wsuwkę. – Jaki jest plan? Czekamy na Ericę?

- Nie, Roger i spółka, no wiesz, ci ochroniarze, są chyba dziś nie w sosie. Wynosimy się.

- Ktoś mnie ściga. Jest bardzo niebezpieczny.

- No, ja myślę, nie lubię, jak, no wiesz, jest nudno. Poza tym, chyba wezwali już policję.

- A więc się faktycznie wynosimy. – Wstał. – Prowadzisz.

- Jasne. Znam tą galerię jak dno własnej torebki. Chociaż, no wiesz, czasem nic nie mogę w niej znaleźć.

Jej gadulstwo już zdążyło go rozbawić. Poczuł do dziewczyny sympatię.

- To znaczy w torebce. – Nacisnęła klamkę. – Tutaj, no wiesz, radzę sobie świetnie. Za mną.

Przemknęli się pod jakimiś drzwiami i szybko zauważył, że dziewczyna nie prowadzi go w stronę, z której przyszedł. Postanowił jednak zdać się na nią. Przykucnęła i pokazała mu, że muszą przejść pod oknem dyżurki. Kiwnął głową.

Dziewczyna miała na sobie krótką dżinsową spódnicę z falbankami i fioletowe rajstopy w czarne trupie czaszki plus wysokie, zielone trampki z różowymi sznurówkami. Całości dopełniał szary t-shirt z jakimś komiksowym, chyba mangowym, wzorem z przodu. Nigdy z opresji nie ratował go ktoś dziwaczniej ubrany. Aż się do siebie uśmiechnął. Zatrzymali się i kazała mu usiąść. Wychyliła się na korytarz, żeby po chwili wstać.

- Szybko, biegiem!

Puścił się za nią korytarzem. Minęli jedne drzwi, a potem drugie i trzecie i znaleźli się na powrót w części handlowej galerii. Nawet nie wiedział, kiedy Christine chwyciła go za rękę. Miała czarną skórzaną rękawiczkę bez palców, dlatego musiał trzymać ją mocno, żeby nie wyślizgnęła się mu z ręki.

- Hej, przepraszam! – krzyknęła, ciągnąc go na schody ruchowe. Zaczęła przepychać się między ludźmi, torując im drogę i zbiegając na dół. Wreszcie znaleźli się na parterze i dziewczyna znowu pociągnęła go, biegnąc między stoiskami ze słodyczami na środku przejścia. Nagle dostrzegł strażników.

- Christine! – rzucił; tym razem to on pociągnął ją w bok. Zobaczył kolejną parę ochroniarzy. A potem jeszcze trójkę. Zatrzymali się. Zaczął gorączkowo rozglądać się w poszukiwaniu drogi ucieczki. – Co teraz?

- Czekaj. – Jej dłoń zacisnęła się mocniej na jego spoconej ręce. – A potem leć.

- Co to... – zaczął, ale szybko urwał, bo powietrze wypełniło ogłuszające brzęczenie bramek sklepowych. Spojrzał w górę. Z kilku sklepów wybiegł prawie tuzin osób. Mieli na sobie nowe ubrania. Z chipami. Zobaczył Ćmę w odblaskowej różowej kurteczce.

- Anioły przyleciały na zakupy! – krzyknęła, a potem wszyscy rozbiegli się w różne strony.

Bramki nadal dźwięczały, kiedy ochroniarze spojrzeli po sobie, a potem pobiegli w stronę schodów.

- Leć! – Christine popchnęła go i znowu biegli. Dopadli drzwi obrotowych, ale ledwie zdążyli wbiec między ich skrzydła, te zatrzymały się. Pchnęła je, ale ani drgnęły.

- Co jest? – mruknął.

- Bierzemy inne. – Pociągnęła go za rękę.

- Które? – Usłyszał. Obejrzał się szybko; tym razem to on pociągnął Christine i stanął między dziewczyną a Cullenem.

A potem nagle stały się równocześnie dwie rzeczy. Ostrze błysnęło w powietrzu i włączyły się wszystkie spryskiwacze w całej galerii. Zapanował najprawdziwszy chaos. John odepchnął Christine, a Ostrze świsnęło między nimi. Kopnął Cullena z całej siły w nogę.

- Uciekaj! – krzyknął do dziewczyny. Ta zawahała się.

- Nie bez ciebie! – Usłyszał, zanim chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Znowu biegli.

- No to ze mną!

- Z tobą wszędzie, Johnie Connorze! – Uśmiechnęła się.

- Aż się boję, czego ci Erica naopowiadała! – odkrzyknął.

- Connor! – wrzasnął Cullen.

Ludzie całym tłumem rzucili się w stronę wyjść. John biegł między nimi w strugach deszczu ze spryskiwaczy, ciągnąc za sobą Christine. Na nagle poślizgnęła się na mokrej podłodze; chwycił ją mocno, ratując przed bolesnym upadkiem. Wtedy jednak to jego but nie poradził sobie ze śliską nawierzchnią i runął na podłogę w ubraniach ciężkich od wody. Zobaczył Cullena. Mężczyzna szedł, ciągnąc Ostrze po ziemi; ludzie mijali go w pośpiechu i panice. Nagle zatrzymał się i wpatrzył w coś za ich plecami. John odwrócił się, próbując podnieść Christine. Dziura w rajstopach odkryła blade, kościste kolano.

Przez ścianę wody zobaczył zbliżającą się kobiecą sylwetkę. Było w niej coś znajomego. Erica? Nie.

- Cameron? – powiedział cicho.

John wpatrywał się w nadchodzącą postać. Jego serce zadrżało.

- Witaj, John. – Głos poznał od razu. Terminatorka stanęła tuż za nimi.

Pomógł wstać Christine. Nie mógł oderwać wzroku od twarzy Cameron. Ta uśmiechnęła się.

- Idźcie – rzuciła łagodnie. – Ja się nim zajmę.

Minęła ich. Objął Christine. Czuł zapach jej mokrych włosów.

Cullen uniósł Otrze i zaatakował. Dał się słyszeć zgrzyt metalu o metal, kiedy Cameron zablokowała cios ramieniem. Zaczęła się walka.

- John. – Christine pociągnęła go za skraj ukradzionej bluzy; nie ruszył się. Widział, jak Ostrze przecina powietrze niebezpiecznie blisko terminatorki. Jak dociąga jej mechanicznych kończyn. Jak ze zgrzytem muska jej syntetyczną skórę. – John. – Usłyszał znowu. Spojrzał na Christine i zobaczył jej zdarte kolano. Woda rozcieńczyła sączącą się krew. Znowu spojrzał na Cameron. Bardziej niż kiedykolwiek doszło do niego to, że jest maszyną. Nie czuje bólu, nie krwawi, nie cierpi. Dlatego bez wahania staje w jego obronie. Dlatego za niego walczy. Jego oczy wróciły na twarz siostry Ćmy, która przecież była człowiekiem i zjawiła się, żeby mu pomóc. Też się nie wahała. A jednak czuje ból, z jej rany leci krew, cierpi. Jest delikatnym życiem.

- Dlaczego?... – zapytał, dotykając jej ramienia.

Uśmiechnęła się.

- Bo kiedyś, no wiesz, uratujesz świat, prawda?

Chciał ją pocałować, ale usłyszał za sobą twardy głos Cameron:

- Uciekajcie.

Wziął Christine za rękę i pobiegli. Znowu prowadziła.

- Tędy! – Minęli schody i ruszyli wzdłuż jakiegoś sklepu. – Tam jest wyjście.

Wtedy zobaczył Jane. Woda nadal lała się spod sufitu. Kobieta była cała mokra. Widział Ostrza. Oba.

Zatrzymał się, Christine też. Puścił jej rękę, ale ona chwyciła go mocno za ramię.

- Connor – syknęła Meyer – mnie się nie wkurza.

- Zapomniałem właśnie – rzucił, cofając się. Czuł drżący uścisk Christine.

- Zaraz ci przypomnę. – Uniosła ramiona i zrobiła krok w ich stronę.

Usłyszał coś za swoimi plecami. Odwrócił się. Cameron znalazła się obok nich. Na policzku miała głębokie cięcie, a jej twarz poznaczona było plamkami krwi. Nie jej, Cullena, wiedział to od razu.

- No chodź, blaszaku! – syknęła Jane.

- Nie. – Cameron spojrzała na Johna. – Idziemy.

- Idziecie? Myślisz, że... – zaczęła groźnie.

- Ja właśnie przyszłam i nigdzie na razie się nie wybieram. – Usłyszeli.

Erica nadchodziła z drugiej strony. Jej mokre włosy były spięte wysoko na głowie, a czarne ubranie całe przemoczone. Uśmiechała się.

- W porządku? – zapytała, zatrzymując się obok nich. Udało mu się tylko kiwnąć głową. – To już was tutaj nie ma. Dzięki, ciociu. – Posłała uśmiech Christine, a potem jej twarz spoważniała, a oczy zabłyszczały groźnie.

- Idziemy – powtórzyła Cameron.

- John! – Usłyszał przy uchu błagalny głos Christine.

Kiwnął głową, ruszając za Cameron. Obejrzał się jeszcze na Ericę.

Zobaczył, jak jej prawa ręka wydłuża się i zamienia w srebrne ostrze. Uśmiechnął się, obejmując Christine Hall, ciotkę jedynej na świecie pół-terminatorki, siostrę słynnej Ćmy i dziewczynę, w której się chyba zakochał.

- Tam będzie, no wiesz, walka stulecia, prawda?

- Raczej tysiąclecia. Zostałbym, ale mam świat do uratowania.