Wszystko co zdarzyło się prawie dwa miesiące temu nadal odgrywało ważną rolę w życiu codziennym całego świata Czarodziei. Prorok Codzienny huczał od plotek a ludzie bali wypuszczać dzieci na dwór lub wychodzić samemu po zmroku do sklepu po papierosy czy nawet po cukier do sąsiada. Dużo rzeczy się zmieniło. Wszystkie latarnie na Privet Drive były zapalone a z domów świeciło światło. Wiatr lekko powiewał, a na ulicy nie było nikogo. Ciemnowłosy chłopiec siedział przy oknie patrząc pustym wzrokiem na latarnie. Przypomniał sobie jak przydatną rzeczą jest wygaszacz, którego miał Dumbledore. Dumbledore, to o nim codziennie pisze Prorok. Nikt wciąż nie może uwierzyć, że nie żyje, a tym bardziej kto go zabił. Snape, Severus Snape, mistrz eliksirów w Hogwarcie, człowiek, któremu były dyrektor nadzwyczaj ufał i pokładał swoje nadzieje na śledzenie poczynań Voldemorta, a zarazem Śmierciożerca, podległy Czarnemu Panu. Dwulicowy, nikczemny... zdrajca. Po prostu zdrajca. To wszystko przemknęło mu przez głowę nie pierwszy raz tego wieczoru. Tak jak inni nie mógł przestać o tym myśleć, a artykuły z Proroka tym bardziej nie pozwalały mu przestać. W końcu Dumbledore był najsilniejszym Czarodziejem na świecie, a został tak łatwo zabity. Na jego oczach, gdy nie mógł nic zrobić. Cały czas żałował tej swojej bezsilności, która wtedy nad nim zapanowała. Nagle Harry zauważył jak światła po kolei gasną, a na asfalcie ledwo co widać było cień dwojga ludzi idących w stronę domu jego wujostwa. Podeszli pod ostatnią, najbliżej stojącą latarnię i unieśli głowy spoglądając w stronę jego okna. Blask światła oświetlił ich twarze i Harry uśmiechnął się szeroko jakby zobaczył to na co czekał każdego wieczoru i natychmiast wybiegł z pokoju. Zatrzasnął drzwi wpadając przypadkiem na ciotkę Petunię:
- A ty co się tak śpieszysz?! - burknęła na niego, ale chłopak tylko na nią spojrzał, uśmiechnął się i zbiegł bo schodach hałasując tak głośno, że wuj Vernon aż podskoczył z fotela.
- Ej...! - krzyknął za nim ale jego już nie było.
Drzwi zostawił otwarte na oścież i zatrzymał się gwałtownie na chodniku. Wiatr lekko powiewał, a niebo było czyste i pełne gwiazd. Dwoje ludzi zaczęło iść w jego stronę powoli jednak przyśpieszając im bliżej się znajdowali. Zza drzwi frontowych wychylał się jak zwykle ciekawski Dudley oraz jego rodzice, bladzi z przerażonymi minami na twarzach.
- Harry, wyrosłeś przez te dwa miesiące. - powiedział mężczyzna gdy już znaleźli się wystarczająco blisko.
To byli Remus Lupin i Tonks we własnej osobie. Ona jak zwykle miała włosy koloru nie spotykanego u normalnych ludzi, jednak tym razem nie był on tak wesoły, a raczej smutny, ciemny fiolet ukazujący, iż nadal była w żałobie po Dumbledorze. Lupin wyjątkowo miał na sobie normalne, nowe, czyste ubranie bez żadnego zadrapania, widać było, że kompletnie poddał się pod władzę swojej żony.
- Cieszę się, że was widzę – powiedział Harry szczerze z wielkim uśmiechem na twarzy – Ale co wy tutaj robicie?
Tonks spojrzała się na męża wymownym wzrokiem, uśmiechnęła się po czym odwróciła i wyciągnęła z kieszeni małą srebrną zapalniczkę i światło z ostatniej latarni powędrowało wprost do jej dłoni.
- Wygaszacz – zauważył młody Potter.
- Minerwa pozwoliła nam go wziąć – powiedziała cicho kobieta i schowała zapalniczkę z powrotem do kieszeni.
- Harry, przybyliśmy by zabrać cię do kwatery głównej Zakonu Feniksa i zostaniesz tam, aż do rozpoczęcia kolejnego roku szkolnego w Hogwarcie. - powiedział Remus.
Po jego głosie można było zauważyć, że to nie chodzi tylko o to by nie musiał spędzać reszty wakacji z wujostwem, które i tak udawało, że on w ogóle nie istnieje. Mimo iż miał wiele pytań jaki jest powód by pojechał do Zakonu chociaż bardziej chciał wiedzieć czemu tak póżno go zabierają, jednak nie zdążył o nic zapytać, gdyż Tonks kazała im się śpieszyć.
- Spakuj się i zaraz idziemy. - powiedział Remus.
- I-Idziemy...?! - zza pleców Harrego odezwał się gruby mężczyzna, wuj Vernon, mimo iż ignorował istnienie chłopaka chciał mieć coś do powiedzenia w jego sprawie – G-gdzie go zabieracie? D-do wariatkowa? Nareszcie!
Harry już chciał go zignorować i jak najszybciej pójść po swój kufer i sowę, jednak Lupin odezwał się pierwszy:
- A pan to pewnie Vernon, wuj Harrego – powiedział te słowa nawet nie patrząc na niego, po czym dodał – nie musi się już pan więcej o niego martwić, w te wakacje Harry osiągnie pełnoletność w świecie czarodziei... a więc nie ma potrzeby by wracał tutaj ponownie.
Harrego i całą trójkę Dursleyów zatkało. Spojrzeli na mężczyznę ze zdziwieniem, wuj wyjątkowo był poruszony tą nowiną, ciotka mało nie zemdlała, Dudley rozdziawił usta najmocniej jak się dało, a po brodzie zaczęła ściekać mu ślina. Harry nie mógł uwierzyć własnym uszom. Tak długo na to czekał, jednak mimo iż spodziewał się tego był zdziwiony.
- Takie było polecenie, które zostawił nam Albus Dumbledore – wybąkał Lupin i wyjątkowo ciężko było mu wymówić imię byłego dyrektora Hogwartu.
Ciotka Petunia zrozumiała wszystko gdy tylko usłyszała znajome nazwisko. Wszyscy usunęli się z drogi, gdy Harry poszedł do swojego pokoju się spakować. Nie minęło 15 minut gdy Harry zszedł na dół z kufrem, dużą torbą oraz klatką z sową.
- Zabrałeś... - zaczęła Tonks.
- ...wszystko, nie mam po co tu wracać – powiedział i uśmiechnął się do niej na znak, iż jest szczęśliwy i gotowy do drogi.
Przez chwilę się zawahał, myśląc, że zastanie zamknięte drzwi, jednak odwrócił się, a Dursleyowie nadal stali w progu patrząc jak odchodzi:
- Do widzenia – powiedział Harry i posłał im ostatni uśmiech, przecież mimo wszystko są rodziną.
Kobieta odwzajemniła uśmiech, jednak tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął z jej twarzy. Chłopak spojrzał w niebo, było czyste i pełne gwiazd. Jedna z nich wyjątkowo mocno błyszczała na samym środku niebieskiego sklepienia. Nagle blizna zaczęła go palić i boleć, ale lżej niż zwykle, tak jakby tylko ostrzegała przed zbliżającymi się wydarzeniami. Pośpiesznym krokiem ruszył za Lupinami, a z tyłu dobiegł go odgłos zatrzaskiwanych drzwi. To był początek końca pewnego rozdziału w jego życiu. Gdyby tylko wiedział jak wiele go jeszcze zaskoczy.
Tego samego wieczoru na Grimmauld Place 12 zrobiło się tłoczno jak w Hogwarcie w Sali Głównej. Przybyła cała rodzina Weasleyów, Hermiona, Szalonooki Moody, Kingsley, Horacy Slughorn i połowa innych nauczycieli z Hogwartu, Fleur Delacour, Hagrid oraz wielu innych ludzi, których Harry nie znał nawet z widzenia. Gdy tylko weszli do domu uwaga wszystkich skupiła się na Harrym. Zawsze tak było, więc chłopak nie przejmował się gdy dorośli zaczęli klepać go po ramieniu lub witać uściskiem dłoni. Przecisnął się przez tłum i minął otwarte drzwi salonu, gdy tylko zauważył profesora Slughorna pijącego whisky z nieznanym mu mężczyzną. Ruszył do kuchni, gdy wkroczył do pomieszczenia odetchnął z ulgą widząc siedzących przy stole Rona, Hermione, Ginny i profesor McGonagall krzątającą się wokół obrazu przykrytego popielatym, przykurzonym i z lekka brudnym materiałem.
Wszyscy wyglądali na dojrzalszych, Ginny była jak zwykle piękna, a gdy Harry przypomniał sobie jak wyglądali gdy spotkali się na pierwszym roku na jego twarzy pojawił się beztroski uśmiech. Te wszystkie przygody, które przeżyli razem i wspomnienia, był im bardzo wdzięczny, z całego serca, bez nich po prostu nie dałby rady.
- Harry! - wrzasnęła Hermiona na jego widok.
Wstała i przytuliła go mocno, szepcąc mu na ucho „Cieszę się, że jesteś". W tym momencie Harry poczuł się jakby zmartwychwstał po wielkiej bitwie o pokój na świecie.
- Stary, wiesz co tu się dzieje? - zaczął Ron, gdy tylko Harry usiadł przy stole – pół grona nauczycielskiego się tu zebrało...
- ...i nie tylko, cały zakon... - dodała Ginny.
- ...oraz mnóstwo ważniaków, przyjaciół Dumbledora, którzy popierają jego działania... - rzekła Hermiona i zakończyła - …no i jego brat.
Tego Harry się nie spodziewał, wyglądało to na jakiś zjazd rodzinny lub popleczników Dumbledora, prawie jak ich Gwardia na piątym roku w Hogwarcie.
- Ale po co tu oni wszyscy...? - pytał Harry jednak nikt nie potrafił mu odpowiedzieć.
Po chwili profesor McGonagall stanęła przy jednym z krótszych końców stołu przy którym siedzieli, wyciągnęła różdżkę, szepnęła kilka słów i cały stół, nie pomieszczenie i stół wydłużyły się zdecydowanie by pomieścić wszystkich gości znajdujących się przy Grimmauld Place 12.
- A stara McGonagall cały czas pilnuje jakiegoś cholernego obrazu... nie możemy na niego spojrzeć... próbowaliśmy wszystkiego... - mruknął rudzielec.
Miny jego przyjaciół nagle zrzedły, a on nie wiedział co go zaraz spotka.
- O c-co chodzi...? - zapytał zdziwiony.
- O ten tramwaj co nie chodzi, panie Weasley – usłyszał głos opiekunki Gryffindoru stojącej za nim – Dowie się pan o co chodzi z tym obrazem, już nie długo, trochę cierpliwości.
Po tym szybkim krokiem wyszła z kuchni by zwołać wszystkich do stołu, który teraz miał co najmniej cztery metry długości jak nie więcej. Po 20 minutach wszyscy usiedli do stołu. Zostały tylko dwa miejsca, jedno po obydwu krótszych stronach prostokątnego stołu. Miejsca które zazwyczaj zajmowali Dumbledore, Syriusz lub Snape. Wszyscy byli zniecierpliwieni, a szczególnie McGonagall.
- Chyba nie przyjdą... - napomknął Remus.
- Przyjdą... - powiedziała zdeterminowana Minerwa – Kingsley, weź kilku Aurorów i idźcie tak jak to było planowane, widać tamci sobie nie poradzili...
- Tak jest. - przytaknął Auror i ruszył w stronę wyjścia.
- … pospieszcie się! - krzyknęła za nim i opadła na krzesło po czym oparła ręce o blat stołu.
Czas dłużył im się niesłychanie. Z początku wszyscy czekali w ciszy, jednak by dotrwać do momentu kulminacyjnego zaczęli rozmawiać o wszystkim co było możliwe. Ginny i Hermiona rozmawiały o powrocie do Hogwartu, a Ron tylko od czasu do czasu wtrącał, że będzie pilnował by nie szlajała się z nikim po korytarzach i nie robiła niestosownych dla niej rzeczy. Ta natomiast docinała mu, że ona przynajmniej ma z kim się szlajać, a jej starszy brat dostawał ataku furii i nie liczył się ze słowami:
- Ty mała flądro... - aż wstał z krzesła.
Nagle błysnęło światło i na stole pojawiła się zakapturzona postać. Miała na sobie długą prostą szatę czarnego koloru, a spod kaptura nie było widać twarzy. Wszyscy bez chwili do stracenia podskoczyli gwałtownie odsuwając krzesła do tyłu i wycelowali różdżki w nieznajomą osobę. Ta nawet nie drgnęła, tylko rozejrzała się po najbliżej niej stojących czarodziejach. Wysunęła ręce zza szaty, które były spowite rękawiczkami. Już chwyciła za kaptur, już miała go ściągnąć gdy nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i powiało chłodem. Ośmioro mężczyzn wtargnęło do mieszkania. Cali zadrapani i brudni. Kingsley wszedł ostatni, trzymał za kark jakiegoś mężczyznę. Gwałtownie przycisnął go do rogu stołu tuż pod nogami tajemniczej osoby. Oczy wszystkich były zwrócone na nich, bez najmniejszego wyjątku. Czarne przetłuszczone włosy mężczyzny drgnęły gdy ten próbował ujrzeć kto przed nim stoi. Dało się usłyszeć cichy szelest, szybkie ściągnięcie kaptura. Dwie osoby w jednym miejscu, w najmniej odpowiednim momencie, które nigdy nie powinny się spotkać ponownie. Ale takie było ostatnie życzenie... Albusa Dumbledore'a.
