Kim jesteś, Johnie Doe?
Prolog
Przeciągnąłem się dając ulgę zdrętwiałym mięśniom jednak po chwili musiałem przestać skręcając się z bólu, którego źródło znajdowało się gdzieś w okolicy lewego płatu żeber. W chwilę później owionął mnie lodowaty prąd powietrza i ogarnęło mnie poczucie, że jestem sam w otaczającym mnie świecie. Potężna fala zniechęcenia i smutku zalała mój umysł usuwając z niego wszystko to, czym byłem, tylko po to by zastąpić to próżnią. Każda chwila, minuta, sekunda, godzina i rok umykały z mojej pamięci niczym szczury z tonącego statku. Opadałem w niepamięć targany prądami ostatnich wspomnień, które broniły się przed opuszczeniem mojego mózgu. Ciemność pochłonęła mnie z cichym pyknięciem.
Deszcz był chłodny i orzeźwiający.
Leżałem na czymś twardym, ale moje rozpostarte dłonie spoczywały w jakiejś miękkiej i zgoła nieokreślonej materi... Z trudem podniosłem głowę dostrzegając, że to mokre kępy zielonej trawy. Znajdowałem się na wielkiej zielonej połaci błoni gdzieniegdzie porośniętych niskimi krzewinami. W oddali majaczyły położone we mgle wrzosowiska, a wiszące nad ziemią niebo było niejednolicie szare.
Zapadała noc.
Podniosłem się powoli zataczając się niepewnie, zastanawiałem się przez chwilę czy moje nogi będą w stanie mnie unieść, ale po już chwili stałem ciekawie rozglądając się dookoła. W tle za wrzosowiskami majaczył cień jakiegoś budynku, jednak nie byłem w stanie powiedzieć, jakiego przez nieomal całkowicie zasłaniające go opary deszczu i mgły. Ruszyłem w tamtym kierunku pewny, że będę mógł tam znaleźć jakąś pomoc i schronienie przed coraz mocniej padającym deszczem. Drżałem z zimna starając się iść szybciej.
Im bliżej byłem celu mojej wędrówki tym bardziej zdawałem sobie sprawę z jego ogromu i potęgi - jakieś kilkadziesiąt kroków później ukazał się moim oczom majestatyczny zamek śpiący w mglistej ciszy szkockich wrzosowisk. Setki okiennic, dziesiątki wież, kilkanaście wykuszów i metry blanków ozdabiały surową bryłę budowli. W nielicznych jego oknach błyszczało światło, a wielkie gotyckie skrzydło budowli promieniowało chybotliwym blaskiem świec zza wysokich okien. Podszedłem do ogromnych drewnianych wrót okutych żelazem i zastukałem w nie, po chwili rozwarły się z cichym chrzęstem.
Stał w nich młody, na oko szesnastoletni chłopak w czarnej szacie, połamanych okularach i z jakimś dziwnym patykiem w ręku.
– Kim jesteś? – Zapytał z źle skrywanym lękiem. Za jego plecami zobaczyłem kilkaset osób, starych i młodych, z których każda trzymała dziwny patyk wycelowany w moje serce. - I jak do cholery się tu dostałeś?
Kim jestem?
Cholera, sam chciałbym to wiedzieć.
* John Doe - angielski odpowiednik NN nadawany osobą które nie są w stanie, lub nie chcą ujawnić swojej tożsamości.
