Posiadanie dwóch partnerów było nadzwyczaj ciekawym doświadczeniem. Zwłaszcza jeśli jeden był nadzwyczaj potężnym archaniołem, a drugi — aniołem, który również dysponował całkiem sporymi zasobami mocy.

Problemem było to, że oni obaj posiadali skrzydła — a Sam nie. Dlatego zawsze upominali się o mizianie po nich, bo w końcu, Winchestera nie mieli jak miziać po skrzydłach, dlatego on mógł to robić dla nich. Najgorsze było jednak wtedy, gdy kłócili się czyja jest teraz kolej.

— Castiel! Sam już cię dzisiaj miział! Teraz moja kolej! — Lucyfer stał nad swoimi partnerami, tupiąc niecierpliwie nogą.

— Nieprawda — stwierdził spokojnie anioł. — To ciebie miział, zarówno dzisiaj, jak i wczoraj. Dlatego teraz mizia mnie.

— Wcale nie! — krzyknął archanioł.

— Właśnie, że tak! — odkrzyknął Cas.

— Nie!

— Tak!

— Sam! — krzyknęli nagle obaj.

— Wiecie co? — spytał Winchester, podnosząc się z kanapy. — Mam was dość. Sami się miziajcie — warknął i wyszedł z pokoju.

— Ale Sam! — zawołał jeszcze za nim Lucyfer.

Odpowiedziało mu tylko trzaśnięcie drzwiami.