Od Autorki: Doktor odzyskał Donnę. Oby jej tylko nie stracił na powrót. Albo, oby Donna nie straciła Doktora. Coś się bowiem zmieniło zarówno w Donnie, jak i w Doktorze. Z pozoru drobiazgi, ledwie dostrzegalne detale, a jednak w równoległym świecie piątego sezonu wiele rzeczy jest... ciut odmiennych...

Disclaimer: Nie mam żadnych praw do Doktora i Donny. Uważam, że byli najwspanialszą parą w historii serialu, a te opowieści to taki mały hołd dla ich geniuszu.


DOKTOR WHO

WIRTUALNA SERIA 5 – ODCINEK 5

NA KONIU SINYM


.1. Nieprzewidywalna konwergencja


Drzwi niebieskiej budki policyjnej uchyliły się ze skrzypnięciem. W ich szparze ukazała się szczupła twarz pod strzechą brązowych, zadziornie nastroszonych włosów. Szeroko otwarte, ciemne oczy uważnie lustrowały otoczenie, podczas gdy wysunięty do przodu podbródek zdawał się rzucać wyzwanie wszelkim możliwym przeciwnościom.

- No, co?

Właściciel bystrych oczu, nastroszonych włosów i agresywnego podbródka z lekką irytacją wciągnął powietrze, czując jak pod żebra wbija mu się łokieć Donny, próbującej poszerzyć szparę w drzwiach i także wyjrzeć na zewnątrz. Przez chwilę mocowali się ze skrzydłem drzwi – Doktor próbował je przymknąć, Donna otworzyć na oścież. W końcu Doktor poddał się i wyszedł, a raczej został wypchnięty z TARDIS. Jego tenisówki zanurzyły się głęboko w bujnej, mokrej, soczyście zielonej trawie. Tuż za Doktorem ze statku wypadła Donna, zaczepiając obcasem o próg i niemal lądując nosem w rozśpiewanym cykadami kobiercu. W ostatniej chwili zdołała ucapić się łokcia Doktora i tylko dzięki temu odzyskała równowagę.

- To nie jest nieprzewidywalna konwergencja strumieni temporalnych – oznajmiła, prostując się i obciągając na biodrach ciemnozielony, głęboko wycięty top, odsłaniający dekolt i piegowate ramiona. Trzema długimi krokami oddaliła się od budki i obróciła wokół własnej osi, uważnie badając otoczenie.

- Ani koniec świata, ani niemożliwa-do-określenia-lokalizacja-czasoprzestrzenna – rzuciła, splatając ramiona na piersi i rzucając mężczyznie zaczepne spojrzenie. – To nawet nie jest Swindon.

- Czym ci zawiniło Swindon? – Doktor próbował ratować resztki honoru.

- Zielona trawa, błękitne niebo, pojedyncze, żółte słońce, to jest pokrzywa, a tam, w sadzie, to są jabłonie, bez jabłek niestety. I zanosi się na deszcz. – Donna nie zamierzała odmówić sobie maleńkiej porcji złośliwości. – Na podstawie zgromadzonych dowodów, można chyba z dużą dozą pewności przyjąć, że to jest...

- Ziemia – z rezygnacją w głosie dokończył Doktor. Obrócił się w stronę TARDIS i czułym gestem położył dłoń na jej drewnianym kamuflażu. – A tobie co znów dolega? Co? Po co były te wszystkie turbulencje?

- Jej coś dolega? – prychnęła Donna. – Wiesz, co ci powiem? Złej baletnicy przeszkadza latająca budka.

- Co?

- Jak miała lecieć, kiedy pilot dupa?

- Donna!

- Miałeś dać mi poprowadzić. – Potrząsnęła ognistą czupryną. – Nigdy nie dajesz mi poprowadzić.

- No bo ty wylądowałabyś lepiej.

- Nie wiem, czy wiesz, ale kobiety są o wiele lepszymi kierowcami niż mężczyzni. Powodują mniej wypadków. I mają niższą składkę na ubezpieczenie. I ja na pewno bym się nie zgubiła.

- Nie zgubiłem się!

- No to, gdzie jesteśmy?

- DonNA!

Nikt nie potrafił wzbudzić irytacji Doktora z równą łatwością, jak panna Noble.

- W porządku, zgadzam się, jesteśmy na Ziemi. Nie mam pojęcia dlaczego, ani kiedy. TARDIS jest najwyraźniej uszkodzona, być może mamy poważne kłopoty, więc dobrze, masz rację, to nie jest nieprzewidywalna konwergencja – wyrzucił szybko. – Co wcale nie znaczy, że to nie jest koniec świata.

- Zdziwiłabym się, gdyby to nie był koniec świata. Z tobą zawsze jest koniec świata.

- Ze mną? Ze mną? Teraz to ja jestem winny? Wiesz co, naprawdę, może powinnaś znaleźć sobie innego Władcę Czasu. Nie, zaraz... Ostatni Władca Czasu, pamiętasz?

- Taaa... – Ten irytujący ruch głowy, oczy zwrócone ku górze, usta ułożone w kpiące „o". Rozzłoszczony, ale i nieco rozbawiony Doktor obrócił się na pięcie, wyminął Donnę i zaczął wspinać się na wzgórze. Patrzyła za nim z malutkim, krzywym uśmieszkiem na ustach.

Doktor zatrzymał się na szczycie wzniesienia, zanurzony po kolana w falującej trawie. Jego szczupła sylwetka ostro rysowała się na tle nieba. Chłodny wiatr porwał do tańca poły jego płaszcza. Doktor uniósł rękę i zmierzwił dłonią włosy. Donna doskonale znała ten gest. Przekładając go na słowa, oznaczałby tyle co: „Eeeem... Tego... Uups."

- Co? – wrzasnęła, przekrzykując śpiew cykad i szum wiatru.

Obejrzał się na nią z niewyraźną miną.

- Jesteśmy w średniowieczu – odkrzyknął.

- Bo trzeba było porządniej zaparkować – zakpiła Donna.

- Co?

- TARDIS.

- Co?

- Żeby nie zadryfowała do średniowiecza.

- O czym ty mówisz?

- Oooch, o niczym szczególnym. – Wzruszyła ramionami. – To jeszcze raz potwierdza tezę, że w ogóle nie słuchasz tego, co sam gadasz.

- DonNA! – zbiegał z pagórka, łopocząc połami płaszcza.

- I co ci się nie podoba w średniowieczu? – parsknęła. – Co jest złego w średniowieczu? Ja nigdy nie byłam w średniowieczu.

- Donna Noble – wyrzucił. – Średniowiecze. Kłopoty.

- Rycerze – odparowała. – Damy. Turnieje. Król Artur.

- Jaki... Jaki król Artur? Twój król Artur jest zbiorem mitów; spotkałem prawdziwego króla Artura; wierz mi, nie chciałabyś spotkać króla Artura. Ani żadnego z jego rycerzy Okrągłego Stołu, który, notabene, miał wszelkie szanse, żeby pozostać Prostokątnym Stołem. A miłość dworską wymyślili Francuzi, wieki później.

Niesiony siłą rozpędu Doktor dopadł drzwi TARDIS i otworzył je szeroko, zamaszystym gestem wskazując Donnie, dokąd powinna się udać. Oczy Donny zwęziły się na króciutką chwilę; zatańczyły w nich niebezpieczne iskry. Rozplotła ręce i wsparła je o biodra.

- Kiedy zamierzasz z tym skończyć?

- Co?

- Pytam... Kiedy... Zamierzasz... Z tym skończyć?

- Skończyć z czym? Donna, przestań się upierać i posłuchaj mnie przez...

- Nie!

Doktor puścił drzwi TARDIS. Stali z Donną naprzeciw siebie, zatopieni w zielonym dywanie, śpiewie ptaków i cykad, szumie wiatru przelatującego nad doliną. Po wspaniałym, letnim niebie, z wolna przesuwały się chmury.

- Nie jestem ze szkła – powiedziała wreszcie Donna.

- To dość oczywiste – odrzekł sucho.

- Ani z cukru.

- Nieee, na pewno nie jesteś tak słodka.

- Nie potłukę się, ani nie rozpuszczę.

Milczał.

- Nie musisz się nade mną trząść – powiedziała ostro. – Nie musisz odmawiać sobie wszelkich przyjemności i unikać ryzyka ze względu na mnie. A jeśli masz mnie za taki balast, może powinieneś odstawić mnie do domu i poszukać sobie kogoś, do kogo będziesz miał większe zaufanie. Kiedy ostatnio sprawdzałam, nie byłam ostatnią Ziemianką.

Doktor powoli wsunął dłonie do kieszeni. Patrzył na Donnę wielkimi, mrocznymi oczyma, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale wciągnął tylko powietrze, dotykając podniebienia koniuszkiem języka. Nadal milczał.

- Jeśli masz ze mną tylko kło...

- Niemal cię straciłem – powiedział cicho i gwałtwonie.

- ...poty... mmmhm...? – To miało być artykułowane słowo, może nawet zdanie, ale jakoś uwięzło Donnie w gardle. – Co?

- Nic. Masz rację. To w końcu tylko średniowiecze – zaczął mówić szybko, wyrywając ręce z kieszeni i niemal pędząc dookoła Donny po jakiejś szalonej orbicie. – W porządku. Ok. W porządku. Chodź, zajrzymy do szafy, mam pełno cudnych kostiumów na średniowiecze. Mówiłem ci o tym, jak wpadłem na Ryszarda Lwie Serce? Albo na Karola Wielkiego w Ardenach? Chyba mam jeszcze te ciżmy... W życiu nie założę ciżm... ciżem... czy jak i tam. To były takie wschodnie ciżmy, z noskami na łokieć, nie dało się w nich zrobić kroku, jeśli nie podwiązało się noska do kolana, a wtedy wyglądało się jak kompletny błazen...

Donna chciała mu przerwać, wtrącić coś naprawdę istotnego, ale w paplaninie Doktora to coś nagle przestało być tak istotne. Wzruszyła ramionami.

- Ja tam chcę suknię. I welon – oznajmiła.

- Tak, w tym się będzie fantastycznie biegało – skwitował, wchodząc do wnętrza TARDIS. Donna podążyła za nim, z malutkim, jasnym uśmieszkiem triumfu.