betowała cudowna wrotka777:) :* Dziękuję!
Seria: 50 pierwszych randek
Ostrzeżenia: angst, ale happy end… were!AU, were!Stiles, Alfa!Derek, dla Bingo 2014 prompt 4
Derek nie spodziewał się w sobotnie popołudnie nikogo, dlatego zdziwił się, gdy na podjeździe nowo odbudowanego domu Hale'ów zaparkowało niepozorne volvo. Kierowca przez chwilę siedział w środku, zaciskając dłonie na kierownicy i w końcu po paru wdechach wysiadł. Chłopak, młody mężczyzna, mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia lat.
Derek już z tej odległości widział, że nieznajomy musiał przebyć długą drogę. Jego blada twarz i wymięte ubranie zdradzały, że nie zdążył się jeszcze zakwaterować w mieście. Z wahaniem podszedł do drzwi, wciąż nieświadom tego, że właściciel posesji obserwuje go z tarasu.
Dzwonek odezwał się przerywając ciszę.
- Proszę? – spytał Hale, wychylając się przez balustradę.
Chłopak podskoczył i jego serce niemal wyrwało się z piersi, ale podniósł głowę.
- Nazywam się Stiles Stilinski i chciałbym prosić o azyl – powiedział nadzwyczajnie pewnym głosem i Derek uniósł brwi.
Chłopak był zatem wilkołakiem. Dobrze poinformowanym do tego, skoro znał adres jego domu i najprawdopodobniej wiedział, jak wygląda tutejszy alfa.
- Wejdź do środka – polecił mu, nie bawiąc się w grzeczności.
Nazwisko coś mu mówiło, ale Derek nie mógł sobie przypomnieć, skąd je zna. Erica zawsze była lepsza w tego typu sprawach, ale podobnie jak pozostali – spędzała sobotę z rodziną i dopiero wieczorem miała pojawić się na wspólnej kolacji.
Z chłopakiem było ewidentnie coś nie tak. Spojrzał na drzwi, jakby miały go ugryźć i jego serce znów zaczęło bić szybciej. Wyglądało na to, że każdy krok jest dla niego wyzwaniem, ale w końcu ruszył do środka.
Nie mógł być alfą, tego Derek rozpoznałby od razu. Jednak omegi przeważnie trzymały się z dala od siedzib ludzkich i bynajmniej nie przemieszczały się samochodami. Jako beta powinien przybyć ze swoim alfą, więc to wszystko nie miało sensu.
Derek zszedł z piętra po to, żeby dostrzec, że chłopak zatrzymał się kilka kroków za progiem i najwyraźniej na niego czeka.
- Rozsiądź się wygodnie na kanapie – zaprosił go dalej, ale Stiles pokręcił przecząco głową.
- Wolałbym nie – odparł.
Derek spojrzał na niego zaskoczony, bo Stilinski rozglądał się po pomieszczeniu jakby szukał dróg ucieczki, a nie oglądał mieszkanie.
- Jesteś omegą? – spytał Derek i Stiles pokiwał przecząco głową.
Po chwili milczenia uświadomił sobie, że powinien coś wykrztusić.
- Betą – dodał. – Chciałbym zatrzymać się na twoim terytorium, jeśli pozwolisz. Na dłużej – uzupełnił, spoglądając na niego niepewnie. – Jeśli będziesz miał coś przeciwko, będę potrzebował dwóch dni, żeby odjechać – ciągnął dalej. – Nie będę sprawiał kłopotu – obiecał jeszcze, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
- Gdzie twój alfa? – spytał, podchodząc bliżej.
Chłopak nie cofnął się, ale nie wyglądał na zadowolonego z takiej bliskości.
- Nie żyje – odparł lekko schrypniętym głosem. – Chcę tylko azylu – dodał.
Derek zmarszczył brwi i zawahał się. W chłopaku było coś dziwnego. Chorobliwa bladość jego skóry nie mogła być tylko efektem podróży. Stiles miał za sobą wiele nieprzespanych nocy. Jednak jeśli jego alfa nie żył, sprawa była częściowo wyjaśniona.
- Zgadzam się, ale nie ma nic za darmo – powiedział i Stilinski kiwnął głową, jakby tego się właśnie spodziewał. – Przyjdź dzisiaj na kolację koło siódmej. Przedstawię ci watahę, żeby nie niepokoili cię omyłkowo.
Kiwnął głową i cofnął się o krok, jakby bał się odwrócić do niego plecami, wychodząc.
- Dziękuję – odparł lekko spokojniejszym już głosem i wysunął się z domu.
Po chwili do uszu Dereka dobiegł dźwięk włączanego silnika.
ooo
Wataha zebrała się jakoś godzinę przed tym, jak miał pojawić się Stiles i Erica, oczywiście rozpoznała nazwisko chłopaka. Derek miał ochotę walnąć się w głowę, gdy zdał sobie sprawę, dlaczego Stilinski z taką ostrożnością podchodził do wszystkiego.
Grupa psychopatów morduje rodzinę w Kansas.
Rodzinna tragedia, czy można było temu zapobiec?
Masakra w Carneville – dramat ojca i syna.
Wataha Stilinskich została zaatakowana przez grupę łowców, którzy złamali wszystkie dotychczasowe zasady, które przez wieki zapewniały im równowagę. Policja stanowa niemal od razu pochwyciła sprawców i Stiles, jako jedyny ocalały z masakry zeznawał przeciwko nim. Oczywiście nie mógł podać powodów tak nagłego i brutalnego zamachu, ale ława przysięgłych nie miała wątpliwości.
Cała dziesiątka napastników trafiła na krzesła elektryczne.
Sprawa odbiła się szerokim echem w ich światku, tym bardziej, że chodziły słuchy, że chłopaka, jako jedynego nieletniego, żywcem próbowano spalić wraz ze szczątkami jego bliskich. Cudem tylko udało mu się uciec, wyciągając z płomieni ojca, który najwyraźniej był człowiekiem, bo zapadł w śpiączkę, z której, jak dotąd się nie wybudził.
To wyjaśniało, dlaczego Stiles powiedział, że potrzebuje dwóch dni na przeprowadzkę. Jego ojciec najwyraźniej też znajdował się w Beacon Hills.
Derek pamiętał, co sam czuł, gdy Kate Argent podpaliła jego dom i nie potrafił zapanować nad drżeniem. Swój ból zamienił w gniew, i to on napędzał go przez pierwsze lata, ale po czasie zrozumiał, że do przewodzenia własnej watasze potrzebuje jasnego i klarownego spojrzenia na rzeczywistość. Nieemocjonalnego podejścia do spraw, które ich dotyczą, bo odpowiedzialny był już nie tylko za siebie.
Stiles zdawał się być kompletnie inny. Zamknięty w sobie i przerażony tym wszystkim. Minął niemal rok od wydarzeń w Carneville, a chłopak wciąż bał się własnego cienia.
Derek nie miał czasu wyszukiwać o nim więcej informacji, bo Erica powoli zaczynała przygotowywać stół. Na podjeździe zaparkował samochód Stilinskiego, który zapukał tym razem cicho i po głośnym: Proszę, Boyda, wsunął się do środka. Zatrzymał się dokładnie w tym samym miejscu, co prawie osiem godzin wcześniej i ocenił sytuację.
Wydawał się spokojniejszy, ale i tak ostrożnie zlustrował pomieszczenie. Zielona koszulka z długim rękawem podkreślała jeszcze jego jasną karnację, a ciemne dżinsy zwisały na nieprzyjemnie chudych biodrach.
Derek wyszedł do niego, wiedząc, że dzisiejsza kolacja będzie ciężka. Dzieciak był przerażony i pachniał medykamentami, więc pewnie cały dzień spędził z ojcem w jedynym, w Beacon Hills szpitalu.
- Zapraszam dalej – powiedział Hale, starając się brzmieć w miarę przyjacielsko.
Stiles spojrzał na niego oceniają-co i zrobił kilka kolejnych kroków. Rzucił okiem na każdego członka watahy, a potem usiadł na tym z dwóch foteli, który nie pachniał Derekiem.
- Chciałem przedstawić ci moją watahę – zaczął, gdy pozostali zjawili się w salonie. Już wcześniej pouczył ich, żeby na wszelki wypadek trzymali do chłopaka pewien dystans, żeby dodatkowo nie wzmacniać jego dyskomfortu.
Początkowo, to będzie wyglądało bardziej jak oswajanie przestraszonego zwierzęcia, co było akurat dobrym porównaniem biorąc pod uwagę, że Stilinski kierował się teraz głównie wilczym instynktem. Każdy jego krok był wyważony, a decyzja choć przemyślana, wciąż intuicyjna.
- Isaac jest najmłodszy, potem Erica, Boyd oraz Scott – przedstawił ich pospiesznie Derek, wskazując na każdego.
- Stiles, miło mi was poznać – odparł chłopak i podniósł się, żeby uścisnąć ich dłonie.
Derek był zaskoczony tą jego nagłą chęcią kontaktu, dopóki nie dostrzegł, że nozdrza Stilesa są rozszerzone i Stilinski po prostu zapoznaje się z nieznajomymi zapachami obcych wilkołaków.
- Kolacja będzie za piętnaście minut – oznajmiła im Erica. – Możecie się już rozsiadać.
Derek był bardzo zadowolony z jadalni, którą odbudowali od podstaw. Wielkie, przestronne pomieszczenie było przeznaczone do takich kolacji jak ta, chociaż przy stole wciąż pozostało dużo miejsca.
Scott zajął oczywiście miejsce po przeciwnej stronie alfy, jako jego nieoficjalna prawa ręka. Erica i Boyd zawahali się, ale Stiles po prostu wsunął się na krzesło obok Isaaca. Kolacja przebiegła we względnym milczeniu, bo w zasadzie gadatliwa zwykle wataha nie bardzo wiedziała, co powiedzieć swojemu rówieśnikowi, którego historia przez pół roku nie schodziła z pierwszych stron gazet.
W końcu, to Derek był tym, który przerwał ciszę.
- Ile masz lat? – spytał, nie chcąc zdradzić, jak wiele już o nim wiedzą.
Na te tematy przyjdzie czas później.
- Dziewiętnaście – odpowiedział, odkładając sztućce na talerz. – Mówiłeś, że zgodzisz się udzielić mi azylu. Jaka jest cena? – spytał.
Derek splótł przed sobą palce i westchnął. Po części żałował wcześniejszych słów. Gdyby wiedział jaka jest sytuacja dzieciaka, udzieliłby mu po prostu pomocy. Przeważnie, kiedy obca wataha chciała pozostać dłużej na cudzym terytorium musiała zapłacić. Najczęściej były to księgi, rzadkie zioła, informacje lub po prostu pomoc przy politycznych kwestiach – poparcie, którego udzielano i nie liczono jako przysługi.
- Odbudowuję watahę – zaczął Derek po chwili. – Skoro nie masz swojego alfy, mógłbyś pozostać tutaj jako pełnoprawny członek naszej grupy – zaproponował i serce chłopaka znowu zabiło z zatrważającą szybkością.
Tym razem, jednak nie wyglądał na przerażonego. Derek poczuł wręcz, jak od chłopaka bije ulga. Prawie rok bez watahy, bez rodziny musiał być dla niego ciężki.
- Oferujesz mi nie tylko azyl, ale i ochronę? – upewnił się jeszcze Stiles i Derek kiwnął twierdząco głową. – Mój tata jest w szpitalu – poinformował go. – Nie jest wilkołakiem, ale jest…
- Częścią watahy. Wiem – odparł Derek. – Słyszeliśmy o tobie, i o tym, co się stało. W tym mieście też mieszkają łowcy – oznajmił mu.
Stiles pobladł odrobinę i zagryzł wargi.
- Zgadzam się. Mogę przynależeć do twojej watahy – powiedział i, jakby bojąc się, że zmieni zdanie, wstał z krzesła i podszedł do Dereka odginając kark w ten sposób, żeby alfa miał łatwy do niego dostęp.
Lekko zadrżał, gdy Hale się podniósł, więc starszy wilkołak po prostu położył mu rękę na karku zamiast wbić mu kły w szyję.
- Kiedy będziesz gotowy – poinformował go Derek spokojnie, podnosząc z ziemi.
Stiles wciągnął z ulgą powietrze do płuc. Przez chwilę wydawało się, że znowu walczy ze sobą i Derek doskonale znał to spojrzenie. Młody mężczyzna walczył z własnym strachem, chcąc pokazać, że faktycznie może być członkiem nowej watahy. Że wszystko, co stało się ponad rok temu jest już za nim.
- Kiedy będziesz gotowy – powtórzył Derek, starając się nadać swojemu tonowi jakieś mniej szorstkie brzmienie.
Stiles kiwnął głową i wrócił na swoje miejsce przy stole, starając się nie patrzeć na nikogo.
- Isaac i Scott pomogą ci jutro przywieźć tutaj rzeczy – zaczął po chwili Hale, gdy przy stole zagościła niewygodna cisza.
- Rzeczy? – nie zrozumiał Stiles.
- Przyjechałeś do Beacon Hills z jakimś bagażem – wyjaśnił Derek spokojnie. – Nie ma sensu, żebyś mieszkał sam, bo nie jesteś sam – powiedział, upijając odrobinę alkoholu z kieliszka.
Stiles zamrugał, jakby nie do końca pojmował, co Hale do niego mówi.
- Chcesz, żebym tutaj zamieszkał? – spytał w końcu niepewnie. – Mam dom. Rodzina, która zajmowała się mną po… - urwał. – Pomogła mi przy sprawach związanych z ubezpieczeniem, do tego i Ralf jest prawnikiem, więc jestem w pełni wyemancypowany. W zasadzie mieszkałem z nimi, ponieważ Maya, żona Ralfa się uparła – wyjąkał Stilinski.
- Każdy tutaj ma swój pokój. To jest prywatny teren watahy – wyjaśnił Derek. – Mieszkam tutaj, co prawda tylko z Isaakiem, ale wolałbym, żebyś się także wprowadził. Zaczynasz college w tym roku? – spytał, zmieniając temat zanim chłopak zacznie znowu panikować.
Stiles pokręcił przecząco głową.
- Muszę nadrobić ostatni rok szkoły średniej. Już porozumiałem się z miejscowym dyrektorem. Zaczynam w przyszły poniedziałek – poinformował go pospiesznie.
Jak do tej pory każdy por skóry chłopaka krzyczał nie sprawię kłopotu, sam sobie radzę, nie trzeba się mną zajmować.
- To świetnie – Derek starał się brzmieć w miarę radośnie. – Gdybyś zamieszkał tutaj nie musiałbym odwozić Isaaca codziennie do szkoły – skłamał.
Scott przeważnie wpadał swoim samochodem i zabierał najmłodszego z watahy na zajęcia.
Źrenice Stilesa rozszerzyły się na moment, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę dopiero, że faktycznie mógłby być tutaj potrzebny. Derek doskonale to znał. Kiedy z Laurą przeprowadzili się do Nowego Jorku pod opiekę innej watahy nienawidził ich miłosierdzia. Litości, z którą przyjęli dwójkę sierot pod swój dach. Prawie trzy lata zajęło mu zrozumienie, że nie należy wstydzić się tego, że czasem potrzebuje się pomocy.
W tamtym okresie szukał na siłę każdej możliwej sposobności, żeby jakoś się przydać, żeby nie być nikomu kulą u nogi. Stiles najwyraźniej był właśnie na tym etapie, więc nie zamierzał utrudniać mu oswoić się z sytuacją. Jeszcze sporo czasu minie, nim młody mężczyzna dojdzie do siebie.
- Ja… - zająknął się Stilinski. – Mógłbym zabierać Isaaca ze sobą. Twój dom jest oddalony sporo od głównego szlaku – zauważył dość przytomnie.
- Nasz – poprawił go Derek z lekkim uśmiechem.
- Co? – spytał Stiles.
- Nasz dom – uzupełnił, podnosząc do góry kieliszek w niemym toaście.
ooo
Stiles nie miał wielu rzeczy. Zapewne większa część spłonęła w pożarze. Jednak te, które wraz z Boydem i Scottem zaczęli wnosić do niewielkiego pokoju składały się głównie z kartonów z książkami i pamiątkami ocalałymi z Kansas.
Derek wyszedł na taras obserwując pracujących w słońcu chłopców, i gdy tylko Stiles dostrzegł go na podwyższeniu zatrzymał się w pół ruchu, zamierając z jedną, z paczek.
- Chciałem wynająć magazyn, ale Scott powiedział, że…
- Twoje rzeczy powinny znajdować się w twoim pokoju. Mamy dostatecznie dużo miejsca, żeby wszystko pomieścić. Nie martw się – przewał mu szybko Derek, zeskakując prawie cztery metry w dół, aż na parking.
W ten weekend powinni rozpocząć pierwsze treningi ze Stilesem, żeby zorientować się w jakiej kondycji jest chłopak, i co potrafi. Wataha musi stać się jednością czym prędzej, aby dobrze funkcjonować. Co prawda Derek nie sądził, żeby wychowany w wilkołaczej rodzinie Stilinski musiał zaczynać od podstaw, ale treningi czasami się różniły. On osobiście uczył swoją watahę przede wszystkim kontroli. Tymczasem jego matka rozwijała bardziej psychologiczne kwestie grupy; empatię i zrozumienie, bez którego w walce można było polec równie łatwo jak przy utracie panowania nad sobą.
Stiles ruszył z powrotem do domu z pudłem w rękach, więc Derek bez zastanowienia zabrał jedną z większych paczek i skierował się do środka. Erica od pewnego czasu narzekała, że zostawianie z nim Isaaca nie wyjdzie na dobre chłopakowi, więc może Stiles wniesie powiew świeżości do ich domu. Chłopak zdawał się być fanem gier video, sądząc po koszulkach, które nosił.
- W weekend chciałbym przeprowadzić pierwszy większy trening z tobą – poinformował Stilinskiego, gdy kładł na stercie niesioną paczkę.
Stiles, chrząknął nerwowo i przygryzł usta.
- Czy moglibyśmy być sami, jeśli to nie problem? – spytał, a jego serce biło tak mocno, że Derek instynktownie miał ochotę położyć mu rękę na karku i znowu uspokoić.
Zamiast tego, jednak kiwnął po prostu głową. Nie musiał pytać, czy chłopak boi się stracić kontrolę przy pozostałych. Jako dziewiętnastolatek był po alfie najstarszy w watasze, więc pozostali instynktownie wymagali od niego więcej. Scott już teraz nie bardzo odnajdywał się w sytuacji, gdy musiał dawać rady starszemu wilkowi. Derek wciąż nie ustalił żadnej nowej hierarchii, więc McCall był nadal jego prawą ręką, ale w każdej chwili, to się mogło zmienić. Scott czuł, że powinno się zmienić, bo Stiles miał coś dziwnego w sobie. Coś silnego, chociaż wydawał się złamany.
I Derek chciał dowiedzieć się jak najszybciej, co to.
- Dzisiaj po południu moglibyśmy wyjść do lasu – powiedział Hale, obserwując, jak znowu na twarzy chłopaka pojawia się ulga. – Kiedy tylko będziesz gotowy, zapukaj do mojego pokoju – dodał, wychodząc z powrotem na korytarz, bo Boyd właśnie wnosił kolejne pudło.
