Było już ciemno i nieco mżyło, gdy Impala zatrzymała się przed domem Bobby'ego. Sam szybko wysiadł i zniknął wewnątrz, nie czekając na brata i ojca, którzy podeszli do bagażnika, by wyjąć stamtąd rzeczy.
John rzucił Deanowi torbę pełną broni i amunicji, i kazał wnieść ją do domu. Dean bez słowa wykonał polecenie. Nigdzie nie zobaczył Sama, więc ten najpewniej poszedł już na górę, nie chcąc nikogo widzieć. Zobaczył za to Bobby'ego, który wyjmował właśnie dwa piwa z lodówki.
- Co tam, dzieciaku? – zapytała, gdy Dean postawił torbę na podłodze.
- Cześć, Bobby – przywitał się i wyciągnął rękę po jedno z piw, ale Bobby szybko je odsunął.
- Nie za mały jesteś na piwo?
- Daj spokój, mam dziewiętnaście lat – przypomniał mu i spróbował znowu, by zaraz potem zostać odepchniętym.
- Zabieraj dupę na górę i kładź się spać – polecił mu Bobby. – Wyglądasz jak upiór.
- Jestem tylko trochę zmęczony. – Jechali trzynaście godzin praktycznie bez żadnych postoi. Ojciec uparł się, że muszą dotrzeć do Bobby'ego jeszcze przed świtem.
- Trochę zmęczony. – Bobby postawił jedno z piw na szafce, a to które dalej trzymał, otworzył i napił się trochę. Dean obserwował go zazdrośnie. – Idź spać, Dean. W swoim życiu jeszcze zdążysz się napić niejednego piwa.
Dean westchnął i powłóczył nogami na górę. Nie rozumiał, o co chodziło Bobby'emu. Może nie powinien jeszcze pić alkoholu, ale ojcu nigdy to nie przeszkadzało. Nawet Sam czasem coś popijał i nikt nigdy nie wyrwał mu butelki z ręki.
Mieli z Samem wspólny pokój u Bobby'ego. Spali w oddzielnych tylko wtedy, gdy John tu nie nocował. Dean nie wiedział, czy tak będzie i tej nocy, więc nie ryzykował i wszedł do ich pokoju. Sam spał już twardym snem, nawet się nie rozebrał tylko padł na łóżko w tym, co miał na sobie przez cały dzień. Dean miał ochotę zrobić to samo, ale koszulka mu śmierdziała i nie miał ochoty w niej spać. Rozebrał się do bielizny i dopiero wtedy położył, ale pomimo zmęczenia nie był w stanie zasnąć. Sam pochrapywał na łóżku obok, a on tymczasem leżał wpatrzony w sufit i słuchał kropel deszczu uderzających o dach. Musiało się mocno rozpadać.
Z dołu nie dochodziły do niego żadne dźwięki, choć był pewny, że ani Bobby ani John nie poszli jeszcze spać, inaczej słyszałby ich przechodzących koło drzwi. Choć może jednak spali, ale zasnęli na dole, z butelkami piwa w dłoniach. Też by się napił. Alkohol pomógłby mu zasnąć, do tej pory mu pomagał. Ojciec zawsze robił to samo, gdy nie mógł spać, najczęściej z powodu koszmarów. Dean nigdy nie pytał, co mu się śniło, ale sam się domyślił. Mama, służba wojskowa, potwory. Któreś z tych trzech albo wszystko na raz.
On też miał koszmary. Też śnił o mamie i o bezbronnym Samie. Czasami śnił też o własnej śmierci, ale to nie był najgorszy z koszmarów. I tak wiedział, że prędzej czy później zginie. Łowcy nigdy nie żyją długo, był gotowy na śmierć.
Przewrócił się na bok i spojrzał na brata. Nie bał się śmierci, ale Sam tak. Nie był na nią gotowy i prawdopodobnie nigdy nie będzie. To tylko dziecko, należało go chronić, tak jak kazał ojciec. To był jego obowiązek, życie Sama było ważniejsze od wszystkiego innego, zawsze tak było. Jeśli któregoś dnia zawiedzie i Sam umrze, znienawidzi się do końca życia. Ojciec też go znienawidzi, powie, że to jego wina i będzie miał słuszność, bo nie dopilnował brata, a to przecież on ma się nim zajmować. Wszystko, co kiedykolwiek przydarzy się Samowi, będzie jego winą. Już się przez to nienawidził.
Sen wciąż nie nadchodził, dlatego Dean wstał z łóżka i po cichu wyszedł z pokoju. Podłoga zaskrzypiała pod jego stopami, Bobby i John na pewno już wiedzieli, że nie śpi, ale żaden z nich nie ruszył się, by do niego przyjść. Nie był już dzieckiem, nie mogli go wygonić do łóżka, jeśli nie chciał spać.
Zmęczony usiadł na schodach i opierając głowę o poręcz, zaczął słuchać ściszonej rozmowy odbywającej się na dole.
- ... mogę ci znaleźć partnera, ale ja się nigdzie nie wybieram – usłyszał Bobby'ego.
- Potrzebuję kogoś, kto się na tym zna, a nie żółtodzioba.
- Zapomnij, nie zamierzam zostawić twoich dzieciaków samych. Ty robisz to wystarczająco często.
Czyli John jechał na polowanie sam, bez nich. Rzadko to robił, zazwyczaj zabierał ich ze sobą i zostawiał w motelu. Przynajmniej Sama, bo on pomagał ojcu.
- To tylko kilka dni, nic im nie będzie – stwierdził John.
- Gówno prawda, należy im się trochę odpoczynku.
- Przecież i tak nic nie robią będąc w motelu.
- Starają się przeżyć. Niech choć przez kilka dni nie martwią się, czy starczy im pieniędzy albo czy wrócisz cały z polowania. – Dean usłyszał, jak Bobby wstał. – Zaraz podzwonię do kilku łowców, spotkają się z tobą na miejscu i razem zapolujecie, a dzieciaki zostaw w spokoju.
Chociaż nie widział ojca, był pewny, że decyzja Bobby'ego mu się nie spodobała. Nigdy nie ufał innym łowcom, uważał, że ufać można tylko rodzinie, a i to nie zawsze. Nic więc dziwnego, że tak bardzo chciał, by to Bobby z nim jechał, a nie jakiś obcy człowiek. Deanowi to odpowiadało. Przynajmniej nie będzie się musiał opiekować bratem sam, a może i czegoś się od Bobby'ego nauczy o polowaniu. Albo o samochodach. Wokół domu pełno było aut, które mogliby razem naprawić.
Rozmowa najwyraźniej była zakończona, bo słyszał już tylko Bobby'ego dzwoniącego do znajomych. Dean uznał, że to dobry moment, by wrócić do łóżka i spróbować znowu zasnąć. Tym razem, gdy położył głowę na poduszce, usnął od razu.
Obudził się około południa. Ojca już dawno nie było, wyjechał z samego rana po przespaniu dwóch godzin. Przynajmniej tak powiedział mu Bobby, gdy zszedł do kuchni. Sam też niedawno wstał i właśnie kończył jeść. Włożył do ust ostatni kawałek kanapki, dopił sokiem i wyszedł, zanim Dean zdążył zamienić z nim choćby dwa słowa.
- A temu gdzie się spieszy? – zapytał.
Bobby wzruszył ramionami.
- A kto tam wie, co kombinują bachory – stwierdził i wcisnął Deanowi do ręki talerz z kanapkami. – Jedz.
- Rety, Bobby, nie wiedziałem, że tak się o mnie troszczysz – zażartował, choć miło było dostać od kogoś zrobione jedzenie.
- Sam je zrobił, nie ja.
- Oh. – To było dziwne. Zwykle to on przygotowywał Samowi posiłki, a nie na odwrót.
Dean usiadł w salonie i zaczął jeść, w tym czasie Bobby szukał w swoich księgach jakichś informacji.
- To dla taty? – zapytał.
- Tak. Mówił, że natknęli się na coś dziwnego.
- Więc nie wiadomo, kiedy wróci? – Z jednej strony chciał, by ojciec wrócił szybko, by mogli polować razem. Z drugiej wolałaby, żeby nie wracał jak najdłużej. Wtedy on i Sam będą mogli pobyć trochę z Bobbym i odpocząć. Były wakacje, Sam nie musiał iść do szkoły. Mogli całymi dniami się lenić. Zawsze to jakaś odmiana.
- Nie. Macie z Samem odrobinę swobody.
Sam na pewno się ucieszy. Zawsze się cieszył, gdy ojciec wyjeżdżał gdzieś sam i ich zostawiał. Deanowi też nieco się to podobało, ale nigdy by się do tego nie przyznał, zwłaszcza przed ojcem. Nie chciał go denerwować. Wystarczyło, że Sam robił to za nich obu.
- Mogę później pogrzebać w jakimś aucie? – wolał zapytać, bo może Bobby miał własne plany co do niektórych samochodów.
- A grzeb sobie w czym chcesz – zbył go szybko Bobby. – Wszystkie narzędzia masz w garażu.
- Super.
Szybko dokończył śniadania i poszedł na górę się przebrać, by nie zabrudzić swojej ulubionej koszuli smarem albo olejem. Bobby dalej siedział przy księgach, gdy wychodził, by znaleźć jakieś ciekawe auto do naprawy. Myślał, że znajdzie gdzieś wśród wraków ukrytego Sama, ale nigdzie go nie było widać. Pewnie ukradł Bobby'emu rower i pojechał do miasta. Miał nadzieję, że nie wpakuje się w tym czasie w żadne kłopoty.
Dean znalazł w końcu idealny samochód. Nie miał nawet pojęcia, że można znaleźć u Bobby'ego takie cudeńko jak Ford Mustang z 67 roku. Będzie miał sporo zabawy przy naprawianiu go, zwłaszcza że gdy zajrzał pod maskę, zauważył jedną wielką dziurę. Nie było silnika. Któryś z samochodów na złomowisku na pewno ma działający silnik, który nadawałby się dla Mustanga.
Bezzwłocznie zabrał się do pracy. Przestawił samochód bliżej garażu, przygotował sobie narzędzia i w końcu zaczął sprawdzać, co trzeba będzie naprawić. Było tego sporo, ale wierzył, że mu się uda. O ile ojciec wróci z polowania bardzo późno. Jasne, będzie musiał kupić nieco nowych części, ale Bobby miał znajomych, którzy mogli je mu załatwić. Uda się. A potem zabierze auto na przejażdżkę. Może zabierze Sama i razem gdzieś sobie pojadą. Mustang nie był Impalą, ale to też był dobry samochód i na pewno przyjemnie będzie się nim jeździło.
Praca tak go pochłonęła, że nim się obejrzał był już wieczór. Nie narzekał, uwielbiał naprawiać samochody, to go wyciszało i czuł się przy tym zrelaksowany, co nie zdarzało się często. Ponieważ Mustang nie stał w garażu, a przed nim, musiał w końcu wrócić do domu, bo robiło się zbyt ciemno. Jutro wstawi auto do garażu, wtedy będzie mógł przy nim pracować całą noc.
Sam wrócił już ze swojej wyprawy i tak jak Dean podejrzewał, był w mieście przez cały ten czas, choć nie chciał powiedzieć po co.
- Znalazłeś sobie dziewczynę? – dokuczał mu Dean.
- Nie bądź głupi.
- Mnie możesz powiedzieć.
Jeśli Sam rzeczywiście znalazł sobie kogoś w jeden dzień, co było dosyć nieprawdopodobne, to John na pewno nie będzie z tego zadowolony, jeśli się dowie. Dean wcale by się nie zdziwił, gdyby ją odnalazł i sprawdził, czy nie jest jakimś potworem, choć Sam pewnie też by to zrobił przy pierwszym spotkaniu. Ale nawet gdyby potworem nie była, ojciec i tak zabroniłby wszelkich kontaktów z nią. W końcu łowcy nie mieli ukochanych, a już na pewno nie powinni ich mieć, bo to tylko dodatkowa słabość. Z tego samego powodu nie mieli też wielu przyjaciół.
- Nie mam o czym ci mówić – stwierdził Sam i poszedł na górę. Dean nie miał pojęcia, co go ugryzło. Nigdy nie był wobec niego taki niemiły, zawsze ze sobą rozmawiali, a teraz Sam traktował go jak wroga, jakim był dla niego także ojciec. Tak jakby podejrzewał, że Dean wyjawi wszystko Johnowi, gdy ten wróci, co oczywiście było absurdem. Nigdy nie zdradziłby tak zaufania brata.
Nie poszedł za Samem na górę, został na dole z Bobbym.
- Szykuje się niezła kłótnia, gdy John wróci – zauważył, siadając obok Deana na kanapie.
- Tak myślisz?
- Sam wygląda, jakby coś poważnego chodziło mu po głowie. Coś, czego wasz ojciec na pewno nie zaaprobuje.
- Czasami mam wrażenie, że Sam robi to specjalnie – wyznał Dean.
- Bo pewnie tak jest. Sam bym tak robił, gdybym był na jego miejscu. Powinieneś porozmawiać ze swoim staruszkiem i przekonać go, że powinniście zamieszkać gdzieś w końcu na stałe. To by wam obu dobrze zrobiło.
Na stałe? Czy Bobby zwariował? John nigdy by się na coś takiego nie zgodził, nigdy. Musieli dorwać zabójcę matki, nie mieli czasu na układanie sobie życia. Gdyby tylko zasugerował ojcu taki pomysł, prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu dostałby od niego po dupie. Nie zamierzał ryzykować czymś takim dla spokojnego życia. Wolał jeździć po całych Stanach niż być znienawidzonym przez własnego ojca. Życie łowcy nie było złe, nie potrzebował normalnego domu. Sam może, ale on też się w końcu przyzwyczai, na razie musi tylko dorosnąć. Jak już dorośnie, to zrozumie, że najlepiej dla nich będzie robić to, co ich ojciec i że ten dobrze postępuje, ucząc ich polować. Przynajmniej będą bezpieczniejsi, a gdy już się zemszczą, będą mogli dalej polować i ratować ludzi zamiast mieć ciepłe posadki w jakiejś firmie. Po co im to? Tak długo, jak byli razem, nie potrzebowali czegoś takiego, a polowanie to było to, do czego zostali stworzeni. Zresztą po tym, co przeżyli, zostali na zawsze przeklęci. Nigdy nie udałoby im się żyć normalnie, więc dlaczego nawet próbować, kiedy tak było dobrze?
- Tak, na pewno z nim porozmawiam – zapewnił, patrząc Bobby'emu w oczy, by pokazać, że nie kłamie, choć było całkowicie inaczej. Mimo to mężczyzna i tak spojrzał na niego podejrzliwie, ale nie ciągnął tematu.
- Jutro pomogę ci przy aucie – zaoferował. – Co ciekawego znalazłeś?
- Forda Mustanga – odpowiedział, rozpromieniając się. Zeszli na temat, który z chęcią będzie ciągnął choćby i przez całą noc. I tak było. Bobby wysłuchiwał jego podekscytowanej paplaniny aż do północy, kiedy wreszcie stwierdził, że czas iść spać, jeśli chcą od rana naprawiać tego gruchota.
Naprawa trwała dzień w dzień. Dean dawno już się tak dobrze nie bawił jak podczas składania Mustanga do stanu użyteczności. Razem z Bobbym znaleźli wśród innych wraków działający silnik, musieli go tylko troche oczyścić. Harowali przy samochodzie całymi dniami, choć Dean czasami się rozpraszał, bo Sam ciągle znikał. Wychodził rano i wracał wieczorem. Chociaż nic mu nigdy nie było, to i tak się martwił. Wszystko czego nauczył go ojciec kazało mu zabronić Samowi tych wycieczek bóg wie gdzie, ale racjonalna część jego umysłu kazała odpuścić. Sam zasługiwał na troche swobody, był w takim wieku, że jej potrzebował, a skoro nie wpadał w kłopoty, to nie było potrzeby czegoś mu zabraniać. Mimo to Dean nie czuł się z tym dobrze i w końcu jednego dnia poszedł za bratem. O dziwo Sam szedł piechotą i wcale nie udawał się do miasta tylko do lasku za domem Bobby'ego. Obawiał się najgorszego, ale gdy znalazł brata wśród drzew, odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że chodził tu tylko po to, by spotkać się z dwoma psami.
Sam nie zauważył go od razu, psy również, więc Dean mógł przez moment poobserwować, jak bawi się z oboma zwierzakami. Rzucał im patyk, siłował się z nimi i tarmosił. Sam rzadko uśmiechał się tak jak w tym momencie, a przecież tylko bawił się z jakimiś głupimi psami. Mimo to zachowywał się tak, jakby to była najwspanialsza rzecz na świecie. Deanowi trochę źle było to przerywać, ale przecież nie mógł pozwolić, by Sam się przywiązał do obu zwierzaków. Jeszcze zechciałby tu zostać i ojciec byłby wściekły.
- Co ty wyprawiasz, Sam? – zapytał, wychodząc z ukrycia.
Sama nie przestraszyła jego obecność. Dalej się śmiał, podczas gdy oba psy biegały wokół niego i zachęcały go do zabawy.
- Nie widać? – Jeden z psów skoczył na niego i powalił go na ziemię, co nie mogło być łatwym wyczynem. Sam był wyższy nawet od niego i trudny do ruszenia. Doskonale czuł to za każdym razem, gdy dla zabawy uprawiali razem zapasy.
- Tacie się to nie spodoba – zauważył Dean.
- Nie ma go tu. Już od prawie dwóch tygodni – przypomniał mu brat. – I nie zanosi się, żeby miał niedługo wrócić.
- To wcale nie znaczy, że mamy robić coś takiego za jego plecami.
- To tylko psy, Dean. – Sam pogłaskał oba zwierzaki po pyskach. – Chciałbym je zatrzymać.
- I gdzie byś je trzymał? W Impali?
- Tutaj. Zostałbym razem z Bobbym.
Tego się właśnie obawiał. Sam wyobrażał sobie zbyt wiele, myślał, że tak po prostu mogą zrezygnować z dotychczasowego życia. Naiwny dzieciak.
- Nie gadaj takich głupot, Sam – ostrzegł go Dean, czując wściekłość. Jakieś głupie psy były dla Sama ważniejsze, niż rodzina. – Powinieneś myśleć o zemście, a nie zwierzakach.
- Gadasz jak tata – zauważył smutno. – Zemsta nie jest najważniejsza w życiu.
- A co jest? Psy?
- Na przykład. Nie chciałbyś mieć normalnego domu, Dean?
- Nie – odparł od razu. – I ty też nie powinieneś.
Dean odwrócił się i odszedł jak najszybciej. Dom. Nie ważne jak mocno przekonywał sam siebie, też chciał normalnego życia jak Sam. Ale doskonale wiedział, że go nie dostaną, ojciec na to nie pozwoli, a przecież mogliby mieszkać w jednym miejscu i polować, to się przecież nie wykluczało, Bobby był tego świetnym przykładem. Mogliby nawet mieszkać u niego. Sam skończyłby szkołę w Sioux Falls, a on zająłby się naprawą samochodów. Ale nie ważne, jak bardzo chciał mieć normalny dom, którego namiastkę miał u Sonny'ego, nie mógł zdradzić ojca i rodziny. Nie mógł też pokazać Samowi, że jest po jego stronie. Musiał być twardy, żeby też w końcu zrozumiał, że polowanie to ich przeznaczenie. W przeciwnym razie da się w końcu bratu przekonać, a nie mógł na to pozwolić. Ojciec oczekiwał od nich posłuszeństwa, a nie snucia fantazji o normalnym domu. Nie zamierzał go zawieść. Ojciec wiedział, co jest dla nich dobre. Przynajmniej tak sobie wmawiał, by jakoś zagłuszyć swoje własne pragnienia.
Sam wrócił do domu jak zwykle wieczorem. Dean siedział w tym czasie na ganku i myślał o tej całej rozmowie, która odebrała mu chęci do naprawiania Mustanga. Chciał mieć dom. Chciał, by Sam też go miał, ale nie mogli tak po prostu zostawić ojca. On na pewno nigdy nie zgodziłby się na coś takiego, w obawie przed tym, że znowu wszystko stracą. I była to uzasadniona obawa. Dean czasami nienawidził go za to i za tę obsesję na punkcie zemsty, ale wtedy przypominał sobie o tym, ile jeszcze potworów jest do zabicia i że polując na nie robią dla ludzi więcej dobrego, niż gdyby polowali okazjonalnie. Zawód łowcy był pełen poświęceń, ale ktoś musiał to robić, więc dlaczego nie oni? I tak nie zasługiwali na więcej.
Dean był tak pogrążony w myślach, że nawet nie zauważył, jak Bobby się do niego dosiadł, wzdychając ciężko.
- W porządku, dzieciaku? – spytał, podsuwając mu pod nos puszkę z napojem. W pierwszej chwili pomyślał, że to piwo, ale Bobby by mu go nie dał. Miał rację, to była tylko cola.
- Nic mi nie jest – zapewnił, przekładając puszkę z ręki do ręki. – Pracujemy jutro dalej?
- Nie. Jutro ty i Sam zabierzecie tyłki do miasta i pójdziecie do kina, czy co tam dzieciaki teraz robią.
Dean uśmiechnął się słysząc ten pomysł. Dawno nie był w kinie, Sam także, mogłoby być fajnie. No i obaj byliby jak normalne nastolatki. Szczególnie Samowi się to spodoba. Jeśli nie mogą mieć normalnego życia na stałe, to może chociaż raz na jakiś czas mogą je mieć. Lepsze to niż nic. Był tylko jeden problem.
- Tata nie zostawił żadnych pieniędzy – zauważył. Nigdy ich nie zostawiał, gdy mieli przez te kilka dni mieszkać u Bobby'ego.
- Trzymaj. – Bobby wyciągnął z kieszeni pięćdziesiąt dolarów i wcisnął mu je do ręki. – Zabaw się trochę z bratem.
Bobby jak zwykle podnosił go na duchu. Jasne, był zrzędliwy, ale przynajmniej nie uważał, że powinni myśleć tylko o polowaniach. Mieszkanie z nim byłoby jak życie w raju.
- Dzięki, Bobby – powiedział i szybko wszedł do domu, by powiedzieć o wszystkim Samowi. Bobby został na ganku i nawet na zewnątrz doskonale słyszał podekscytowanie młodszego z braci. Te dzieciaki zasługiwały na lepsze życie niż to, a John uważał inaczej.
- Głupi sukinsyn – stwierdził Bobby.
