Od autorki: Opowiadanie nie zostało napisane dla zysku i zawiera postacie oraz miejsca wymyślone oryginalnie przez Trudi Canavan. Z kilkoma bardzo drobnymi modyfikacjami. Zawsze miałam na przykład zastrzeżenia do sposobu, w jaki Trudi opisuje polityczne realia oraz intrygi Ziem Sprzymierzonych. A także do paru kwestii dotyczących Akkarina. :)
Dzień Wolny
Takan przekroczył próg pałacowego gabinetu, rozglądając się uważnie po pełnym przepychu wnętrzu. Wielki Mistrz wezwał go w myślach nie dalej niż przed kilkoma minutami, teraz jednak nigdzie nie było go widać. Pozostawały jeszcze wewnętrzne drzwi, których były niewolnik nie zamierzał dotykać bez pytania.
— Panie? — odezwał się głośno.
W odpowiedzi drzwi same się przed nim otworzyły. No, może niezupełnie same, ale Takan widział to proste zaklęcie wcześniej już setki, jeśli nie tysiące razy, i nie robiło ono na nim najmniejszego wrażenia.
W przylegającej do gabinetu sypialni panował względny porządek, nie licząc kilku porozrzucanych książek i sztuk odzieży. Kiedy Takan wszedł do środka, Akkarin mocował się właśnie ze srebrną klamrą buta. Ubrany tylko od pasa w dół, z luźno opadającymi na ramiona włosami, wyglądał, jakby wstał co najwyżej kwadrans temu.
Wielki Mistrz rzadko sypiał w pałacu. Spotkania z królem lub z jego doradcami trwały jednak czasem aż do późnego wieczora, a Jego Wysokość uznawał za niestosowne, by jeden z najważniejszych ludzi w państwie musiał podróżować karetą w środku nocy, dlatego oddał do dyspozycji maga prywatny apartament we wschodnim skrzydle.
— Dobrze, że już jesteś — powiedział Akkarin. — Mógłbyś pościelić łóżko?
— To właśnie po to mnie wezwałeś? — spytał Takan, nawet nie usiłując ukryć zdziwienia i nie zważając na to, jak niestosownie musiały brzmieć takie słowa w ustach służącego.
Akkarin był urodzonym arystokratą, a z racji piastowanego stanowiska kłaniali mu się wszyscy poza samym królem, ale był też absolutnie ostatnim człowiekiem, który życzyłby sobie pomocy przy wykonywaniu podstawowych, codziennych czynności. W razie czego łóżkiem mogła się zająć pałacowa służba, a nie specjalnie wzywany osobisty służący.
— Tak, a przy okazji zasznurujesz mi buty — Akkarin wymownie zawiesił głos. Takan znał go na tyle dobrze, by bez problemu rozpoznać sarkazm. — Chcę, żebyś dostarczył wiadomość Złodziejom, a tymczasem widzisz, że się spieszę. — Mag podniósł się z materaca.
— Oczywiście, panie. — Takan zabrał się za układanie satynowych prześcieradeł. — Kolejna długa noc?
Starał się, by jego ton brzmiał obojętnie, ale nie mógł się powstrzymać od niespokojnego spojrzenia w stronę drugiego mężczyzny. Miał szczerą nadzieję, że Akkarin nie spędził kilku godzin na włóczeniu się po dzielnicy biedoty w poszukiwaniu niebezpiecznego, nieuchwytnego jak dotąd mordercy. Nie podobało mu się, że jego pan ryzykuje w taki sposób, choć jednocześnie rozumiał, dlaczego było to konieczne.
— Spotkanie z królem mocno się przeciągnęło — wyjaśnił mag.
— Jeśli Jego Wysokość też późno się położył, pewnie nadal śpi — zauważył Takan przytomnie. — Nie musisz się spieszyć, panie.
— Mniejsza o króla. Elyński ambasador wypływa przed południem, a chcę jeszcze zamienić z nim kilka słów na osobności.
Podczas gdy Takan wciąż był zajęty poprawianiem pościeli, Akkarin przeniósł się na drugi koniec komnaty. Stała tam ciemna, rzeźbiona komoda, nad którą zawieszono duże lustro w złoconej oprawie. Mag usiadł na wyściełanym stołku i sięgnął po przybory do golenia.
W jasnym świetle późnego poranka blizny na jego plecach wyglądały jeszcze paskudniej niż zwykle. Takan skrzywił się mimowolnie, choć nie był to dla niego nowy widok. Przypomniał sobie dzień, w którym Dakova skatował Akkarina do nieprzytomności po raz pierwszy i nie ostatni. Młody mężczyzna omal nie wykrwawił się w palącym słońcu, zanim Ichani pozwolił go w końcu zabrać do namiotu, by któryś z niewolników mógł opatrzyć jego rany. Padło na Takana, który wcale nie cieszył się z wyboru. Pamiętał, jak pierwszej nocy zastanawiał się, czy opieka nad cudzoziemcem w ogóle ma sens. Po co było przedłużać bolesną agonię?
Wśród kyraliańskich Złodziei krążyło powiedzenie, że człowiek, który już raz przeżył własną śmierć, nie umrze prędko po raz drugi. Akkarin przeżył własną śmierć przynajmniej kilkukrotnie. Być może, zgodnie z przesądem, mogło mu to zapewnić szczęście, uchronić przed magią sachakańskiego zabójcy.
Na skrzyni nieopodal łóżka leżało kilka czystych, białych koszul. Takan wybrał jedną z nich, o rękawach haftowanych prostym, geometrycznym wzorem. Obejrzał materiał starannie, by upewnić się, że jego stan nie budzi żadnych zastrzeżeń, a potem podał drugiemu mężczyźnie. Mag włożył koszulę bez słowa i wrócił do przerwanej toalety.
Dwa lata temu, kiedy Akkarin został Wielkim Mistrzem, Takana zdumiewał fakt, że dorosły mężczyzna może spędzać tyle czasu przed lustrem. Oczywiście, wystarczyło rozejrzeć się dookoła, by dostrzec, że wielu dworzan, niezależnie od płci, nosi misterne fryzury i makijaż, pragnąc podkreślić status i urodę. Magowie z Gildii, choć ubierali się znacznie skromniej, też w niektórych przypadkach lubili celebrować swój wygląd. Służący Lorda Ferguna poświęcał ponoć dwa kwadranse dziennie na układanie włosów swojego pana.
Akkarin dopiero dobiegał trzydziestki. Nie potrzebował poprawiać naturalnej urody. Był wysoki, szczupły i przystojny w typowo kyraliański sposób – miał bardzo jasną cerę, regularne rysy twarzy, ciemne włosy i oczy. Wiele wysoko urodzonych kobiet pragnęło go poślubić nie tylko z powodu jego pozycji. Z drugiej strony, sam Akkarin prawdopodobnie uważał, że dużo brakuje mu do ideału, tymczasem Wielki Mistrz musiał prezentować się idealnie.
To nie była po prostu kwestia próżności. Akkarin wyjaśnił kiedyś Takanowi, że wygląd mówcy bywał często tak samo ważny jak jego słowa. Ludzie, stwierdził, są skłonni dużo wybaczyć bliźniemu, a nawet uwierzyć w otwarte kłamstwo, jeśli mu ufają – a piękna aparycja zawsze była podstawą zaufania. Najwyżej postawiony mag w Gildii i królewski dyplomata nie mógł sobie zatem pozwolić na cienie pod oczami czy nieeleganckie dłonie.
Tym, czego jego pan nigdy mu otwarcie nie powiedział, a czego Sachakanin tylko się domyślał, był fakt, że po pięciu latach niewoli, zakończonych ofiarą z własnego sumienia, Akkarin mógł mieć problem z odnalezieniem się wśród kyraliańskiej elity. Chociaż nikt w całym Imardinie, poza Takanem, nie miał pojęcia o jego przeszłości, sam mag na pewno nie zapominał o swoich bliznach, także o tych, które ukrywał pod rękawami szaty. Był niezaprzeczalnie najsilniejszym człowiekiem, jakiego Takan kiedykolwiek poznał – Dakova nie potrafił go zniszczyć ani fizycznie, ani psychicznie – ale może potrzebował dodatkowej pewności siebie, jaką dawało mu sztywne granie roli Wielkiego Mistrza.
Akkarin kończył właśnie wiązać długie, czarne włosy w staranny węzeł na karku.
— Kiedy ostatnio miałeś cały dzień wolny tylko dla siebie? — spytał nieoczekiwanie.
Takan zdziwił się.
— Nie wiem — odparł zgodnie z prawdą.
— No właśnie — powiedział Akkarin cichym, zamyślonym głosem. — Nie wiesz. Ja też nie. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio opuszczałeś teren Gildii z innego powodu, niż żeby towarzyszyć mi do pałacu albo załatwić coś w moim imieniu.
— Do czego zmierzasz, panie?
— Do tego, że koniecznie powinieneś wziąć sobie wolne.
— Moje ciągłe towarzystwo cię męczy? — Wiedział doskonale, że mag zrozumie żart, ale ku jego zaskoczeniu, kąciki ust drugiego mężczyzny nawet nie drgnęły. Odbicie Akkarina w lustrze nadal przyglądało mu się z mieszaniną powagi i zadumy.
— Nie mówimy o mnie, tylko o tobie. I o tym, że pracujesz bez przerwy.
— Nie czuję się przepracowany, zwłaszcza teraz, kiedy Sana przychodzi pomagać w sprzątaniu rezydencji.
— Chodzi mi bardziej o ogólną zasadę. Każdy służący w Gildii ma prawo do przynajmniej kilku dni wolnych w roku.
— Nie potrzebuję dnia wolnego — powtórzył Sachakanin uparcie.
Akkarin odwrócił się od lustra, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.
— Jesteś moim służącym, nie niewolnikiem. Myślałem, że ustaliliśmy to dawno temu. Wiesz, jak bardzo cenię sobie twoją pomoc i twoją obecność, ale nie zależy mi, żebyś każdą chwilę spędzał u mojego boku. To była metafora. — Machnął ręką, zanim Takan zdążył zaprotestować. Obaj wiedzieli, że Akkarin większość czasu spędza nie w towarzystwie służącego, tylko sam, bądź też w otoczeniu magów i szlachty.
Takan zastanowił się przez chwilę.
— I co miałbym zrobić z takim dniem? — spytał szczerze.
Większość służących brała wolne po to, żeby odwiedzić rodzinę, mieszkającą gdzieś w mieście albo w jednej z okolicznych wsi. Rodzina Takana zginęła wiele lat temu, a nawet gdyby ostał mu się jakiś krewny, o którego istnieniu nie miał pojęcia, człowieka tego próżno byłoby szukać w Kyralii. Poza tym naprawdę nie czuł się przeciążony pracą. Życie, które teraz prowadził, różniło się diametralnie od tego, które pamiętał z Sachaki. Jego codzienne obowiązki sprowadzały się głównie do wypraw na targowisko w poszukiwaniu jak najlepszych przypraw czy mięsa oraz do gotowania wyszukanych posiłków. Lubił robić jedno i drugie. Gdyby wziął sobie wolny dzień, prawdopodobnie i tak spędziłby go na rynku albo w kuchni. O co więc chodziło Akkarinowi?
— Tak, to też jest problem — oświadczył mag zupełnie poważnie. — Mieszkasz w Imardinie od prawie trzech lat, zdążyłeś poznać miasto. Nie brakuje ci życia poza murami Gildii? Towarzystwa innych ludzi?
— Nie. — Zaczynała go już męczyć ta rozmowa. — Zastanawiam się, kiedy sam miałeś dzień bez jakichkolwiek obowiązków, panie. Przy okazji pozwolę sobie przypomnieć o ambasadorze. Wkrótce wybije dziesiąty dzwon. Nawet Elyni nie śpią tak długo.
— Ambasador raczy na mnie zaczekać, a ty nie zmieniaj tematu. — Po twarzy maga przemknął cień irytacji. — Dlaczego po prostu nie pójdziesz, dajmy na to, do spylunki, gdzie można się napić, zagrać w kości, zabawić…
— Czy to rozkaz? — spytał Takan kamiennym tonem.
— Och, daj spokój — Akkarin płynnie przeszedł na sachakański, podnosząc się z miejsca. Takan stłumił westchnienie, uświadomiwszy sobie, że mag tak łatwo nie odpuści. — Porozmawiajmy w końcu normalnie, dobrze? Nigdy nie miałeś ochoty, żeby spędzić cały dzień, włócząc się bezczynnie po porcie? Albo wynająć statek i popłynąć aż do ujścia rzeki? Nie korciło cię też, na przykład, żeby znaleźć sobie w mieście jakąś kobietę?
— Kobiety nie potrafią dotrzymywać tajemnic. — Takan wzruszył ramionami.
— Jak i większość mężczyzn. W przeciwieństwie do nich mają jednak inne zalety, nie sprowadzające się tylko do rozmowy. Mówimy tu o miłym spędzeniu dnia, nie całego życia.
— Pytasz o kobiety, a sam nawet nie spojrzysz na najpiękniejsze damy dworu. — Miał ochotę ugryźć się w język, ale było już za późno.
Oczy Akkarina pociemniały.
— Nie rozmawiamy o mnie.
— Oczywiście. — Takan natychmiast uniósł dłonie w przepraszającym geście.
Nie dlatego, że bał się gniewu Wielkiego Mistrza – po prostu znał go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, jak nieprzyjemna musiała być jego własna uwaga. Tamtego dnia, kiedy Dakova zabił Asayę, coś w Akkarinie pękło, najwyraźniej bezpowrotnie. Takan nie pojmował dokładnie, co się zmieniło – być może jego dawny towarzysz niewoli nadal kochał dziewczynę, a może wypaliły się w nim wszystkie uczucia. Jednego był natomiast pewien: jeśli istniała na tym świecie miłość tak silna, że jej utrata mogła zabić w mężczyźnie pożądanie, on sam wolałby jej nie doświadczać.
Przez moment obaj mierzyli się wzrokiem. Akkarin nie był zły – był beznamiętnie lodowaty. Po chwili jednak westchnął, a na jego twarzy pojawił się znajomy, przygaszony uśmiech, jak zawsze przywodzący na myśl drwinę.
— Przesadziłem i mam za swoje, co?
— Panie…
— Nie chcę cię do niczego zmuszać. A tak to właśnie zabrzmiało.
Akkarin martwił się o niego – Takan nagle to zrozumiał. Wychowany w innym kraju, w najwyższej warstwie społecznej, być może zastanawiał się, czy jego sługa czuje się w Kyralii wystarczająco wolny i szczęśliwy, czy zamiast tego nie doskwiera mu na przykład samotność.
Akkarin znał podstawy sachakańskiej mentalności, ale nigdy jej nie zaakceptował. Pozbawieni wyboru niewolnicy w większości traktowali służbę magom jako zaszczyt. Owszem, służenie okrutnemu Dakovie na jałowym pustkowiu było bardziej koszmarem niż zaszczytem – Takan zgadzał się z tym zwłaszcza teraz, kiedy przekonał się, jak może wyglądać alternatywa. Od kilku lat towarzyszył z własnej woli człowiekowi, którego szanował nie tylko ze względu na jego magiczną moc, i który jak dotąd podarował mu o wiele więcej niż tylko wygodne warunki życia. Magowie z Gildii traktowali go całkiem uprzejmie, zaś wśród pozostałych służących budził sympatię, a nawet coś na kształt respektu. Wiedział, że to, co robi, jest pożyteczne, i że jest w tym dobry. To, samo w sobie, wystarczało, by czuł się spełniony, jeśli nie szczęśliwy.
Zawahał się. Skoro Akkarin uparł się wcześniej, żeby mówić w jego ojczystym języku, najwyraźniej oczekiwał szczerej, bezpośredniej odpowiedzi. Takan miał jednak wrażenie, że przemowa na temat honoru i obowiązków tylko go rozczaruje.
— Podoba mi się moje obecne życie — oświadczył po krótkim milczeniu. — No, może poza niespokojnymi nocami, odkąd pojawił się ten zabójca. Nie potrzebuję wielu rozrywek i nie umiem siedzieć bezczynnie. Kiedyś pewnie zechcę założyć rodzinę albo zobaczyć to nieszczęsne morze, ale póki co… — Zatoczył ręką łuk po pałacowym wnętrzu. — Jestem więcej niż zadowolony.
Akkarin wpatrywał się w niego uważnie spod lekko zmrużonych powiek. Mag potrafił czytać myśli i emocje w sposób niewyczuwalny dla drugiego człowieka, i chociaż rzadko nadużywał umiejętności, o której inni członkowie Gildii nawet nie mieli pojęcia, być może robił to właśnie w tej chwili. Z drugiej strony, zazwyczaj nie potrzebował żadnej magii, żeby ocenić, na ile ktoś jest z nim szczery.
Czegokolwiek Akkarin dowiedział się z twarzy lub z umysłu swojego służącego, musiało mu na razie wystarczyć, bo odwrócił wzrok i spojrzał w okno. Słońce stało już wysoko na niebie, wypełniając każdą szczelinę okienników i wolną przestrzeń ponad nimi ostrym blaskiem.
— Chodźmy do gabinetu. Muszę dać ci w końcu ten list.
— Do kogo jest adresowany? — spytał Takan, gdy znaleźli się w drugim, większym pomieszczeniu.
— Do Raviego, ale nie spotkasz się z nim osobiście. Jego człowiek będzie czekał dziś koło południa w północnych dokach, przy trójmasztowcu Fortuna.
— Poznam go? — Nie musiał dodawać, że nie chodzi mu o statek.
— Nie sądzę, jednak on pozna ciebie.
Takan bez słowa wziął list w białej, nieoznakowanej kopercie, a potem schował go pod kamizelkę. Kyraliańska szlachta byłaby więcej niż zbulwersowana, gdyby tylko wiedziała, że Wielki Mistrz utrzymuje kontakty z miejskim półświatkiem, ale też byłaby równie zdumiona faktem, że jakikolwiek Złodziej, nawet jeden z przywódców, umie w ogóle czytać.
Akkarin sięgnął tymczasem po szatę, przerzuconą przez oparcie fotela. Ubierał się szybko, choć poświęcił chwilę na upewnienie się, że szata oraz ciasne mankiety koszuli dokładnie zakrywają nadgarstki.
— No dobrze — powiedział, strzepując drobny pyłek z rękawa. — Czas sprawdzić, jak wyglądają przygotowania ambasadora do podróży.
— Wracasz potem na teren Gildii, panie?
— Taką mam nadzieję. Dam ci znać, gdyby coś się zmieniło.
Takan skinął głową. Miał kilka godzin, żeby przekazać list łącznikowi i przygotować rezydencję na powrót swojego pana – nie, żeby wymagało to akurat dziś wiele pracy. A skoro już wybierał się do doków, mógł od razu pomyśleć o jakiejś świeżej, smacznej rybie na obiad.
Akkarin zatrzymał się przy drzwiach. W czarnej, zdobionej złotymi inkalami szacie Wielkiego Mistrza wyglądał dostojnie i imponująco, jak uosobienie zimnej powagi, ale kiedy się uśmiechnął – nie kpiąco, lecz w sposób, w jaki uśmiechał się wyjątkowo rzadko – Takan na moment znów przypominał sobie żywego, młodego człowieka, którego poznał prawie dziesięć lat temu.
— Nie przekonałeś mnie — powiedział mag. — Dalej uważam, że powinieneś przynajmniej od czasu do czasu porządnie się napić. No i zobaczyć kyraliańskie morze. — Takan uniósł brwi, ale mężczyzna już wychodził z gabinetu. – Wrócimy jeszcze do naszej rozmowy. Aha, może być marella.
Trzasnęły zamykane drzwi. Sachakanin z niedowierzaniem pokręcił głową. Nie miał pojęcia, czy Akkarin sobie żartował, czy mówił poważnie – może z wyjątkiem ryby – ale coś mu podpowiadało, że wkrótce się tego dowie.
Od autorki: Chciałam napisać coś względnie lekkiego i oczywiście zamiast humoru wyszedł mi totalny angst – mogłam się tego spodziewać od początku. ;)
Ciąg dalszy w planach! Takan najwyraźniej nie ma ochoty rezygnować z codziennej rutyny, ale czy mu się to uda?
