Selkie poznaje zwiadowców

-Przysyłają mi do pomocy naukowca?! Takiego prawdziwego naukowca?- Hanji aż podskoczyła z radości. - Jaki on jest? Kiedy przyjeżdża?! - Kobieta nachyliła się nad biurkiem dowódcy zwiadowców z błyszczącymi oczami.

-Nazywa się Selkie Ibsen i ma przybyć za trzy dni. Tyle piszą w liście. - Odpowiedział jej siedzący naprzeciwko Erwin, podając kartkę, którą szatynka natychmiast przejrzała.

-Trzy dni?! Muszę zająć się przygotowaniem pokoju i laboratorium! - krzyknęła Hanji i z hukiem wypadła z gabinetu, odprowadzana ponurym spojrzeniem siedzącego naprzeciw dowódcy bruneta.

- Ibsen? - Powtórzył mężczyzna. - Gdzieś już to nazwisko słyszałem – powiedział. Dowódca skinął głową.

- Całkiem możliwe. Rodzina Ibsen należy do zwolenników wypraw za mury i naszych głównych sponsorów – wyjaśnił dowódca.

- Więc przysyłają nam tutaj jakiegoś rozpieszczonego paniczyka? - prychnął.

- Nie wiem - dowódca rozłożył ręce.

-Jedzie! Jedzie! - Wołała Hanji, niebezpiecznie przechylając się w przód i tył na gałęzi drzewa, z którego zeskoczyła dopiero kiedy dwa załadowane pudłami wozy stanęły na zamkowym dziedzińcu. Hanji przyjrzała się ludziom na wozach, na pierwszym znajdował się mężczyzna w średnim wieku, noszący szarą koszulę i spodnie. Drugim powoził starszy mężczyzna w równie znoszonych ubraniach co pierwszy woźnica, jednak uwagę Hanji przykuła siedząca obok brunetka, która mogła mieć najwyżej dwadzieścia lat. Była drobnej budowy, ubrana prostą błękitną sukienkę, z materiału, który na pierwszy rzut oka wydawał się dość kosztowny, a pod pachą trzymała teczkę.

-Doktor Ibsen? - Zapytała Hanji, zwracając się do wszystkich, na wypadek gdyby jakiś inny doktor Ibsen był ukryty wśród tych skrzyń.

-Zawinięty w tamten czarny worek. - Poinformowała dziewczyna w niebieskiej sukience, wskazując pakunek z tyłu wozu. Hanji podeszła do niego i ostrożnie zajrzała do środka.
- Kości! - wrzasnęła, odskakując od wozu. Dziewczyna w sukience zachichotała.
- Prawda, że śliczny? Jest zrobiony z pewnego gatunku gliny, po odpowiedniej obróbce przypomina ludzkie kości - pochwaliła się. - I ja jestem Selkie Ibsen. A z kim mam przyjemność?

-Dowódca oddziału Hanji Zoe - przedstawiła się kobieta.

-Hanji Zoe? Ta Hanji Zoe od badań nad tytanami?! - Oczy doktor Ibsen rozjaśniły się. - Czytałam wszystkie pani raporty! - Selkie zeskoczyła z wozu. - To wielki zaszczyt z panią pracować!

-Czytałaś moje raporty?! - Hanji złapała dłonie dziewczyny. - To ja powinnam być zaszczycona! Przedstawię cię dowódcy, a później przeniesiemy rzeczy, dobrze?
- Oczywiście – zgodziła się Selkie, wciąż wpatrzona w Zoe. Hanji była od niej wyższa o pół głowy, nosiła mundur zwiadowców, brązowe włosy spięte w wysoki kucyk i gogle ochronne.
- Jesteśmy właśnie na dziedzińcu, przy stajniach. Z tej studni bierzemy wodę - wskazała na dziedziniec, na którym już od jakiegoś czasu zaczęli gromadzić się żołnierze. - Ta dziewczyna tutaj to Petra Ral z drużyny do specjalnej operacji. - wskazała na stojącą przy jednym z boksów blondynkę.
- Selkie Ibsen – przedstawiła się dziewczyna, kiedy podeszły do Petry.
- Petra Ral – uśmiechnęła się blondynka. - Słyszałam, że ma pani prowadzić badania nad tytanem?
- Owszem. Pani Zoe mówiła, że należysz do jakiejś specjalnej operacji?
- Tak. Mamy pilnować Erena Jeagera i zabić jeśli straci kontrolę. - wyjaśniła Petra.
- Jest tak niebezpieczny? - zdziwiła się Selkie.
- To tytan, którego badamy – wtrąciła Hanji. - Jego też poznasz. Teraz chodźmy do dowódcy Erwina. - Hanji wprowadziła dziewczynę do zamku. - Za tymi drzwiami jest jadalnia. - wskazała jedno z pomieszczeń po czym ruszyła dalej. „Prędzej zginę niż nauczę się poruszać po tym miejscu" przemknęło przez myśl doktor Ibsen, kiedy mijała trzydzieste z kolei drzwi, zupełnie nie różniące się od swoich czterdziestu poprzedników w pięciu identycznych korytarzach znajdujących się na trzech różnych piętrach. Gdzieś w połowie drogi natknęły się na wysokiego blondyna z wąsem. Mężczyzna na powitanie nachylił się i obwąchał Selkie. Kobieta aż się wzdrygnęła. Hanji poklepała ją pocieszająco po ramieniu.

- To jest Mike Zacharius – powiedziała – obwąchiwanie ludzi weszło mu już w nawyk – wyjaśniła. Selkie jakoś nie bardzo to przekonało, ale wymusiła uśmiech i wyciągnęła rękę.

- Selkie Ibsen – przedstawiła się. Mężczyzna uścisnął jej dłoń.

- Miło panią poznać, pani doktor – powiedział, a Selkie spojrzała na niego zdziwiona. - Pachnie pani kostnicą. I miętą. No i mieli nam przysłać lekarza. Zakładam, że to pani – wyjaśnił, widząc jej spojrzenie. Selkie tyko pokiwała głową, po czym rozstały się z Mikiem i ruszyły w dalszą drogę.
- Jesteśmy na miejscu – jej przewodniczka zapukała w wielkie drzwi na końcu korytarza. Przynajmniej one się wyróżniały. Weszły do pomieszczenia, w którym znajdowali się trzej mężczyźni. Siedzący za biurkiem blondyn, który nawet ze swojej pozycji wydawał się wysoki i zdecydowanie niski brunet, który poza mundurem miał elegancką, białą chustę zawiązaną pod szyją i znudzony wyraz twarzy oraz wyższy, choć z pewnością młodszy od niego szatyn o intensywnie zielonych oczach. Blondyn wstał i teraz Selkie miała pewność, że przewyższał wszystkich wzrostem.
- Doktor Selkie Ibsen? Jestem dowódcą oddziału zwiadowców. Nazywam się Erwin Smith - przedstawił się.
-Miło pana poznać - dziewczyna dygnęła.
- To jest Kapral Levi – wskazał na bruneta – a to Eren Jeager, który jest obiektem naszych badań – powiedział, prezentując szatyna. Selkie ponownie się skłoniła. – Usiądźcie. – wskazał na kanapę i stojące naprzeciwko biurka krzesło. Selkie odniosła dziwne wrażenie, że zwiadowcy już wcześniej przygotowywali się do zajęcia kanapy, w ten sposób dziewczynie nie pozostało nic innego jak usiąść naprzeciwko dowódcy. - W liście zostaliśmy poinformowani, że jest pani lekarzem – zaczął Erwin.
- Skończyłam studia medyczne, jednak później zajmowałam się głównie określaniem przyczyn zgonów. A następnie pracowałam nad rozwojem technologii, aż przydzielono mnie tutaj. Mam ze sobą dokumenty to potwierdzające i informacje na temat moich poprzednich badań – oznajmiła podając teczkę dowódcy.
- Więc nie ma pani pojęcia o leczeniu ludzi? – odezwał się pogardliwy głos z kanapy.
- Ależ mam pojęcie o leczeniu ludzi. Osiem lat spędziłam ucząc się tego. Po prostu nie mam doświadczenia w pracy z żywymi ludźmi, kapralu. – Odparła Selkie najzimniejszym tonem do jakiego była zdolna.
- Chwila! To ile ty masz lat? – Hanji poderwała się z kanapy.
- Dwadzieścia pięć, pani Zoe. – Doktor Ibsen uśmiechnęła się.
- Ile?! – krzyknęła Hanji, doskakując do Selkie i ciągnąc ją za twarz, jakby chciała zerwać maskę. – Niemożliwe!
- Ekhm… - odchrząknęła kobieta. – Młodo wyglądam – przyznała – i byłabym wdzięczna, gdyby raczyła pani zostawić moją twarz, pani Zoe. – Hanji stała jeszcze przez chwilę, po czym wróciła na swoje miejsce na kanapie.

- Przepraszam za nią. Czasami bywa nieco nieokrzesana - słowa były kierowane do Selkie, jednak karcące spojrzenie dowódcy spoczywało na Hanji. - Jednak mogę zapewnić, że jest naszym najlepszym i najbardziej zaangażowanym naukowcem.

- Zdążyłam już to zauważyć – zapewniła Selkie. - Poza tym wszyscy mamy swoje małe dziwactwa – uśmiechnęła się. Levi skrzywił się, albo miał do czynienia z wariatką (bo nikt inny przecież nie uznałby szarpania twarzy za normalne), albo zwyczajnie próbowała podlizać się dowódcy. Obie opcje zdecydowanie mu się nie podobały. Eren siedział sztywno, z niepokojem obserwując twarz dowódcy, który z kolei uważnie przyglądał się Selkie. Sama doktor Ibsen patrzyła wprost w oczy Smitha. Zauważyła, że były niebieskie.
- Powiedziano nam, że będzie pani prowadzić badania nad Erenem. Ma pani już jakieś palny? - Erwin wrócił do przesłuchania.
- Zanim podejmę jakąś decyzję, chciałabym dowiedzieć się czego dokonała już pani Zoe i jakie są jej plany - odparła spokojnie Selkie. - Poza tym zostałam tu również przysłana, żeby dbać o stan zdrowia członków oddziału, dlatego chciałabym mieć dostęp do akt medycznych zwiadowców.
- W porządku. Hanji wprowadzi panią w swoje eksperymenty - oznajmił dowódca, posyłając pani Zoe wymowne spojrzenie, które sprawiło, że przez głowę Selkie przeszło nieprzyjemne wrażenie, jakby Smith coś ukrywał.

- Rozumiem, że możemy iść? - z kanapy ponownie odezwał się kapral, a Selkie stwierdziła, że ślimaki wykazują więcej energii niż on. Dowódca skinął głową, a Hanji natychmiast znalazła się przy Selkie.
- Pokażę ci jeszcze laboratorium i opowiem o moich eksperymentach! - Mówiła Hanji, kiedy wychodziły z gabinetu.
- Dziękuję pani, pani Zoe, - Selkie uśmiechnęła się blado – ale wydaje mi się, że jednak chciałabym najpierw zobaczyć mój pokój, przenieść rzeczy, przebrać się w coś wygodniejszego i może zjeść kolację.

- Te pudła przeniosą kadeci – wtrącił Levi. - Będzie szybciej – dodał, widząc zdziwione spojrzenia kobiet i Erena. - Poza tym, pani doktor nie wygląda na osobę, zdolną unieść któreś z tych pudeł.- powiedział, a Selkie była gotowa przysiąc, że słyszała w jego głosie złośliwość.
- W moim zawodzie siła nie jest niezbędna, kapralu – odpowiedziała, a Eren poczuł dziwny spadek temperatury w zamku. Hanji ruszyła korytarzem i pociągnęła za sobą lekarkę.
- To może pójdziemy poinformować kadetów o ich zadaniu – odezwała się kobieta, licząc, że uda jej się oczyścić atmosferę. Selkie skinęła głową, a Hanji zaczęła opowiadać o tym, jak odkryła, że przemianę w tytana u Erena inicjuje zranienie ręki oraz cel.
- Od tego czasu nie próbowałem przemiany – dodał idący za nimi chłopak. Mijali kolejne korytarze, a Selkie przypuszczała, że to te same którymi przyszła. Czuła na sobie czyjeś podejrzliwe spojrzenie i dałaby sobie głowę uciąć, że należy do Leviego. Póki co jedynie Hanji wydawała się jej ufać. Eren z kolei sprawiał wrażenie, jakby nie wiele go obchodziło kto prowadzi badania. Tymczasem dotarli z powrotem na dziedziniec.
- Dobra, ludzie, zbierać się! - Zawołał kapral. Żołnierze oderwali się od swoich zajęć i powoli zaczęli się gromadzić naprzeciwko Leviego. - Widzicie te dwa wozy z pudłami, o tam? - Wskazał pojazdy stojące przy bramie. - Macie przenieść je do pokoju pani doktor. Do roboty.
- Tylko proszę, bądźcie ostrożni. W niektórych pudłach znajdują się leki, kwasy albo substancje trujące. Nie chciałabym, żeby komuś stała się krzywda - dorzuciła Selkie. Zebrani popatrzyli po sobie z niepokojem i pewnie stali by tak dłużej, gdyby nie głos kaprala.
- No! Już! Ruszać się! - Polecił. Ludzie niechętnie skierowali się do wozów. - Bo nie będzie kolacji! - Na te słowa z tłumu wyrwała się jakaś szatynka. W mgnieniu oka znalazła się przy wozach i pchała przed sobą pięć dość sporych pudeł. - To jest właściwe podejście! Bierzcie przykład z Braus! - komenderował Levi. Selkie z przerażeniem na twarzy podbiegła do swoich rzeczy.
- Ostrożnie, proszę! To cenne rzeczy są! - Zobaczyła dwóch zwiadowców podnoszących pakunek z modelem szkieletu. - Proszę uważać! Henry jest bardzo delikatny!
- Henry? - Levi spojrzał na Hanji z czymś, co można było nazwać zdziwieniem w oczach.
- Chyba chodzi jej o kościotrupa – odpowiedziała kobieta. Zazwyczaj pozbawiona życia twarz kaprala, przybrała jeszcze bardziej zmęczony wyraz. „Jakby mało mi było jednej wariatki..."