Zebrali się w noc przed atakiem na Hogwart. Każąc w pobliżu wioski Hogsmeade, spoglądając na ogrom Hogwartu, Harvey Sovery odliczał godziny do upadku szkoły. Dwadzieścia dwie. Ta liczba malała z każdą sekundą, a on coraz bardziej się niecierpliwił. Nie tym, by przejąć szkołę, ani nie tym, żeby wprowadzić Śmierciożerców. Niecierpliwiła go myśl o tym, jak długo muszą czekać na wykonanie jego planu.
Wszedł między drzewa, odwracając wzrok od szkoły i poszedł szybkim krokiem dobrze znaną ścieżką. Noc przyniosła ciszę oczekiwania, zwiastującą niebezpieczeństwo niczym drapieżnik, którym z pewnością byli. Wężami, które ukrywają się w trawie, czekając na moment do ataku. Minął niewielki kurhan, po nim kolejny, aż wszedł do niewielkiej jaskini. Schody stworzone za pomocą magii były nierówne, a ciemność nie pomagała w schodzeniu w dół. W końcu ujrzał światło pochodni, przyspieszył kroku i wszedł do pomieszczenia, które przypominało pokój. Wnieśli tutaj kilka krzeseł i stół, a na nim wyłożyli mapę Hogwartu i okolic.
– Harvey – odezwał się cichy głos, którego z początku nie rozpoznał. – Jak miło cię widzieć.
– I ciebie, mój panie. – Harvey pochylił głowę w geście szacunku. Lord Voldemort wykrzywił usta w uśmiechu i gestem nakazał mu siąść po drugiej stronie stołu.
Harvey, idąc obserwował towarzyszy Lorda. Bellatrix Lestrange, Lucjusz Malfoy, Harold Minchum i Stean Embernov zajmowali krzesła przy stole. W rogu pomieszczenia stał wilkołak Fenrir Greyblack i wampir Taurus Ash, którzy jako jedyni nie otrzymali mrocznego znaku. Harvey posłał im pogardliwe spojrzenie i usiadł na drugim końcu stołu, spoglądając w czerwone oczy Czarnego Pana.
– Właśnie omawialiśmy atak – rzekła Bellatrix, siedząca najbliżej Harveya – twój plan ma wielką szansę się powieść. Nasz Pan jest zadowolony – dodała jeszcze ściskając go za dłoń.
Harvey odpowiedział jej uśmiechem.
– Więc wszystko ustalone? – spytał Harvey, patrząc po śmierciożercach.
– Zbieramy już mugoli, rano, jeśli wszystko pójdzie gładko, będziemy mogli zacząć wstępne przygotowania. – Wszyscy się zgodzili, Czarny Pan przechylił głowę i przysłuchiwał się ze znudzoną miną.
Lucjusz Malfoy chrząknął.
– Rozumiem plan – zaczął powoli. – Jednak, jeśli aurorzy zostaną wezwani, albo Zakon Feniksa – przerwał, napotykając wzrok Minchuna, który infiltrował aurorów i był pewny, że ci nie wyślą znaczących sił. – Nie rozumiem, dlaczego nie możemy wprowadzić od razu większych sił.
– Wprowadzimy je – odparł Harvey. – Zaraz po ataku na Hogsmeade, myślałem, że to jasne.
– Oczywiście, jednak…
– Jednak sądzę – przerwał mu Harvey – że trapi cię coś innego, wuju. Podziel się z nami swoimi obawami.
Malfoy skierował wzrok w stronę Czarnego Pana, ale nie ośmielił się na niego spojrzeć. Zadrżał, z pewnością na samą myśl o karze, jaką otrzymał po utracie przepowiedni. W końcu wziął głęboki oddech i wyprostował się.
– Obawiam się, że wybawienie Dumbledore'a może się nie udać.
Jedyna niepewna część planu, pomyślał Harvey. Westchnął.
– Jeśli nasz Pan jest zbyt małą przynętą na starego rybaka, zaproponuj coś innego.
– Przynętą?! – warknął Stean Embernov. Zacisnął niewielkie dłonie w pięści, a kości policzkowe zaczęły mu drgać. – Uważaj na język, chłopcze! Okaż szacunek!
Harvey spojrzał na niego, ukrywając emocje za osłoną oklumencji i jednocześnie użył leglimencji. Wtargnął do umysły Embernov'a niczym do umysłu dziecka. Śmierciożercy w towarzystwie Czarnego Pana często opuszczali swoje osłony, w ten sposób pokazywali lojalność i wierność, a ich Pan w każdej chwili mógł przeczesać ich wspomnienia. Harvey jednak nie wątpił w oddanie Steana, ale w jego stabilność emocjonalną. Trudne dzieciństwo mężczyzny rzucało się cieniem na późniejsze życie i teraz Harvey szarpnął te wspomnienia, wyciągnął na wierz, przykrył nimi wszystko inne i z satysfakcją dostrzegł, że mężczyzna drży, kuląc się w sobie. Zaczął przełykać ślinę i szybko oddychać.
Lord Voldemort zachichotał cicho, z pewnością domyślając się, co zaszło.
– Myślę – rzekł cicho i powoli, leniwym głosem – że to ty powinieneś okazać szacunek. Ukarałbym cię, jednak mój podopieczny mnie uprzedził.
– Ta–tak, panie – jęknął.
– W takim razie jeszcze raz omówmy plan.
Rano Harvey Sovery wszedł głębiej w las, w tereny, na które żaden człowiek się nie zapuszczał. Istoty z Zakazanego Lasu często robiły wypady w te okolice, uważając, że należą do nich. Szczególnie centaury.
Tego ranka las był jednak spokojny, nadal cichy. Harvey wydeptywał przed sobą ścieżkę i co jakiś czas prostym zaklęciem łamał krzewy stojące mu na drodze. Czuł się znużony całonocnym omawianiem planu, który znał na pamięć w każdym, najmniejszym detalu. Przewidzieli wszystko, byli nawet przygotowani na atak specjalnej brygady aurorów. I nikt, prócz kilku osób, nie wiedział o tym, co miało nadejść.
Harvey w końcu dotarł na miejsce, idealnie okrągłą polanę pokrytą wysoką do kolan złotą trawą.
– Paniczu Severy! – zawołał mężczyzna w czarnej szacie, unosząc maskę i ukazując smukłą twarz zdobioną krótką brodą i blizną nad okiem. – Nareszcie jesteś. Czekaliśmy na ciebie.
– Ja też się cieszę, że cię widzę, Evan.
Evan uśmiechnął się przepraszająco i zgiął kark.
– Szczęściem jest znów panicza ujrzeć.
– Wszystko gotowe? – spytał. – Czarny Pan i Rada się niecierpliwią. Ja z resztą też.
– Moi ludzie podobnie – odparł. – Zdenerwowanie daje się nam we znaki. Zwykle nie atakujemy z ukrycia, nie oczekujemy tak długo na walkę.
Harvey uniósł dłoń i zacisnął ją na ramieniu starszego mężczyzny. Evan był dużo wyższy od niego, więc robiąc to czuł się nieco dziwnie.
– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie będziemy musieli walczyć, przyjacielu.
Evan kiwnął, a później na prośbę Harveya, wypowiedział zaklęcie. Polana natychmiast zmieniła swój wygląd, pojawiły się namioty i ogniska. Mężczyźni w czarnych szatach rozmawiali przyciszonymi głosami, a związani ludzi opuszczali głowy lub opierali się o kory drzew. Harvey wziął głęboki oddech, widząc ogrom mugoli. Przy każdym drzewie przywiązano przynajmniej ośmiu, a kiedy te zaczęły się kończyć, wbijano w ziemię szerokie pale i tam ich wiązano w niewielkie grupki. Przypominało to grupowy stos.
– Prawie trzystu ludzi – szepnął Evan.
– Opłaciło się czekać pół roku – szepnął Harvey. – Jak udało się wam ich tylu uprowadzić? Oczekiwałem maksymalnie setki.
– Są z różnych części kraju, paniczu. Niektórzy to sieroty, luzie zabrani z ulicznej nędzy, ale mamy nawet jednego polityka. Wiedział o naszym świecie, więc uznałem, że trzeba go uciszyć. Nie odezwał się słowem od miesiąca.
– Rozumiem – odparł. – Zacznijcie się przygotowywać, dziś wieczorem zaatakujemy.
Wieczór nadszedł szybciej, niż Harvey oczekiwał. Czas spędził na doglądaniu przygotowań, rozmowach z Radą śmierciożerców i droczeniu się z Bellatrix Lestrange. Stał teraz przed Hogsmeade wraz z Czarnym Panem, który ukrył się pod głębokim kapturem. Z pewnością zwróciłby uwagę zwykłego przechodnia, ale nikt nie rozpoznałby w nim największego Czaroksiężnika.
– Twój plan zadziała – szepnął.
– Jesteś ze mnie dumny, czy mówisz to, bo masz wątpliwości i próbujesz przekonać samego siebie? – spytał Harvey.
Czarny Pan prychnął pod nosem i pokręcił głową.
– Niewielu ludziom ufam, chłopcze. A ty należysz do tej niewielkiej grupki.
– Powiedz w końcu, że mnie potrzebujesz i tyle.
– Skąd pewność, że cię potrzebuję? – spytał.
– A na kogo innego mógłbyś wtedy liczyć? Lucjusz cię zawiódł, Bellatrix chce być tylko u twojego boku, jest wierna, prawda, ale niewiele może zrobić. Minchun jest nieznośny, a w Radzie jest zbyt krótko. Snape jest zbyt blisko Dumbledore'a…
– Nie rozumiem, dlaczego mu nie ufasz i kazałeś nie wtajemniczać – przerwał mu Lord. – To on pomógł mi dostać Pottera.
– Przyczyniając się do twojego upadku – odparował. – Po prostu mu nie ufam. Podsumowując, wszyscy twoi słudzy są ścigani przez władzę, bezużyteczni, albo zapomnieli, na czym polega służba.
– A na czym polega?
Harvey spojrzał na Czarnego Pana.
– Na tym, bo obierać cel przynoszący korzyści, a później zdobywaniu go, niszcząc wszystko, co stanie ci na drodze. Ty, mój Panie, powinieneś wiedzieć to najlepiej. W końcu sam służysz, z tą różnicą, że tylko sobie.
Nad Hogwartem pojawiły się ciemne, deszczowe chmury, słońce zaszło już niemal całkowicie, a księżyc pojawił się na niebie. Czarny Pan uśmiechnął się i odszedł, a Harvey jeszcze przez moment obserwował szkołę. Tej nocy ją zdobędę, pomyślał i ruszył za Lordem Voldemortem.
Hogsmeade było spokojnym miasteczkiem czarodziejów. Harvey znał stamtąd kilku ludzi, ale nie czuł wyrzutów sumienia za piekło, jakie im zgotuje. Za nim niemal sześciuset ludzi szykowało się do ataku, w tym niemal połowa była mugolami. Bezimiennymi ludźmi, których porwali.
Deszcz rozpadał się w najlepsze, szata zaczęła mu przemakać, ale uparcie czekał, wpatrując się w zegarek. Czuł jak napinają się mu wszystkie mięśnie. Lucjusz Malfoy poruszał się niespokojnie w stroju urzędnika ministerstwa, a Bellatrix Lestrange podskakiwała z podniecenia. Cała reszta chowała się w lesie.
Harvey spojrzał na zegarek i serce na krótki moment przestało bić.
20.00
Godzina wybiła, a on uniósł różdżkę, poruszył ustami bezgłośnie wypowiadając zaklęcie, a w niebo wystrzelił promień, malując wokół chmur czaszkę owiniętą przez węża. Mroczny znak zawisł nad miasteczkiem i wtedy rozpoczęła się rzeź.
Kilka minut później Harvey szedł przednimi ulicami Hogsmeade przyglądając się płonącym knajpom i martwym czarodziejom, którzy bezwładnie leżeli przed swoimi domami. Spoglądał na śmierciożerców prowadzących przed siebie mugoli, używając ich jak tarczy – ci wrzeszczeli przerażeni, niektórzy nawet mdleli, ale to nie powstrzymywało śmierciożerców.
Zbliżali się do zabezpieczenia przed złem, Bariery którą postawił Dumbledore. Żaden "nieupoważniony" śmierciożerca nie miał prawa przez nią przejść, tarcza odbijała go jak paletka odbijała piłkę, jednak Harvey znalazł sposób. Mugole.
Pierwszy raz dostrzegł to nieco ponad pół roku temu, kiedy siedział na ławce przed sklepem ze słodyczami i dostrzegł, jak Minerwa McGonagall goniła Dolores Umbridge. Umbridge prowadziła wtedy mugola, który bez jej pomocy przeszedł przez barierę, jakby nigdy nie istniała. A później sam Harvey przez nią przeszedł, prowadząc siłą mugolską dziewczynę, którą zastraszył i zabrał do Hogsmeade. I po raz pierwszy mógł podejść do Hogwartu, wejść do środka, przemierzyć korytarze, a później wyjść. I tak powstał plan ataku.
Wystarczyło trzymać mugola. Jakże prosty sposób.
Biegli przed siebie, powietrze cięły zaklęcia, a w oddali Stacja Hogsmeade eksplodowała. Była bliżej szkoły niż miasteczko i tam właśnie pojawił się Lord Voldemort, wzywając Albus Dumbledore'a, biorąc na zakładników dziesięciu uczniów Hogwartu porwanych zanim jeszcze wsiedli do pociągu. Ta przynęta musiała się udać, Harvey nie miał lepszego pomysłu, ale po zamieszaniu, jakie wydawało mu się, że słyszy z zamku, udało się.
W końcu niemal wszyscy przebili się przez barierę. Harvey zatrzymał się zszokowany, patrząc na biegnących z zakładnikami śmierciożerców. Weszli do większej, niedostępnej dla nich części Hogsmeade i zaczęli likwidować mugoli. Zielone klątwy rozbłysły, a później ustały. Mugole zaczęli biec w stronę zamku.
– Stójcie! – krzyknął Harvey, kiedy śmierciożercy zaczęli celować w uciekinierów. – Będą świetnym mięsem armatnim. Niech biegną! Spowodują większy chaos niż my.
Puścili ich, a chwilę później niemal trzy setki śmierciożerców ruszyło na Hogwart. I wtedy Harvey poczuł szarpnięcie, które niemal go obaliło i usłyszał trzask towarzyszący teleportacji. W jednej chwili w Hogsmeade pojawił się Zakon Feniksa, a ze strony zamku w niebo wystrzeliła błękitna linia, sieć połączonych zaklęć, niczym płonący warkocz.
Połączone zaklęcia uderzyły w niebo, rozbłysły na niebiesko i wybuchły. Huk ogłuszył Harveya i powalił biegnących do Hogwartu ludzi. W następnym momencie bariera, która wcześniej była niewidoczna, przybrała szary odcień, błysnęła światłem i zabiła pierwszego śmierciożercę, który jej dotknął. Objęła całe Hogsmeade i część pobliskiego lasu niczym rozwścieczony smok ryczący niebieskim ogniem. Harvey cofnął się o kilka kroków, nie wiedząc, co się dzieje. Członkowie Zakonu Feniksa rozglądali się zdezorientowani i widocznie próbowali teleportować. Harvey też spróbował, po przekroczeniu bariery powinien móc to zrobić, ale… Nie działało. Zamarł, kiedy rozpoznał zaklęcie… Nie tak powinno być, pomyślał ze zgrozą. Jaki idiota rzucił Fianto Duri?!
– Na Hogwart! – rozległ się wrzask Bellatrix Lestrange. – Przejąć szkołę! Natychmiast!
Harvey zerwał się do biegu i pierwszym lepszym zaklęciem powalił nieznanego mu przeciwnika. Ruszyli, już nic nie było ważne, barierę zniszczą później. Teraz nie mogli się wycofać.
W końcu wprowadzili w życie ostatnią część planu. Wtargnęli do szkoły, wyważyli główne drzwi i zaatakowali.
– Do Wielkiej Sali – wywrzeszczał Harvey, wskazując śmierciożercom kierunek. Ruszył biegiem, ciskając zaklęcia. Uczniowie, prawdopodobnie z siódmego roku, ustawili się w szeregu przed Wielkimi Drzwiami, jednak nie byli dla niego przeszkodą.
Harvey wypowiedział zaklęcie, poziomy słup ognia wystrzelił w stronę jego wrogów, przybierając postać rozwścieczonego smoka i uderzył w tarcze, które pękły niczym bańki. Obrona uczniów rozpadła się niczym zdmuchnięty domek z kart, śmierciożercy ryknęli i ruszyli do boju. Harvey uniósł tarczę, odbił zaklęcie jednego z nauczycieli i ujrzał Severusa Snape'a, osłaniającego Minerwę McGonagall. Oby Czarny Pan nie mylił się co do ciebie, pomyślał.
– Bella! – krzyknął, dostrzegając szalejącą w amoku czarownicę. Jej czarne włosy latały na wszystkie strony jak fale wzburzonego morza, a ona sama wirowała w tańcu klątw. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się szaleńczo. – Kończ to i otwórz nam drogę! – rozkazał. – Ale już!
– Spokojnie, Havi! Robi się! – krzyknęła i zaśmiała się przeraźliwie.
Uczniowie cofnęli się pod naporem jej zaklęć i pobiegli w stronę schodów. Chwilę później drzwi do Wielkiej Sali pękły jak zapałki, a śmierciożercy dosłownie wlali się do środka. Harvey uśmiechnął się, posłał kilka zaklęć, nawet nie celując i wbiegł wraz z nimi, by nie zostać stratowanym. Może i im przewodził, ale nie mógł zostać w tyłu.
Wbiegł do sali, jego śmierciożercy wywrócili stoły, ustawili je w dwie litery "V", jedna za drugą i skryli za nimi niczym osłonami.
– Bronić tej sali jak własnych jaj! – krzyknął, czując narastającą w nim euforię. Udało się, myślał gorączkowo. NAPRAWDĘ SIĘ UDAŁO!
Wiedział jednak, że to dopiero początek. Wielka Sala była ich, największy i najważniejszy punkt strategiczny. Uczniowie muszą się wycofać, nauczyciele muszą wycofać się wraz z nimi, a śmierciożercy mogą robić, co chcą. I przejmą tę szkołę za wszelką cenę.
Harvey zaczął wykrzykiwać rozkazy, stanął na podwyższeniu przeznaczonym dla Dyrektora, a Bella podbiegła do niego i patrzyła z dumą. Lucjusz Malfoy stał z boku sali, wołając syna, ale Draco Malfoya nigdzie nie było.
Nie, Harvey go dostrzegł. Severus Snape ciągnął go w swoją stronę, Draco udało się wyrwać, podciągnąć lewy rękaw i ukazać mroczny znak. Sovery się uśmiechnął, chłopak w ten sposób pokazał wierność i po chwili śmierciożercy przyjęli go jak jednego z nich. Blondyn schował się za osłoną i przerażonym wzrokiem wpatrywał się w ojca.
A Harvey ujrzał bliznę w kształcie błyskawicy na czole młodego chłopaka, rwącego się do walki.
Bitwa o Hogwart dopiero się rozpoczęła, panie Potter.
