No cóż, jest to mój debiut, jako tłumacz. Mam nadzieję, że się Wam to spodoba
Autor:
Icarus
Tytuł oryginału: Primer to
the Dark Arts
Polski tytuł: Elementarz Czarnej Magii
Link do
oryginału:
http/www.home.
Zgoda na tłumaczenie i publikowanie: jest i została wydana
tydzień po prośbie.
Parring: HP/RW i HP/SS
Tłumacz:
Rachel
Pomoc językowa: Mirriel i
Clio
Korekta: Mirriel, Clio, Puszek Okruszek, Akzseinga, Susie.
Bardzo Wam dziękuję, Wasz wkład w to tłumaczenie jest znaczący. Dziękuję.
Rozdział I – Elementarz Czarnej Magii
Chmury przetoczyły się po suficie,
ciemnym i groźnym. Najwyraźniej zanosiło się na burzę. Harry
spojrzał w górę, na sklepienie, był roztargniony ze względu
na ceremonię przydziału do Domów. Miał nadzieję, że uda
mu się dostrzec pierwszy błysk pioruna, zanim deszcz zacznie padać.
Jeśli gdzieś można było oglądać w pełni burzę, nie moknąc
przy okazji, to tylko tutaj, w Wielkiej Sali. Niektórzy z
pierwszorocznych Gryfów rozglądali się niepewnie dookoła.
Doznają lekkiego szoku, kiedy padający deszcz będzie znikał tuż
nad ich głowami. Przy dobrej ulewie, z trudem można było dostrzec
osobę, siedzącą przy drugim końcu stołu.
Harry zaczął się
zastanawiać, co myślałby o takiej burzy, będąc w pierwszej
klasie. Posłał pocieszający uśmiech pewnej pierwszorocznej, lecz
niewiele ją uspokoił. Dziewczyna podskoczyła przy pierwszej
błyskawicy, nie zwracając uwagi na ten miły gest. Cholera,
przegapił ten błysk. No cóż, trudno, tam skąd się wziął,
jest ich wiele.
Aż dziwne, że ktokolwiek nadążał za przemową
Dumbledore'a.
Dyrektor mówił właśnie o zakazie
chodzenia do Zakazanego Lasu, zupełnie tak, jakby to cokolwiek
dawało. Na koniec miał jeszcze w zanadrzu kilka słów,
skierowanych do wszystkich uczniów. Harry zerknął na Rona
siedzącego obok. Trzymali swe widelce w pogotowiu, który
będzie pierwszy? Pochylili się nad stołem, przygotowani.
-
Placek! Brzoskwinia! Flądra! - rzekł profesor Dumbledore
triumfalnie i tym samym zarządził początek uczty.
Przed Harrym
pojawił się talerz, na którym skrzaty ułożyły kawałki
indyka, tłuczone ziemniaki polane sosem, rostbef i kolba kukurydzy.
Po jego lewej zjawił się kubek z sokiem z dyni, w międzyczasie
dotarł do niego aromat świeżo pieczonych bułeczek. Lecz to Ron
był pierwszy i nawet próbował się uśmiechnąć, ale nie
bardzo mu to wyszło, bo usta miał pełne jedzenia. Hermiona
przewróciła oczami. Dobrze, dobrze, Harry zwróci
przyjacielowi dług w postaci czekoladowej żaby.
W ostatniej
chwili wykonał strategiczny ruch, by złapać koszyczek z pieczywem.
Był właśnie w trakcie pożerania wzrokiem tarty i zastanawiał
się, czy może najpierw zjeść deser, kiedy profesor McGonagall
dotknęła jego ramienia. Przecież tylko o tym pomyślał!
-
Panie Potter, profesor Dumbledore chciałby się z tobą zobaczyć w
swoim gabinecie – rzekła. – Ale oczywiście, jeśli jesteś
głodny możesz najpierw dokończyć obiad.
Ron obserwował ją,
gdy odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę stołu
nauczycielskiego. Deszcz wybrał akurat ten moment, by się rozpadać
i nauczycielka zniknęła mu z oczu za jego kurtyną.
- O co jej
chodzi? Chyba nie wpadłeś już w kłopoty, co? – szepnął,
oczywiście na tyle, na ile pozwalały mu pełne usta.
Harry
wzruszył ramionami. Nie przypominał sobie, aby coś przeskrobał.
Choć ciekawość dokuczała mu niezmiernie, to nie wpłynęła
na jego apetyt. Z tego powodu jego talerz był pusty, zanim ostatni
ślad po Magicznej uczcie zniknął. Cóż, u Dursleyów
nigdy tak dobrze nie jadał i zawsze kiedy mógł, nadrabiał
zaległości. Rok temu, pani Weasley śmiała się, że w miejscu
żołądka ma bezdenną dziurę. A jeśli wtedy tak było, to teraz
jeszcze bardziej. Wreszcie był tego samego wzrostu co Ron, ale wciąż
był tak chudy, jak wcześniej. Możliwe, że zawsze będzie
szczupły, zupełnie tak, jak jego ojciec, spoglądający na niego z
fotografii.
Godzinę później, kiedy większość Gryfonów
udała się już do wieży, aby poznać nowe hasło, zdenerwowany
Harry stał obok profesor McGonagall przy chimerze, która
broniła wejścia do gabinetu dyrektora.
- Toffi – powiedziała
nauczycielka. – A teraz, panie Potter, proszę iść dalej samemu.
To ma związek z twoją prywatną sprawą.
Te słowa sprawiły,
że ciekawość chłopca wzrosła jeszcze bardziej.
Kiedy Harry
przestąpił próg gabinetu Dumbledore'a, usłyszał muzykę
klasyczną. Kwatery dyrektora wydawały mu się znajome, a
jednocześnie nowe. Przybyło kilka mebli, a w kątach pojawiły się
nowe cuda. Dyrektor siedział w fotelu z szerokim, niczym skrzydła
olbrzymiego ptaka, oparciem, twarzą do kominka. Na małym stoliku,
obok niezwykłego krzesła, stała orkiestra, składająca się
maleńkich instrumentów. Ustawione w równych szeregach,
grały według „wskazań" różdżki Dumbledore'a.
-
Ekhm... Profesorze? – przerwał mu nieśmiało Harry.
- Och,
Harry, wchodź do środka! – dyrektor dał znak małej orkiestrze i
wyjaśnił. – Przeprowadzałem próbę.
Instrumenty
zaczęły się pakować, gawędząc między sobą, śmiejąc się i
wydając przeróżne odgłosy.
- Wiem, że właśnie
skończyliśmy ucztę, ale czy nie miałbyś ochoty na oranżadę?
Mam cytrynową i... och tak, wiśniową, tutaj jest. Nigdy nie
wiadomo, kiedy młodemu człowiekowi zachce się jeść lub pić. Sam
chętnie się napiję, jak zwykle po takiej próbie. Poszło
nieźle tym razem, nie sądzisz?
Chłopak kiwnął głową,
przypatrując się, jak instrumenty skaczą na fotel i po kolei
kłaniają się Dumbledore'owi i wychodzą. Harry z radością
przyjął oranżadę i niedługo potem pykające bąbelki wypełniły
powietrze, niczym małe fajerwerki. Profesor uśmiechnął się.
-
Nic nie zastąpi starej, dobrej oranżady. Więc, Harry, co mogę dla
ciebie zrobić?
- Chciał mnie pan widzieć...?
- Ach, tak,
tak oczywiście – dyrektor zmarszczył brwi i westchnął. – To
poważna sprawa, Harry – Dumbledore spojrzał troskliwie na
chłopca. – Wydaje się, że co roku musiałeś zmierzyć się z
Voldemortem, w ten, czy inny sposób. Są tacy, którzy
uważają, że w tym roku będziesz potrzebował dodatkowej ochrony.
Harry otworzył usta, chcąc zaprotestować, ale profesor uniósł
dłoń.
- Już, już, powoli, Harry, wszystko zostało ustalone.
Argumenty zostały wcześniej omówione i nie ma potrzeby
zaczynać tej dyskusji od nowa. Będziesz miał dodatkowe zajęcia.
Prywatne lekcje, które przygotują cię na wypadek, gdyby Lord
Voldemort znów się pojawił. Obawiam się, że nie posiadam
wystarczających kwalifikacji, aby ciebie tego uczyć, choć z ochotą
bym się za to zabrał. Lecz, na szczęście, posiadamy kogoś, kto
jest wysoko wykwalifikowany w tym kierunku...
- Kogoś, kto ma
nadzieję, że z Czarną Magią poradzisz sobie lepiej, niż z
eliksirami, panie Potter.
Harry o mały włos nie wyskoczył ze
skóry, gdy usłyszał znajomy głos za plecami. Profesor Snape
wynurzył się z cienia.
- Zastanawiam się, co jest większym
marnotrawieniem czasu: uczenie ciebie czy kolejne ratowanie tobie
życia – kontynuował profesor, patrząc na chłopca z pogardą.
Snape musiał być tam przez cały czas. Przynajmniej tak zdawało
się Harry'emu. Miał nadzieję, że profesor nie umie przechodzić
przez ściany. Ostatnie słowa Mistrza Eliksirów pochłonęły
go bez reszty. Czarna Magia...? (Zaraz, zaraz, ale on nie powiedział
nic o Czarnej Magii!) Harry'emu ciarki przeszły po plecach. Choć,
jeśli miałby być ze sobą szczery, to przyznałby, że ciekawił
go dalszy rozwój wypadków. Dumbledore ponownie zabrał
głos.
- Będziesz musiał kryć te zajęcia „pod korcem",
jak powiadają. Te lekcje będą miały charakter indywidualny,
staniesz się jedynym uczniem profesora Snape'a. Dwa wieczory w
tygodniu. Niestety, istnieje możliwość, że będziesz musiał
opuścić niektóre treningi quidditcha.
Dodatkowe lekcje?
Samemu? Ze Snape'em? Opuścić treningi? Robi się coraz gorzej i
gorzej – pomyślał Harry. Snape odwrócił się do
dyrektora, zupełnie ignorując Harry'ego.
- Jest pan pewny, że
nie ma tu nikogo, kto wyniósłby z tych lekcji choć odrobinę
wiedzy, korzyści? Kompetentni studenci, może? Jeśli są jacyś,
inni niż powiedzmy, Granger? – głos Snape'a był pełen odrazy.
- Tak, panna Granger jest kompetentna, czyż nie? Ale jestem
pewny, że Harry sobie poradzi. – Dyrektor wstał i klepnął
Harry'ego po ramieniu. Ten, nadal był w szoku, jaki wywołały te
złe wiadomości. Nie mogło być gorzej.
- Niewątpliwie, wielu
mogłoby wyciągnąć korzyści z nauki z tobą, Severusie. Tak jak
ja. Prawie codziennie. Jak wiesz, uczenie Czarnej Magii w Hogwarcie
jest wbrew moim zasadom. Przekonano mnie, że jest to pojedynczy i
niezwykły przypadek. Przyznaję – wszystko czego do tej pory
próbowaliśmy, na dłuższą metę nie działało. Do tej pory
udawało nam się ocalić Harry'ego wyłącznie dzięki jego
szczęściu. Nie możemy dłużej na tym polegać.
Dumbledore
odwrócił się do chłopca.
- Czy zrozumiałeś, dlaczego
musisz trzymać to w sekrecie, bez względu na to, jak trudne może
się to okazać? – Harry kiwnął głową. Malfoy oddałby wszystko
za to, by uczyć się Czarnej Magii. – Dobrze. Nikt, nawet twoi
przyjaciele, nie może się o tym dowiedzieć. Powodzenia, Harry. –
Iskierki zamigotały w oczach dyrektora. – Tobie też, Severusie.
Snape majestatycznie wstał, ukłonił się Dumbledore'owi i
ruszył do wyjścia. Jedna z wiolonczeli o mało nie została
rozdeptana, w ostatniej chwili odskoczyła Snape'owi z drogi. Harry
wiedział, jak się poczuła.
Zastanawiało go jedno. Czy była
to tylko wina jego wyobraźni, czy dyrektor rzeczywiście wyglądał
na zmartwionego, gdy patrzył na Mistrza Eliksirów?
Chwila, której Harry się obawiał najbardziej,
przyszła kilka tygodni później, wraz z końcem lekcji
eliksirów. Pochłonięty nawałem treningów quidditcha,
nowymi zajęciami i podekscytowaniem spotkaniem ze starymi
przyjaciółmi, prawie zapomniał o lekcjach Czarnej Magii.
Przynajmniej miał nadzieję, że Snape zapomni, gdy mijały
tygodnie, a o korepetycjach nie było ani słowa.
- Panie Potter
– rzekł Snape posępnie. – Proszę zostać w klasie po lekcji.
Serce Harry'ego podskoczyło do gardła. Ron i Hermiona
popatrzyli na siebie zdumieni, niektórzy Ślizgoni chichotali
i trącali się łokciami, inni patrzyli w kierunku nieszczęsnego
Gryfona. Snape uśmiechnął się do nich.
- Ależ Snape się na
ciebie uwziął w tym roku, Harry! Przecież nic nie zrobiłeś! –
szepnął do niego Ron.
- Sza – syknęła Hermiona. – Nie daj
mu żadnego pretekstu do odjęcia punktów. Bądź ostrożny,
Harry.
Spojrzała zatroskana w kierunku Snape'a. Profesor nigdy
nie był uczciwy, zawsze faworyzował Ślizgonów, ale nigdy
wcześniej nie dawał kary zupełnie bez powodu.
- W porządku –
odparł Harry. – Chyba wiem, o co mu chodzi.
- O co? – spytał
Ron. Hermiona spojrzała zaintrygowana.
- Jest... jest okay. –
To wszystko, co Harry zdołał z siebie wykrztusić. Pozostała
dwójka spojrzała zaskoczona.
Choć Ron i Hermiona nie
uwierzyli mu do końca, to oszczędzili mu dalszych pytań. Lekcja
się skończyła. Gryfoni i Ślizgoni zaczęli pakować swoje książki
wychodzić, przeciskając się między Harry'm i jego przyjaciółmi.
Snape skinął palcem na niego, chłopak wzruszył ramionami i
spojrzał przepraszająco na swych przyjaciół. Hermiona
zawahała się w drzwiach, a Ron posłał mu niepewny uśmiech.
-
Idź za mną. – Snape odwrócił się i ruszył przed siebie,
powiewając czarną szatą. Nie sprawdził nawet czy Harry
rzeczywiście za nim idzie. – Weź tylko różdżkę. Nic
więcej nie będzie ci potrzebne.
Chłopak niechętnie zerknął
na swoje książki, po czym powlókł się za nauczycielem.
Snape kluczył krętymi korytarzami lochów. Ostatni pokryty
był grubą warstwą kurzu. Doszli do starych, drewnianych drzwi z
wielkimi, staromodnymi zawiasami. Wyglądały tak, jakby zostały
zbudowane z myślą o Hagridzie. Po wypowiedzeniu zaklęcia i hasła
otworzyły się, ukazując grotę, do której co roku
przypływają pierwszoroczni. Snape skinął w kierunku jednej z
łodzi.
- Wsiadaj. – Snape usiadł na rufie, zaś Harry podążył
na dziób. Mistrz Eliksirów odwiązał cumy i wymruczał
coś niezrozumiałego. Łódź wystrzeliła do przodu zupełnie
tak, jakby była napędzana motorem. Zaskoczony chłopak został siłą
wciśnięty na swe miejsce. Hagrid nigdy nie był tak obcesowy.
-
Postaraj się nie utopić od razu pierwszego dnia – zadrwił Snape
i skierował ich łódź przez wylot jaskini, na otwartą wodę.
Gryfon spojrzał w górę ponad swoim ramieniem. Zapomniał
już, jak ogromne są wieże i blanki Hogwartu, widziane z wód
jeziora. To przypomniało Harry'emu, że nie był tutaj, od czasu,
kiedy zobaczył Szkołę Czarodziejstwa po raz pierwszy, siedem lat
temu. To było imponujące. Z przodu, słońce powoli zachodziło,
chowając się za Zakazanym Lasem. Nauczyciel przyspieszył łódź
jednym słowem. Gdy zaczęła podskakiwać na falach, Harry, stojący
na dziobie, został spryskany wodą. Severus opieszale skręcił
łódką w bok, by ominąć wystającą mackę wielkiej
kałamarnicy i skierował „statek" w stronę najodleglejszego
nasypu, wprost na ścianę Zakazanego Lasu. Harry wcisnął się
trochę mocniej w dziób łodzi. Po przycumowaniu Snape
zatrzymał się tylko na chwilę, aby Harry zdążył w pośpiechu
wysiąść.
- Szybko, dzieciaku, mamy mało czasu do zmroku! –
rzekł nerwowo Snape.
- Nie jestem dzieciakiem – burknął
półszeptem. Na skraju lasu chłopak instynktownie sięgnął
po swą różdżkę. Na lewo trzasnęła łamana gałązka i
coś pierzchło w dal. Skądinąd , zabrało Harry'emu trochę
czasu uświadomienie sobie, co dziwnego było w tym miejscu –otaczała
ich zupełna cisza. Snape nawet się nie zatrzymał, ignorując tę
nienaturalny stan, naciągnął swój czarny płaszcz na
ramiona i prawie stopił się z mrokiem lasu, krocząc raźnie wąską
dróżką. Młody czarodziej ruszył szybko w tę samą stronę,
by nie stracić nauczyciela całkowicie z oczu.
Podążali
ścieżką przez pewien czas, a potem skręcili w inną, rzadziej
uczęszczaną i prawie niewidoczną. Snape wymruczał cicho jakieś
zaklęcia, kiedy przyspieszyli. Skręcił w lewo, potem w prawo,
unikając większość obiecujących dróżek i wybierając te
mocniej poznaczone bruzdami. Gdyby Harry został pozostawiony samemu
sobie w tym miejscu, to na pewno by się zgubił. Raz, kiedy minęli
krzyżujące się gałęzie, nad głową Harry'ego pojawiły się
iskry. Zatrzymał się, zaskoczony. Nauczyciel odwrócił się
i syknął na niego.
- Trzymaj się blisko!
Nagle dało się
słyszeć niski pomruk, podobny do warczenia i Harry poczuł, jak
ziemia się trzęsie. Zeskoczył ze ścieżki dokładnie w chwili,
kiedy drewniane, szpiczaste zęby pojawiły się na niej, dziurawiąc
mu obcasy butów. Harry, po tym zajściu, trzymał się bardzo
blisko Mistrza Eliksirów. Jeśli Snape zauważył ten fakt, to
nie okazał tego. W końcu wyszli na dość ciemną, ale zwyczajną
polanę. Na środku stał głaz, wysokości stołu. Stał na nim
wazon z pączkującą rośliną. Trochę dalej, znajdowała się
niska, kamienna ściana. Snape odwrócił się dramatycznie w
chwili, gdy Harry zatrzymał się przezornie na skraju polany,
zastanawiając się, jaką rolę wazon może odgrywać przy nauce
Czarnej Magii.
- Przyszliśmy tutaj – rzekł Snape złowieszczo
– ponieważ Mroczne Sztuki nie mogą być praktykowane na ziemiach
należących do Hogwartu, a już tym bardziej w samym zamku. Szkoła
jest na to za dobrze zabezpieczona. Jestem pewny, że nawet ty
potrafisz ocenić powody, dla których je umieszczono.
Sugeruję, żebyś nie przychodził tu beze mnie, ani nie
przyprowadzał ze sobą swoich przyjaciół, co bez wątpienia
wydaje ci się takie kuszące. Karą za coś takiego, będzie nie
tylko szlaban. Rozmieściłem trochę dość nieprzyjemnych
niespodzianek dla tych, którzy chcieliby nam przerwać lub
podglądać nasze lekcje. – Snape wyglądał na zadowolonego i
usatysfakcjonowanego. Harry nie miał wątpliwości, że jeśli to
Mistrz Eliksirów był pomysłodawcą owych „niespodzianek",
to rzeczywiście mogły one być bardzo paskudne.
- A teraz... –
Nauczyciel nagle skupił na sobie całą uwagę Harry'ego. –
Rozpocznijmy twoją naukę. Czarna Magia jest zaawansowana od samego
początku, nie ma czegoś takiego, jak poziom dla początkujących
czy dla dzieci. Pokażę ci, czym jest prawdziwa Magia.
Kiedy
Snape mamrotał dźwięczne zaklęcie, wyglądał jakby groźniej i
potężniej. Jego oczy wywróciły się białkami do przodu i
zdawały się płonąć. Zwykły Mistrz Eliksirów, którego
Harry znał, był łagodny i nieszkodliwy w porównaniu z
mężczyzną, który stał teraz przed chłopcem. Profesor
rzucił zaklęcie na kamienną ścianę, machając swą różdżką
dziwnym, ciskającym ruchem. Kamienna ściana popękała i skruszyła
się na kupkę pyłu. Snape spokojnie spojrzał na swe dzieło
zniszczenia.
- Wiek, Potter – rzekł i przez chwilę spoglądał
triumfalnie na oszołomionego Harry'ego . – Tylko wiek. Tysiące
lat w jednej chwili, by być dokładnym. Mroczne Sztuki mają dwa
razy większą moc niż zwyczajna Magia, której uczyłeś się
przez te wszystkie lata. Czarna Magia jest taka... nieskrępowana,
nieograniczona. Nie dowiesz się, co to znaczy być czarodziejem,
dopóki jej nie doświadczysz. Tacy jak Dumbledore – oni nie
pojmują. Ale ty zrozumiesz.
- Oczywiście, tak wielka moc wymaga
lat nauki. Lecz ty zaczniesz od tego. – Podał Harry'emu wazon.
Chłopiec obrócił przedmiot w dłoniach, był zaintrygowany.
Wazon wyglądał zupełnie zwyczajnie. Wtedy Snape wyciągnął
ze swej szaty garść świeżych, różowych pączków i
wysypał je na dłonie chłopca.
- Postarzejesz je tak, aż ich
gałązki poczernieją.
Harry zamrugał głupawo, czekając na
dalsze wyjaśnienie.
- No? Imbecylu. Włóż jeden pączek
do wazonu. Nie chcę żebyś spudłował i zniszczył nasz jedyny
stół. – Snape wykonał gest w stronę płaskiego głazu.
Trudno powiedzieć, czy następne godziny były bardziej
frustrujące dla Harry'ego, czy dla jego nauczyciela. Pierwszym
problemem było ułożenie ręki i ruchy różdżką, które
były zupełnie inne jeśli chodzi o Czarną Magię. Snape raz za
razem poprawiał Harry'ego, pomrukując i mamrocząc rzeczy w stylu
„powinni tego uczyć na pierwszym roku" i „krótkowzroczni
nauczyciele". Pod koniec dosłownie trząsł się z irytacji. Na
szczęście, większość jego złości nie była skierowana na
chłopca. W końcu, gdy Harry wreszcie wykonywał odpowiedni ruch
dłonią, miał poprawnie ułożoną różdżkę i prawidłowo
wymawiał zaklęcie – to ostatnie nie różniło się
znacząco od tego, co chłopiec już wiedział – rzucał urok raz
za razem na różowy, różany pączek. Nic się nie
działo.
Wydawało się, iż nie ma znaczenia, czy nie trafiał
zaklęciem i uderzał nim w stół, czy nie. Ten czar po
prostu... nie działał. Pączek nawet się nie rozwinął, nie
mówiąc już o tym, aby sczerniał ze starości, co miało być
skutkiem zaklęcia. A Harry'emu trudno było zebrać w sobie wolę
do uśmiercenia go.
- Powstrzymujesz się, Potter – rzekł
Snape znudzony i trochę zawiedziony.
- Ale... ale jeżeli tego
jest za wiele? – uczeń pomyślał głośno. Od razu pożałował,
że w ogóle o coś zapytał na tej lekcji.
- Powinno być
zbyt wiele! – Snape stracił resztę cierpliwości. – Ty głupcze
o miękkim sercu! To ma niszczyć! Taki jest cel tego zaklęcia.
Mistrz Eliksirów opanował się, zrzędząc – ... Czemu
nie mogę uczyć Malfoya, on by sobie z tym poradził... nawet ta
nieznośna Granger... – wziął głęboki oddech.
- Spójrz
tutaj, Potter. – Snape przyciągnął do siebie Harry'ego,
trzymając go mocno, jak w kleszczach i dysząc mu prosto w kark. –
Przez jakiś okrutny żart, spaczony dowcip losu, utknąłem z tobą.
Z tobą, wybranym ze wszystkich uczniów, jako moim jedynym
uczniem. Jedynym dziedzicem całej mojej wiedzy. Nie wiem, czy się
śmiać, czy zwariować.
Harry pomyślał, że mężczyźnie
idzie dość dobrze z tym drugim. Ramię zaczynało mu drętwieć.
-
Lecz muszę spróbować jakoś przelać trochę mojego
doświadczenia i wiedzy o Mrocznych Sztukach, do twojego malutkiego,
malusieńkiego móżdżku. Może byłem delikatny i pełen
akceptacji na lekcjach Eliksirów... – Harry wytrzeszczył
oczy - ... ale tu nie będę taki tolerancyjny! Będziesz się uczył,
Potter. Jeśli będę musiał w tym celu zabić nas obu, to tak
zrobię. Zapamiętaj to sobie.
- Koniec lekcji – rzekł Snape
znużony i puścił Harry'ego. – Dzisiaj nie zniosę tego dłużej.
Chłopiec podążał za nauczycielem, nieszczęśliwym wzrokiem
patrząc w jego plecy, kiedy szli ścieżką na obrzeżach Lasu.
Rozczarowanie Mistrza Eliksirów było wyraźne, niemal
namacalne. Jeśli Harry czegoś naprawdę nienawidził, to właśnie
rozczarowywać kogoś. Nawet, jeśli tym kimś był sam Snape.
Chłopak nagle bardzo zapragnął jak najszybciej wrócić do
Hogwartu. Gorąco czekał na Numerologię, Wróżbiarstwo,
Zaklęcia, jakiekolwiek normalne czarodziejskie lekcje. Pragnął ich
z całego serca.
W przeciągu kilku następnych tygodni druga i
trzecia lekcja nie były lepsze od pierwszej. Za to czwarta była,
jeżeli tylko to możliwe, jeszcze gorsza. Jedyne, co uległo
udoskonaleniu, to sarkazm Snape'a, który celnie dopiekał
Harry'emu po każdej jego pomyłce, mając coraz więcej pola do
popisu.
- Mógłbym cię nazwać nędznym fiaskiem i poddać
się, Potter, gdyby było to do zaakceptowania w tych warunkach.
-
Zrób to jeszcze raz!
- Staraj się wywołać jakiś efekt.
Jakiegokolwiek rodzaju. Nawet pan Longbottom, pomijając jego
zdolności destrukcyjne, czasem coś osiąga.
Stało się jasne,
że tym razem Snape nie był po prostu niesprawiedliwy. Harry powoli
dochodził do wniosku, że był autentycznie zły z powodu
niepowodzeń, jakie odnosił na lekcjach Czarnej Magii. Nic, co
robił, nie szło mu dobrze. A raczej źle. W Mrocznych Sztukach
wszystko powinno iść źle. Chłopcu zaczęło być żal – żal
jeszcze bardziej, niż wcześniej – Neville'a Longbottoma, który
był kiepski ze wszystkiego, oprócz zielarstwa. Teraz Harry
znał to uczucie. Zaczął wesoło wyobrażać sobie Snape'a,
ubranego w rzeczy babci Neville'a, w kapelusz z wypchanym sępem i
całą resztę. Te nowe lekcje były o tyle cięższe niż całej
reszta, że chłopak nie mógł ćwiczyć – Czarna Magia nie
była dozwolona na ziemiach Hogwartu. Harry nie miał nawet
możliwości, aby przyjść na polanę, gdzie odbywały się zajęcia
bez wpadnięcia w jedną z idiotycznych pułapek Mistrza Eliksirów.
Nie mógł szukać pomocy u swoich przyjaciół. Obiecał
dyrektorowi dyskrecję. I nie mógł studiować swych notatek
tam, gdzie inni mogliby je znaleźć i przeczytać. Najgorsze było
to, iż przez te lekcje ze Snape'em przepadały mu treningi
quidditcha.
Odpowiedzą Snape'a na fakt, że Harry znikał na
kilka nocy w tygodniu, były szlabany. Wiele szlabanów.
Ślizgoni byli rozradowani. Tymczasem Gryfoni na eliksirach stali się
cisi jak myszy, tak zszokowani, że aż posłuszni. W pokoju wspólnym
Gryffindoru można było usłyszeć wściekłe mamrotania i plany
zemsty, lecz wiele z nich było przerywanych przez profesor
McGonagall.
Kiedy zbliżał się termin pierwszego egzaminu, jaki
miał mu zrobić Snape, Harry zaczął czuć coraz większą
desperację. Wszędzie nosił ze sobą, schowane w torbie, notatki
dotyczące Mrocznych Sztuk. Gdy tylko miał okazję, wyjmował je i
zaczynał czytać. Był pewien, że nikt ich nie będzie tam szukał.
Katastrofa miała miejsce na lekcji eliksirów.
Jego
torba leżała na podłodze lekko uchylona, po tym, jak Harry
wyjmował z niej swoje przybory. Mieszał właśnie swój
Eliksir Uspokajający, starając się, by przybrał on odpowiedni,
fioletowy kolor. Eliksir Rona miał dziwną, zieloną barwę. Nie
mogli dojść, dlaczego tak się dzieje, kiedy nagle Snape zatrzymał
się przy kociołku Harry'ego. Wtedy chłopiec przypomniał sobie,
gdzie są jego notatki. Zamknął oczy, modląc się bardzo gorliwie,
by nauczyciel nie spojrzał w dół. Nie patrz w dół,
błagam, nie patrz w dół.
Snape pochylił się, po czym
spojrzał w dół. Powoli podniósł rolkę pergaminu.
-
A cóż to? – Snape syknął Harry'emu w kark. – Potter.
Jeśli nie można ci wpoić na tyle, zasad bezpieczeństwa, byś
trzymał to z daleka od miejsc publicznych, to znaczy, że musisz
zacząć odrabiać swoje prace domowe z pamięci! Bez wątpienia,
nasz bohater, Harry Potter, zdoła przypomnieć sobie kilka prostych
zaklęć, prawda?
Prostych zaklęć? To były najcięższe
zajęcia, jakie Harry kiedykolwiek miał! Obserwował jak jego
notatki, jego jedyna życiowa nadzieja na niewykonalnych lekcjach
Snape'a, znikają w przepastnych fałdach nauczycielskiej szaty.
Śledził Mistrza Eliksirów wzrokiem, aż ten stanął przy
swoim biurku i schował bezcenną rolkę do jednej z szuflad. Dało
się z niej słyszeć furkot poszczególnych, mechanizmów
zamykających i zaklęć. Szuflada zatrzasnęła się z cichym
kliknięciem.
Nie było na to rady. Nie dbając o konsekwencje,
Harry musiał znaleźć pomoc. Musiał odzyskać te notatki.
