Hannibal uważał się za lalkarza. Nawet jeśli jego marionetki zamiast sznurków miały uszy, a on sam zamiast krzyżaka używał słów, wszystkie poruszały się zgodnie z jego wolą.
Najczęściej traktował je użytkowo; chroniły go, dostarczały rozrywki, spełniały jego wszystkie zachcianki. Nie przywiązywał do nich wagi.
Czasami zdarzały się inne. Same biegłe w tej sztuce stanowiły wyzwanie. Te Hannibal wpuszczał za parawan — walka o rolę animatora przynosiła więcej satysfakcji niż opuszczenie lalki na scenę.
Jednak tylko raz Hannibal zapragnął być mentorem. Tłumaczył, pokazywał, poddawał próbom; wreszcie z dumą obserwował poczynania ucznia.
— Doktorze Lecter — mówi Will, a Hannibal pierwszy raz w życiu żałuje.
