Prolog

Nazywam się John Hamish Watson i chciałbym opowiedzieć wam historię o najsilniejszym uczuciu na ziemii. Uczuciu, które potrafi zabić, wywołać wojnę, zabrać wszystko co posiadamy i zniknąć… Od wieków ludzie zapominają jak jest silna i doprowadzają do tragedii. Zostało nam podarowane coś pięknego, ale my wykorzystaliśmy to źle. O miłości…

Byłem zakochany tylko raz, ale było to najsilniejsze uczucie jakiego doznałem przez całe swoje życie. I to właśnie miłość sprowadziła mnie na samo dno, gdzie już nie ma uczuć. Jest tylko pustka. Wszystko byłoby inaczej, gdybym nie wysiadł na peronie w Paryżu, nie dowiedziałbym się o istnieniu Moulin Rouge, Sherlocka i Ziddlera, ale wysiadłem… I właściwie nie żałuję.

Historię powinienem zacząć od Moulin Rouge. Było to niezwykłe miejsce, w którym stykały się dwa światy. Świat artystów i prostytutek oraz świat bogaczy. Było to królestwo tańca, muzyki i rozkoszy, pełne pięknych kobiet i przystojnych mężczyzn. Królestwo Harolda Ziddlera i jego podopiecznych z półświatka. Wśród nich najbardziej znany był Sherlock, zwany Diamentem. Był on największym skarbem Ziddlera, a pomimo to pokochał mnie. I umarł…

Wszystko zaczęło się kiedy postanowiłem wyjechać do Paryża. Moje życie było nudne i puste. Nigdy nie mogłem żyć naprawdę. Zawsze tylko w połowie. Nie znałem miłości, piękna, rozpaczy czy lęku. Dlatego chciałem wyjechać. Aby zacząć żyć… Wysiadając z pociągu ogarnęły mnie wątpliwości i lęk. Bałem się samotności. Każdy na peronie miał cel i towarzysza. Ja miałem maszynę do pisania i głowę pełną wielkich marzeń…

Miałem zamieszkać w dzielnicy Montmartre, nazywanej miastem grzechu i rozpusty, lecz każdy kto tak twierdził, mylił się… Montmartre było rajem. Pełne życia, kolorów, dźwięków i artystów. Wszyscy byli tacy jak ja. Ich majątkiem były marzenia. O sławie, szczęściu i miłości. Jedyna rzecz jaka mnie od nich różniła to miłość. Każde z nich zaznało jej chociaż raz, ja nigdy. Zapragnąłem wtedy zakochać się, ale nie wiedziałem o co tak naprawdę prosiłem.

Niedługo po przyjeździe usiadłem przed maszyną do pisania, ale wena nie nadchodziła. Nagle usłyszałem huk i sufit nade mną zawalił się ,a przez dziurę wprost na podłogę spadł człowiek, wyglądający na nieprzytomnego. Po chwili drzwi otworzyły się z hałasem i wszedł przez nie niski człowiek w stroju zakonnicy. Przedstawił się jako Henri Toulouse- Lautrec. Zaczął opowiadać o sztuce. Po kilkunastu minutach byłem w mieszkaniu piętro wyżej i występowałem jako młody poeta w przedstawieniu Toulouse'a, zastępując nieprzytomnego mężczyznę. Obawiam się, że to właśnie wtedy bogowie rzucili kostką o mój los i zadecydowali co będzie dalej. Dokładnie w momencie gdy powstał spór o tekst Toulouse'a i objawił się mój talent. Wszyscy przyjaciele Henri'ego byli zachwyceni. Jedyną wątpliwość budził w nich tajemniczy Ziddler, któremu wszystko mogło się nie spodobać. Nagle Toulouse wykrzyknął: „Sherlock!". Wszyscy spojrzeli na niego z niedowierzaniem.

-Przepraszam…- John powiedział niepewnie.- Kim jest Sherlock?

-Słucham?- Toulouse spojrzał na Johna zdziwiony.-Kim on jest? Naprawdę go nie znasz? Świetnie… Moi drodzy! Dziś wieczorem wybieramy się do Moulin Rouge!- zawołał zadowolony

Byłem pod wrażeniem kiedy przestąpiłem próg Moulin Rouge. Trudno mi jest opisać co wtedy czułem. Z pewnością podziw, wstręt, przerażenie i lęk. Małostkowość tych ludzi napawała mnie dziwnym lękiem. Lecz nagle wszystko zniknęło. Pojawił się on. Sherlock. Diament to było idealne określenie. Od jego niezdrowo bladej cery odbijał się blask reflektorów. Delikatny uśmiech pojawił się na jego pięknej twarzy. Prawdopodobnie śpiewał wtedy, ale nie mam pojęcia co to było. Nagle poczułem ucisk w okolicy żołądka.

-To on…- wyszeptał Toulouse.- Ma ładny głos, prawda?

Przytaknąłem bezwiednie. Świat przestał istnieć. W mojej głowie był tylko on. W mojej głowie, w sercu, w krwi i w powietrzu wokół. Sherlock zawładnął wtedy światem.