Ciasteczko rozpołowiło się z cichym trzaskiem, wzbijając w powietrze malutki obłoczek cynamonu. W pokoju dominowała cisza, na zmianę z miarowym oddechem chłopaka. Czas zdawał się stanąć w miejscu.

Ciasteczko kichnęło. Chłopak oderwał jedną ze skorupek, a ze środka wyłoniła się mała, zawinięta w plasterek rączka. Była tak drobna, że opatrunek pokrywał jej całą długość. Chwilę później pojawiła się i główka.

Atsushi przyglądał się temu w skupieniu. Nie wyglądał na specjalnie poruszonego. Tylko lekko drgnął, kiedy mały człowieczek zaczął z namaszczeniem wytrzepywać przyprawy z włosów.

-Kuro-chin...? - Powiedział jakby do siebie. Jednak na dźwięk swojego głosu, miniaturka jego przyjaciela spojrzała na niego. Zamrugała i wróciła do wcześniejszego zajęcia. Atushi wyciągnął Tetsuye z ciasteczka. Nie może go przecież tak zostawić. Ale co ma z tym fantem zrobić? Powiedzieć Akashiemu? Za dużo zachodu...

-Iikk - Kuroko pisnął kiedy wielkolud dotknął jego zabandażowanej rączki. Zaczął się szamotać, ale wielka dłoń trzymała go wytrwale w powietrzu.

-To naprawdę ty Kuro-chin? Dlaczego tak się skurczyłeś? I gdzie się podziała moja wróżba? - Murasakibara poszperał trochę w pokoju, pod łóżkiem, na szafie, aż znalazł pudełko po butach. Wsadził tam ręcznik, nalazł do filiżanki wody, zostawił rządek waniliowej czekolady ( ciągle trzymając szamotającego się Kuroko) i wsadził chłopca do środka. Tetsuya niepewnie rozglądnął się po prowizorycznym mieszkanku i zawinął w kłębek. Robił to nie spuszczając beznamiętnego wzroku z wielkoluda.

-I co ja mam teraz z tobą zrobić? - Podrapał się po głowie. Rozwiązanie przyszło samo. Wyciągnął telefon i wykręcił numer do prawdziwego Kuroko.

Przepraszamy, abonent jest czasowo niedostępny.

Atsushi bezskutecznie próbował dodzwonić się do chłopaka. Po piątym podejściu zrezygnowany zostawił mu wiadomość i zadzwonił do Akashiego.

Przepraszamy, abonent jest czasowo niedostępny.

Dziwne. No trudno. Zgłodniał.

Poczłapał do kuchni targając ze sobą pudełko.

-Nee Kuro-chin, chcesz coś do wszamania? - Tetsuya już dawno pochłonął rządek czekolady. Podniósł się niezdarnie z posłania i podciągnął, próbując dostrzec wnętrze lodówki. Murasakibara podsunął mu pod nos sałatę.

Kuroko prychając odsunął łebek od zielonego paskudztwa.

-Huuh? Nie chcesz sałaty? - Mówił jak zwykle znudzonym głosem. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął kukurydzianego batonika. Tetsuya złapał za przekąskę, ale pod wpływem jej ciężaru przechylił się do tyłu i wpadł prosto do filiżanki pełnej wody. Zupełnie jak małe, niezdarne zwierzątko.

-Kuro-chin...co ty odstawiasz? - Westchnął. Musiał go teraz przebrać. Tylko w co?

Podrapał się po głowie. Przecież ma młodszą siostrę...która bawi się lalkami.

Bingo.

-Ała, Kuro-chin to bolało – Wsadził krwawiąc palec do buzi – Musisz się przebrać bo się przeziębisz – Kuroko prychnął zakopując się głębiej w kocyk. Od pół godziny próbował ściągnąć jego przemoczony strój do kosza ( nawiasem mówiąc dlaczego akurat strój koszykarski?) ale za każdym razem ten mały diabeł albo go gryzł, albo drapał albo piszczał jakby go gwałcili. Najwyraźniej różowa sukienka nie przypadła mu do gustu. Mukkun zastanawiał się, jako to możliwe że wygląda jak Tetsu...Westchnął zrezygnowany. Przynajmniej postawi go obok kaloryfera.

-Kuro-chin daj mi chociaż zmienić opatrunek – Nie czekając na reakcje odwinął nasiąknięty wodą plasterek. Maluch pisnął.

Jak się okazało to wcale nie był plaster, a jego upragniona, ciasteczkowa wróżba.

-Be my valentine? - Przeczytał na głos.