Autor: lydiasfears

Beta: brak

Język: polski

Fandom: Harry Potter

Ship: Dramione

Bohaterowie: Hermiona Granger, Draco Malfoy, Severus Snape, Huncwoci, Lily Evans, rodzina Weasley, Harry Potter, Kingsley Shacklebolt i inni...

Czas i miejsce akcji: Akcja rozgrywa się na przemian w latach 1977-1978 i 2002-2004.

Opis: Podróże uczą i kształcą osobowość. Potrafią wywrócić życie do góry nogami. Kłamstwa, intrygi, życie u boku dawnego wroga i w końcu trudny wybór to tylko część tego, z czym musiała zmierzyć się Hermiona.

Od autora: Nie wiem, jak dużo rozdziałów będzie, ale przewiduję około 20. W pewnym momencie straciłam wenę do tego opowiadania i od tamtej pory rozdziały dodaję rzadko, co kilka mięsięcy, ale obiecuję, że opowiadanie zostanie ukończone. Zachęcam do komentowania, co bardzo motywuje do dalszej pracy.

Miłego czytania.


-To ma być głupi, nawet bardzo głupi żart, prawda? - spytałam. - Kingsley?

Posłałam mu pełne nadziei spojrzenie. Nie musiał odpowiadać, wystarczyłoby kiwnąć głową. Wtedy może okropny ucisk w moim żołądku zelżałby, a wielka gula, która podeszła mi do gardła, zniknęłaby. Tymczasem nie dostałam żadnej odpowiedzi. Czarnoskóry Minister Magii nawet się nie poruszył. Jego oczy zachowały łagodny wyraz, ale minę miał całkowicie poważną. Nie żartował. To, co mi przed chwilą powiedział, było prawdą. Zmarszczyłam brwi, nie próbując ukryć odczuwanej złości. Nie mogłam uwierzyć, że ten miły człowiek, niegdyś członek Zakonu Feniksa, postradał wszystkie zmysły przez tak wysokie stanowisko w Ministerstwie.

-Minister nie przyjąłby nas w swoim gabinecie poza kolejką, gdyby ta sprawa nie była poważna - wtrącił siedzący obok mnie mężczyzna. - Podobno jesteś inteligentną czarownicą, Granger, a jednak sprawiasz momentami pozory rozhisteryzowanej nastolatki. Gdzie podział się twój stoicki spokój?

Odwróciłam głowę w jego stronę. Zimne, stalowoszare oczy wydawały się oglądać każdy milimetr mojego ciała, jakby próbowały znaleźć jakieś wady, coś, do czego ich właściciel mógłby się przyczepić. Światło rzucane przez stojącą na biurku lampkę padało na jego włosy, przez co płowy blond zamienił się nagle w barwę żółci. Na ustach mężczyzny tkwił drwiący uśmieszek skierowany w moją stronę. Z trudem przytrzymałam rękę na kolanach, by przypadkiem nie zetrzeć nią tego uśmieszku. Już kiedyś mu przywaliłam i powtórka tego czynu wydawała się niewykle kusząca.

-Ciekawi mnie jedna rzecz, Malfoy. Od kiedy to zamiast ten idiota Kingsley mówisz Minister? - odparłam zgryźliwie. - Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że to ty jesteś pomysłodawcą tej całej podróży w czasie. To by tłumaczyło twój nagły szacunek do Ministra. Czyżby jego pomysł był ci na rękę? Co ty planujesz?

Nawet nie zauważyłam, kiedy pochyliłam się w jego stronę. Nasze twarze były stanowczo za blisko, mierzyliśmy się morderczymi spojrzeniami. Gdyby nie obecność Kingsleya, zapewne dawno rzuciłabym się na Malfoya i wydrapałabym mu oczy.

-Proszę was o zachowanie spokoju - odezwał się w końcu Minister. - Jeżeli macie współpracować ze sobą, powinniście spróbować się polubić.

Wargi blondyna minimalnie uniosły się w jeszcze większym uśmiechu. Zaczęłam nerwowo chichotać, odwracając wzrok na Shacklebolta. Zdziwiony mężczyzna podrapał się po łysej głowie i spojrzał pytająco na Draco. On tylko wzruszył ramionami. Podniósł filiżankę do ust, ale nim zdążył upić chociażby łyk kawy, machnęłam różdżką, a cały płyn rozlał się po jego spodniach. Dawny Ślizgon krzyknął z bólu i wstał, wyklinając pod nosem. Nie zważając na desperackie tańce Malfoya, pochyliłam się w stronę Ministra i powiedziałam najmilszym tonem, na jaki było mnie stać:

-Znajdź kogoś innego, kto zechce podróżować w czasie z tym dupkiem. Nie mam zamiaru bawić się Zmieniaczem Czasu, spędzać każdego dnia z Malfoyem, a na pewno niszczyć przyszłości na wasz pożytek. Możesz sam mnie zwolnić. Jeżeli nie chcesz, jutro na twoim biurku pojawi się moje wypowiedzenie. Miłego dnia, Ministrze. - Na odchodnym rzuciłam: - Patrz, Malfoy, nawet kawa, biorąc przykład z połowy damskiej części Ministerstwa, pcha się do twojego rozporka.


Wrzuciłam proszek Fiuu do kominka, zrobiłam krok do przodu i już po chwili pojawiłam się w Norze. Przy stole krzątały się Ginny i pani Weasley. Gdy stanęłam na podłodze, od razu zaczęły się ze mną witać. Zaproponowałam im pomoc przy nakrywaniu do posiłku. Poustawiałam talerze i sztućce na stole, Ginny pobiegła na górę po chłopaków, a Molly przeniosła za pomocą różdżki jedzenie z kuchennego blatu na stół. Gryfonka wróciła już po dwóch minutach w towarzystwie Rona, Harry'ego, George'a, Percy'ego i pana Weasleya. Wszyscy mnie uprzejmie powitali, ale ich miny były smętne. Zasiadając do stołu, nikt nie podjął żadnej rozmowy, jedliśmy w całkowitej ciszy.

Siedziałam obok Rona i wprost wyczuwałam jego zły humor. Nie uśmiechnął się do mnie ani razu, nie spytał jak w pracy. Zamiast tego wzrok miał wlepiony w jedzenie, w którym mieszał widelcem, zamiast jeść. Skoro Ron stracił apetyt, musiało stać się coś okropnego. Podniosłam wzrok na resztę domowników. Pan Weasley pił herbatę i co chwilę wraz z żoną wymieniali pocieszające spojrzenia. Ginny, zamiast spożywać posiłek, głaskała Harry'ego po plecach. Wybraniec z trudem przełykał kolejne kęsy. Percy rozglądał się po kuchni, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Jedynie George normalnie jadł swoją kolację i wydawał się być w lepszym humorze niż pozostali. Mimo wszystko nie rzucił żadnym śmiesznym tekstem, jak to zwykle robił.

Położyłam swoje sztućce na talerzu najwidoczniej zbyt głośno, bo nagle wszyscy spojrzeli na mnie.

-Co się stało? - spytałam spokojnie. - Dlaczego wszyscy byli w domu, gdy przybyłam? Zwykle pan Weasley, Ron, Harry i Percy wracają nieco później, jedynie George szybciej zamyka swój sklep. Tym razem każdy był już na miejscu, a atmosfera, jaka panuje w Norze... Coś musiało się wydarzyć, wyjaśnijcie mi to.

Zauważyłam, że wszyscy jak na zawołanie zakończyli swoje czynności i wbili wzrok w jedzenie. Jedynie George odważył się na mnie spojrzeć.

-Stracili pracę, ot co. Kingsley ich wyrzucił - oznajmił, po czym dodał z przekąsem: - Dodatkowe pary rąk przydadzą mi się w sklepie.

Pani Weasley skarciła go wzrokiem, ale nic nie powiedziała. Ich cisza zaczynała mnie wkurzać, ale bardziej zadziałały na mnie słowa George'a. Wstałam, czym zwróciłam ich wzrok na siebie.

-Jak to możliwe? Kingsley nigdy by tego nie zrobił. Przecież jest przyjacielem rodziny, byłym członkiem Zakonu Feniksa, brał udział w przetransportowaniu Harry'ego, był gotów poświęcić życie za ogólne dobro... Dlaczego nagle miałby pozbywać się tak wielu pracowników? Nie ma żadnych powodów, nikt z nas nie zaszedł mu za skórę...

I nagle ucichłam, uderzona myślą, że to wszystko moja wina. A co, jeśli Kingsley zemścił się na biednych Weasleyach za to, że odmówiłam wykonania jego zadania? Zsunęłam się na krzesło i bezradnie schowałam głowę w dłoniach. To niemożliwe, Kingsley nie jest taki, za dobrze go znam, wiem, że nigdy by tak nie postąpił... Najpierw pomysł wycieczek do przeszłości, potem wyrzucenie z pracy własnych przyjaciół...

Malfoy. To on wszystkiemu był winien. Rzucił Imperiusa na Kingsleya. Nie, wtedy bym to zauważyła. To musiało być jakieś inne, równie silne zaklęcie lub eliksir. To on to wymyślił, na pewno. Zawładnął umysłem Ministra. Kazał mu pożyczyć jedyny Zmieniacz Czasu, jaki istniał, od Minerwy McGonagall, zmusić mnie, bym towarzyszyła mu podczas podróży w czasie, ponieważ byłam osobą, która używała już Zmieniacza Czasu oraz, po moim odejściu z pracy, zwolnić Weasleyów, abym jednak zechciała wrócić i podjąć się tego zadania. W tamtej chwili byłam pewna, że to jego wina. Co za dupek!

-Od teraz pracę mają tylko Ginny, George i Hermiona - powiedziała smutno pani Weasley, a ja w porę ugryzłam się w język, gdy już chciałam zaprzeczyć, że jednak tylko jej dzieci jeszcze zarabiają. - Jest nas tak dużo. Nie wiem, jak uda nam się żyć z tak małymi zarobkami. Musicie znaleźć jakąś pracę, ale gdzie... Ministerstwo jest najbardziej opłacalne, po za nim ciężko coś znaleźć. A niedługo miał być ślub Ginny i Harry'ego oraz Hermiony i Rona. Musimy je przełożyć na czas n-nieokreślony.

Głos jej się załamał. Pan Weasley od razu otoczył ją ramieniem i po chwili każdy usłyszał ciche pochlipywanie w jego klatkę piersiową. Poczułam, jak moją rękę, która leżała bezwładnie na kolanie, łapie dłoń Rona. Spojrzałam na niego ze współczuciem i nadzieją, że nie dostrzeże mojego poczucia winy.

-Ten ślub... - zaczął.

-...odbędzie się w wyznaczonym wcześniej terminie - przerwałam mu. - Wszystko naprawię.

Nie zwracając uwagi na zdziwione miny domowników, wzięłam proszek Fiuu i zniknęłam w czeluściach płomieni szalejących w kominku.


Zapukałam do drzwi gabinetu Ministra. Stałam spokojnie, dopóki nie usłyszałam oschłej odpowiedzi:

-Wejść.

Ten głos zbił mnie z tropu. Gdy przekroczyłam próg, tylko się upewniłam, że Kingsleya nie ma w gabinecie. Zamiast niego na biurku siedział Draco Malfoy. W ręku trzymał papierosa i co chwilę przykładał go do ust. W powietrzu wyczuwałam okropny smród, a dym owijał jego twarz. Tym razem blondyn nie znajdował się w blasku światła, mimo to dokładnie widziałam jego idealnie ułożone włosy o odcieniu płowego blondu, zimną barwę oczu i ostre rysy twarzy, uwydatniające kości policzkowe. Na twarzy miał lekki zarost, co dodawało mu atrakcyjności. Jego klatkę piersiową opinała błękitna koszula, w której dwa górne guziki były rozpięte, a mankiety rękawów podwinięte. Na szarych spodniach nie zauważyłam nawet najmniejszego śladu po wcześniejszym incydencie z kawą.

Mężczyzna zauważył, że mu się przyglądam, i uśmiechnął się triumfalnie. Odwróciłam wzrok, czując, jak rumieńce palą mi policzki. Co prawda Malfoy wciąż był idiotą, a nawet większym niż kiedyś, ale od czasów wojny wydoroślał i stał się o wiele przystojniejszy. Nic dziwnego, że tyle kobiet pchało się do jego łóżka.

-Gdzie Kingsley? - warknęłam, wyrzucając z głowy pozytywne myśli dotyczące jego wyglądu.

-Skończył już pracę. Nie miał nadziei na to, że wrócisz, ale ja byłem tego wręcz pewny. Czekałem i o to jesteś, tak jak przypuszczałem, gotowa do powrotu do pracy. Nawet kilku godzin nie potrafisz wytrzymać bez Ministerstwa. - Jego głos ociekał jadem. - Zapowiada się ciekawa podróż, nie sądzisz, Granger?

-Zrobię to pod jednym warunkiem - zażądałam, znów patrząc na jego szczerzące się usta. - Weasleyowie mają wrócić do pracy. Wiem, że wyrzucenie ich to twoja sprawka. Rzuciłeś zaklęcie na Kingsleya lub podałeś mu jakiś eliksir. Dowiem się, co to było, i dopilnuję, byś trafił do Azkabanu pod opiekę dementorów.

Malfoy zgasił papierosa i zeskoczył z biurka. Nim zdążyłam zareagować, przycisnął mnie do ściany z różdżką przyłożoną do mojego gardła.

-Nie wiem, o czym mówisz, Granger, ale zapewne każda moja próba usprawiedliwienia się nic nie da, bo i tak mi nie uwierzysz. - W jego oczach pojawił się dziwny błysk. - Nie obchodzi mnie ta twoja popieprzona rodzinka. Zjawisz się jutro w moim gabinecie punktualnie o szesnastej. Inaczej słono mi zapłacisz za ten wypadek z kawą.

Odsunął się ode mnie, a ja przymknęłam oczy. Usłyszałam, jak drzwi się zamykają. Światło zgasło, a ja zostałam sama w gabinecie Ministra Magii, z sercem wyrywającym mi się z piersi.

W co ja się, cholera jasna, wpakowałam...