Fred umarł. Na początku nie wierzył, później się wściekał, na końcu błagał Bogów o litość.

Jedyne, co otrzymał to rozrywający ból. I świadomość, że nigdy się już go nie usłyszy. Nie zobaczy. Nie poczuje. Tęsknotę w jakiś sposób miażdżącą ciało.

Sam nie wiedział, w jaki sposób oderwali go od ciała brata i w jaki sposób znalazł się w zakazanym lesie.

Nie wiedział już, co robi. Nie panował nad sobą. Nie widział. Nie słyszał. Nie czuł nic, poza straszliwym, rozdzierającym duszę bólem. Ból był całym jego jestestwem. Nie istniało nic poza nim. Poza nim, i poza niewyobrażalną tęsknotą.

Jeden, jedyny obraz przebijający się do jego świadomości. Kamień. Ręce, które same bez udziału jego woli trzy razy obracają znalezisko.

A później już tylko Fred. I szaleństwo. I upragniony, niosący ulgę koniec.